JustPaste.it

Pokolenie PzN

Wcale nie jestem przeciwnikiem markowych rzeczy. Nie zrywam metek z ubrań ale niektórych dominujących logo unikam. Odnośnik do oryginalnej publikacji: http://hiperblog.blogspot.com

Wcale nie jestem przeciwnikiem markowych rzeczy. Nie zrywam metek z ubrań ale niektórych dominujących logo unikam. Odnośnik do oryginalnej publikacji: http://hiperblog.blogspot.com

 

Często wypowiadałem się przeciwko nadmiernej konsumpcji. Niejednokrotnie zwracałem uwagę na wciskanie nam, że jedne marki są lepsze od innych, tylko dlatego, że są markowe, co należy rozumieć jako bardziej markowe niż inne, kiepskie marki, a raczej podróbki marek lub jako tzw. rzeczy oryginalne (czego nie należy mylić z rzeczami niepowtarzalnymi, elitarnymi, ale trzeba rozumieć jako rzeczy prawdziwe, w przeciwieństwie do podróbek). Mam nadzieję, że jeszcze nie umarliście z nudów. Jedziemy dalej.

 

Otóż wcale nie jestem przeciwnikiem markowych rzeczy. Nie zrywam metek z ubrań, choć niektórych, dominujących globalnie logo unikam. Zakupy robię jednak niejednokrotnie w wielkich sieciach (wersja ładnie brzmiąca) lub jak wolą niektórzy w hipermarketach (wersja brzydko brzmiąca). Najlepiej czuję się w supermarketach sieci “B...”. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę czemu, ale o tym za moment.

 

Niestety, ja wręcz uwielbiam rzeczy markowe. Być może dlatego, że sprawna, niemiecka propaganda zadziałała przez i(e)migrantów z Polski przez przesyłane prawie regularnie paczki, kiedy byłem brzdącem. Tak. Bo ostatnio odnoszę wrażenie, że wszystko to za sprawą przesyłanych od czasu do czasu paczek, co w moim mieście dotykało sporą część społeczności. Wiele rodzin miało kogoś, kto wyjechał do Niemiec. Nie potrafię sobie inaczej wytłumaczyć miłości do czekolady z fioletową krową, kremów w niebieskim opakowaniu z białym logo, batoników nazwanych na cześć naszej galaktyki i boga wojny, zapachu zachodnich płynów do prania i proszków oraz bananów (tu marka nie ma znaczenia), których jeden transport specjalnie dla mnie (oczywiście ja tak myślałem), przesłany przez mieszkającego w RFN śp. “Dziadka Bananowego”, dotarł kiedyś do Polski i trzeba było jechać po nie aż do Słupska, by dowiedzieć się po otwarciu, że wszystkie są już niejadalne. Posiadanie członków rodziny za zachodnią granicą pozwalało również od czasu do czasu cieszyć się zakupami w miejscowej ambasadzie RFN, czyli w słynnym Pewexie.

 

Z wyżej wymienionych powodów czuję ogromną ekscytację, kiedy w sklepach wspomnianej, acz nie wymienionej z nazwy sieci, widzę półki zastawione produktami spożywczymi z niemieckimi napisami. Żelki (wiadomo jakie!), batoniki z rumowym nadzieniem, orzechy w czekoladzie, kawa (ta z koroną i inne) i milion innych spożywczych i nie spożywczych artykułów. Wyda się Wam to śmieszne, ale kiedy mając dwanaście lat, jechałem z dziadkami na wycieczkę do Niemiec, było to spełnienie jednego z najskrytszych marzeń, choć nasze sklepy, a właściwie małe sklepiki rozkwitły już paletą niemieckich towarów.

 

Czy uwielbienie niemieckości (bo z samochodów to też tylko ten, nazwany od imienia kobiety) jest irracjonalne, czy też spowodowane lepszą jakością otrzymywanych z rzadka niemieckich produktów? A może zrodziło się dlatego, że były ładnie opakowane, były namiastką raju, sygnałem, że gdzieś na świecie, a właściwie całkiem niedaleko jest idealny świat, którego obrazki dostawało się czasami z rąk szarej poczty? Moim zdaniem, moim irracjonalnym, skażonym przez imperialistyczne paczki zdaniem, PRL upadł przez bomby szczęścia ukryte w paczkach z darami. Ale nie była to wygrana nasza, tylko schowanych w nich produktów, za którymi (ale nie tylko dokładnie tymi) teraz jak szaleni się uganiamy. Tylko czy to coś złego, że chcemy by było nam miło i wygodnie? Mnie, jak i wielu moim rówieśnikom, przynajmniej z rodzinnego miasta, nam, “Pokoleniu Paczki z Niemiec”, zawsze chyba trudno będzie się oprzeć ładnie opakowanym przyjemnościom, a chęć spokojnego, kolorowego życia za przyzwoite pieniądze będzie jednym z najważniejszych ideałów. Dlatego rozumiem miliony wyjeżdżające za chlebem z waty i zastanawiam się tylko, czy młodsze pokolenie nie będzie siebie nazywać pokoleniem paczki z Wysp, albo pokoleniem mieszkającym na Wyspach. Ale to temat do dłuższej dyskusji.

 

Źródło: HIPERbLOG

Licencja: Creative Commons