JustPaste.it

Homo electronicus wchodzi na taśmę

„Zakreśliwszy koło, wracamy do punktu wyjścia. Człowiek trafia na taśmę nie wiadomo po raz który. W każdym bądź razie nie był, jak dotąd, rozpatrywany kwantowo. Jak zawsze, i tu jest nieodzowny model. Tak narodził się Homo electronicus - modelowa jednostka wszystkiego, co w mniejszym lub większym stopniu mieni się człowiekiem.”

Czegoś podobnego jeszcze w nauce nie widziano. Był Homo fossilis, czyli człowiek kopalny, jest znany Homo recens, czyli człowiek współczesny, mówiono już o Homo faber, czyli wytwórcy. Nie wiadomo, gdzie powstało określenie Homo ridens, czyli śmiejący się, być może na giełdzie stworzony został Homo economicus. W każdym razie nie pojawił się dotychczas żaden Homo electronicus. Wobec tego, skąd się teraz wziął i po co? Czy jest wynikiem sprowadzenia wymiaru masy człowieka, wynoszącej około 70 kilogramów, do wymiarów masy elektronu wyrażającej się rzędem 10 mius-28 grama? Czy nie jest zbyt dużym szaleństwem - to zminimalizowanie człowieka? Przypuśćmy więc, że zjeżdżamy wyimaginowaną windą w dół od masy 70 kilogramów do ułamka kilograma, w mianowniku mającego jedynkę z 28 zerami. Jeślibyśmy rozpatrywali proporcję: jeden człowiek-jeden elektron, wtedy obawy byłyby słuszne. Jeśli jednak zjeżdżając ową windą miniemy wszystkie elektrony uruchomione procesami metabolicznymi oraz zdelokalizowane ruchliwe elektrony struktur molekularnych, ujrzymy chmurę elektronową przelewającą się w ogólnej masie molekularnej człowieka.

Co więcej, gdybyśmy "przecedzili" tę chmurę, zatrzymując na sicie molekularne struktury, otrzymalibyśmy dynamiczny elektronowy kontur ciała człowieka. Coś w rodzaju "odmaterializowanego" człowieka. Jest to niestety tylko wyobrażeniowa sytuacja, ale odpowiadająca z pewnym prawdopodobieństwem pojęciu Homo electronicus. Homo electronicus nie jest wyłącznie wynikiem bioelektronicznego modelu, który powstał i został rozwinięty przez analogię do urządzeń technicznych. Jest on raczej wzorcem przyrody, a więc nową rzeczywistością, którą dopiero zaczynamy odkrywać. Bliższa jego analiza może dać zupełnie inne spojrzenie na naturę materii ożywionej. Inaczej mówiąc - Homo electronicus winien się stać przedmiotem wnikliwej analizy w celu zrozumienia życia w ogóle.

Należy bowiem przypuszczać, że pewne cechy życia zostały w trakcie ewolucji w maksymalny sposób zaakcentowane w człowieku. Badanie więc w najprymitywniejszych układach biologicznych może być metodycznie błędnym krokiem. Uznając ewolucję, trzeba zgodzić się na jej nieodłączne konsekwencje.

Antropomorfizm na poziomie kwantowym nie przedstawia niebezpieczeństwa pojmowania wszystkiego na sposób wyłącznie ludzki, kwantowe bowiem podstawy są niezmienne i wspólne dla wszystkiego, co żywe. Ich konfrontacja ze światem psychicznym człowieka, wymodelowanym w ciągu niezwykle długiego czasu filogenezy, może stać się źródłem odkrywczych inspiracji w odniesieniu do samego życia. W ten sposób świadomość, stanowiącą zagadkę biologiczną, można potraktować jako pole, którego intensywne badania przyniosą ważne odkrycia wiążące się z samą naturą życia.

Przywrócenie człowiekowi rangi inspiratora w badaniach nad życiem jest przede wszystkim dowartościowaniem humanistycznych przesłanek w interpretacji działań materii ożywionej, z drugiej znów strony przenosi całą problematykę z płaszczyzny fizjologicznej do kwantowych podstaw, najbardziej istotnych w zawiązaniu akcji życia. Rzecz prosta, wyznacznikiem rozwiązania nie może być świadomość człowieka, świat bowiem kwantowych procesów jest pozazmysłowy, co więcej - nawet niewyobrażalny.

W fizyce możliwy do poznania jedynie dzięki modelowemu uproszczeniu i matematycznemu sformalizowaniu. W obrębie materii ożywionej da się on ująć jedynie w kategoriach bioelektronicznych. W naszym wypadku wystarczy przyjąć bioelektronikę jako interpretację życia, tym samym - człowieka. Ale wtedy zgodzić się trzeba na modelowe potraktowanie człowieka jako scalonego układu elektronicznego, zbudowanego z białkowych półprzewodników i piezoelektryków organicznych. A więc człowiek byłby funkcjonalnie rozpatrywany na najniższym poziomie – kwantowym, uniwersalnym dla wszystkich procesów energetycznych.

Dynamika człowieka? Może jest tylko złudzeniem? Wielkość człowieka wywodzi się nie ze specyfiki rodzaju Homo, lecz z różnicy gatunkowej wyrażonej słowem sapiens. Musiał osiągnąć zdecydowaną różnicę gatunkową, by wyznaczyć granicę dzielącą człowieczeństwo ad zwierzęcości. Dziś, ze zdobytych pozycji, łatwo oceniać sytuację, ale czym był pierwszy odkrywca swego człowieczeństwa, które niezbyt rozumiał, lecz wprowadził na właściwą ścieżkę wiodącą aż do naszych czasów? Co w nim drzemało, jak nagle ocknął się człowiekiem?

Może dynamiczna kompozycja materii i antymaterii dała ten zryw albo iskra zza świata upadła w zwierzęcy kruż; może nieznany duch go zapłodnił, którego istnienie człowiek najłatwiej przyjmował; a może chodzi tylko o fizjologię i niefizjologiczne efekty sięgania szczytów intelektualnych? Czy nie byłoby najlepiej określić to dziwnością, przecież człowiek użył tej nazwy w stworzonej przez siebie matematyce, znalazł dziwność w fizyce kwantowej w liczbie 137, wyrażającej subtelną budowę linii widmowych atomu. Odkryjmy dziwność i u niego, bowiem z tym momentem przestaje się człowiek sobie dziwić. Stwierdzenie wystarcza mu za Wyjaśnienie.

Rozwiązań szukamy w niebosiężnych rejonach działalności człowieka, wydaje się, że rozwiązania muszą iść w tamtym kierunku, gdyby nie ten zapowiadający się szereg ludzkich możliwości. Czy znowu nie najlepiej nazwać dziwnością oczekiwanie końca możliwości? A może to energetyczne rzucanie się w mikrokrańcowość kwantowych wymiarów kryje prawdziwą wielkość człowieka? Czy wielkość dziecka nie polega na jego prostocie? A może ten najelementarniejszy człowiek, albo lepiej - człowiek elementów, potrafi konkretniej wyjaśnić niebywałą ekspansję hominidów?

Poszukiwania człowieka bywają zabawne, jak gdyby nie mógł się odnaleźć, ponieważ schował się za siebie. Zdaje się, że najważniejsze rzeczy ukryły się w człowieku poza jego świadomością. Była ona wprawdzie wielką szansą, ale znowu nie aż tak wielką. Świadomość bowiem jest utkana na osnowie recepcji zmysłowej, a ta wyraźnie zawęziła zakres otaczającego świata, ponadto człowieka "przenicowała" na zewnątrz. Poprzez wtórne oderwanie się od zmysłowych szczegółów, czyli przez abstrakcję, pragnie on jeszcze raz zapaść w najgłębszą treść rzeczy i siebie. To mozolna praca, nie największej klasy; no cóż, w obecnym stanie jedyna możliwa.

Człowiek schowany za własny cień jest trudny do odkrycia, dlatego dobrze byłoby hipotetyczną windą zjechać na kwantowe dno natury, mijając po kolei fizjologię, biochemię, biologię molekularną oraz struktury anatomiczne, histologiczne, komórkowe i subkomórkowe. Winda taka nie tylko mija poszczególne piętra, czyli rzędy wielkości biologicznych, ale jednocześnie zapada się w filogenetyczny czas, o pięć miliardów lat wstecz. Gdybyśmy przyjęli, że czas ma i energetyczny charakter, jak chcą niektórzy, mogłyby wtedy nastąpić jego kondensacja. Zakładając, że ta niemożliwość jest dopuszczalna, przy milion razy większej w stosunku do czasu fizycznego kondensacji chwil spadek windą w filogenetyczną przeszłość życia trwałby mimo wszystko pięć tysięcy lat. Ale taką windą łatwo się tylko teoretycznie dostać w kwantowy świat człowieka istniejący do dziś, a zrodzony w pierwszym dniu życia na ziemi.

Mamy więc alternatywę rozwiązania zagadki człowieka i jego dynamiki: albo w megaświecie jego wyników, albo w mikroświecie kwantowych jego fundamentów. W pierwszym wypadku trzeba uznać, że jego wielkość pochodzi z zewnątrz, w drugim – że z najgłębszych cieśni kwantowej konstrukcji. Problem więc zasadniczo kryje się w naturze człowieka i ona jest istotna w całym zagadnieniu. Natura człowieka, czyli on sam - człowiek. Spróbujmy więc sondować go w głąb, obserwując, co z tego wyniknie. Nie ma w tym żadnego ryzyka; a może jest niezwykła szansa. Umieśćmy więc człowieka na elektronicznej tamie jego półprzewodnikowych białek i kwasów nukleinowych. Taśma zaczyna mknąć w dół, mija reakcje chemiczne, gna jeszcze niżej, mija biologię molekularną. Przesuwa się jeszcze niżej, zwalnia... tak, to już tutaj!

Książka znajduje motywację tytułową, a Homo electronicus - nawet może gatunkową. Znalazłszy się w tej sferze, może uchwycimy wysoko strzelające krańce jego działalności. Wystarczy, że stwierdzimy jedynie istnienie rezerw jego dynamiki. Reszta będzie tego -zwykłą konsekwencją. Wszak rzecz się rozbija o to, skąd siła, jaka moc jak gejzer wypycha człowieka ponad zoologiczny poziom jego fizjologii? Dlaczego płaszczyzna, na której stał wspólnie ze zwierzętami, zamieniła się ostatecznie w pole startowe człowieczeństwa? Ach, to świadomość! Nie wiadomo, może... Czym więc jest ona? Nie mnie należy pytać, inni są specjalistami od świadomości. A może odpowiedź sama wyjdzie, ale na końcu, tak jak dopiero na końcu filogenezy zrodziła się świadomość u ostatniego gatunku w rzędzie naczelnych.

Robota zaczyna się stawać ciekawa, ale ryzykowna, powiedziałby sceptyk. Właśnie ludzka. Jak się więc dokonuje przemiana "biologicznego" w "ludzkie"? Jakie tajemne żarna mielą zwierzęcość w człowieczeństwo? Czy wystarczy czarodziejskie słowo - świadomość? Czy można uwierzyć, że fala elektromagnetyczna niesie odczucie własnej osobowości, czyli istotną treść świadomości człowieczej? W tym samym stopniu jest to niezwykłe, co nieprawdziwe. Przecież nie ma kolorowej fali elektromagnetycznej, a więc nie ma i barw tęczy, są tylko różne częstotliwości drgań w zakresie 3x10do12 -3x10do17 herców i widzimy część widma promieniowania elektromagnetycznego między czerwienią a fioletem.

Kolory produkuje mózg człowieka, tak jak produkuje dźwięki. Dźwięki nie istnieją również, a są jedynie drgania fal akustycznych, które - przenosząc się z prędkością 330 metrów na sekundę, z częstotliwością 16-22 000 herców - dopiero w uchu zaczynają brzmieć. Dźwięki produkuje mózg via układ słuchowy. To samo odnosi się do zapachu, smaku, a najbardziej krańcowo - do bólu, który nie istnieje inaczej, jak tylko jako doznanie żywej istoty. A jeśli fala elektromagnetyczna, nie ta z zewnątrz, lecz pochodząca z wnętrza, daje wrażenie świadomości siebie, czyli refleksję? To myśl niepokojąca, lecz niewykluczone, że prawdziwa.

Skąd się jednak bierze u człowieka pęd do nieśmiertelności? Dlaczego, bez względu na formę rytuału pogrzebowego, zawsze wyrażano przekonanie o lotnej substancji emanowanej z człowieka, która istnieje, choć nikt jej nie widział? Skąd się rodzi tęsknota do nieśmiertelności wrażeń zmysłowych, ostatecznie rodzących się tytko dzięki integrującemu mózgowi? Po wielu tysiącleciach przyszła odpowiedź: biologiczna masa włącza się w obieg pierwiastków chemicznych, a marzenie o nieśmiertelności pozostaje jako coś bardzo człowieczego, co łączy się z czasem przyszłym - największą zagadką ze stanowiska psychiki, a jeszcze bardziej - fizyki.

Człowiek wkracza na taśmę życia jako paradoks dynamiczny, rozwijający się za cenę sprzeczności; o których wie, że istnieją; już sam niepokój i niemożność rozwiązań są napędową siłą dalszego zrywu, zwiększającego ów paradoks. Człowieka zaczyna się więc interpretować inaczej niż dotychczas. Dla rozproszenia obaw stwierdźmy, że wszystkie historycznie usankcjonowane interpretacje ludzkiej natury nadal pozostają w mocy, a więc między innymi fizjologiczna - taka sama dla wszystkich ssaków łożyskowych, biochemiczna i molekularna - wspólna dla zoosfery, psychiczna - dostrzegająca w odruchach warunkowych układu nerwowego człowieka analogie do odruchów u zwierząt. Obowiązuje też nadal fizjologiczny punkt widzenia i nadbudowa biosfery w postaci ideowego wymodelowania człowieka, skoki ilościowo-jakościowe, platońskie idee poniewierające się jeszcze w człowieku, rozpaczliwe przerzucanie się ze skrajnego materializmu w nie mniej ostateczny idealizm.

Po bardzo zresztą skrótowym zarejestrowaniu prób interpretacji, czym jest człowiek, nie wypowiadając "tak" lub "nie" z braku niekiedy kompetencji, można byłoby ludzką krzątaninę poznawczą wokół własnej natury pozostawić z całym szacunkiem na uboczu. Dlaczego tego nie zrobiliśmy? Trudność jest, zdaje się, podstawowa. Niepokój wokół tej sprawy zdradza naturę człowieka - człowiek jest jednocześnie przedmiotem badań, toteż sama operacja poznawcza musi być jeszcze raz przeanalizowana po wmontowaniu jej w strukturę i działanie fenomenu materii, nazywanego życiem.

Nie chodzi więc o kolejną interpretację biologiczną ani o jeszcze jedno domniemanie filozoficzne dotyczące wybranego epizodu ludzkiego życia, które można charakteryzować ogólnym Carrelowskim podsumowaniem: "Człowiek - istota nieznana". Nadszedł czas, aby podjąć próbę zaatakowania natury człowieka od jego kwantowych fundamentów. Przecież nie tylko może to być pasjonujące jako nowość badawcza dla naukowca, nawet niefachowiec powinien tam właśnie dostrzegać enigmatyczność samego życia. Czemu, mimo wielu rzeczywiście nieudanych prób interpretacyjnych (inaczej nie byłoby problemu), nie podjąć jeszcze jednej, wcale zresztą nie iluzorycznej? Nie można bowiem kwantowych podstaw życia nie uznawać, skoro jest ono stanem materii, a ta jest opisywana przez mechanikę kwantową. Zresztą kwantowe skutki życia są stwierdzane eksperymentalnie, również ich podstawy.

Elektroniczny model człowieka nie został wyśniony, w doświadczeniach bowiem dotarło się już do półprzewodnictwa białek, kwasów nukleinowych i porfiryn, a także do piezowłaściwości tkanek oraz wynikających stąd skutków optycznych i akustycznych.
Kwantowy poziom życia jest na tyle neutralny, że nie może zaprzeczyć jego istnieniu ani biolog, ani humanista, ani filozof, ani biofizyk; co prawda nie wszyscy jeszcze o nim wiedzą, zbyt młodą dziedzinę wiedzy stanowi bowiem bioelektronika. Ale to zupełnie inna sprawa.

Empiryczne fakty nie do wszystkich docierają z bezmiernego morza informacji zawartej w zbiorach naukowych streszczeń. Istnieje bowiem nader ciekawe prawo: odbiorca nie nastawiony na otrzymanie określonej informacji najczęściej jej nie odbiera i jest przekonany - wbrew faktom - że jej wśród innych informacji w ogóle nie było. Niezależnie od tego, czy ktoś pracuje na molekularnym półpiętrze życia, czy na fizjologicznym strychu, czy też na psychologicznej mansardzie natury ludzkiej lub w biochemicznej piwnicy analizy - musi zejść do kwantowych podstaw wspólnych dla materii niezależnie od jej rodzaju. Dlatego dziwna się wydaje konstrukcja życia, która podlega daleko posuniętemu zróżnicowaniu, a która w kwantowym świecie przedstawia się jako stała, wspólna i nieodłączna każdej materii.

Być może (autor jest zresztą o tym przekonany), tu startuje dynamika życia i tu tkwią podstawy niebywałego zróżnicowania przy pełnym zachowaniu tożsamości. Baza pozostaje ta sama - uniwersalna. Taka sama jest ona na wszystkich poziomach organizacyjnych życia, na których rozsiedli się za swymi,.. biurkami specjaliści poszczególnych dziedzin. Na wskroś przecina je integrująca jedność. Białka, będące jednocześnie półprzewodnikami, oraz pola elektromagnetyczne, a więc elektrony i fotony - to zestaw całkiem tutaj naturalny. A może tylko dzięki szczęśliwemu przypadkowi człowiek odkrył sposób uruchomienia mieszadeł obracających jego kwantowe podstawy i odebrany ich szum nazywa świadomością? Niezależnie od stopnia prawdopodobieństwa tego zdarzenia, może on wpływać na pracę kwantowej mieszanki swej natury. Rozkładając to sprzężenie otrzymamy człowieka wywalcowanego w prostą linię jego istoty.

Zakreśliwszy koło, wracamy do punktu wyjścia. Człowiek trafia na taśmę nie wiadomo po raz który. W każdym bądź razie nie był, jak dotąd, rozpatrywany kwantowo. Jak zawsze, i tu jest nieodzowny model. Tak narodził się Homo electronicus - modelowa jednostka wszystkiego, co w mniejszym lub większym stopniu mieni się człowiekiem. Za wcześnie na dyskusję, czy Homo electronicus jest rzeczywistością, czy jedynie idealizacją ułatwiającą poznanie. Nie należy zresztą stawiać sprawy tak ekstremalnie. Electronicus w każdym razie znalazł się na taśmie, a to już dużo. Wprawdzie pozbawiony morfologii i anatomii, nie mający grawitacyjnej masy, poniekąd nawet "odmaterializowany", ale chodzi przecież o uchwycenie jego dynamiki, a nie kształtu i ciężaru. Stanowi nie znany dotychczas sposób modelowania człowieka, choć uzasadniony nie tylko logicznie, ale i empirycznie.

Skoro można i należy człowieka zaliczyć do ssaków, przyznać, że ma identyczną, jak one, fizjologię i anatomię, okraszone życiem psychicznym, które niezbyt wiadomo, gdzie lokować i jak wyprowadzić z wymienionych podstaw, to - chcąc być konsekwentnym - przy rozpatrywaniu życia od strony elektronicznej nie wolno pominąć i człowieka.

Homo electronicus na taśmie. Start!

 

Źródło: http://www.sm.fki.pl/Sedlak/x_sedlak.php?nr=4