JustPaste.it

Relacja z ostatniej podróży Kingi po Afryce, cz. III

Gambia

Gambia - i znowu sama...

niedziela, 16 kwiecień 2006

To juz trzeci dzien dzisiaj i ciagle mi smutno. Trzeci dzien jak podrozuje znowu zupelnie sama... Tak, okazalo sie, ze jazda stopem przez zakurzone drogi Afryki w ponad czterdziestostopniowym upale z malym szczeniaczkiem, ltory boi sie obcych (a kazdy poza mna jest obcy), boi sie pojazdow i przez wiekszosc czasu musi byc niesiony na rekach - nie jest latwe. Bylo to jednak pieknym doswiadczeniem. Od momentu jak zaczal ze mna podrozowac, status Kani drastycznie sie zmienil - z bezdomnego wiejsiego kundla na ulubienca bialej kobiety. Nagle wszyscy zaczeli go lubic, dzielic sie jedzeniem, a dzieci staly sie przyjazne i mile. Tak wiec Kani, zaszczepiony, z ksiazeczka zdrowia psa (cos jak psi paszport) przekroczyl ze mna granice z Mali do Senegalu, a potem do Gambii. W Basse, malym miasteczku w odleglej, wschodniej czesci Gambii zatrzymalam sie u milej miejscowej rodziny. Kani od razu polubil to miejsce. Zamiast jak zwykle chowac sie w najciemnieszym kacie, zaczal okazywac bardziej normalne szczeniackie odruchy - weszyc, biegac po przestronnym, ogrodzonym podworku, nawet zaprzyjazniac sie z dziecmi rodzinki... Byla to nielatwa, lamiaca mi serce decyzja. Obiecali opiekowac sie nim i traktowac jak czlonka rodziny. Mimo wszystko - przez dlugi czas nie moglam przestac plakac... Nigdy przedtem nie kochalam zadnego zwierzaka tak mocno jak tego nieskoordynowanego, polslepego szczeniaka, ktory calym soba odwzajemnial moja milosc.

.5e8636437ffc8b2d56df8fc76029a035.jpg

Afryka wyzwala najmocniejsze emocje. Wszystko wydaje sie tu bardziej intensywne. Upal bardziej goracy, kurz bardziej zakurzony, kolory zywsze, muzyka bardziej trafiajaca do serca, mango bardziej soczyste, bieda osiaga dno, radosc zycia siega nieba, a goscinnosc - jest nieporownywalna.

Wysiadam z ciezarowki posrodku jakiegos zakurzonego gambijskiego miasteczka. Mlody mezczyzna bierze moj plecak.
- Hej, dokad idziesz z moim plecakiem?
- Pomoge ci zaniesc go na dworzec busz taxi.
- Nie ide na dworzec. Spedze tutaj noc.
- Masz gdzie sie zatrzymac?
- Jeszcze nie..
- Chodz do mojego domu.
Nie chce pieniedzy. Ani mnie nie podrywa. Jest 23-letnim robotnikiem pracujacym dwanascie godzin dziennie przy budowie drogi za rownowartosc jednego Euro za dniowke. Nie rozumie kiedy pytam dlaczego mnie zaprosil. Czy to nie jest oczywiste - jestem obcokrajowcem w jego miasteczku, nie mam gdzie sie zatrzymac - czy nie jest najnaturalniejsza rzecza na swiecie, ze powinien mnie zaprosic...

A kiedy jestes juz gosciem - jestes swieta - zrobia dla ciebie absolutnie wszystko. Zostalo mi jeszcze kredek od Jasona i chcialam zobaczyc jak swiat dzieci Mali porownuje sie z tym tutaj w Gambii, wiec u rodziny gdzie zostawilam Kani zaytalam czy moge zaprosic troche miejscowych dzieci na zabawe z kredkami. I po raz kolejny, okazalo sie to pouczajacym doswiadczeniem. Podczas kiedy my chcemy wierzyc, ze robimy cos dla nich (sprawiamy radosc ich biednym dzieciom), w rzeczywistosci - oni robia to, aby zadowolic nas: "Masz ochote na salatke? Zalatwimy ci salatke. Chcesz kupic bialego wielblada? Pomozemy ci znalezc bialego wielblada. Zyczysz sobie zobaczyc jak dzieci ryzuja? Zorganizujemy ci troche dzieci od reki. Ile potrzebujesz? Te sie nadadza, czy chcesz starsze, lub mlodsze?"
Nie znaczy to, ze dzieci sie dobrze nie bawily. Bawily sie jak najbardziej i okazuje sie, ze dzieciecy swiat w Gambii jest przynajmniej tak kolorowy jak w Mali - zobaczcie sami w jednym z najnowszych albumow.

W kazdym razie - jesli bedziecie przejezdzac kiedys przez Gambie, dajcie i znac - podam Wam namiary i ozecie odwiedzic Kani.

Senegal 

nad Atlantykiem

środa, 19 kwiecień 2006

nad oceanem...

Tylko krociutko, bo konczy mi sie czas na necie....
Spedzilam wlasnie pare milych chwil nad oceanem, tu w prowincji Casamance w Senegalu, w towarzystwie paru Szwajcarow oraz roztanczonych, umuzykalnionych miejscowych. Jutro ruszam w strone Gwinei Bissao. Tam podobno nie jest najspokojniej, nie wiem tez czy znajde latwo internet, ale mam nadzieje, bedzie w porzadku. W nowym albumiku pare swiezych fotek.
Pozdrawiam znad Atlantyku....

Gwinea Bissao

Gwinea Bissao

piątek, 21 kwiecień 2006


Gwinea Bissao, niewielki, zielony, biedny kraj, pachnacy lekko sfermentowanymi owocami nerkowca, gdzie ludzie mowia portugalskim kreolskim...
W Gambii miejscowi mowili mi:: "Nie jedz do senegalskiej prowincji Casamnace. Tam pelno aktywnych rebeliantow - niebezpiecznie." W Casamance znalazlam jedynie goscinnych, roztanczonych ludzi, rozlegle plaze i cieply ocean. Ale tam ostrzegali mnie: "Nie jedz do Gwinei Bissao. Tam jest wojna. Tam przeniesli sie rebelianci z Casamance." OK, kiedy wczoraj przejezdzalam przez okolice w poblizu granicy, widzialam sporo poteznie uzbrojonych zolnierzy, ale tutaj, w glebi kraju jest zupelnie spokojnie.
Pozdrawiam szybciutko, bo internet tu drogi, zasilany z ogromnego generatora, bo nawet w stolicy, nie wszedzie dotarla stala elektrycznosc...

Gwinea

przeprawa do Gwinei

czwartek, 27 kwiecień 2006


Pisze 'przeprawa' bo ciezko to inaczej nazwac i zaluje, ze nie jestem w stanie porzadnie tego opisac, wrzucialam poki co tylko zdjecia do trzech nowych albumikow na stronce: http://www.kingafreespirit.pl/kingapl/index.php?option=com_zoom&Itemid=8&catid=80 

W kazdym razie, dostalam sie polprzypadkiem na wyspe Bulama u wybrzezy Gwinei Bissao. Stamtad z powrotem na staly lad, ale to co wygladalo na mapie na droge, tak sie tylko nazywalo... Bylo wiec parenascie kilometrow marszu do miejsca, skad mial byc transport. Transport owszem, byl, ale sporadyczny. Najblizszy nastepnego dnia. I to tez z niekonczacym sie oczekiwaniem, az zapelni sie paka tej miniciezarowki, z przystankami, z powolnym sunieciem po wybojach. W koncu w niewielkim miasteczku - znalazlam ciezarowke prosto do Gwinei... Jezdzilam wieloma ciezarowkami po wielu drogach swiata, ale... cos takiego przezylam po raz pierwszy. Domyslam sie, ze zdjecia tego nie oddadza, ale byla to po prostu przeprawa bezdrozami dzunglii przez poldzika granice. Dotarlam w koncu do Konakry, gdzie internet tez zasilany jest generatorami, ale wazne ze jest. Pozdrawiam...

a8d50533ef8b06bb8b998a2202e2e729.jpg

 

Sierra Leone

Sierra Leone

poniedziałek, 01 maj 2006

 

baczne oczy wystajace z wody...

 

Przez Gwinee tylko przejechalam i tak naprawde jedynieliznelam kawaleczek tego pieknego kraju. Podczas kiedyu polnocnych suchych i pustynnych sasiadow Gwinei jakMali czy Burkina Faso, znajdowalam piekno w kolorowychstrojach kobiet, w wyszukanych pozdrowieniach iusciskach rak oraz niezliczonych innych szczegolach,Gwinea oraz obecnie Sierra Leone obdarzone satropikalnym, przypominajacym raj pieknem zielonejdzungli rozposcierajacej sie na delikatncyh wzgorzach.
Pierwsza rzecz w Sierra Leona - ruszylam w stroneparku narodowego, ktory wypatrzylam na mapie. I jakczesto sie dzieje, podroz tam byla przynajmniej takciekawa jak jej cel. Zajela caly dzien, pol stopem,pol z niewiarygodnie obladowanymi bush taxi wzdluzwyboistej drogi i rzadko odwiedzanych wiosek. W koncuz wynajetym mezczyzna z motocyklem przez ostatni,inaczej zupelnie niedostepny kawalek drogi. I wczorajrano miejscowy czlowiek z lodka powioslowal ze mnawzdluz rzeki. Ta rzeka, tak jak wiekszosc rzek w tymkraju jeszcze niedawno pelna byla hipopotamow, aleokazuje sie, ze byly zabijane i zjadane przezrebeliantow podczas niedawnej wojny, wyjasnil mimezczyzna w lodce. Grupka jednak ptrzetrwala iwystajacymi ponad powierzchnie wody oczami obserwowalanas uwaznie jak przeplynelismy nieopodal. A na ladziemoj przewodnik powiedzial w swoistym angielskim:

- Te slady widzisz? To slonie.

Ale tym razem odcisniete w blocie slady byly wszystkimco zobaczylam ze sloni, bo podobno powedrowaly juzdalej. Ale roznorakie inne dzikie zycie wygladalo zdzunglii wokol - pare rodzajow malp skaczacych podrzewach, iguany, zolwie, fluorescencyjnie niebieskieptaki... Nie mialam szczescia (a moze nieszczescia)napotkac szympansow, ale teraz juz w stolicy, gazetypisza, ze ucieklo z miejscowego ZOO wlasnie kilkaszympansow i zamordowalo i poranilo pare osob.To troszke dziki kraj. Nie ma tu stalej elektrycznosciani bierzacej wody w zadnej jego czesci. A wczorajzostalam zabrana na stopa i zatrzymalam sie uniemieckiego niewielkiego dealera zlota i diamentoworaz jego miejscowych przyjaciol. Wkrotce ruszam wstrone Liberii. A dzis udalo mi sie znalezc dzialajacyinternet tu w Freetown i mozecie zobaczyc juz nowegalerie na stronce, z Gwinei oraz stad, ze SierraLeone.
 

climax in paradise

niedziela, 07 maj 2006
 

'Climax in Paradise' czyli orgazm w raju... Ale nie, nie bedzie to opis moich romantycznych przygod na afrykanskim ladzie... 'Climax' to nazwa power drinka a 'Paradise' to nazwa pubu przy jednej z pieknych plaz w okolicy Freetown. Moj pobyt w Sierra Leone byl krotki, ale kazda chwila wypelniona atrakcjami - wioslowanie kolo hipopotamow i 'climax in paradise' to tylko poczatek.
Spedzilam jeden dzien jezdzac wokol stolicy z moimi przyjaciolmi dealerami diamentow obserwujac proces zdobywania legalnych pieczatek i dokumentow do nielegalnie zakupionych diamentow. Spedzilam jedna noc tanczac do najpopularniejszych sierraleonskich hitow na dyskotece w malym miasteczku. Jechalam na pace pickupa z aktorami najnowszego tutejszego filmu pod tytulem "Blood of the country virgin" czyli "Krew dziewicy z prowincji".
Sierra Leone jest fascynujacym krajem - jednoczesnie nieokrzesanym i lagodnym, desperacko biednym oraz niewyobrazalnie bogatym, zdewastowanym przez niedawna okrutna wojne domowa, ale patrzacym z nadzieja w przyszlosc...

jedna z plaz wokol Freetown

A tak jakby przejazd przez ten kraj nie byl wystarczajaco ciekawy, wydostanie sie z niego i przeprawa do Libierii bylo dopiero poczatkiem prawdziwej przygody... (szczegoly w lberyjskim rozdziale)

Liberia

 

przeprawa przez zielona granice

niedziela, 07 maj 2006

Jakby przejazd przez Sierra Leone nie byl wystarczajaco ciekawy, wydostanie sie z tamtad i przeprawa do Libierii bylo dopiero poczatkiem prawdziwej przygody...

Poniewaz wiza do Sierra Leone kosztuje zawrotna kwote prawie stu amerykanskich dolarow, zdecydowalam zaoszczedzic czas, pieniadze oraz miejsce w paszporcie i sprobowac obejsc sie bez. Udalo mi sie wjechac do kraju bez problemu, ale kiedy dotarlam do mostu granicznego na granicy z Liberia, okazalo sie, ze nie chca mnie wypuscic, wlasnie z powodu braku tej wizy. Oficerowie graniczni nie byli otwarci na zadne rozmowy i negocjacje. A dla mnie - powrot wyboistymi drogami z powrotem do stolicy i wykupienie tej drogiej wizy nie bylo opcja.  Musialam znalezc inne rozwiazanie, szczegolnie biorac pod uwage, ze nie mialam rowniez liberyjskiej wizy. Tak wiec porozmawialam z miejscowymi ludzmi w przygranicznej wiosce i skierowali mnie do innej, mniejszej wioski, jakies piec kilometrow w glab dzunglii, nad ta sama rzeka. Tam, jako ze wszyscy mieszkancy zobaczyli jak przybywam, nikt nie chcial przewiezc mnie na druga strone bez autoryzacji szefa wioski. Ale szef okazal wieksze zrozumienie i bez wielu zbednych pytan zaakceptowal dwadziescia dolarow i nakazal chlopcom przewiezienie mnie na druga strone waska, chybotliwa lodka, a po drugiej stronie doeskortowanie mnie do pierwszej liberyjskiej wioski. Ucieszylam sie, ze nie wysadzili mnie po prostu na drugim brzegu i nie znikneli, bo tam waska sciezka prowadzila prosto przez busz tak gesty i tak mokry po niedawnym tropikalnym deszczu, ze po chwili bylam completnie przemoczona i ublocona. Przekroczylismy pare strumieni i mokradla, ale nic juz mi nie przeszkadzalo, bo bardziej mokra i brudna byc juz nie moglam.

W koncu dotarlam do pierwszej liberyjskiej osady, gdzie znowu pierwsze co - znowu zostalam przyprowadzona przed oblicze szefa wioski. Szef, ktorego kraj dopiero co otrzasa sie z niedawnej wojny domowej, uzyl lekko wojskowego jezyka, aby wypytac o cel mojej wizyty:
- Jaka jest twoja misja tutaj, madam?
- Moja misja to zobaczyc Afryke.
- Wiec patrolujesz Liberie?
- No... mozna powiedziec, ze patroluje afrykanski kontynent.
- No to bardzo dobrze. Witaj w naszej wiosce.

Zostalam zaszczycona dostajac pokoj w chacie samego szefa. A kiedy siedzialam potem na werandzie chaty z mieszkancami calej wioski zgromadzonymi wokol, lekko zdziwionymi moim widokiem, jeden z mezczyzn powiedzial:
- Raz tylko widzielismy bialych ludzi w naszej wiosce. Przyjechali autem ONZ, spatrolowali okolice i odjechali. Zaden bialy nie przywedrowal tu nigdy pieszo.
A kiedy blyskawica rozswietlila nocne niebo w oddali, inny mezczyzna zapytal:
- W Portland, czy tam tez slonce rozswietla niebo tuz przed deszczem?
Mowilam mu, ze to nie Portland, a Poland, ale robilo to niewielka roznice, podobnie jak nie dalo sie wytlumaczyc, ze to nie slonce rozswietla niebo podczas burzy. W kazdym razie, pogawedzilismy sobie milo, do momentu az nadciagnela burza i myslalam, ze zwieje mnie razem z chwiejna chatka. Dach przeciekal, ale chatka przetrwala i nastepnego ranka przywitalo mnie slonce.

Po godzinie drogi przez dzungle dotarlam do glownej, asfaltowej drogi, gdzie... gdzie zabralo mnie na stopa wygodne auto ONZ i sprawnie i bez zatrzymywania przewiozlo przez wszystkie punkty kontrolne. Dzien wczesniej mokra i ublocona przedzierajaca sie przez dzungle, teraz znalazlam sie w klimatyzowanym baraku misji ONZ sprawdzajac maila na ich komputerach, popijajac zimne napoje. W przeciagu paru minut poznalam chlopakow z Pakistanu, Rumunii, Filipin, Rosji, Nigerii i Namibii. Od Rumuna dostalam numer telefonu do stacjonujacego w Monrowii Polaka, szefa zespolu obserwatorow, wiec jestem teraz u niego. Mirek mieszka w jednym domu z honorowym konsulem Czech, ktory prowadzi tez pobliski czeski pub oraz mowi, ze zalatwi mi liberyjska wize.

Chyba nigdy nie przestanie zadziwiac mnie splot przedziwnych zbiegow okolicznosci, po ktorych wiedzie mnie droga...

przez bagnista, zielona granice...

 

Wybrzeze Kosci Sloniowej

mili chlopcy rebelianci

czwartek, 11 maj 2006

Podrozowanie wewnatrz kraju jest spokojne i przyjemne jak zawsze, ale ostatnimi czasy najciekawsze okazuje sie przekraczanie granic. Mirkowi, temu polskiemu liderowi grupy obserwacyjnej ONZ, ktory wspaniale sie mna zaopiekowal w Monrowii, nie udalo sie dowiedziec wiele na temat sytuacji w opanowanym przez rebeliantow rejonie Wybrzeza Kosci Sloniowej, przez ktory mialam wkrotce przejechac. Po przyjemnym odpoczynku opuscilam wiec Monrowie i ruszylam w strone granict majac nadzieje dowiedziec sie czegos po drodze. Spytalam na jednym z punktow kontrolnym na polnocy kraju. Ale to byl oboz bangladeskiej druzyny ONZ i ich angielski wydawal sie ograniczony do zapytania czy jestem zamezna. Wiec jechalam dalej, na pakach przeladowanych ciezarowek i pickupow po wyboistych, zakurzonych drogach. W koncu musialam wziac motocyklowe busz taxi, ktore dowiozlo mnie do liberyjskiego budyneczku paszportowo celnego przed niwielkim mostem w dzungli.
- Czy to ivoryjski budynek celny? - zapytalam wskazujac na druga strone mostu.
- Kiedys byl. Obecnie to baza rebeliantow. - uslyszalam.
Ale dotarwszy tak daleko, coz moglam zrobic...?
Chlopcy rebelianci okazali sie calkiem mili i jako ze nie bylo po tamtej stronie zadnego innego transportu, zabrali mnie do miasteczka prujacym przez dzungle autem swojego konwoju.

w konwojem rebeliantow

konwersacja sprzed parunastu minut

środa, 17 maj 2006

Kontynuujac temat poprzedniego updatu...
Tak jak wspomnialam, kiedy poruszylam temat dzieci-niewolnikow na plantacjach kakao z tak zwanymi 'normalnymi' ludzmi, twierdzili, ze nic na ten temat nie wiedza, ze owszem, moze to i mozliwe, ale nie sa w stanie osobiscie potwierdzic, ani zaprzeczyc.
Tu w Abidjan jednak, najwiekszym miescie Wybrzeza Kosci Sloniowej zostalam przygarnieta przez miejscowego rastamana, szczerego, ale prostego goscia, ktory obraca sie w roznych srodowiskach... Jest Ganijczykiem, ale mieszka tu od dawna. W kazdym razie, nie liczac na wiele, poruszylam ten temat.
- Tak, jest tu targ dzieci. W Abidjan mozesz kupic wszystko. - uslyszalam.
- Zaprowadzisz mnie tam? Chce kupic dziecko.
- Nie ma sprawy. A co, masz plantacje w Polsce?
Chwile zajelo mi wytlumaczenie, no bo - jeslii nie na plantacje, to po co mi dziecko... Ale kiedy pojal, zaczal rzucac ofertami:
- Chesz, dam ci mojego chlopca.
Bo sam ma dwojke dzieci, kazde z inna dziewczyna, obydwoje wychowuje rodzina jego mamy w Ghanie.
- Albo mozesz wziac corke mojej siostry, jesli wolisz dziewczynke. Albo jesli chcesz niemowle, mam znajoma prostytutke. Bedzie wolala sprzedac dziecko tobie. Bo ty nie utniesz mu glowy.
- O czym ty mowisz? - pytam nie wierzac moim uszom.
- Bo jak sprzeda komus innemu, to utna mu pewnie glowe. Z glowek dzieci robi sie lekarstwa.
- Jakie lekarstwa?
- Lekarstwa czarnej magii. Na wzbogacenie.

To tyle z dzisiejszego wieczoru. Az musialam wyjsc na internet, aby sie tym podzielic.
Zobaczymy, co przyniesie jutro...

 

gorzki smak slodkiej czekolady

środa, 17 maj 2006

 c4d57b8ebcd5f96012f5f93dc662f9c7.jpg

W przewodniku Lonely Planet pozyczonym na chwile od Czecha jeszcze w Liberii, przeczytalam cos o Wybrzezu Kosci Sloniowej, co mnie dotknelo. Otoz okazuje sie, ze stad pochodzi prawie polowa produkowanego na swiecie kakao. Oraz, ze... na porozrzucanych po kraju plantacjach pracuje okolo pietnastu tysiecy dzieci-niewolnikow. Wiele z nich sprowadzanych z pobliskiej Burkiny Faso i Mali, niektore zwabione obietnica platnej pracy, inne kupione bezposrednio od biednych, zadluzonych rodzicow, inne jeszcze porwane wprost z ulicy. Nie dostaja zaplaty, sa rzadko karmione i czesto bite, nie wspominajac o fakcie, ze nigdy nie beda mialy mozliwosci posmakowac czekolady, ktora wyrabiana jest z kakao, ktore zbieraja. Jest podobno nawet targ dzieci-niewolnikow, gdzie za okolo siedemdziesiat dolarow mozn kupic dziecko do pracy. Mialam spontaniczny, byc moze szalony pomysl odnalezienia tego targu i kupienia tam najmizerniej wygladajacego dziecka i... no i nie wiem co dalej dokladnie, w kazdym razie postaralabym sie jakos, aby mialo lepsza przyszlosc. Problem w tym, ze przewodnik nie podaje gdzie znajduje sie ten targ. Odkad wkroczylam do Wybrzeza Kosci Sloniowej, probowalam go odnalezc, ale nie jest to latwa sprawa. W wiosce, na terytorium kontrolownym przez rebeliantow, tuz pod liberyjska granica, spotkalam dwoch nastoletnich chlopcow, pracownikow-niewolnikow, ale niestety nie mowili ani po francusku, ani po angielsku, aby podzielic sie swoja historia. A pozniej, wszyscy, z ktorymi tylko poruszylam ten temat, twierdzili, ze nic o tym nie wiedza, lacznie z lokalnym biurem UNICEFU, ktore odwiedzilam. Mysle, ze po prostu ci, ktorzy nie sa zamieszani w ten biznes, moga naprawde nie wiedziec, a ci ktorzy sa - oczywiscie nie powiedza. Spedzilam pare milych dni z miejscowymi ludzmi w pieknie polozonym miasteczku Man na polnocy, po czym przejechalam stopem przez kraj i dotarlam wczoraj do Abidjanu.
Dla odmiany postanowilam tym razem zaaplikowac normalnie, legalnie o wize do nastepnego kraju, czyli Ghany. A jest to proces, ktory uwazam za strate czasu, energii i pieniedzy. Zabiera dwa dni, wymaga dwoch wypraw do ambasady w odleglej czesci miasta, wypelnienia czterech identycznych, szczegolowych formularzy oraz dolaczenia czterech (!) zdjec i trzydziestu dolarow.
Bardziej optymistyczna nuta to fakt, ze poznalam tu w Abidjan ganijskiego ksiecia, ktorego ojciec mial szesc zon i 28 dzieci. Normalnie muzulmanscy mezczyzni moga miec cztery zony, ale plemiennego krola takie ograniczenia nie dotycza.
Wybrzeze Kosci Sloniowej to zielony, zyzny kraj, wiec obfitujacy w tanie egzotyczne owoce. Uliczne stoiska sprzedaja dobre francuskie bagietki oraz smaczne afrykanskie potrawy. Pierwsze tropikalne burze tej pory deszczowej ochladzaja rozgrzana atmosfere i ogolnie, zycie plynie w porzadku.

ocierajac sie o handel dziecmi

niedziela, 21 maj 2006

Nastepnego ranka po tej szokujacej rozmowie moj przyjaciel rasta zabral mnie na spotkanie z jego przyjacielem na dachu na ciag dalszy. Sprawa przedstawiala sie bardzo prosto:
- OK, powiesz nam czy chcesz dziewczynke czy chlopca, malego czy duzego, a my znajdziemy kogos, kto
zorganizuje pare dzieci.
- W jaki sposob 'zorganizuje'?
- O to sie nie martw siostro. Mamy swoje sposoby.
Zorganizujemy, nakarmimy je dobrze, a ty przyjdziesz i wybierzesz, ktore ci sie spodoba. Widzisz te kobiete?
- mowi chlopak, pokazujac na pulchna kobiete w sarongu i biustonoszu na balkonie pare budynkow dalej. - Ona moze zdobyc ci dziecko.
- Ta kobieta? - pytam powatpiewajaco.
- Tak, to wplywowa kobieta. Dealerka kokainy. Czasem tez zajmuje sie dziecmi.
Ale nie musze chyba mowic, ze kupowanie porwanego specjalnie dla mnie dziecka to ostatnia rzecz, jaka bym zrobila. Musialam wyjasnic wszystko od nowa. I wpadlismy w koncu wspolnie na inny pomysl. Chlopak, rowniez Ganijczyk, powiedzial mi, ze jest tu cala masa przywiezionych z Gany dziewczynek, nie zupelnie niewolnikow, ale pracujacych czesto w skrajnych warunkach jako pomoc do gotowania, prania, zmywania i wszystkiego innego. On zna osobiscie rodzine z taka dziewczynka. To wszystko zbieglo sie z mailem od mojego przyjaciela Jasona, amerykanskiego biznesmena, ktory pisal, zeby dac mu znac, jesli znajde jakas rodzine lub dziecko, ktoremu bedzie mogl pomoc, czy zasponsorowac.
Poszlismy razem do tej rodziny, gdzie na zatloczonym podworku mlode dziewczyny gotowaly jedzenie w ogromnych garach - jedzenie, ktore sprzedaja potem na ulicznych stoiskach. A wsrod nich, dziewczynka o imieniu Akua, okolo jedenastoletnia (sama nie zna swojego wieku). Porozmawialismy z jej pracodawczynia. Okazala sie wyrozumiala kobieta i zgodzila sie, ze jesli ma to byc zabranie jej z powrotem do Gany i poslanie do szkoly, wtedy nie ma nic przeciwko temu. I tak nie miala z dziewczynki ogromnego pozytku. Opowiedzialam o tym Jasonowi. A on, nie odrywajac sie nawet od komputera, przeslal przez Western Union 150 dolarow na transport dla dziewczynki, nowe ubrania, zabawki, jedzenie, przybory szkolne i moze pierwsza oplate za szkole. Mowi, ze pare dni temu wydal 160 dolarow na jeden posilek w restauracji z dziewczyna - ktorego nawet nie dokonczyla. Wiec te pieniadze przyniosa wiecej dobrego i pozytku. Tym bardziej, ze zamierza pozostac w kontakcie i wspierac finansowo Akue tak dlugo, jak bedzie chodzic do szkoly, a moze i dluzej.
Tak wiec ocierajac sie lekko, ale nie wchodzac zbyt gleboko w miejscowy handel dziecmi-niewolnikami,
ruszam jutro z rana z jedna szczesliwa dziewczynka w strone jej rodzinnej wioski w Ganie.

Gana

Malaria

piątek, 02 czerwiec 2006

Kochani,

Nie mam dla was tym razem dobrych wieści. Kinga złapała malarię. Jedną z najgroźniejszych odmian - malarię mózgową. Od środy leży w szpitalu SSNIT - The Trust Hospital http://www.ssnit.com/member_list.cfm?BrandsID=4  to jedna z niewielu stron które udało mi się znaleść na temat tego szpitala. Według polskiego przedstawicielstwa w Ghanie jest to jeden z najlepszych szpitali do jakiego mogła trafić. Pani konsul odwiedza ją regularnie dbając o zapewnienie niezbędnej stałej opieki. Pierwsze dni pobytu w szpitalu nieprzytomną Kingą zajmowali się przyjaciele z Ghany u których się wcześniej zatrzymała. Pierwszy dzień i noc były dla nas wszystkim koszmarem. Teraz Kinga dochodzi teraz do siebie przeniesiona już z oddziału intensywnej opieki medycznej najbliższe dni spędzi pod całodobową opieką pielęgniarki.

Nam najbliższe dni upłyną na modlitwie i organizowaniu wszystkiego co niezbędne, by Kinga jak najszybciej wróciła do zdrowia. Wszelkie wsparcie będzie bardzo cenne i pomocne. Jeżeli możecie wesprzeć Kingę ciepłą myślą o powrocie do zdrowia będzie to napewno dla niej i dla nas dużo znaczyło.

Pozdrawiam was w ten niezbyt szczęśliwy dzień dziecka, który jednak zawsze daje nadzieję na przyszłość

Chopin

Niekończąca się podróż

To było w Akrze, w Ghanie, po krótkiej ale ciężkiej w przebiegu chorobie, malarii mózgowej, 9 czerwca 2006 Kinga udała się w swoją kolejną, tym razem niekończącą się podróż.

Więcej informacji o ostatnich chwilach życia Kingi znajduje się pod adresem: http://www.kingafreespirit.pl/(...)&Itemid=42

 

 Artykuł jest przedrukiem ze strony http://www.kingafreespirit.pl . Całość opublikowana za zgodą Chipin'a.

 

Źródło: Kinga