JustPaste.it

Czy o nadmiarze informacji należy pisać w tonie alarmistycznym?

Informacja koronowana
O informacji pisze się różnie. W mainstreamie jednak, oficjalnych przemówieniach, strategiach w rodzaju eEurope czy podręcznikach akademickich zazwyczaj z nabożnością. Informacja stała się zasadniczą siłą przemian na wszystkich poziomach życia, dała nazwę nowej gospodarce i nowemu społeczeństwu. Stała się wytrychem dla idei w rodzaju trzeciej fali, które z kolei przepoczwarzyły się we wpływowe doktryny polityczne. Informacja na trwale weszła do dyskursu emancypacyjnego, tzn. ma dać nam nowe, nieznane wcześniej możliwości, wyzwolić ze starych ograniczeń, skruszyć mury, które krępowały dotąd inwencję grup i jednostek, sprawić by przestrzeń geograficzna przestała być licząca się zmienną w rozwoju ludzkości i człowieka. Oczywiście jeśli ktoś ma czas i trochę krytycznego zmysłu bez trudu dociera do mroczniejszych aspektów hegemonii informacji i gubi się rzecz jasna w ilości możliwych frontów na jakich można toczyć walkę z dyktaturą informacji. Mainstream również dostrzega wielorakie problemy i wyzwania jakie stawia przed nami wiek informacji. Jest jednak optymistyczny, definiuje problemy i stara się dla nich znaleźć rozwiązania. Wydaje ogromne pieniądze na tworzenie systemów gromadzenia i wyszukiwania informacji, kształci psychologów i specjalistów od human relations, którzy mają nas poprowadzić za rękę przez gąszcz informacji, wydaje popularne poradniki, uspokaja w telewizji i nie przestaje kusić kolejnymi gadżetami w reklamach.

 

Nawet szczury wpadają w depresję
Spróbujmy wyruszyć więc w podróż w poszukiwaniu informacji czy naprawdę zagraża nam nadmiar informacji i czy te ewentualne zagrożenia dadzą się jakoś skonkretyzować? Bez może wielkich ambicji zaprezentowania jednoznacznej odpowiedzi, raczej by stworzyć taki przyczynkowy obraz problemu. Można zacząć od psychologii. Istnieje nurt psychologii traktujący umysł jako system przetwarzania informacji. Prawidłowe funkcjonowanie człowieka zależy tyleż od sprawności i indywidualnych samego systemu jak i zewnętrznych warunków w jakich przetwarzanie to zachodzi. Dowiedziono w licznych badaniach, że człowiekowi nie sprzyja zarówno niedobór jak i nadmiar informacji. Obie sytuacje wywołują niepokój. Pierwsza dla której modelem może być zamknięty ciemny pokój, powoduje lęk przed czymś nieznanym, niewidocznym zagrożeniem, poczuciem iż nie ma się wpływu na swoją sytuację. Druga dla której modelem niech będzie po prostu Internet z niezmierzoną ilością odsyłaczy i dróg którymi można podążać powoduje nadmierne obciążenie umysłu, nieumiejętność podjęcia jednej decyzji, nerwowość, nieumiejętność konsekwentnego i spójnego działania. Nie są te cechy typowo ludzkie. Badania nad szczurami wykazały obie te zależności. Dla przykładu naukowcy pod przewodnictwem Michaela Mendla opisali doświadczenie w którym część populacji tych gryzoni pozostawiono w stabilnych warunkach zaś część w warunkach częstej zmiany czynników zewnętrznych (czyli zmusili je do ciągłego przetwarzania informacji). Okazało się, że szczury, którym co chwila zmieniano warunki w klatce wpadały w depresję, traciły apetyt i były mniej aktywne. Może nie bez powodu więc walkę o godne miejsce w Nowym Wspaniałym świecie nazwano wyścigiem szczurów. Sympatycznych gryzoni, cichych współtwórców gigantycznych sukcesów nauki nie obrażając.

 

Sprzeczności systemu
Psychologia pozwala nam wyobrażać sobie sytuacje konkretne, jednostkowe. Problem zaś ma bez wątpienia także wymiar systemowy. Przywołać tu można Zygmunta Baumana, który w wywiadzie – rzece „O pożytkach z wątliwości” pisze, iż współczesny człowiek zmuszony jest do poszukiwania indywidualnych rozwiązań dla problemów systemowych, w istocie nierozstrzygalnych. Człowiek współczesny ma obowiązek narzucony mu przez współczesną kulturę zarządzania własnym życiem, tworzenia projektu siebie i realizowania go. Odrzucenie tego ma przykre konsekwencje, np. w postaci etykietki osoby niesamodzielnej, nie potrafiącej wziąć stery w swoje ręce. Tymczasem ocean świata przez który idzie mu żeglować nie można ująć w żadna sensowną i niezmienną mapę. Suma działań jednostek i grup na całym globie nie daje się w żaden sposób policzyć i przewidzieć. Żyjemy w społeczeństwie ryzyka jakim opisał go Ulrich Beck, w społeczeństwie gdzie całe gałęzie medycyny zajmują się wynajdowaniem leków na choroby spowodowane stosowaniem innych leków. Innymi słowy, żadna największa nawet ilość informacji nie daje mi gwarancji skutecznego funkcjonowania w świecie. Pozostawia się mi jednak świadomość, iż to ode mnie wszystko zależy i że prawdziwą porażką jest przestać wierzyć w sprawczą moc swoich planów i wysiłków. Nawet jeśli przez chwilę ogarnia nas niemoc i niechęć do wszystkiego, np. w listopadzie (listopad to dla świata niebezpieczna pora) są przecież świetne leki antydepresyjne. Nawet bez recepty. I kolorowe poradniki. Z Ameryki. Bierzemy więc te tabletki i wracamy odrodzeni (zreperowani? stuningowani?) na niwę projektów, planując co uda się zrobić w tym roku, jak zaprojektować swoją przyszłość edukacyjną czy zawodową, dopasowujemy swoje działania do idealnego cv jakie chcielibyśmy kiedyś przedstawić idealnemu pracodawcy. Aż do następnej awarii.

 

Informacja - wiedza - mądrość
To dwa przeciwstawne ujęcia, z jednej strony psychologiczne bardzo bliskie jednostkowej, niepowtarzalnej sytuacji, z drugiej makrosocjologiczne starające się znaleźć uniwersalną formułę dla współczesności. Spróbujmy bliżej przyjrzeć się temu wszystkiemu co można by umieścić pośrodku a zwłaszcza temu co ma bezpośredni związek z informacją w erze internetu. Jeśli czytamy gdzieś o wadze samej informacji, niejako wyizolowanej, sposobach jej pozyskiwania, selekcjonowania, klasyfikowania to na ogół są teksty z dyskursu technicznego, marketingowego czy popularnej psychologii. Na taką izolację nie przystają różnej maści humaniści, podkreślając, iż wyrwanie jej z triady informacja – wiedza – mądrość to najkrótsza droga do okaleczenia człowieka i ludzkości. Sama mnogość informacji w żaden sposób nie tworzy wiedzy, potrzebne są metanarzędzia jak choćby logika czy zdolność krytycznego myślenia. Podobnie nagromadzona wiedza, z nawet wielu dziedzin nie jest z definicji mądrością. Do tego niezbędne jest życiowe doświadczenie, osadzenie swojej wiedzy i swoich działań w kontekście etycznym i usensowienie jej, nadanie jakichś znaczeń dających większość trwałość niż zapisane na elektromagnetycznym nośniku bity. Chciałoby się tu powtórzyć słynne słowa Tomasza Eliotta: “Where is the Wisdom,we have lost in knowledge? Where is the Knowledge, we have lost in information?

Te dwa dyskursy ścierają się w różnych okolicznościach, choćby przy okazji dyskusji nad programami nauczania. Podczas gdy jedni widzieliby w programie liceum podstawy filozofii, by wykorzystać naturalne predyspozycje młodzieży w tym wieku, do spierania się z Bogiem czy Platonem, drudzy przekonują o niezbędności przedmiotu na którym młodzież dowie się jak zakodować swoje życie w cv by nie można o nim powiedzieć, że jest zmarnowane lub też jakie rodzaje spółek są w kodeksie handlowym. Innymi słowy: czy uczyć młodzieży refleksyjności, solidności, umiarkowania ryzykując iż nie poradzi sobie w drapieżnym świecie, w którym informacją należy posługiwać się jak rewolwerowiec, zostawiając problemy Platona w jego jaskini? Czy też uczyć ją technicznych i psychologicznych sztuczek pozwalających na sprawne adaptacje do wszelkich warunków ryzykując, iż stworzymy człowieka niepełnego, z jakąś wadą ukrytą, która da o sobie kiedyś dać w złowrogi sposób?


 

Samotność wyszukiwacza informacji
Pozostawmy na razie dywagacje humanistyczne i zatroskanie kondycją współczesnego człowieka a przyjrzyjmy się sytuacji w której chcemy znaleźć jakąś informację. Wiadomo, do biblioteki to chodzą ramole, poza tym półki wciąż straszą dziełami z poprzedniej epoki, których przystawalność do dnia dzisiejszego jest znikoma. Więc Internet. Znamy problem, znamy z grubsza reguły jakie pozwalają na przekazanie naszych sugestii co do sposobu wyszukiwania wyszukiwarkom, wpisujemy frazę, wciskamy Enetr. I? Marek Oramus, znany pisarz nurtu fantastyki opisuje to tak w jednym z artykułów w „Polityce” („Mózg w malinach”, 18/2000): „chcąc się np. dowiedzieć z Internetu, jaka jest masa elektronu, w pierwszej dziesiątce odpowiedzi na hasło „elektron” (na 4096 dokumentów posortowanych według trafności) zostajemy odesłani do firmy komputerowej, operatora Internetu, katalogu firm elektronicznych, pewnej spółki cywilnej, wydawnictwa, innej firmy, a nawet domu studenckiego z Gliwic, który urządził sobie własną stronę internetową. Mamy pecha: nasze hasło cieszy się znacznym powodzeniem jako nazwa różnych rzeczy mało mających związku z fizyką. Istotne jest też, jak się zadaje pytanie, gdyż już na hasło „masa elektronu” na pierwszych dwóch pozycjach otrzymujemy prawidłową odpowiedź. Jednakże w tym czasie, gdy komputer staje się zdolny do pracy (trwa to około minuty), gdy łączy mnie z Internetem, zdążyłbym dojść do półki ze słownikiem fizyki i bez kłopotu znaleźć to, co mnie interesuje.” Oramus by nie być posądzonym o swoja jednostkową niechęć do nowego medium przytacza też poglądy jednego z twórców Arpanetu, Clifforda Stolla, które tak oto można streścić: „tylko niewielki procent informacji, jakie otrzymujemy tą drogą, jest naprawdę przydatny, surfowanie po sieci odwraca naszą uwagę od rzeczywistości i przesłania problemy społeczne, technika ta preferuje życiową bierność, izoluje ludzi od siebie, umniejsza wagę prawdziwych przeżyć, szerzy wtórny analfabetyzm, zabija kreatywność. Zamiast iść na spacer i zobaczyć z bliska drzewo, oglądamy je na monitorze. W miejsce autentycznego przeżycia instalujemy sobie namiastkę”.

Obiecany dostęp do raju informacji na wyciągnięcie ręki miałby być fikcją? Niespełnionym marzeniem? Gdyby tak tylko było, problem nie byłby zbyt wielki. Kłopot z informacją nie polega bowiem na tym, że ciężko ją znaleźć w jej ilości ale na tym, że wdziera się ona w nasze życie bez naszej wiedzy i zgody. Mieczysław Alojzy Kłopotek we wstępie do swojej informatycznej książki: „Inteligentne wyszukiwarki internetowe” pisze takie oto zdanie: „Dziś człowiek codziennie jest konfrontowany z taką ilością informacji, którą otrzymywał jego przodek przed 300 laty w ciągu całego swojego życia”. Jako, że pan Kłopotek humanistą nie jest, zdanie to nie stanowi dla niego problemu innego, niż pewne zadanie do rozwiązania, czemu poświęca dalsze strony pisząc o skryptach CGI, probabilistycznych metodach wyszukiwania informacji czy algorytmach minimum entropii. Problem jednak pozostaje i pozostawienie jego rozwiązania samej tylko techne może prowadzić w oramusowe maliny.


 

Smog informacyjny czy potop informacji?
Oczywiście przeświadczenie, iż wszyscy eksperci technologii informatycznych pozbawieni są umiejętności innej niż techniczna refleksji jest nieprawdziwe, mowa raczej o ogólnej tendencji w dyskursie techniczno-ekonomicznym. Dla przykładu prof. Ryszard Tadeusiewicz, rektor AGH, cybernetyk, obecnie prowadzący badania nad społecznym fenomenem sieci informatycznych jako jeden z pierwszych użył pojęcia „smogu informacyjnego”. W rozmowie z Piotrem Legutko w „Tygodniku Powszechnym” (23/2002) tak go oto charakteryzuje: „lawinowo rośnie liczba źródeł informacji, ale ich wartość jest często żadna. Smog jest produktem prymitywnego procesu spalania byle czego, byle gdzie i byle jak. Przez analogię, duszący nadmiar informacji paraliżuje rozwój i wykorzystanie technik informatycznych”. Rektor ma też pełna świadomość, że problemu nie rozwiąże za nas technika: „Potrzebujemy przekształceń nie w internecie, tylko w świadomości jego użytkownika. Filtry selekcyjne muszą być budowane w umysłach – to jedno z największych wyzwań edukacji. Nasz umysł, niestety, nie jest tak sprawny, by sam wytwarzał antyinternetowe przeciwciała. Szkoły muszą zagospodarować przestrzeń stworzoną przez multimedia, bo nie chodzi tu tylko o internet. Jedynie tak można przygotować ludzi do skutecznego działania w nowym otoczeniu informacyjnym, gdzie problemem staje się nadmiar wiadomości, a atrakcyjna oferta multimedialna często jest pusta treściowo”. Tadeusiewicz podsuwa jeszcze jedną ciekawą myśl, związaną nie tyle z nadmiarem informacji co ze sposobem jej powstawania. Za klęskę systemów gromadzenia i rozpowszechniania myśli ludzkiej uważa rozpowszecnienie popularnych edytorów tekstu. Od tej pory tworzenie artykułów traci swój kolektywny charakter, coraz mniej autorów ma kontakt z redaktorem, korektorem, recenzentem, powstaje gigantyczny szum nie wiadomo gdzie napisanych tekstów. Co ciekawe, tę sytuację łatwo odwrócić na wielką zaletę światowej pajęczyny. Jak bowiem pisze filozof Robert Piłat w „Zeszytach Edukacyjnych” (3/2000): Nigdy wcześniej jednostki nie miały tak taniego i społecznie akceptowanego środka autoekspresji. Wszystkie tradycyjne media opierały się bowiem na zasadzie legitymizacji. Po to, by opublikować artykuł w prasie trzeba przekonać redakcję, że ma się coś do powiedzenia, po to, by zabrać głos w Parlamencie trzeba przejść specjalną procedurę. Innymi słowy, sfera publiczna ma swoje prawa. Tymczasem, aby zaistnieć w Internecie, “wystarczy być”. Jest to nowe zjawisko współczesnego świata, które zmusza do postawienia ważnych, filozoficznych pytań: jaka część mnie należy do sfery publicznej?, co jest komunikowalne a co niekomunikowalne?, jakie są granice intymności?, co jest moją istotą?, co stanowi o moim “Ja”?, jakie jest znaczenie formantu “auto” w słowie “autoprezentacja”?

O potencjalnym zagrożeniu płynącym ze strony nadmiaru informacji możemy się też przekonać analizując niektóre „wodne” metafory Internetu. W poswięconym temu artykule Tomasz Goban-Klas pisze: „Mamy przecież określenia; "przepływ informacji", a także od niego pochodne, "zalew" a nawet "potop informacji". Informacja jest tu traktowania jako odpowiednik wody, która może być kanalizowana, płynąć szybciej lub wolniej, być czysta lub zanieczyszczona. Kurt Lewin wprowadził pojęcia "filtrów" oraz "śluz" dla tego przepływu (bardziej spersonalizowane określenia to "gatekeeperzy", odźwierni czy bramkarze). Mają one ratować użytkowników przed nadmiarem informacji, które "napływają" z różnych i licznych — tu nowa metafora — "źródeł" informacji”.


 

Więc jak?
A więc czy o nadmiarze informacji należy pisać w tonie alarmistycznym? Odpowiem, że tak, ale umiarkowanie alarmistycznym, żeby nie wzbudzać paniki i nie spalić na stosie największego od lat wynalazku jakim jest Internet. Ważniejsze jednak od tego jak pisać o groźbie informacyjnego potopu jest chyba ile. Więc przede wszystkim nie za dużo. Napisać parę stron, z rozwagą, skończyć w miarę szybko by zdążyć jeszcze zrobić parę rzeczy, które Lenin nazywał rozkosznymi głupstwami i którym oddawałby się gdyby nie przeświadczenie, że należy bić po głowach, a nie głaskać, bić bez litości. A właśnie, że głaskać. I patrzeć na drzewa.

 

Źródło: http://cyberbadacz.republika.pl/nadmiar.html