JustPaste.it

Musiałam się ratować!

Ala ma 24 lata, wychowała się na Śląsku. Pięć lat była związana z Misją Czaitanii. Dziś mówi, że dyby tam została, zwariowałaby.

Kilka miesięcy temu opuściłaś Misję Czaitanii. Pomimo tego, że grupa ta działa także na Śląsku, niewielu o niej słyszało. Jak tam trafiłaś?

Moja ciocia praktykowała jogę, więc jako dziecko zetknęłam się z medytacją. Rodzina moja nie była zbyt religijna. Ja czegoś szukałam. Zobaczyłam kiedyś plakat Misji Czaitanii.

Trafiłam na wykład, gdzie proponowano kurs medytacji. Pociągała mnie osoba Kriszny. O guru Krisie Butlerze wiedziałam niewiele, nawet gdy zostawiłam dom i zamieszkałam we wspólnocie. Mówiono nam, że świat jest materialny. Ludzie zaspokajają jedynie swoje zmysły. "My" zaś jesteśmy wielbicielami prawdy. Obowiązywała zasada: zero mięsa, jaj, alkoholu, używek, hazardu, seks tylko w celach prokreacyjnych.

Nie było małżeństw?

Były, ale jeśli małżonkowie chcieli współżyć, to musieli pytać o pozwolenie guru.

Przestrzegano tego?

Chłopakowi i dziewczynie nie wolno było przebywać samym w pokoju. Kobiety i mężczyźni nie dotykali się. Jak mówiono, czysty wielbiciel potrafi zapanować nad zmysłami. Nieraz o małżeństwie i wyborze konkretnej osoby decydował guru. Nie wolno było zawierać związków z osobami spoza ruchu.

Czy w domach Misji Czaitanii są dzieci? Jaki jest ich los?

Rodzice sami decydują o tym, czy dziecko chodzi do szkoły. Często sami je też uczą. O prywatnych sprawach się nie mówiło. Wiele dzieciaków, które powinny się uczyć, nie uczęszcza do szkoły.

Opowiedz nam o dniu codziennym w Misji Czaitanii.

Wstawaliśmy o 3.30 w nocy i pletliśmy girlandy dla bóstw. Potem były tak zwane "programy", czyli mantrowanie i ofiarowywanie czci bóstwom. Następnie wielbienie guru, medytacje na koralach, ofiarowywanie posiłków. Tak było wiele razy dziennie. Było też dużo pracy w ośrodku i czas wyjścia do ludzi. Rozmawialiśmy o Krisznie, sprzedawaliśmy gazety, kadzidełka. Jedliśmy potrawy wegetariańskie dwa razy dziennie, dużo pracując, medytując i bardzo mało, a czasami w ogóle nie śpiąc. Gdy nie było co jeść, chodziliśmy na targ żebrać, pomimo tego, że członkowie Misji oddawali połowę swoich zarobków. Chodziło o sprawdzenie nas, na ile potrafimy być pokorni.

Brak odpoczynku, ścisła dieta i nadmiar pracy to elementy występujące w wielu sektach. Specjaliści twierdzą, że wtedy łatwiej jest manipulować ludźmi. Czy właśnie to było powodem Twego zerwania z Misją Czaitanii?

Najgorsza była przemoc psychiczna. Jeśli zwierzyłam się ze swoich wątpliwości czy pragnień komuś, kogo uważałam za przyjaciela, za chwilę wiedział o tym lider. A ten potrafił wyzwać przy wszystkich, nawet skląć. Publiczne poniżanie i wykłady do późnej nocy miały wybić nam z głowy wątpliwości i emocjonalne związki. Oczekiwano kajania się i przeprosin. Gdy tego nie było, grupa nie traktowała cię jak powietrze. Pod otoczką medytacji panowało wszechobecne donosicielstwo i lizusostwo. Zawsze byli ci od szmaty i od papierów.

Nie było przemocy fizycznej, seksualnej. To brzmi jakoś - wybacz - łagodnie.

Bzdura. Najgorszy jest wpływ psychiczny, brak jakichkolwiek relacji, pragnień. Mieliśmy tylko wpatrywać się w Krisznę. Kiedy w tym skołowaniu pojawiały się wątpliwości, tłumaczono mi, iż to, że trafiłam do grupy, jest łaską i powinnam być wdzięczna.

Leciwy guru w Stanach, a na miejscu gorliwy lider. Czułaś się przez niego oszukiwana?

Myślę, że lider wierzył w to, czego nauczał, jest to jednak człowiek upajający się swoją psychiczną władzą. Nawet jeśli coś złego o kimś się pomyślało, trzeba było iść i przeprosić. Kontrola sięgała bardzo głęboko. Nikogo nie interesowały twoje problemy, a gdyby ktoś chciał pomóc, był tępiony. Wszystko, co dręczy twój umysł, było ze świata materialnego. Nie rozwiązywało to problemów, tylko prowadziło do wzajemnych urazów i wrogości.

Kiedy zrodziła się Twoja decyzja o odejściu z Misji Czaitanii?

Byłam z nimi związana pięć lat. Dwa lata mieszkałam w ośrodku. Kiedy rodzina odpuściła mnie i przestała o mnie walczyć, paradoksalnie sama zaczęłam przyglądać się temu wszystkiemu z boku. Zrobiłam sobie rachunek sumienia. Wcześniej popaliłam mosty, zerwałam kontakty z rodziną, przyjaciółmi, szkołą, choć obiecywano mi, że będę mogła się uczyć.

Kiedyś przez przypadek wpadł mi w ręce numer telefonu do Darka Pietrka ze Śląskiego Centrum Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych. Przez bardzo długi czas przepisywałam sobie ten numer, aż odważyłam się zadzwonić. To był ogromny wysiłek psychiczny. Minęło kilka miesięcy zanim zdecydowałam się opuścić ośrodek. Przerażało mnie to, że się nie rozwijam, nie kształcę, każdy dzień wygląda tak samo. Byłam znerwicowana, miałam myśli samobójcze. Musiałam zacząć się ratować!

Wróciłaś do domu?

Mama przyjęła mnie, nie wypytując o szczegóły. Świat, z którego wróciłam, nie jest łatwy do zrozumienia. Kiedy mówiłam jej, jak wyglądał nasz każdy dzień, nie wierzyła. Gdy wstępowałam do Misji, miałam świadomość, że może to być sekta. Takie myśli pojawiały się we mnie od czasu do czasu. Jednak nie dopuszczałam ich do siebie. Dlatego gdybym miała ostrzec młodych ludzi, to radziłabym im nie lekceważyć głosów rodziny, przyjaciół i swoich wewnętrznych wątpliwości.

Rozmawiał: Sławomir Rybok


Droga Ali do Śląskiego Centrum Informacji o Sektach w katowickiej "Kanie" trwała prawie rok. Pierwszy kontakt nastąpił dwa lata temu. Zatelefonowała wówczas do mnie, pytając co wiem o Misji Czaitanii. Umówiliśmy się na spotkanie, ale nie przyszła.

Minął prawie rok. Znowu dostałem telefon od niej z informacją, że musi się spotkać, bo nie wie, co robić dalej. Podczas wtorkowego dyżuru w Centrum przyszła. Zalękniona, małomówna, siedząca na skraju fotela jakby czekając na sygnał do ucieczki - naopowiadano jej wiele bzdur na temat Śląskiego Centrum i ludzi tam działających (ja ponoć mam własną sektę, do której werbuję pod pozorem pomocy). Zaczęła opowiadać o sobie i o tym, że prawie rok przychodziła pod budynek "Kany", bojąc się wejść do środka.

Dziś znamy się już pół roku. To jest inna Ala, jeszcze nie taka prze-bojowa, ale uśmiechnięta, zmieniająca swoje życie. Jej kontakty z ludźmi stają się coraz bardziej otwarte i serdeczne. Wytyczyła sobie kilka celów, takich jak choćby skończenie szkoły średniej, bo będąc w Misji przerwała naukę w ostatniej klasie. Fotografuje, i to całkiem nieźle. Coraz lepiej dogaduje się z mamą.

Darek Pietrek

 

Źródło: Darek Pietrek