JustPaste.it

W królestwie, złota, szmaragdów i kokainy

Na zapowiedź wyprawy do Kolumbii znajomi pukali się w czoło. -Zginiesz marnie.-  prorokowali - Przecież to jest zupełnie szalony kraj: przemoc, narkotykowe kartele, korupcja i do tego jeszcze komunistyczna partyzantka w dżungli. Nic dziwnego, że gdy lądowaliśmy w Bogocie - stolicy tego kraju - mieliśmy duszę na ramieniu.

Nie taki diabeł straszny


Ponad 5 milionowa stolica Kolumbii jest kwintesencją tego kraju. Centrum z futurystyczną architekturą, pulsujące i zróżnicowane życie kulturalne, wspaniałe kolonialne kościoły i cudowne muzea. Z drugiej strony bezdomni jak z powieści Dicensa, żebracy, sprzedawcy narkotyków i wielkomiejski ścisk. Ponieważ miasto leży na wysokości 2600 metrów, to mimo bliskości równika panują tu umiarkowane temperatury. Tym co trzeba koniecznie w Bogocie zobaczyć jest Museo del Oro (Muzeum Złota)- największe w swoim rodzaju w świecie. Zgromadzono tu kunsztowną złotą biżuterię i przedmioty użytkowe sprzed inwazji Hiszpanów.Ich bogactwo i piękno zapiera dech w piersiach. Nic dziwnego, że do sal z najcenniejszymi eksponatami wchodzi się przez pancerne drzwi, jak do bankowego skarbca. Obowiązuje zakaz robienia zdjęć, za niesubordynację grozi konfiskata sprzętu. Ryzykujemy choć ze wszystkich stron patrzą na nas strażnicy i kamery wideo. Nic się nie stało, strażnicy udają, że nic nie widzą. W Ameryce Południowej ludzie rozumują jak w Polsce: zakaz zakazem, ale czy od kilku zdjęć komuś coś ubędzie. Dużą atrakcją jest emerald market czyli szmaragdowy bazar, mieszczący się przy południowym rogu Avenida (alei) Jimenez i ulicy Carrera 7
Po nocnej Bogocie obwozi nas Krzysztof Gierańczyk szef Biura Radcy Handlowego. Jedziemy na wzgórze Monserrat spojrzeć na miasto z góry. Widok przepiękny, ale najbardziej fascynująca jest sama jazda. Ruch ogromny, samochód przy samochodzie, co chwilę wydaje się że nasz mercedes nie uniknie wypadku. Nic się jednak nie dzieje. Choć wszyscy wymuszają pierwszeństwo - inaczej nigdy by nie włączyli się do ruchu, to w krytycznym momencie zawsze ktoś zahamuje. Wszyscy kierowcy co chwilę trąbią ale nie po to by skarcić innego, lecz by sygnalizować swoje zamiary. Nikt się przy tym nie wścieka, ludzie się do siebie uśmiechają.


Perła Karaibów


Taka, za swoją niesamowitą urodę nazywana jest Cartagena. Jest to najbardziej fascynujące kolumbijskie miasto, wpisane przez Unesco na listę kulturalnego i historycznego dorobku ludzkości. Zbudowaną przez Hiszpanów starówkę otacza mur obronny. Jest ona wprost zapchana nastrojowymi kościołami, urokliwymi skwerkami i placami, kolonialnymi budowlami wyposażonymi w patia i cudowne ukwiecone balkony. Wszystko tu jest autentyczne a ludzie przyjaźnie nastawieni do turystów. Można przysiąść w jednej z niezliczonych kawiarenek i zamówić "cerveze" czyli po hiszpańsku piwo ( całkiem smaczne, choć na polski gust może zbyt lekkie - coś jak rozcieńczone EB).Koniecznie trzeba spróbować miejscowego specjału "ajiaco" - zupy z kurczaka z ziemniakami, śmietaną , kukurydzą i kaparami.
W Cartagenie nie brakuje luksusowych, wielopiętrowych hoteli najlepszych światowych sieci. Na kwaterę warto jednak polecić hotel Caribe. Utrzymany on jest w kolonialnym stylu. Ma tropikalny ogród w którym śpiewają egzotyczne ptaki. Można tu nawet spotkać zawieszonego na drzewie leniwca.
Wieczorem wybieramy się na spacer. Na plaży grają i tańczą grupki miejscowej młodzieży. - Nie ma się czego bać, można się do nich przyłączyć. -Zabawa będzie trwała do rana i nic się nikomu nie stanie. -zapewnia Tadeusz Klohes podróżnik znający w Ameryce Południowej każdy kąt - Trzeba tylko być przygotowanym na kilkudolarowy napiwek dla muzyków -.- Raz w życiu zostałem brutalnie napadnięty,- kontynuuje stało się to w ... Warszawie, na w samym centrum, na rogu Kruczej i Nowogrodzkiej pod kamienicą w której mieści się Centrum Latynoamerykańskie.
Trzydzieści kilometrów od miasta, na morzu Karaibskim, położona jest Isla (wyspa) Palma. Płyniemy tam szybką łodzią motorową. Isla Palma to istny raj, mała, kameralna. Znajduje się tu jeden jedyny , zbudowany z drewnianych pali ośrodek wypoczynkowy. Na przystani pływają delfiny, obok majestatycznie kroczą flamingi. Krystaliczna woda i biały piasek zachęcają do kąpieli. Na wyspie nie trzeba nosić ze sobą portfela. Gdy się już tu trafi barmani do woli serwują lokalne drinki. Największym powodzeniem cieszy się Cuba Libre - rum z coca-colą. Pytam kto to wszystko zbudował - buisnesman z Medelin- odpowiada kelner - ale on nie ma nic wspólnego z narkotykami - natychmiast dodaje widząc nasze znaczące uśmiechy. Może i nie ma, ale czy to możliwe w kraju gdzie produkcja kokainy jest jednym z podstawowych dziedzin gospodarki. Ten interes przynosi 5 miliardów dolarów zysku rocznie, a Medelin jest siedzibą jednego z dwóch największych narkotykowych karteli.


Reage po hiszpańsku


Częścią Kolumbii jest, leżący na morzu Karaibskim, 750 kilometrów od jej brzegów, , archipelag wysp. Samolot z Bogoty ląduje na wyspie San Andres. Natychmiast otacza nas lepkie, tropikalne powietrze. Choć to ten sam kraj panuje tu zupełnie inna atmosfera. Nasuwa się porównanie z Jamaicą. Niewielu jest Metysów ( 58 % mieszkańców Kolumbii), przeważają Murzyni. Zmieniła się też muzyka, mało słychać południowoamerykańskiej salsy, zewsząd dobiegają rytmy reage. Wyspa jest strefą bezcłową ruszamy więc na ostatnie zakupy.
San Andres otacza rafa koralowa ze wspaniałymi miejscami do nurkowania, zachwycającymi wszystkich, którzy chcą podejrzeć podwodne życie. To idealne miejsc na ukoronowanie podróży po Kolumbii. Leżymy pod palmami na plaży, popijamy rum, objadamy się egzotycznymi owocami, których nazw nie sposób spamiętać i wspominamy co widzieliśmy. Załujemy tego czego nie udało się poznać. Kolumbia to także olbrzymie obszary dżungli z największą na świecie różnorodnością roślin i zwierząt. Czymś zupełnie innym są podniebne Andy z szybującymi majestatycznie kondorami, największymi ptakami świata. By to wszystko zobaczyć nie wystarczy jedna wyprawa. Trwa dyskusja gdzie ukryć suszone liście krzewu koki (tego z którego produkuje się kokainę), tak by w domu można było zaparzyć z nich miejscowy specjał - specyficzną herbatkę "Mate de Coca".
Udało się nikt nie zainteresował się naszymi bagażami, ani we Frankfurcie, ani na Okęciu.

Andrzej Zarzecki 

 

Źródło: http://www.globtroter.info/ampolu/artykuly/0005.html