JustPaste.it

Austria 2006 - rowerem

Szósty, coroczny wspólny wyjazd rowerowy z Krzyśkiem zaplanowaliśmy na ostatni weekend sierpnia. Mój kompan rowerowych wycieczek nadal mieszkał w Szwajcarii, którą zwiedzaliśmy na rowerach rok wcześniej i dlatego wybór padł na pobliską Austrię do której obydwoje mieliśmy w miarę łatwy dojazd, a poza tym tam nas jeszcze na rowerach nie było.

Plan był taki, aby ruszyć w piątek rano z Salzburga szlakiem rowerowym Wysokich Taurów (Tauernradweg) i pokonać jego część tworzącą na mapie pętlę na południe od Salzburga. Ze względu na ukształtowanie terenu wybraliśmy pokonanie tej trasy w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara. Na pokonanie wyznaczonej drogi ze startem i metą w Salzburgu mieliśmy dwa i pół dnia. Po raz pierwszy w historii naszych wycieczek rowerowych nie zabraliśmy namiotu z uwagi na chłodne noce w górach pod koniec sierpnia. Noclegów postanowiliśmy szukać po drodze naPamiątkowe zdjęcie przed hostelem w Salzburgu kwaterach prywatnych. Dla mnie najważniejszą zmianą w porównaniu do poprzednich weekendów rowerowych był nowy rower który kupiłem kilka miesięcy wcześniej. 

Do Salzburga obydwoje wyruszyliśmy w czwartek po pracy. Krzysiek pociągiem ze Szwajcarii, a ja samochodem z Wrocławia. Zapakowałem rower do samochodu i skierowałem się na południe, dobrze znaną mi trasą przez Czechy. W Wiedniu zmiana kierunku na zachodni - autostradą prosto na Salzburg. W nocy przespałem się kilka godzin w samochodzie na parkingu przy autostradzie, kilkadziesiąt kilometrów za stolicą Austrii. Pobudka o świcie była delikatnie mówiąc niepokojąca ze względu na warunki atmosferyczne. Padał deszcz, a to jak wiadomo jest najgorszy wróg rowerzystów. Na  szczęście im bliżej byłem Salzburga, tym mniej intensywnie padał deszcz, aż w końcu się przejaśniło i pokazało się słońce, które przywróciło mi dobry nastrój.

Jeszcze przed wyjazdem umówiliśmy się na spotkanie w piątek o 9 rano pod hostelem Yoho w którym Krzysiek miał nocować. Do Salzburga dotarłem około godziny 8 północnym zjazdem z autostrady. Bez problemu odnalazłem hostel, ale niestety tak jak się spodziewałem zaparkowanie samochodu w jego okolicy nie było już takie łatwe. Płatne parkingi, a dokładnie ich niewielka ilość w stosunku do ilości pojazdów poruszających się po mieście są problemem w Salzburgu. Na dodatek okazało się, że parkować w centrum można tylko na kilka godzin, a ja miałem zamiar zostawić samochód na dwa dni. Gdybym więc znalazł przypadkiem wolne miejsce w płatnej Ogród Mirabell - Salzburg strefie, to i tak nie mógłbym zostawić tam samochodu. Wprawdzie na peryferiach miasta ulokowane są dwa, niedrogie parkingi na których samochód można zostawić na dłużej, ale liczyłem na to, że zostawię samochód w jakiejś bocznej uliczce niezbyt daleko od centrum.

Ruszyłem więc w drogę powrotną w kierunku wyjazdu na autostradę. Niestety sytuacja była beznadziejna ponieważ wszędzie napotykałem na tabliczki informujące o zakazie parkowania z wyjątkiem mieszkańców okolicznych posesji. Dojechałem w ten sposób prawie do autostrady, więc zawróciłem i postanowiłem szukać szczęścia w północnej części miasta. Na drugich światłach licząc od zjazdu północnego skręciłem w prawo i od razu trafiłem na właściwe miejsce. Na ulicy Bahnhofstrase nie było zakazu parkowania i były wolne miejsca. Zapytałem dwie osoby o to czy można tutaj parkować i czy parkowanie jest bezpłatne i obydwie potwierdziły moje przypuszczenia, więc postanowiłem zostawić w tym miejscu samochód. Oświetlona ulica i sporo przejeżdżających co chwilę pojazdów sprawiły że miejsce postojowe na dwa dni wydało mi się wystarczająco bezpieczne.

Nareszcie mogłem przesiąść się na rower montując wcześniej wypełnione sakwy. Drogę do hostelu już znałem, więc zaledwie w dziesięć minut dotarłem na miejsce i to punktualnie o godzinie 9. Krzysiek był już przed hostelem i właśnie mocował sakwy do roweru. Zrobiliśmy sobie wspólnie pamiątkowe zdjęcie z rowerami i ruszyliśmy na zwiedzanie Salzburga. 

Na początek udaliśmy się do Ogrodu Mirabell, który zwiedzaliśmy pieszo prowadząc nasze rowery w promieniachDom w którym urodził się Mozart porannego słońca. Wstęp na teren ogrodu jest bezpłatny i zdecydowanie warto z tego skorzystać. W otoczeniu kwiatowych kobierców można rozkoszować się widokiem na Twierdzę Hohensalzburg górującą nad miastem. Nie ma to jak piękne miejsce w samym sercu dużego miasta. 

Już na rowerach ruszyliśmy w kierunku starówki, która jak się okazało od samego rana zapełniona była licznymi turystami. To na co jako rowerzyści zwróciliśmy od razu uwagę, to ogromne ilości rowerów zaparkowane w wyznaczonych miejscach na obrzeżach starówki. Prowadząc rowery przeszliśmy obok domu w którym urodził się Mozart, którym Sazlburg chwali się na każdym kroku. W sumie zobaczyliśmy niewiele, ale nie mogliśmy się już doczekać rowerowej przygody. Ruszyliśmy na szlak rowerowy Wysokich Taurów, którego oznaczenia znaleźliśmy tuż przy rzecze Salzach.

Na początku wszystko było bardzo proste - jechaliśmy dobrze oznakowaną ścieżką rowerową przez Salznurg. Niestety w pewnym momencie już na przedmieściach miasta oznaczenie szlaku Wysokich Taurów się skończyło. Nadal jechaliśmy ścieżką rowerową ale oznakowanie wskazywało już tylko na to, że droga ta prowadzi do Niemiec. Ponieważ i tak mieliśmy zamiar przekroczyć granice z Niemcami postanowiliśmy nadal jechać tym szlakiem. Niestety trochę za pKrzysiek w samym centrum Loferóźno zorientowaliśmy się że jechaliśmy na północ, zamiast na wschód. To tłumaczyłoby dlaczego nigdzie po drodze nie było oznakowania szlaku Wysokich Taurów. Nie było wyjścia - musieliśmy zawrócić i odnaleźć prawidłową trasę w czym pomógł nam spotkany rowerzysta z Niemiec. 

Przejechaliśmy w sumie niepotrzebnie trochę kilometrów i niestety nie trafiliśmy już do miejscowości Grozgmain w której planowaliśmy obejrzeć skansen. Na pierwszy odpoczynek zatrzymaliśmy się w miejscowości Bayer jeszcze na terenie Niemiec. Po asfaltowej nawierzchni ścieżek przyszedł czas na szutrową drogę przez las z licznymi polanami i górami w tle. Jechaliśmy na południe wzdłuż rzeki Saalach i jak się później okazało był to najtrudniejszy odcinek na trasie. Kilka podjazdów było tak stromych, że nie sposób byłe je pokonać jadąc na rowerze. Nawet nie zorientowaliśmy się w którym momencie znaleźliśmy się ponownie na terenie Austrii. Brak granic między państwami zdecydowanie uprzyjemniaArek na rowerze w Lofer podróżowanie.

Późnym popołudniem dojechaliśmy do malowniczej miejscowości Lofer. Zatrzymaliśmy się na chwilę na małym placyku przed ratuszem, który podobnie jak inne domy i kamienice w Lofer jest ozdobnie pomalowany i udekorowany kwiatami. Centrum miasteczka było jednym z najładniejszych miejsc jakie znalazły się na trasie naszej wycieczki po ziemi Salzburskiej.

Ponieważ zrobiło się już późno zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Zaraz za Lofer znajduje się miejscowość St. Martin w której pytaliśmy o noclegi w odpowiednio oznaczonych domach (najczęściej Zimmer Frei). W tych najbliżej centrum nie było już wolnych miejsc ale w bocznej uliczce na skraju miejscowości znaleźliśmy wolny pokój, a w zasadzie cały dom bo byliśmy jedynymi gośćmi. Za 17EUR od osoby dostaliśmy dwuosobowy pokój z dostępem do kuchni, telewizji satelitarnej i ze śniadaniem serwowanym przez gospodynię następnego dnia. Rowery schowaliśmy na noc pod zadaszeniem na tyłach domu. Wieczorem na kanale TV Wyjazd z St MartinPololnia oglądaliśmy program w którym wywiadu na temat życia w na emigracji (w Szwajcarii) udzielał Krzysiek.

Następnego dnia po obfitym śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Najpierw przejechaliśmy  jeszcze raz przez miejscowość St. Martin, a następnie wróciliśmy na rowerowy szlak, który prowadził nas bocznymi drogami pomiędzy łąkami i zabudowaniami we wsiach. W jednej z nich zatrzymaliśmy się na chwilę aby przyjrzeć się drewnianym saniom i wozom zgromadzonym przy zabudowaniach gospodarczych. Po chwili odkryliśmy prawdziwy skarb tej wioski - przepięknie udekorowane kwiatami drewniane domy, których kilka o niemal identycznej konstrukcji stało obok siebie. Znaleźliśmy się w sielskim Almdorf z małym kościółkiem i przepięknymi zabudowaniami.

W południe dotarliśmy do kurortu Zell am See w którym szlak rowerowy prowadzi wzdłuż malowniczego jeziora. Kwaterom prywatnym i sielskiemu krajobrazowi ustąpiły miejsca hotele, statki kursujące po jeziorze i turyści spacerujący brzegiem. Udaliśmy się do centrum, gdzie udałoOdpoczynej nad Jeziorem Zell-am-See się nam kupić obiad na wynos, który zjedliśmy nad brzegiem jeziora. Po zasłużonym odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę zmieniając kierunek na wschód. Po południu przejechaliśmy przez Bruck, Taxenbach, Lend, St. Johann, pokonując niejednokrotnie większe lub mniejsze podjazdy jak również korzystając z uroków jazdy w dół. Szlak prowadził nas zarówno przez łąki i lasy jak i wzdłuż drogi, tuż obok pędzących samochodów.

Robiło się coraz ciemniej a nam nie udawało się znaleźć noclegu. Poszczęściło się nam dopiero w Bischofshofen. Nocleg był troszkę droższy niż w St. Martin, ale raczej tylko ze względu na większą miejscowość ponieważ standard był bardzo podobny. Wieczorem udaliśmy się już pieszo na zakupy, ale okazało się że czynna była tylko pobliska stacja benzynowa na której niewiele można było kupić. Ponieważ pokonaliśmy tego dnia znacznie więcej kilometrów niż zaplanowaliśmy udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.

Poranek nie nastrajał nas optymistycznie. Wprawdzie śniadanie jakie podali nam gospodarze było bardzo smaczne, ale warunki pogodowe znacznie się pogorszyły. Padał deszcz i tym samym kończyła się przyjemność z jazdy na rowerze. Ponieważ i tak nie udałoby się nam dojechać do Salzburga na czas na rowerach (Krzysiek musiał zdążyć na pociąg), więc postanowiliśmy Kibic na trasiepojechać dalej pociągiem z zamiarem zatrzymania się po drodze, ale już tylko na samo zwiedzanie w miejscowościach Werfen i Golling.

Dworzec kolejowy w Bischofshofen był niedaleko więc w kilka minut dotarliśmy na miejsce. Niedługo potem jechaliśmy już pociągiem w kierunku Salzburga. Wysiedliśmy na stacji w Werfen. Nisko wiszące chmury nie zapowiadały niczego dobrego ale mimo to postanowiliśmy przejechać się przez miasteczko. Liczyliśmy na to, że uda nam się zwiedzić zamek. Niestety pogoda dała nam bardzo dobitnie znać, że nic z tego nie będzie. Deszcz rozpadał się na dobre i czym prędzej zawróciliśmy choć byliśmy już blisko zamku. Ulewę przeczekaliśmy na stacji wypatrując kolejnego pociągu. W miejscowości Golling pogoda trochę się poprawiła, nie padał już deszcz, ale i zwiedzać nie było specjalnie co, ponieważ całe centrum było wyłączone z ruchu z okazji miejscowego festynu. Wstęp był płatny, a i tak nie mieliśmy za dużo czasu do kolejnego pociągu, wiec wróciliśmy na stację kolejową. Werfen

Nasza rowerowa wycieczka zakończyła się w Salzburgu na stacji kolejowej gdzie pożegnałem się z Krzyśkiem. Sam miałem zamiar pozwiedzać jeszcze starówkę i udać się do Twierdzy Hohensalzburg, ale zanim dotarłem do centrum miasta rozpadało się na dobre i postanowiłem wracać do miejsca w którym zaparkowałem samochód. Przemoczony szykowałem się do drogi powrotnej do Polski, gdy nagle niebo nad Salzburgiem zaczęło się przejaśniać. Zaryzykowałem i po raz kolejny ruszyłem na rowerze zostawiając już sakwy w samochodzie. Okazało się, że warto było spróbować - zza chmur wyszło słońce.

Najpierw obejrzałem sobie dokładniej niż dwa dni wcześniej starówkę, która zdążyła się już zapełnić spacerującymi turystami, a następnie prowadząc rower ruszyłem stromą drogą pod górę do Twierdzy Hohensalzburg. Nie bardzo miałem gdzie zostawić rower, ale znalazłem dla niego miejsce tuż przy bramie wejściowej w której znajduje się kasa. Bilet wstępu kosztował 6,90EUR. Sporych rozmiarów twierdza ma wprawdzie Tauernradweg - szlak Wysokich Taurów okazałe mury i rozległe wnętrza, ale najciekawsze są widoki z kilku tarasów, które znajdują się na terenie twierdzy. Można z nich podziwiać panoramę na cały Salzburg. Dopiero z tego miejsca widać piękne miasto Mozarta. 

Udało mi się zobaczyć to wszystko, co zaplanowałem więc mogłem już ruszyć w drogę do domu. Zanim dotarłem do samochodu kupiłem jeszcze słynne Mozartowe kulki czekoladowe, które są chyba najlepszym prezentem przywiezionym z Sazburga. Można je kupić w różnych ozdobnych opakowaniach po kilka lub nawet kilkadziesiąt sztuk. Wiadomo - im więcej w jednym opakowaniu tym taniej w przeliczeniu na jedną sztukę. Podobnie jak z pamiątkami ich cena jest różna w zależności od sklepu, a różnice potrafią być znaczące - najtańsze udało mi się wyszukać przy drodze prowadzącej do Twierdzy Hohensazlburg. Na terenie samej twierdzy pamiątki są nawet kilka razy droższe niż na starówce.

Salzburg - widok z Twierdzy HohensazlburgMoże gdybyśmy nie pobłądzili pierwszego dnia udałoby się nam przejechać całą trasę na rowerach ale i tak zrobiliśmy sporo kilometrów w bardzo ciekawym terenie. To, co najbardziej mnie zaskoczyło, to jakość ścieżek rowerowych w Austrii. Mając porównanie do ścieżek w Szwajcarii uważam, że te w Austrii są zdecydowanie lepiej wykonane i w wielu miejscach zaskakują rozwiązaniami. Mini tunele tylko dla rowerów pod jezdnią, specjalne wjazdy na mosty czy też odrębny pas jezdni wyznaczony tylko dla rowerów w Salzburgu uprzyjemniają rowerowanie po Austrii. Może tylko oznakowanie szlaków rowerowych mogłoby być lepsze.

 

Źródło: http://www.adamski.pl/rower/austria/