JustPaste.it

Po wybuchu - opowiadanie

Jest to pierwszy rozdział nowej książki jaką zacząłem pisać. Akcja rozgrywa się po wojnie atomowej. W ramach nowego konfliktu państwa które przetrwały stworzyły jeden organ i walczą z czymś na pozór ruchu oporu. Chciałbym abyście drodzy czytelnicy ocenili i powiedzieli czy war...

Jest to pierwszy rozdział nowej książki jaką zacząłem pisać. Akcja rozgrywa się po wojnie atomowej. W ramach nowego konfliktu państwa które przetrwały stworzyły jeden organ i walczą z czymś na pozór ruchu oporu. Chciałbym abyście drodzy czytelnicy ocenili i powiedzieli czy warto dalej pisać.

 

 

 

 

Podążając ścieżką w lesie odczuwałem jak las staje się coraz wilgotniejszy,

Zaczynałem się pocić.... Coraz większy gorąc ogarniał mnie dookoła. Nie potrafiłem znaleźć przyczyny, możne plecak który dźwigam zaczął dawać się we znaki?

Kogo to obchodzi.... Czułem że zaczynam grzęznąc w ziemi... Ziemia stawała się coraz bardziej wkurwiająca. Przed chwilą sucha ścieżka zdawała się być zbytnio pod górkę, lecz teraz dały bym wiele aby móc znów nią iść zamiast topić się po pas w bagnie... Co zrobić służba nie drużba.

Na plecach wisiał mi mój 10mm karabin wyborowy, został zrobiony specjalnie dla mnie, kolba z skomplikowanym mechanizmem amortyzującym była zrobiona z lekkich stopów materiałów. Całość wykonana z wzmacnianego aluminiom. Broń nazywana snajperską została ochrzczona

„wk 10p-55” najprościej można wytłumaczyć to jako wyborowy karabin 10mm, a p-55 było oznaczeniem konstruktorskim. W środku posiadał nawet mini komputerek, który potrafił zabić jeśli ktoś wpisze zły kod. Na boku była malusieńka klawiaturka. Codziennie musiałem wpisywać kod, inaczej przy pierwszym strzale własna broń pokopała by mnie lub też wybuchnęła. Cóż za ironia...

Od kiedy dostałem się do tajnej jednostki cały czas pchają mi w kostium jakieś elektroniczne badziewia... Nie narzekam, ale teraz nie czuję się jak komandos, na treningu instruktor lubił powiadać „w warunkach bojowych możecie liczyć tylko na siebie”. Teraz jego słowa tracą sens.

Nawet kiedy śpię mały czujnik bacznie czuwa czy coś się nie zbliża. Zdawało się nawet ze budził mnie ze snu bo poczuł ze koło mnie łazi borsuk lub inny groźny wróg... Teraz czujnik wyczuł drgania w odległości 45 metrów... Może to jakiś świstak albo obdartuch z ak-47... Zawsze mnie irytowało że JA agent nafaszerowany techniką mogę zginąć z rąk typka w trampkach i jakimś przestarzałym stg44 z czasów wojny, w termowizjerze zobaczyłem jakąś sylwetkę zbliżająca się dość ostrożnie, temperatura ciała w normie ale i tak podwyższony puls... Boi się... Albo jest naćpany... Wspiąłem się na jakieś niezidentyfikowane drzewo i zauważyłem gnoja z kałachem...

Za niedługo zaraz po urodzeniu będą ich obwieszać bronią i wysyłać do walki... Podszedł pod drzewo i zabierał się do SPANIA?? Matko gówniarzu spierdalaj albo będę cię musiał zabić...

Widocznie zaczął spać... Nagle czujniki wyczuły 4 osoby zbliżające się, biegły... Type wstał i widocznie ich usłyszał, zaczął uciekać. Z daleka obserwowałem jak gonią go bojówki Hajhala.

Albo coś przeskrobał albo nie jest z nimi. Dopadli go, powalili na ziemie, chłopczyk zaczął płakać,

klęknął jak mu kazali, jeden obdartus stanął za nim i niczym Stalinowski egzekutor chciał zabić chłopaka... Jack skoncentruj się to nie twoja sprawa. Tak już jest.. NIE! Nie mogłem na to pozwolić... Wyciągnąłem kw10 założyłem tłumik i precyzyjnym strzałem ściągnąłem typka.

Pozostała trójka nie wiedziała skąd dobiegał strzał,,, I się nie dowiedzą, ja nie pudłuje. Zabiłem ich szybciej niż się mi to zdawało. Chłopak nie wiedział co się dzieje. Zszedłem z drzewa i podezsłem do młodego.

-Dlaczego cię ścigali? Nie odpowiadał... Widocznie nie jest stąd. Może po angielsku?

-Dlaczego cię ścigali? Powtórzyłem po angielsku,

-Uciekłem z obozu...

Wszystko jasne, widocznie nie postarali się i nie wyprali mu mózgu tak jak reszcie...

-Nie widziałeś mnie, a teraz uciekaj!

Gówniarz wziął widocznie do serca co powiedziałem, położył automat przy którym wyglądał naprawdę żałośnie i zaczął uciekać.

Ja poszedłem dalej. Nagle usłyszałem za plecami krótka serię z karabinu. Postanowiłem się wrócić.

Zobaczyłem zwłoki chłopaka i dwóch obdartusów. Jeden przeszukiwał łepka a drugi poszedł się odlać.. Wymarzona sytuacja, jak z podręcznika. Podkradłem się za lejącego typka i kilkoma wprawnymi ruchami skręciłem mu kark, upadł bezwładnie na zimie... Oczy otwarte i fiut na wierzchu... śmiesznie to wyglądało. Na drugiego też szkoda mi było naboi... Schylony dzieciobójca klęczał i szukał czegoś w kieszeni małego. Wyciągnął magazynek i wstał, popatrzył, odwrócił się a w jego oczach zobaczyłem przerażenie, takie samo jak w oczach pierwszoklasisty który widzi jak zbliża się do niego trzeciak, musiał się nieźle wystraszyć.. Zobaczył mnie! 1,90 m postawna budowa na jednym oku coś w rodzaju noktowizora ciemny struj, i pełno wszelakiego ustrojstwa.

Powolnym ruchem zaczął sięgać po jakąś broń krotką z kabury. Nie pozwoliłem mu na to, sprawnym ruchem chwyciłem go za rękę powaliłem na kolana i z całą siłą pociągałem za brodę a w przeciwnym kierunku szarpnąłem barkiem. Charknął cichutko. W przeciągu 20 minut zabiłem już 6 osób, może się komuś wydawać ze przyszło mi to lekko, lecz jest wręcz odwrotnie. Gdybym mógł bym nie zabijał nikogo. Ale takie moje zadanie, nie mogę być litościwy.

Zostawiłem wszystko takie jakie jest i poszedłem dalej, na koniec popatrzyłem na poszatkowane ciało tego łepka. Zrobiło się mi go żal, parzcież niczemu nie zawinił... Znów zaczynam się rozklejać.. Nie mogę sobie na to pozwolić! Wziąłem łyk jakiegoś specyfiku z bidonu przypiętego do pasa. Nawet nie wiem co to, wole nie wiedzieć jakimi świństwami mnie faszerują, zabija to pragnienie na kilka godzin.

Po kilku minutach przedzierania się przez praktycznie obumarły las dotarłem do tego śmiesznego obozu. W obozie było jakieś 50 osób. Może więcej, Reszta to bachory którym piorą mózg. Jedna wieża strażnicza pośrodku a w niej jakiś obdartus z Dragunovem . Poczekam jeszcze chwilę, niech nadejdzie zmiana wartownika to będę miał pewność że przez długi czas nie odnajdą ciała. I przy okazji się ściemni. Nie musiałem długo czekać. Po chwili „żołnierz” zszedł z wierzy a na jego miejsce wlazł jakiś młodszy. Nie zastanawiałem się długo, oparłem broń na jakimś konarze i zacząłem mierzyć, przez lunetę mogłem nawet zobaczyć kropelki potu na jego czole. Nie dziwię się, gorąco jest jak diabli. Miałem pociągać za spust ale się zawahałem. Może się uda porwać sukinsyna a tego zostawić? Nie, nie zasłużył na to. Pociągnąłem za spust, o kurwa! Zapomniałem, tłumika! Zdjąłem go, ale za jaką cenę! Ale nic, nikt nawet nie zareagował. Totalna sielanka, no nic. Idę po mózg, jak go nazwałem. Matkojebca był hersztem całej tej bojówki. To za jego sprawą zostały zdetonowane bomby. W Londynie, Waszyngtonie, Warszawie i w kilku innych państwach które brały udział w misjach w Iraku i Afganistanie. W jednej sekundzie wyparowały miliony istnień.. Musi za to odpowiedzieć! Powoli dotargałem się do płotu, żałosne, dziura w płocie....

Dzięki za ułatwienia, ale ale, co to! Dziura była powiązana jakimiś śmiesznymi nitkami a te z kolei biegły do jakichś puszek, jaki prymitywny ale skuteczny alarm, chylę czoła. Ominąłem rzadko porozwieszane nitki i wszedłem. Był tutaj tylko jeden budynek, reszta to namioty, tym budynkiem była latryna... Ktoś z niej wychodził. Nie mogłem uwierzyć własnemu szczęściu aż zdjąłem noktowizor. Był to sam mózg! Porozglądałem się czy nikt mnie nie widzi, podbiegłem zaaplikowałem jakiś narkotyk w tętnice i zaciągałem dziada tam skąd przybiegłem. Ale żeby nie było im za miło wyciągnąłem z plecaka minę, a narzekałem i nie chciałem jej wziąć. Lekko zakopałem w ziemi przed dziurą w płocie i pociągnąłem za wszystkie nitki. Mózg już miał odlot, zamulił się i szedł tam gdzie go pociągnąłem, ciekawe czym go naćpałem. Szybko zatargałem mózg do miejsca odbioru go przez innego agenta. W chwile po odejściu usłyszałem wybuch, uśmiechnąłem się...