JustPaste.it

Czy naprawdę w krzyżu zbawienie?

***

:)) Historyjka o wygnaniu z raju…

Po zjedzeniu przez Adama i Ewę jabłka z drzewa poznania dobra i zła Bóg wygnał ich z raju i  powiedział Ewie, że w bólach będzie rodziła i będzie zupełnie poddana mężowi.

Adam zaś usłyszał, że w pocie czoła i cierpieniu wielkim pożywienie będzie zdobywał…

W odpowiedzi Adam rzekł: „Panie! Za co to?! Za jedno marne jabłko? Zaraz przyniosę Ci całą skrzynkę!”

Właśnie, jedno marne jabłko, a jakie skutki to spowodowało…

***

„Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci życie z mego powodu, znajdzie je».”

 (Ew. św. Mateusza,16.24-25).

Jak zwykle Jezus eksponuje w tej wypowiedzi swoją bezkompromisową postawę: wszystko albo nic, życie albo śmierć. I niekonieczne chodzi tu o śmierć cielesną.  Jak zwykle również, Jego wypowiedź – to znów metafora, rodzaj przypowieści. Co mogą oznaczać słowa: „…niech się zaprze samego siebie…”, „…niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje…”, „…kto chce zachować swoje życie, straci je…” itd.?

„Zaprzeć się samego siebie…” Czy oznacza to, że mamy nie być takimi, jakimi jesteśmy? Czy mamy zrezygnować z części lub całości teraźniejszego naszego „ja”? Dlaczego mamy rezygnować? Czy warto? Czy rezygnując z czegoś nie staniemy się ubożsi? Z czym ta rezygnacja, zaparcie się siebie, kojarzy się? Jaka jest zazwyczaj nasza pierwsza myśl, kiedy czytamy taki tekst?

Z pewnością wielu z nas słyszało wielokrotnie cytowany fragment ewangelii. Z jakim podtekstem to odbieraliśmy? Z jakim podtekstem lub zupełnie bez podtekstu, a więc bardzo wyraźnie, była podawana nam interpretacja tych słów? Czy nie było to jasne wskazanie: „Pogódź się z twoim cierpieniem. Jezus cierpiał, to możesz i ty. Tak trzeba, taki jest nasz los. On poszedł na krzyż, więc i my musimy dźwigać nasze krzyże. Taka jest wola  Boga. Trzeba naśladować Jezusa w cierpieniu. Memento mori – pamiętaj, że umrzesz.” [od autora]. W czym mamy więc naśladować Jezusa? W cierpieniu? To tego uczył Jezus? To taki testament nam pozostawił: „Trudno, macie się męczyć i umierać.”?

„Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza:

On przyjął nasze słabości

I dźwigał choroby.[podkreślenie autora]

Ew.  Mateusza, 8.16-17

„Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak, jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka.”

Ew. Jana, 14.27

To w takim razie Chrystus Jezus bezlitośnie mówi nam, abyśmy pogodzili się z naszym losem na ziemi, z trudami i cierpieniami naszego bytowania? Jaki więc w tym kontekście sens mają słowa – „On przyjął nasze słabości i dźwigał choroby.” i „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam.”? Ten, który przyszedł nas zbawić, przyszedł ze słowami miłości i wszelkimi czynami potwierdzającymi tę niewysłowioną miłość do nas, ludzi takich, jakimi jesteśmy, w pełni nas akceptujący, ten właśnie Jezus na „odchodne” twierdziłby, że: „Nie ma wyjścia – musicie ponieść krzyż cierpienia tak samo jak Ja.”? Jaki więc sens powtórzmy – mają również i takie słowa Jezusa:„…spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo.”Ew. św .Łukasza, 12.32

I co? I w tym obiecanym, w domyśle – wspaniałym „królestwie” mamy nosić ciągle nasz krzyż, czyli przechodzić przez liczne cierpienia życiowe? To co w takim razie jest w tym wspaniałego? Pójdźmy jeszcze dalej z naszym rozumowaniem

Czy Jezus nie proponuje nam przypadkiem wyrzeczenia się tego, co dla nas zazwyczaj najbliższe, to jest naszych wszelkich dóbr materialnych, radości stołu i łoża oraz wszelkich innych życiowych przyjemności? Czy na miejsce tego mamy nałożyć pokutny wór, zacząć się biczować, pokonywać kilometry pątniczych szlaków na kolanach? To tego żąda Jezus? Czy mamy w takim razie zrezygnować z tych naszych życiowych przyjemności, umartwiać się tu, na ziemi, aby w ten sposób zasłużyć na nagrodę w niebie w postaci zbawienia? Wybacz, jeśli wulgaryzuję problem, ale czy nie jest ten problem zwulgaryzowany również przez wielu naszych nauczycieli wiary? W jakim więc celu oddał Jezus swoje życie w potwornych mękach za nas wszystkich? Czy ukrzyżowanie to był Jego koniec?

Ukrzyżowanie było POCZĄTKIEM – początkiem  ZMARTWYCHWSTANIA do Nowego Życia. „Jezus powiedział również: «zostawcie chowanie umarłych umarłym», dając w ten sposób do zrozumienia, że zmartwychwstanie związane jest nie z odzyskiwaniem dawno już rozłożonych ciał, lecz ze zmianą świadomości i przeniesieniem samoidentyfikacji z ciała na Istotę Duchową, jaką jesteśmy naprawdę, czyli z Syna Człowieczego na Syna Bożego, co stanowi bezpośrednią konsekwencję «narodzenia się na nowo».”(„Tajemnice istnienia – inwolucja i ewolucja”, Waldemar Witkowski, Nexus nr 3/2006).

 Jaki więc fakt ma zdecydowanie większe znaczenie – ukrzyżowanie, czy zmartwychwstanie? Oczywiście bez ukrzyżowania nie byłoby zmartwychwstania, ale to pierwsze pełni rolę służebną w stosunku do drugiego. Dlaczego więc eksponuje się w kościołach przede wszystkim ponury, tragiczny moment hańbiącej śmierci Jezusa – bo na krzyżu (dla Żydów śmierć na krzyżu była haniebna – jak dla nas na szubienicy),  zamiast koncentrować się na radosnym finale – Zmartwychwstaniu? Dlaczego powiela się ciągle matryce okrutnej śmierci, przerażenia, bólu, poniżenia, potwornego cierpienia zamiast uczyć radości i wdzięczności?

Ponownie podam teraz cytat zamieszczony już w opracowaniu tematu „O stwarzaniu”: „Wybrałem drogę krzyżową. Nie był to wybór Ojca mego dla mnie, lecz moja własna decyzja, by dać świadectwo wszystkim ludziom, iż przez odpowiednie życie ciało można tak wydoskonalić, że nawet jeśli zostanie zabite, może być zawsze przywrócone do życia i stać się jeszcze bardziej triumfującym i radosnym.” (Jezus, „Życie i nauka Mistrzów Dalekiego Wschodu”, Baird T. Spalding).

Przecież Jezus właśnie w ten sposób pokazywał nam, że wszystko jest możliwe, nawet przezwyciężenie śmierci cielesnej. Zdecydował się na nią świadomie, wiedząc od lat, co przeżyje.

Jakbym słyszał teraz Jego słowa: „Jeśli udowodniłem wam, że można pokonać śmierć, że można powrócić do świata żywych, to można osiągnąć również każdą inną rzecz. Czy jest coś niemożliwego do osiągnięcia, jeśli pokonało się śmierć? Dałem wszystkim dowód potężnej Boskiej Mocy, jaką otrzymałem od Mego Ojca. Każda inna rzecz, którą zechcielibyście stworzyć, będzie zawsze mniejsza od Zmartwychwstania. Jeśli Zmartwychwstanie odbyło się, a więc jest możliwe, to i każda inna rzecz jest – powtarzam – możliwa. Potrzeba jednak wiary.”

„Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie oddaję, aby je móc znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja sam z siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca.” (Jezus, Ew. św. Jana, 10.17-18).

Jeśli taka była świadoma decyzja Jezusa – złożyć ofiarę odkupieńczą jeden raz, na zawsze i za nas wszystkich, to czy prawdziwe może być twierdzenie, że Jezus żąda również od nas ofiar w podobnej postaci, to jest w postaci cierpienia? Wydaje się to bezsensowne. Przecież umiera za nas, abyśmy to właśnie my już nigdy nie cierpieli! Nie po to Jezus złożył ofiarę z siebie umierając w potwornych mękach na krzyżu, aby nie wydało to dobrego owocu. Powiedzmy dodatkowo sobie wyraźnie: Jezus niczego nie żąda – Jezus PROPONUJE. Mamy przecież wolną wolę i nikt nie może nam niczego narzucić. Jezus więc wyłącznie proponuje, niczego nie narzuca i nie wymaga od nas od razu wielkich rzeczy. Wprost przeciwnie – namawia, abyśmy zaczęli od spraw niewielkich wymagających niewielkiego tylko wysiłku, niewielkiej tylko wiary. Mówi przecież:

„Bo zaprawdę powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy…” (Ew. św. Mateusza, 17.20). [podkreślenie autora]

Na początku mamy więc zaprzeć się. Czego mamy się zaprzeć?

Z pewnością domyślamy się już, że każdy z nas ma dla swojego dobra zaprzeć się wszelkiej nędzy w nas, zaprzeć się wszelkich „zjadających towarzyszy”, o których była mowa na stronach tej książki, zaprzeć się wszelkiemu „dziadostwu” w nas – jak to ciągle nazywam. Oznacza to wyrzucenie z siebie wszelkiego zaśmiecającego nas balastu, wszelkich brudów. Mamy pozbyć się naszych najgorszych cech, pozbyć się tego wszystkiego, co sprawia, że ludzie stają się często albo bestiami w mroku, albo chodzącymi toksynami, zatruwającymi życie innym i sobie, albo energetycznymi wampirami, o których mówi się, że „dziurki nie zrobi, a krew wyssie”. Mamy więc pozbyć się naszego „mrocznego” JA.

Czy jest to łatwe? Przecież dobrze jest nam z tym. „Popędzić komuś kota…”, „Pokazać, gdzie  raki zimują…”, „Dać komuś na popęd…”. To i tak delikatnie opisane różne nasze ludzkie zachowania. I co? Mam zrezygnować z siebie, z tego, jakim jestem, aby później jakiś „ćwok” wszedł mi na głowę?

Przecież „buractwo” należy tępić…

Tylko silni przetrwają…

Życie to walka…

Obowiązuje prawo dżungli...

Zwyciężają najlepsi…

Wyścig szczurów trwa…

Zauważmy, że trwa do czasu. Dopóki jesteśmy silni, młodzi, zdrowi, mocni, zasobni w wiedzę, umiejętności, pieniądze, dopóty dyktujemy warunki. A kiedy te warunki się zmienią? Nie warto o tym pomyśleć? Czy zawsze będziemy najlepsi? A co stanie się, jak powinie nam się noga? Jak coś nie wyjdzie? Oprócz tego: kim jesteśmy? Szczurami? Jeśli nawet uczestniczymy w tym wyścigu, to naprawdę jest nam dobrze? Jesteśmy szczęśliwi? Ile każdy z nas przeżywa w życiu cierpienia i bólu – psychicznego i fizycznego?

„Kiedyś w Poznaniu bardzo się gdzieś śpieszyłem i biegłem przez rynek. Z samego rana miałem wyjechać z Gorzowa, więc medytowałem w samochodzie. To były wtedy słowa: «Wszystko, co uczyniliście jednemu z moich braci, mnieście uczynili». Biegnąc, zauważyłem kątem oka, że w bramie leży jakiś płaszcz, a spod niego wystają buty. Pobiegłem dalej, ale to Słowo zadziałało jak system alarmowy i kazało mi się zatrzymać. Wróciłem. To był chłopak, który się ostro naćpał, był chudy jak śmierć i cuchnął. Mówił: «Daj mi jeść». Poszukałem jakiegoś podrzędnego baru – żeby nas nie wyrzucili – i kupiłem mu coś ciepłego. Zapytał: «Facet, czemu mi ty pomogłeś?» Odpowiedziałem: «Bo jesteś człowiekiem». «Nie, ja jestem pluskwą». «Nie, człowiekiem». Po trzech miesiącach napisał do mnie, że jest na detoksie i poszedł tam dzięki tym słowom.” („Pałace można pootwierać” – rozmowa z ks.bp. Edwardem Dajczakiem, Maciej Müller, „Tygodnik Powszechny”, 03.07.2007 r.).

Tu ukazała się inna strona medalu, inna strona ludzkiego oblicza – „pluskwa”. Czy jesteśmy „szczurami” albo „pluskwami”? Jesteśmy LUDŹMI. Oczywiście, że grzesznymi, ale ludźmi. Dlatego jesteśmy godni Dziecięctwa Bożego. Każdy z nas może stać się Córką-Synem Boga. Od nas jedynie zależy, czy zdecydujemy się na to.

Jezus powiedział: „…niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje…” Powiedział również: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem słodkie jest moje jarzmo, a moje brzemię lekkie.” (Ew. św. Mateusza, 11.28-30).

Teraz zastanówmy się nad słowami Jezusa: „…niech weźmie krzyż swój…” i „Weźcie na siebie moje jarzmo (…). Albowiem słodkie jest moje jarzmo, a moje brzemię lekkie.” [podkreślenia autora].

„Zamieńcie wasz krzyż na Moje jarzmo…” [od autora].

Dyktuje mi teraz „Ktoś-Coś” poniższe słowa:

„Weźcie wszystko to, ukochani moi, co was przytłacza, z czym się borykacie, co sprawia wam cierpienie, co powoduje wasz ból, co przyczynia się do waszych łez i zmartwień, chorób i śmierci. Weźcie ten wasz krzyż i pójdźcie za Mną! Zacznijcie Mnie naśladować. Poznajcie  Moją naukę, która nie jest Moja, a Tego, Który Mnie posłał. Wdrażajcie tę naukę w życie. Ja wiem, że żadna nauka nie jest łatwa. Każde chodzenie do szkoły to brzemię, ale to moje brzemię jest słodkie i lekkie. Moja szkoła to szkoła bez strachu i stresów, bez oczekiwania z drżeniem na odpytywanie przez srogiego nauczyciela. Uczymy się tu może nie całkiem łatwych spraw, ale za to lekko i przyjemnie.

Pójdźcie więc za Mną, a pokażę wam, jak zrzucić raz nareszcie ten potworny ciężar ugniatający wasze ramiona, od którego pękają już wam kręgosłupy. Nasz Ojciec nie stworzył nikogo do cierpienia i śmierci. Stworzył was na wzór i podobieństwo swoje i powołał do życia wiecznego. Zapomnieliście jednak o tym i wpadliście w pułapkę. Jestem tu po to, aby przypomnieć, Kim Naprawdę Jesteście i przywrócić wam godność Dzieci Bożych. Dlatego uczcie się ode Mnie, naśladujcie Mnie.

Patrzcie: „…jestem cichy i pokornego serca…”.Czy Ja czymkolwiek zamartwiam się? Czy czymkolwiek przejmuję się? Jestem pełen wewnętrznego spokoju i harmonii. Promieniuję miłością i radością. Idą do mnie tłumy, aby Mnie słuchać, aby być ze Mną. Uważacie może, że łatwo Mi, ponieważ jestem Synem Bożym?

Jestem w ciele, jestem człowiekiem. Znam od dawna Moje przeznaczenie, które sam sobie wybrałem. Przecież od stuleci mówili o Mnie prorocy. Znam ich pisma i proroctwa o Mnie. Wiem, na co się zdecydowałem i wiem, jaką śmiercią umrę. Pamiętam o tym każdego dnia. Czy łatwo żyłoby się wam ze świadomością takiego losu, gdybyście byli na Moim miejscu? A jednak, powtórzę, żyję w spokoju.Oddaję wszystkie moje sprawy Bogu, Ojcu naszemu. Rozmawiam z Nim, radzę się Go, proszę Go o wsparcie, pomoc i działanie we Mnie. I wiem, że Bóg we Mnie działa, bo jestem Jego cząstką. Wiem, że Bóg pomaga Mi, bo jestem Jego dzieckiem. Bóg przekazuje Mi swoją moc, ponieważ wie, że stanowimy ze sobą Jedność.

Uczyniłem wiele cudów – cudów według was. Dla Mnie było to zwykłe działanie, jakie każdy z was może dokonać, byleby miał wiarę. Czy uważacie, że rozmnażając pokarm, uzdrawiając chorych, przywracając wzrok niewidomym, miałem jakiekolwiek wątpliwości co do wyniku Moich działań? Nigdy! Przecież Bóg we Mnie i przeze Mnie działał.

Kiedy doskonały Bóg działa we Mnie, to w związku z tym wszystkie nasze działania są zawsze doskonałe. Już nie muszę nieść żadnych ciężarów. Jeśli nawet pojawiłyby się takie, to Bóg je poniesie. Bóg, Ojciec nasz, jest Zbawicielem. Chrystus w nas – we mnie – Jezusie, i w Tobie również – jest Zbawicielem. O ile jednak zgodzisz się na to. Nic nie może nastąpić wbrew Twojej woli.

Moja-nieMoja nauka mówi o zbawieniu. Zbawieniu od czego? Już przecież rozumiesz – zbawieniu od wszelkiego tzw. „zła”, ciemności, które ograniczają Ciebie i sprawiają, że żyjesz jak niewolnik, a których stwórcą ty jesteś, a nie Bóg. Jeśli pójdziesz za Mną – stracisz życie – takie, jakie wiodłeś do tej pory, ale w zamian zyskasz Nowe Życie. Możesz zrzucić kajdany i wyjść z lochu. Możesz wybrać ku temu zawsze jedną z dwóch dróg – mozolnie i w cierpieniu STAWAĆ SIĘ  lub po prostu BYĆ.”

Niesamowite… Długopis jakby bez mojego władania poruszał się po kartce, a słowo za słowem pojawiało się na niej…

„(…) Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Jezus, Ew. św. Łukasza, 18.8).

Każdy ma więc wybór: podjąć działanie lub nie.

„Początkiem każdego dzieła – słowo,

a przed każdym działaniem – myśl.”

Mądrość Syracha, 37.16

Naszym dziełem – zbawienie. I nie ma co oglądać się na innych. Inni nas nie zbawią, ponieważ zbawienie zależy przede wszystkim od nas, ponieważ inni są „inni”, mają swoje życie, swoje lekcje. Mogą nam pomagać, ale nie przeżyją za nas naszego życia. Dlatego trzeba być egoistą. Nie przesłyszałeś się – trzeba być egoistą. Z tym, że są dwa rodzaje egoizmu – negatywny i pozytywny. Egoizm negatywny każe myśleć i dbać  wyłącznie o siebie. Egoizm pozytywny każe myśleć i dbać przede wszystkim o siebie – zgodnie z jednym z praw: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”.

(…) aby pokochać kogoś, trzeba najpierw pokochać siebie, zaakceptować siebie, takim, jakim się jest. Jeżeli nie jesteśmy stanie siebie pokochać (a niechęć do siebie samego programuje się w nas, wmawiając nam, że jesteśmy grzeszni, niedobrzy, podli, że każdy z nas to proch marny itp.), to tym bardziej nie będziemy mogli pokochać drugiego człowieka.” („Tajemnice istnienia – inwolucja i ewolucja”, Waldemar Witkowski, Nexus nr 3/2006)

Należy więc pokochać najpierw siebie samego, aby móc kochać innych. Na tym polega ten egoizm.

Trzeba się wziąć się więc za pracę. Czy ktoś może za nas samych ją wykonać? Pracę zawodową podejmuje każdy z nas sam. W szkole uczy się sam. Każdą łyżkę pokarmu do ust podnosi sam, telewizję ogląda sam (tj. swoim wzrokiem i słuchem). Do lekarza idzie sam – nikt za niego nie może poddać się zabiegom czy badaniom. Nikt za niego lekarstw nie przyjmie. Co najwyżej wykupi je w aptece. Ktoś może wskazywać nam sposoby, metody, podpowiadać, ale pracę mamy absolutnie wykonać sami w łączności z Bogiem. Podkreślmy – w JEDNOŚCI  z Bogiem, ponieważ bez spełnienia tego warunku nic nam nie wyjdzie. SAMI – nie oznacza więc tak do końca, że „sami”. Wielu z nas może powiedzieć, że nie jest to łatwe. A kto powiedział, że ma być łatwe? Pocieszmy się jednak – nawet największy ciężar nie będzie nas przygniatał do ziemi, jeśli poniesiemy go wspólnie z Bogiem. A może się nawet okazać, że to nie my sami niesiemy ten ciężar, tylko Bóg.

Czy więc ktoś może nas zbawić? Najpierw wyjaśnijmy, jak można rozumieć pojęcie „zbawienie”.

„We współczesnej teologii zbawienie rozumie się jako realizację pełni człowieczeństwa, jego ostateczne i zupełne szczęście. Mówiąc natomiast o odkupieniu w ścisłym języku teologicznym, mamy na myśli dzieło odkupienia, wykupienia z niewoli grzechów, które dokonało się przez życie i śmierć, mękę i wskrzeszenie Jezusa z martwych przez Boga Ojca. (Zmartwychwstanie to nie bon z rabatem” – rozmowa z Jerzym Uramem, teologiem fundamentalnym, Michał Bondyra,  „Przewodnik katolicki”, 10.04.2007 r.).

 Co mamy robić, aby doszło do zbawienia? „Kto spożywa Moje Ciało i pije Moją Krew, ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. (…)Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we mnie, a Ja w nim.” (Ew. św. Jana, 6.54-56). [trwamy w nauce Chrystusa – Chrystus trwa w nas –  przyp. autora]

„Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.” (Ew. św. Jana, 8.31-32). [podkreślenia autora]

Prawda nas wyzwoli, prawda nas zbawi… Słów można słuchać, do szkoły można chodzić, ale co z tego? Jak na typowej lekcji: „Panie profesorze, ale ja się uczyłem…” „Ja nie pytam ciebie, czy ty się uczyłeś, tylko czy się na-uczyłeś!” Co z tego więc, jeśli będziemy biernymi uczniami? Słowo należy wdrażać, żyć nim.

„Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je [podkreślenie autora], można porównać z człowiekiem roztropnym, który wybudował dom swój na skale. Spadł deszcz, wezbrały rzeki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały rzeki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.” (Jezus, Ew. św. Mateusza, 7.24-27).

Zbawicielem samego siebie może stać się wyłącznie każdy sam dla siebie poprzez powiedzenie Bogu – TAK i w efekcie stanie się jednością z Bogiem. Pod warunkiem wszakże, że będzie przyjmował Ciało i Krew Pana naszego – Prawdę Boga, Jego naukę m.in. o wzajemnych relacjach „Bóg – my” i naszych stwórczych możliwościach, że będzie się tym nasycał.

„Ponieważ w czwartej gęstości energia serca stanowić będzie zasadniczą życiową energię, zainteresowanie losem drugiego człowieka ulegnie znacznemu zwiększeniu, a podstawowa zasada «Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego» nie będzie już tylko czczą regułą, jaką w większości przypadków jest obecnie. Również całe społeczności, organizując swoje funkcjonowanie, będą starały się zapewnić każdemu człowiekowi godziwe warunki istnienia jako podstawę jego dalszego, duchowego rozwoju, w przeciwieństwie do dzisiejszych realiów, w których coraz to węższe i bogatsze elity żyją kosztem coraz to szerszych i biedniejszych mas ludzkich.

Nasze obecne wierzenia w większości przypadków nie pozwalają na tego typu przemiany, gdyż traktują człowieka jak «proch marny», jak totalnego grzesznika, niegodnego zwrócenia swojego spojrzenia w stronę Boga, a zatem wymagającego pomiędzy Nim a sobą pośredników umożliwiających ten jakże pożądany kontakt. Taka formuła rozwoju wymaga zatem Zbawicieli śpieszących rodzajowi ludzkiemu na ratunek i odkupujących go często własną krwią od ognia piekielnego i wiecznego potępienia.

Ponieważ w takiej sytuacji trudno jest wymagać, aby objęty tego typu wierzeniami człowiek mógł mocno ugruntować się w swojej prawdziwej, duchowej tożsamości, w dalszym rozwoju ludzkości konieczne będzie przyjęcie formuły pośredniej, w której zewnętrzne pośrednictwo do zbawienia zastąpione zostanie formułą samoprzewodnictwa, w której zbawienie będzie co prawda potrzebne, ale jego źródło zlokalizowane zostanie  nie na zewnątrz, lecz wewnątrz, w samym już człowieku, a konkretnie w jego Wyższym Ja. [podkreślenie autora]

Aby stało się to powszechnie możliwe, również i religie przejdą transformacje, w wyniku których zachęcać będą człowieka do szukania w swoim własnym wnętrzu swego osobistego i indywidualnego duchowego przewodnictwa.Taki stan rzeczy będzie trwał dotąd, aż człowiek uświadomi sobie, że Zbawiający i Zbawiany są tak naprawdę tym samym  [podkreślenie autora] i zakończy się w ten sposób swój czterogęstościowy etap duchowego rozwoju. Rozpocznie się wówczas piąty etap, etap mądrości, w którym człowiek w oparciu o zsynchronizowane funkcjonowanie podświadomości, świadomości i nadświadomości, a więc przy istotnym uwzględnieniu sugestii i interesów Wyższego Ja, przekształcać będzie zarówno swój indywidualny jak i zbiorowy umysł, dochodząc pod koniec piątej gęstości do prawdy, którą około dwóch tysięcy lat temu wypowiedział Wielki Nauczyciel Jezus, mówiąc: «Ja i Ojciec Jedno jesteśmy».” [podkreślenie autora] („Tajemnice istnienia – ewolucja systemów zbiorowych”, Waldemar Witkowski, „Nexus” nr 2/2006 r. ).

W jakim celu Jezus wyraźnie oświadczył: „Jednakże mówię wam prawdę: pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Paraklet [Duch Święty – przyp. autora] nie przyjdzie do was. A jeśli odejdę, to poślę Go do was.”? (Ew. św. Jana16.7).

Przecież jest to wyra źne oświadczenie:„Przecinam pępowinę. Jeśli tego nie zrobię, to zawsze będziecie liczyć wyłącznie na mnie i nigdy nie usamodzielnicie się.Tymczasem macie sami zacząć liczyć na siebie, macie stanąć na własnych nogach, macie z siebie wyłonić Chrystusa, macie uwierzyć, że jesteście dziećmi Boga i działać jak na dzieci Boga przystało.Pomoże wam w tym Duch Święty, Moc Boża, którą wam poślę i która was przeniknie. Przecież właśnie po to przyszedłem i nauczałem was – każdy ma wyłonić z siebie Chrystusa, każdy ma zostać Zbawicielem siebie samego.”

 Czy więc „…w krzyżu zbawienie…”?

 

 

 

Fragment książki  "Nie samym chlebem żyje człowiek - Jak odkryć Boga w sobie?"

Autor: Janusz Dąbrowski

 

 

Inne artykuły tego typu – autor: Janusz Dąbrowski

 

http://www.eioba.pl/a78744/o_tobie_lustrze_bogu_hologramie_i_innych_sprawach

http://www.eioba.pl/a78362/o_chrztach

http://www.eioba.pl/a78137/o_autorytetach

http://www.eioba.pl/a78129/szczegolny_list

 

http://www.eioba.pl/a78109/esej_o_zlotym_cielcu

http://www.eioba.pl/a78087/cialo_i_krew

http://www.eioba.pl/a78081/o_stwarzaniu

http://www.eioba.pl/a78078/swiadomosc_niezwykla_postac_energii