JustPaste.it

O chrztach

„Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata.” Ew. św. Mateusza, 28.19-20

 „I rzekł do nich: «Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony».” Ew. św. Marka, 16.15-16

Dwa różniące się nieco teksty o chrzcie z dwóch ewangelii – nie wspominają o tym pozostali dwaj kanoniczni ewangeliści, Łukasz i Jan.

Do czego potrzebny jest chrzest?

Zgodnie z nauczaniem kościoła katolickiego najwyższym prawem w kościele jest zbawienie dusz. Drogą wiodącą do tego ma być chrzest. Znów ciśnie się na usta pytanie: zbawienie od czego? Odpowiedź na to pytanie została udzielona już w opracowaniu tematu „Krzyż i zbawienie”. Pozwolę zacytować tu jednak fragment własnego tekstu: „Co mamy robić, aby doszło do zbawienia?"

„Kto spożywa Moje Ciało i pije Moją Krew, ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. (…)Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we mnie, a Ja w nim.” (Ew. św. Jana, 6.54-56). [trwamy w nauce Chrystusa – Chrystus trwa w nas –  przyp. autora]

„Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.” (Ew. św. Jana, 8.31-32). [podkreślenia autora]

Prawda nas wyzwoli, prawda nas zbawi…” („Krzyż  i zbawienie”).

Ewangeliczna prawda jawi się prosto – człowiek, który chce zostać zbawiony, ma być w pełni świadomy tego, do czego dąży. Taki człowiek powinien zapoznać się najpierw z – powiedzielibyśmy dzisiaj – definicją zbawienia oraz jego zasadami. Najpierw powinien każdy zapoznać się z tym, w co ma wierzyć. Nic w „ciemno”. Zakłada to przecież zasada wolnej woli danej nam przez Boga. Zaproszenie Boga możemy przyjąć lub odrzucić, ale najpierw mamy zapoznać się z treścią tego zaproszenia. Jaka jest jednak pragmatyka?

Małe dziecko rodzice przynoszą do świątyni prosząc o chrzest. Wypowiadają się więc za to małe dziecko. I zrozumiałe, wszak „dzieci i ryby głosu nie mają”. W ten sposób poszerza się grono wyznawców. Skutek panowania zasady „nie jakość, ale ilość” daje się później dostrzec na każdym kroku. Rodzi się więc pytanie:

RELIGIA  DZIEDZICZNA,  CZY  RELIGIA  Z  WYBORU?

Już poza nawiasem tematu: religia po co? Jeśli już, to jedynie Religia Miłości. Inaczej każda religia – to tylko etykietka, plakietka po prostu.

Powtórzę to, co już powiedziane zostało w tej książce: Jezusowi wcale nie chodziło o ilość, nie chodziło o hurtowe zbawianie. Czyżby w takim razie Jezus godził się z możliwością, że ci niezbawieni będą smażyć się w piekle przez całą wieczność? O ile w takim razie są lepsi dla grzeszników wszyscy ci pasterze, którzy przyszli po Jezusie – im zależało i zależy na każdej „owieczce” i choćby przymusem zaprowadzać je do stada. Wiele wieków temu zapędzano „owieczki” dosłownie ogniem i mieczem. Takie „przymusowe” podejście oznacza przede wszystkim  totalną nieufność w stosunku do planu zbawienia przewidzianego przez Boga. Znów mamy do czynienia z wpływem naszych „rozumków”, które wiedzą lepiej, niż sam Bóg. Kombinacje, kombinacje i kombinacje… Widocznie Bóg czegoś nie przewidział, nie zaplanował odpowiednio. Bóg ma swoje tajemnice, ale MY domyślamy się, o co mu chodziło. To nic, Jego  niedoróbki MY poprawimy…:)) Czy naprawdę tak jest?  Znane powiedzenie mówi: „Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu…” Czy Bóg ukrywa cokolwiek przed nami? A że nie odkrywa wszystkiego od razu, to już inna historia. Do wszystkiego należy przecież dojrzeć. Bóg wie, co robi. Może warto byłoby Mu w końcu zaufać?

„Bo Pan, Bóg, nie uczyni niczego,

nie objawiwszy swej tajemnicy sługom swym, prorokom.” Księga Amosa, 3.7

„(…) wszystkie dzieła Pana są dobre,

w swoim czasie dostarcza On wszystkiego, co potrzeba.” Mądrość Syracha, 39.33

 

„Wszystkie dzieła Pana są bardzo piękne,

a każde Jego zrządzenie następuje w swoim czasie.

Nie można mówić: «Cóż to? Dlaczego tamto?»

Wszystko bowiem zostanie zbadane w swoim czasie.” Mądrość Syracha, 39.16

 

„Wszystkie dzieła Pana są bardzo piękne…” czy więc Bóg stworzył również dla nas bardzo piękne piekło, czy jest to raczej nasz ludzki twór? „Wszystkie dzieła Pana są bardzo piękne…” czy więc Bóg nie przewidział dla nas koła ratunkowego w postaci planu zbawienie, w którym naczelną rolę odgrywa Jezus Chrystus? Dlaczego pozwalamy sobie „udoskonalać” ten Boży plan, ingerować w Boże zamysły? Nie lepiej robić swoje zgodnie z naukami Jezusa?

Jak zwykle przykładamy ludzki szablon do Boga: „Bo nam się to w głowie nie mieści…” Najbardziej chyba nie mieści się dla tych, którzy uważają się za „umysły ścisłe”. Może dlatego „ścisłe”, bo noszą zbyt ciasne bereciki? :) Dzięki Bogu – Bóg nie ma głowy, a więc i nie ma tych około 1300 gramów między uszami, które często nas zawodzą. Bóg nie jest człowiekiem i właśnie dlatego „mieści” Mu się wszystko, co dla nas niepojęte. „Każdy, kto wybiega zbytnio naprzód, a nie trwa w nauce Chrystusa, ten nie ma Boga. Kto trwa w nauce Chrystusa, ten ma i Ojca, i Syna.”(II List św. Jana, 9.)

Jak więc jest z chrztem? Przecież powiedziane zostało jasno:

·      „…nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu…”,

·      „Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem.”

·      Kto uwierzy i przyjmie chrzest…”

·      „Jeżeli trwacie w nauce mojej…”  itd. [podkreślenia autora]

Najpierw więc nauka, poznanie. Na bazie nauczania – wiara. Nie ślepa wiara w niewiadomo co. Dopiero później w pełni świadoma decyzja.

Kiedy Jezus przyjął chrzest? „Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. [u Jana Chrzciciela – przyp. autora] (…) Sam zaś Jezus, rozpoczynając swoją działalność, miał około lat trzydziestu. Był, jak mniemano, synem Józefa (…).” (ew. św. Łukasza, 3.21-23). Jak z tego widać, Jezus przyjął chrzest będąc człowiekiem w pełni uformowanym. W Jego przypadku było to o tyle symboliczne, że dawał sobą przykład innym.

Wtedy przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć od niego chrzest. Lecz Jan powstrzymywał Go mówiąc: «To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?»  Jezus mu odpowiedział: «Ustąp teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe» [co wynika z prawa Bożego – przypisek i podkreślenie autora]. (Ew. św. Mateusza, 3.13-17).

Co o Jezusie powiadał Jan Chrzciciel? „On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem. Ma on wiejadło w ręku i oczyści swój omłot: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym.” (Ew. św. Mateusza, 3.11-12).

„…chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem…” Słowa na pozór trudne do zrozumienia. Jednak po zaznajomieniu się z językiem Biblii, z rodzajem metafor w niej stosowanych, problem znika. Człowieka głęboko świadomie wierzącego, „chodzącego z Bogiem”, oświeca Duch Boży, przenika stwórczy, wszechmocny Święty Duch, Boska Energia – ożywiająca i uzdrawiająca.

„Ogień” w tym przypadku oznacza słowa, naukę. Palące są przecież niejednokrotnie słowa Jezusa. Jego nauka obnaża prawdę o nas – o naszym zakłamaniu, obłudzie, ograniczeniach, nieprawości, niewierze i wszelkich innych przywarach. Ogniem więc będzie nas chrzcił Jezus – ogniem swojej nauki, swojego przesłania. Ten ogień ma wypalić w nas wszelkie zło, w które popadliśmy jako ludzkość.Podobne znaczenie ma słowo „miecz” często spotykane w biblijnych tekstach: „Żywe jest bowiem słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.” (List do Hebrajczyków, 4.12). Kto więc uwierzy nauce Jezusa i kto ochrzci się, czyli przyjmie świadomie tę naukę i w niej wytrwa, będzie ją wdrażał w czyn, ten zostanie zbawiony – właśnie od wszelkiego zła, wszelkich ograniczeń.

Czy małe dziecko, niemowlę,  wie, co tak naprawdę dzieje się w trakcie aktu chrztu? Czy można mu to wytłumaczyć? A czy my, dorośli, zdajemy tak naprawdę wagę z całego wydarzenia? Czy naprawdę jesteśmy świadomi, o co w tym wszystkim chodzi? Czy wystarczy do zbawienia tylko przeprowadzenie „technicznego” aktu chrztu? Jeśli tak, to po co cała reszta – chodzenie na nabożeństwa, spowiedzi itd.? Jeśli zaś sam chrzest to zbyt mało, to po co w takim razie jest, jaki jest jego cel? Czy celem chrztu jest zaszczepienie iskierki Bożej w nas, która kiedyś będzie może miała szansę, aby rozgorzeć w płomień? Czy to w takim razie oznacza, że nie rodzimy się od razu z tą Iskrą Bożą, czy nie ma Boga w nas i nie jesteśmy Jego cząstką? O co więc chodzi w akcie chrztu? Czy to nie my mamy się najpierw uczyć powoli, stopniowo i trwać  w nauce Chrystusowej, a dopiero później przekazywać ją naszym dzieciom?

„Gdy bowiem ze względu na czas powinniście być nauczycielami [słowa o dorosłych, o  rodzicach – przyp. autora], sami potrzebujecie kogoś, kto by was pouczył w podstawowych zasadach słów Bożych, i mleka wam trzeba, a nie stałego pokarmu. Każdy, kto pije tylko mleko, nieświadom jest nauki o sprawiedliwości, ponieważ jest niemowlęciem. Przeciwnie, stały pokarm jest właściwy dla dorosłych, którzy przez ćwiczenie mają władze umysłu zaprawione do rozróżniania dobra i zła.” (List do Hebrajczyków, 5.12-14). Metafora apostoła Pawła jest, jak widać, zupełnie zrozumiała. Każdemu odpowiednia nauka – dostosowana do jego możliwości poznawczych, możliwości przyswajania. Chrzest jest więc dla „dorosłych” dorosłych – gotowych na jego przyjęcie, jako symbol przymierza z Bogiem, świadomego powiedzenia Bogu: „TAK”. Zbawienie zaś – to sprawa indywidualna, to sprawa suwerennej decyzji każdego z nas po uprzednim zapoznaniu się z nauką Boga głoszoną przez Jezusa.

Dlaczego więc chrzcimy małe dzieci? Przyczyn jest, oczywiście, sporo. Czy nie jest to oparte jednak przede wszystkim na tradycji, wymogu posłuszeństwa wobec kościoła i strachu? Tak, strachu. Strachu o co?

Jest kilka rodzajów tego strachu. Największy – to ten o los naszego dziecka. A jak, nie daj Boże, umrze? Przecież w ten sposób skazane zostanie na wieczne potępienie. I stanie się tak przez nas, rodziców. Przecież to nasze maleństwo jest obciążone grzechem pierworodnym – przynajmniej tak nas uczono. Śmierć więc z tym grzechem nie pozostawia wyboru – piekło. Tak przynajmniej było przez całe wieki. Później ktoś pomyślał, że chyba jednak jest coś nie tak w rozumowaniu. Przecież tylko ten jeden grzech, co prawda wielki, ale  niezawiniony przez dziecko, bo dziedziczony, nie może maleństwa skazywać na wieczne cierpienia. Wymyślono więc limbus. Jeśli nie słyszałeś jeszcze o tym miejscu przebywania dusz dzieci nieochrzczonych, to powtórzę: limbus.

Niech ktokolwiek wskaże w Biblii to słowo. Czy kiedykolwiek Jezus wspominał o tym? Jak więc widać „ktoś” zechciał  „dokleić” do nauki głoszonej przez Jezusa coś wyjątkowo „nowego”, „odkrywczego”.Można współczuć matkom, których dzieci zmarły przed chrztem. Wychowane, podobnie jak ogromna większość z nas, w dotychczasowej tradycji i nauce kościoła, cierpią, bo uważają zazwyczaj, że ich dzieci zmarłe bez chrztu, a więc obarczone pierworodnym grzechem, będą potępione. Przecież to straszne – takie myślenie. Do jednego stresu dołącza następny. A w jakim świetle stawia to Boga? Czy jest On bezmyślnym okrutnikiem? Czy też jedynie Bogiem zimnym, niczego nie przewidującym, nie liczącym się z naszymi uczuciami i cierpieniami?

Zadajmy sobie teraz pytanie: a co z Jezusem? Gdyby mały Jezus – to tylko teoria – zmarł podczas porodu lub jako małe dziecko, to gdzie trafiłby po śmierci? Wiem, wiem, zaraz padnie odpowiedź, że: a) bluźnię, b) przecież Jezus – jako jedyny – narodził się bez grzechu pierworodnego, więc nie było żadnego niebezpieczeństwa. Czy jednak Jego matka wiedziała o tym?

Pamiętam pewną lekcję religii z czasów, kiedy byłem nastolatkiem. Ksiądz prowadzący wówczas pozaszkolną katechezę powiedział, że należy chrzcić dzieci nawet na wszelki wypadek i nie należy pozostawiać tu wolnego wyboru. Posłużył się przykładem ze szczepionką przeciwko chorobie Heinego-Mediny – „Czy można pozostawić swobodny wybór matce albo dziecku w sprawie szczepienia? A jak dziecko zachoruje, zanim będzie mogło dokonać samodzielnego wyboru? To kto za to będzie odpowiadał – za chorobę i kalectwo dziecka?” W tamtym czasie argument wydał mi się słuszny, nawet bardzo mądry. Dzisiaj znów powiem: naszą miareczką próbujemy zmierzyć wielkość Boga.

A co z płodami poronionymi? „Kodeks prawa kanonicznego w kanonie 871 stwierdza, że «płody poronione, jeśli żyją, należy, jeśli to możliwe, chrzcić.» (…)

„Kolejna obserwacja dotyczy zastrzeżenia: jeśli żyją. Uwagę tę należy interpretować w sensie bardzo szerokim, tzn. dopóki nie mamy pewności śmierci dziecka, należy je ochrzcić. Jeśli nie mamy pewności, czy dziecko żyje, czy nie, wówczas można użyć tzw. formuły chrztu warunkowego, tzn. słów: «NN, jeśli żyjesz, ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego». Polewa się przy tym dziecko wodą. (…) Każda osoba, czy to matka takiego dziecka, czy też osoba postronna, powinny w sumieniu zadbać o to, co jest najwyższym prawem w kościele, a jest nim zbawienie dusz. Z tego powodu należałoby skierować apel do wszystkich osób, które kiedykolwiek znajdą się w takiej sytuacji: chrzcijcie wasze dzieci!”. („Niekanonizowani święci” – rozmowa z ks. Aleksandrem Sobczakiem, Jadwiga Knie-Góra, „Przewodnik katolicki”, 29.06.2007 r.).

Co w takim razie z dziećmi rodziców nie-katolików? Co z dziećmi rodziców nie-chrześcijan? Co z dziećmi wypruwanymi bagnetami z łon ciężarnych kobiet podczas wojny bałkańskiej w Jugosławii przez oprawców mieniących się chrześcijanami? Co ze wszystkimi ofiarami naszego barbarzyństwa?  Czy dla tych dzieci przeznaczone jest piekło, a może jakiś „limbus II”? Czy te dzieci nie są jak wszystkie – dziećmi tego samego Boga? Czy Bóg dzieli nas na kategorie według wyznań? A co z dziećmi, ba! wszystkimi ludźmi od początku historii ludzkości, którzy nie mieli szans na chrzest, ponieważ nie było Jezusa, nie było chrześcijaństwa, nie było kościołów? Czy oni wszyscy skazani zostali na wieczne potępienie i przebywanie w ogniu piekielnym? Nie trzyma się to wszystko kupy…

Każde pytanie wyzwala potrzebę wyjaśnienia, więc „dolepia” się do podstawowej konstrukcji dodatkowe przybudówki, nakłada się nowe tynki, dokleja się wieżyczki itd., aż w końcu nikt już nie wie, jaki charakter, jaki styl  reprezentowała pierwotna budowla. Może warto byłoby w końcu zedrzeć te warstwy tynków, farb, fresków, którymi pokrywano od stuleci mury budowli? Może pora odkopać fundamenty i przekonać się, co-KTO tak naprawdę jest PRAWDZIWĄ OPOKĄ?

„Jak możecie mówić: Jesteśmy mądrzy

i mamy Prawo Pańskie?

Prawda, lecz w kłamstwo je obróciło

kłamliwe pióro pisarzy.

Mędrcy będą zawstydzeni,

zatrwożą się i zostaną pojmani.

Istotnie, odrzucili słowo Pańskie,

a mądrość na co im się przyda?” Księga Jeremiasza, 8.8-9

„…w kłamstwo je obróciło kłamliwe pióro pisarzy…” Czy kto zaprzeczy, że przez całe stulecia „przepisywacze” Biblii „dostosowywali” Pismo, zwłaszcza ewangelie, do aktualnego zapotrzebowania władzy papieskiej – zwłaszcza we wczesnych wiekach chrześcijaństwa?

Zadajmy sobie jeszcze jedno pytanie: dlaczego sądzimy, że jesteśmy obarczeni grzechem tzw. pierworodnym? Proszę – niech ktoś wskaże w Biblii miejsce, gdzie jest o tym mowa. Jeśli jednak jesteśmy obarczeni grzechem, czyli jesteśmy winni, to następstwem ma być kara. Jak jest wina, to i kara być musi. Jeśli więc biblijni Ewa i Adam zgrzeszyli, to musieli zostać ukarani. I ta kara miała przenieść się automatycznie na ich potomków, na cały ludzki ród. Wygląda to tak, że jeśli Bogu podpadł tata, to Bóg przestał lubić i mamę, i małe ich dzieci. Jest to przykład bardzo ludzkiego pojmowania Boga – przykładania naszej miareczki do nieogarnionej wielkości Boga. Czy Bóg stosuje zasadę odpowiedzialności zbiorowej? Mówiliśmy już o tym – chociażby w „Eseju o złotym cielcu”. Słowem: znów stwarzamy Boga na obraz i podobieństwo nasze, zamiast zacząć w końcu budować siebie w myśl tego, co powiedział Jezus: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.” (Ew. św. Mateusza, 5.48). Chcąc choć trochę wznieść się do Boga, umniejszamy Go, zamiast zrobić wszystko, abyśmy sami wznieśli się wyżej. Jak równać, to w dół, tych wyższych od nas, do naszego poziomu…

Jeśli Bóg jest doskonały, to czy nie rozumie motywów naszych postępowań, najbardziej ukrytych intencji, wszelkich ograniczeń, które sami sobie stworzyliśmy? Nie rozumie, że brakuje nam wiedzy? Nie rozumie, że rozwój każdego z nas wymaga cierpliwości, jest stopniowy? Że porcje wiedzy mają być dostarczane w miarę przyswajania poprzednich? Jak można wyciągać wobec kogokolwiek srogie konsekwencje jego czynów, jeśli ten nie wiedział, że postępuje źle, że krzywdzi innych, że był po prostu nieświadomy? Nawet w niedoskonałym prawie ludzkim inaczej karze się świadomego przestępcę, a inaczej człowieka popełniającego zły czyn nieświadomie. Oprócz tego: czy Bóg karze? Już wcześniej była mowa o tym, że Bóg ustanowił Boskie Prawo, w którym jest m.in. „paragraf” dotyczący przyczyny i skutku.

W myśl tego prawa to my ponosimy skutki naszych wszelkich postępowań. I jasne jest, że jak coś zaboli, to odbieramy to jako karę zesłaną przez „be”-Boga. Nie zastanawiamy się zazwyczaj, że nie jest to żadna kara boska, tylko lekcja, jaką sami sobie przygotowaliśmy swoim postępowaniem. Warto przyjrzeć się wówczas sobie, przeanalizować lekcję – o co w niej chodzi, dlaczego przeżywamy to, co przeżywamy. Z lekcji powinniśmy wyciągnąć odpowiednie wnioski wznoszące nas na wyższy stopień świadomości. W przeciwnym wypadku lekcja powtórzy się. Będzie tylko „mocniejsza”. A jeśli nadal nie zrozumiemy, to trzeba będzie pewnie przyjść ponownie na ziemię, ponownie „wcisnąć” się w skafander ciała i ponownie uczyć się. I tego najprawdopodobniej dotyczą słowa Jezusa: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony.”

Potępimy siebie sami, nikt inny. Każdy z nas może wówczas powiedzieć sobie: „Boże! Jak ja byłem głupi! Jaki był ze mnie cymbał! Dlaczego nie uczyłem się, nie poznawałem i nie  uwierzyłem?!” Mało razy mówimy to sobie w życiu?

Każdy z nas ma wybór – pójść najpierw do szkoły średniej, później może na studia i zdobyć solidne wykształcenie albo nie zrobić nic. Lepsze wykształcenie, większa wiedza, lepsze umiejętności stwarzają dla nas większe szanse i na odwrót. Każdy ma podobne szanse, bo nie liczy się tu wiek i  koneksje. Liczy się przede wszystkim chęć...

 

 

Fragment książki  "Nie samym chlebem żyje człowiek - Jak odkryć Boga w sobie?"

Autor: Janusz Dąbrowski

 

 

Inne artykuły tego typu – autor: Janusz Dąbrowski

 

http://www.eioba.pl/a78744/o_tobie_lustrze_bogu_hologramie_i_innych_sprawach

 

http://www.eioba.pl/a78137/o_autorytetach

http://www.eioba.pl/a78129/szczegolny_list

http://www.eioba.pl/a78127/krzyz_i_zbawienie

http://www.eioba.pl/a78109/esej_o_zlotym_cielcu

http://www.eioba.pl/a78087/cialo_i_krew

http://www.eioba.pl/a78081/o_stwarzaniu

http://www.eioba.pl/a78078/swiadomosc_niezwykla_postac_energii