JustPaste.it

Rewolucja w ochronie naszej planety cz.3

Muszę przyznać, że był to przypadek, jak to czasami bywa w odkryciach naukowych. Odkrycia dokonałem przez nieuwagę, a więc było w tym, że tak powiem, więcej szczęścia niż rozumu”.

Muszę przyznać, że był to przypadek, jak to czasami bywa w odkryciach naukowych. Odkrycia dokonałem przez nieuwagę, a więc było w tym, że tak powiem, więcej szczęścia niż rozumu”.

 

Jak powstała technologia EM? Jak ją odkryłem?

   Cel, którym było polepszenie jakości owoców, przyniósł prof. Teruo Higie daleko idące korzyści, bowiem skłonił Go do ponownego gruntownego zbadania potencjału mikroorganizmów w rolnictwie.

   „Zacząłem zbierać wszystkie wówczas dostępne na rynku japońskim szczepy mikroorganizmów. Muszę jednak przyznać, że mimo to byłem zdecydowanym zwolennikiem stosowania nawozów sztucznych, herbicydów i pestycydów, zachowując rezerwę wobec rolnictwa ekologicznego i naturalnych metod uprawy. Ponieważ od dzieciństwa miałem kontakt z rolnictwem, doskonale wiedziałem, jak męcząca i wymagająca wiele wysiłku może być ta praca”.

EM - kompleksowe rozwiązanie problemów żywnościowych


    Nad możliwościami zastosowania efektywnych mikroorganizmów zacząłem się zastanawiać od około roku 1968, a więc prawie w tym czasie, gdy profesor Tatsuji Kobayashi z wydziału rolnego uniwersytetu Kyusiu, zajmujący się w swoich badaniach bakteriami fotosyntetycznymi1, w swojej publikacji omawiał praktyczne zastosowanie i działanie tych specjalnie dobranych szczepów mikroorganizmów w rolnictwie. Dzięki swojej pracy było on już dość znany, jednak - od razu dodam - oględnie mówiąc, zarówno jego osoba, jak i jego badania przez środowisko nauko we były przyjmowane sceptycznie. Więcej zwolenników miał wśród rolników.

    Próbowałem wszystkiego, począwszy od hormonów i mikroskładników odżywczych po nawóz organiczny i mikroorganizmy i zawsze dochodziłem do standardowych wyników. Dopiero, gdy testowałem kilka szczepów bakterii fotosyntetycznych, podobnych do tych, które badał profesor Kobayashi, wynik był inny: bakterie fotosyntetyczne okazały się wyjątkiem.
    
    Przytoczę przykład mandarynek, z których jedne były uprawiane z zastosowaniem, drugie bez bakterii fotosyntetycznych. Badania wykazały taką samą zawartość cukru w obu grupach, jednak smak mandarynek wyhodowanych z pomocą bakterii fotosyntetycznych był o wiele lepszy. Poza tym łatwiej było je przechowywać, dłużej utrzymywały świeżość i zachowały piękny zapach, w przeciwieństwie do mandarynek wyhodowanych z dodaniem nawozów sztucznych, które szybko się zepsuły i prawie natychmiast zaczęły gnić. Ponadto były one bogatsze w witaminę C. Trudno było statystycznie udowodnić te wyniki, ale jedno było jasne: mandarynki wyhodowane z bakteriami fotosyntetycznymi miały nieporównywalnie lepszy smak od innych. Cały mandarynkowy program badawczy, którego głównym celem było polepszenie jakości owoców, przyniósł daleko idące korzyści, bowiem skłonił mnie do ponownego gruntownego zbadania potencjału mikroorganizmów w rolnictwie.

    Następnie zacząłem zbierać wszystkie wówczas dostępne na rynku japońskim szczepy mikroorganizmów. Muszę jednak przyznać, że mimo to byłem zdecydowanym zwolennikiem stosowania nawozów sztucznych, herbicydów i pestycydów, zachowując rezerwę wobec rolnictwa ekologicznego i naturalnych metod uprawy. Ponieważ od dzieciństwa miałem kontakt z rolnictwem, doskonale wiedziałem, jak męcząca i wymagająca wiele wysiłku może być ta praca. Wiedziałem także, że nie da się w niej uniknąć czegoś, czego najbardziej nie znosiłem - przygotowywania kompostu. W owym czasie miałem poczucie, że pracy przy kompoście mam dość na całe życie i byłem zdecydowany nigdy więcej tego nie robić. Niedługo potem zrezygnowałem z posady na uniwersytecie Kyusiu i wróciłem na mój rodzimy uniwersytet Ryukyus na Okinawie. Na Okinawie się urodziłem, tam wzrastałem i z powodu tych osobistych związków bardzo się zaangażowałem w badania nad wprowadzeniem tani uprawy mandarynek. Pracowałem jednocześnie nad tym projektem i na uniwersytecie.

    Ówczesna uprawa mandarynek była związana z intensywnym stosowaniem dużych ilości środków chemicznych. W każdą niedzielę udawałem się na wzgórza, na których uprawiano mandarynki i poświęcałem wicie czasu na obserwacje praktycznej strony tejże uprawy. Praca jako taka nie była ciężka, ale z czasem zauważyłem u siebie pogorszenie stanu zdrowia i samopoczucia, moja kondycja fizyczna także znacznie się pogorszyła. Coraz częściej dostawałem wysypki i zacząłem cierpieć na różne alergie. Jednocześnie czułem się dość osłabiony. Po pewnym czasie opisane samopoczucie się utrwaliło - ciągle czułem się słaby. Jednak wciąż nie widziałem związku między moją pracą a samopoczuciem.
Jak powiedziałem, w uprawie mandarynek stosowano duże ilości środków chemicznych i nawozów sztucznych. Ponieważ uważałem je za bezpieczne, nie traciłem czasu na szukanie związków między moim samopoczuciem a chemią. Sądziłem, że przyczyna leży gdzie indziej.

    Objawy jednak wciąż nie ustępowały, a wręcz zaczęły się nasilać. W końcu jednak przyszło mi na myśl, że to może jednak środki chemiczne, z którymi ciągle się stykam, są przyczyną tych dolegliwości. Wprawdzie nie podjąłem żadnych działań, ale ziarno niepewności zostało zasiane.

     Krótko potem miałem okazję wyjazdu na Środkowy Wschód, gdzie miałem czuwać nad projektem uprawy warzyw na terenach pustynnych. Tam zetknąłem się z ogromnym problemem w uprawie arbuzów, która stanowiła część tegoż projektu. Były one silnie zaatakowane przez wirus, który był odporny na wszelkie nasze usiłowania zmierzające do opanowania go. W końcu musieliśmy się poddać, wyrwaliśmy chore rośliny i wrzuciliśmy je do rowu ze ściekami, do którego spływała woda z kuchni z tego terenu i zajęliśmy się dalszymi badaniami. Po pewnym czasie zauważyłem, że rośliny nie wykazują absolutnie żadnych objawów choroby, które trapiły ją i nas, lecz puściły nowe korzenie, utworzyły pączki i zaczęły owocować. Ponieważ doskonale wiedziałem, jakie aspekty praktyczne ma to zdarzenie, stanowiło ono dla mnie poważny argument, którego już nie mogłem zignorować. Sądzę, że właśnie w tym momencie doszedłem do przekonania, że nasze rolnictwo zbyt mocno opiera się na stosowaniu chemii. Postanowiłem, zatem poszukać lepszej drogi, na której do wzrostu rośliny mogłoby służyć zastosowanie mikroorganizmów.

    Przed tym doświadczeniem z arbuzami na Środkowym Wschodzie moje prace nad mikroorganizmami prowadziły do miernych efektów. Po powrocie do Japonii całkowicie skoncentrowałem się na nich, ale wyniki były pożałowania godne. Kręciłem się ciągle w tym samym miejscu. Raz udało mi się odnieść sukces, innym razem dotkliwą porażkę. Mikroorganizmy, nad którymi pracowałem, powodowały np. dobre wyniki w uprawie jednego gatunku roślin, a przy innych gatunkach już nie. Jeśli zliczyć wszystkie szczepy mikroorganizmów, wyj da astronomiczne sumy, stąd nierealne byłoby przeprowadzenie badań nad każdym pojedynczym gatunkiem. Szukałem igły w stogu siana. I mimo że uspokajałem sam siebie tym, że stosuję metody naukowe i że w doborze szczepów posługuję się metodami naukowymi, moja praca przypominała raczej grę hazardową. Robiłem zakłady z nadzieją, że wygram. Brzemię to nałożyłem na siebie jesienią 1977 roku, a po pięciu latach intensywnych badań nie miałem żadnych godnych uwagi wyników.

    Oczywiście wielokrotnie chciałem zrezygnować z projektu, ale mimo to wytrwałem przy nim. Jesienią 1981 czara moich frustracji związanych z niepowodzeniem ostatecznie się przelała, tak że postanowiłem zmienić kierunek moich badań. I wtedy nastąpił ten szczęśliwy trafi wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego.

     Dosyć ciężko się pracuje z mikroorganizmami. Ponieważ istnieje ryzyko zarażenia, każdy, kto nad nimi pracuje, za każdym razem musi bardzo dokładnie po sobie posprzątać. To rutynowa praktyka, że wszystkie przedmioty i wszystko, co ma styczność z eksperymentami, jest sterylizowane, a mikroorganizmy są wyrzucane. Ponieważ wiedziałem, że szczepy, nad którymi pracuję, są zupełnie nieszkodliwe, nawet gdyby sieje zjadło, po skończeniu badań wrzucałem je wszystkie do tego samego wiadra, żeby wyrzucić je wszystkie na raz. Przy tej okazji z jakiegoś powodu miałem poczucie, że skoro kosztowały tak dużo pieniędzy, szkoda byłoby tak po prostu wylać do zlewu, więc wylewałem je na trawniczek przed laboratorium. Po tygodniu zauważyłem znaczną różnicę we wzroście trawy na tym małym kawałeczku: trawa na nim była o wiele bujniejsza od trawy rosnącej dookoła tego kawałka. Dało się to zauważyć na pierwszy rzut oka. Pomyślałem najpierw, że to moi studenci przeprowadzali jakiś eksperyment i zacząłem wszystkich o to rozpytywać. W końcu przyszło mi do głowy, że sam mogłem być sprawcą.
     W końcu doznałem olśnienia i zrozumiałem, co się stało. Chodziło o kombinację! Szczególne w tych mikroorganizmach, które wylewałem na trawniczek przed laboratorium było to, że była to mieszanka dużej ilości różnych typów mikroorganizmów! O to chodziło! „Aktywnym składnikiem", jak to się nazywa, była mieszanka jako taka!
Gdy się bada mikroorganizmy, pracuje się tylko z jednym szczepem. Z oczywistych względów nie może być inaczej, w przeciwnym razie nie można byłoby stwierdzić, który szczep lub szczepy powodują dane efekty. Powszechnie uważano dotąd, że poszczególne szczepy zaczęłyby się zwalczać, gdyby zostały umieszczone razem. Ale teraz miałem powody, żeby zacząć wątpić w słuszność tej teorii. Zupełnie nie wiedziałem, jakie mikroorganizmy w tej mieszance są do siebie przyjaźnie lub wrogo nastawione, i, prawdę mówiąc, zupełnie mnie to nie interesowało. Chciałem się tylko dowiedzieć, co się w niej działo. Zdecydowany iść tą drogą dalej i zajmować się tylko tym, co przynosi dobre efekty, zacząłem pracować nad różnymi kombinacjami mikroorganizmów, po których spodziewałem się oczekiwanych rezultatów.

    Zbierałem bakterie ze wszystkiego, co mogło doprowadzić do pozytywnych wyników, a więc z korzeni dużych drzew, ze starych drzew, z naturalnego kompostu dobrej jakości, z miso - bardzo lubianej w Japonii pasty z kiszonych nasion soi, z sosu sojowego – czyli właściwie ze wszystkiego - i mieszałem je w różnych kombinacjach w probówkach. Jeśli mieszanka zmieniała kolor albo zaczynała brzydko pachnieć, wyrzucałem ją i znowu wypróbowywałem inne zestawienie. Jeśli kombinacja wypadała dobrze w warunkach laboratoryjnych, przechodziłem do następnego etapu, tj. testowałem jej zachowanie w warunkach naturalnych, a więc w warunkach uprawy. Podczas tych wciąż powtarzanych prób i błędów zarówno w laboratorium, jaki i w naturalnych warunkach, dokonałem mnóstwa ciekawych odkryć. Nie jest zaskakujący fakt, że odkryłem potwierdzenie na to, że tzw. degeneratywne szczepy nie są korzystne dla roślin i że w większości przypadków miałem pozytywne wyniki po zastosowaniu efektywnych bakterii zymogenicznych, tj. powodujących fermentację. Po pewnym czasie pracowałem z różnymi kombinacjami, na które składało się więcej niż dziesięć różnych szczepów mikroorganizmów. Wszystko szło dobrze, dopóki nie dodałem kolejnego szczepu bakterii - wtedy było po wszystkim. Między bakteriami wybuchała literalna wojna i w bardzo krótkim czasie miałem w rękach zgniłe, pleśniejące i cuchnące świństwo. Naprawdę nie da się tego opisać inaczej. W najprawdziwszym sensie była to walka bakterii na śmierć i życie, ale ta wzajemna eksterminacja doprowadziła mnie do odkrycia kombinacji spełniającej wszystkie kryteria, jakie postawiłem sobie za cel: wspieranie wzrostu i utrzymanie roślin w zdrowiu przy jednoczesnym wysokim plonowaniu i lepszych walorach smakowych. Wymyśliłem nazwę „Efektywne Mikroorganizmy" (EM) na określenie grupy, która złożyła się na tę skuteczną kombinację. EM stało się powszechnie stosowanym określeniem grupy jako całości i technologii, która powstała przy ich użyciu.

 

Źródło: Teuro Higa