JustPaste.it

Indiana Jones znowu w akcji!

                        Ostatnimi laty mamy wielki boom na powroty dawnych herosów wielkiego ekranu. I tak po długich odstępach czasu zobaczyliśmy: Johna Rambo, Rocky’iego oraz John’a McClane’a. Teraz nadszedł czas na powrót najbardziej rozpoznawalnego poszukiwacza przygód wszechczasów. Mowa tu oczywiście o doktorze Henrym Jones’ie jr., znanym całemu światu, jako Indiana Jones.

                        Od ostatniego filmu o amerykańskim archeologu upłynęło sporo wody w Wiśle i Odrze. Czy dość stary poszukiwacz przygód ma szansę z „nowym pokoleniem” reprezentowanym przez Larę Croft, czy Bena Gates’a? Odpowiedź jest prosta. Oczywiście, że ma.

Indy jest bohaterem kultowym, nikt tego nie podważy. Stąd na premierze filmu pojawiły się tłumy, dla wielu zabrakło biletów. A jaki jest sam film?

 „Królestwo Kryształowej Czaski”(później zwane będzie przeze mnie po prostu „KKC”) zostało zrealizowane w starym stylu, znanym z poprzednich części kultowej serii. Tak, więc nie mamy przegiętych efektów, choć ostatnia scena trochę to zmienia, ale o niej później. Indiana(w tej roli oczywiście HARRISON FORD) jest teraz niemłodym już profesorem archeologii na Harvardzie. Został właśnie relegowany z uczelni(nie zdradzam za co) i miał zamiar osiedlić się gdzieś na dłużej. Jego życie zmienia nagle młody chłopak, Mutt Williams(Shia LaBeouf). I tak Indy wyrusza na poszukiwania legendarnej Kryształowej Czaszki. Oczywiście nie może być zbyt łatwo. Na jego drodze ciągle stają zastępy kacapów, pod wodzą Iriny Spalko(Cate Blanchett), którzy również chcą zdobyć ten potężny artefakt. Więcej fabuły nie zdradzę, bo reszta niech będzie niespodzianką(dla mnie była ogromna:P). W filmie mamy wiele nawiązań do poprzednich części. I tak choćby w czasie pogoni w magazynie, widzimy skrzynię z Arką Przymierza, a w finałowej sceny mamy ewidentne nawiązanie do „Świątyni Zagłady”. To jest wielki plus tego filmu. Potrafi kpić nie tylko z samego kina przygodowego, ale również ze swoich poprzedników. A jak wygląda fabuła? Jest ciekawie ułożona, choć za wiele w niej skrótów myślowych, co nie zawsze dobrze wpływa na oglądanie. Końcówka jest zaskakująca, choć w połowie filmu bardziej inteligentny widz domyśli się przybliżonego końca. Choć i tak na pewno go nie zgadnie w 100 %. Dodam tylko, że zamiast kina przygodowego, zmienia się ono w kino science-fiction… Można traktować to jako plus lub minus. Dla mnie, człowieka wychowanego na „Gwiezdnych Wrotach”, jest to ciekawy pomysł. Przynajmniej mi przypadł do gustu. W filmie nie brakuje oczywiście brawurowych scen. Jest walka na szpady między Muttem, a Iriną. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie odbywała się ona na……. pędzących samochodach. Scena, sama w sobie, jest zrealizowana genialnie, na miarę tej kultowej serii. Mamy też oczywiście scenę z wężem(czyli to czego Indy nie lubi najbardziej). Spielberg & Lucas wykonali niesamowitą pracę realizując to zapierające dech w piersiach widowisko, czasem, nie da się jednak ukryć, mocno przegięte. Olbrzymim plusem filmu jest gra aktorska. Bo to, że Ford zagrał genialnie i tak wszyscy wiedzą. On zawsze będzie kojarzył się z legendarnym archeologiem. Ale tego, że Shia zagra świetnie się nie spodziewałem. I tu zonk. Zagrał rewelacyjnie i już czekam na trylogię, w której to on będzie głównym bohaterem(Spielberg przyznał, że już podpisał z nim kontrakt). Zresztą patrząc po tym, kim dla niego jest Indy, nie dziwi mnie to:P Jednak największą niespodziankę sprawiła mi Cate Blanchett w roli rosyjskiej agentki. Wspaniale imituje rosyjski akcent, a jej gra naprawdę zwala z nóg. Wszyscy pewnie myśleli, że nie poradzi sobie w tego rodzaju kinie, a tu bardzo, bardzo miła niespodzianka. Jak dla mnie awansowała na pierwsze miejsce najlepszych aktorek Hollywood, udowadniając, że może zagrać KAŻDA rolę, co widać po przekroju jej filmów. Potrafiła pięknie zagrać zarówno królową Elżbietę, jak i Rosjankę. Jak dla mnie rewelacja. Jednak największym plusem filmu jest jak zawsze…. muzyka. Znów możemy usłyszeć genialny motyw z Indy’iego w wykonaniu Johna Williama i jego orkiestry. Ale gwarantuję wam, w kinie brzmi jeszcze bardziej zaje….znaczy świetnie. W filmie nie mogło oczywiście zabraknąć śmiesznych scen i dowcipów Indy’iego pasujących do konkretnej sytuacji. Jest ich jednak nieco mniej niż choćby w genialnych „Poszukiwaczach zaginionej arki”. Nie zmienia to faktu, że „KKC” jest cholernie dowcipne.  Co, jednak najważniejsze, wcale nie jest gorsze od pierwszego filmu o Indianie. Zarówno „KKC”, jak i „Poszukiwacze” stoją u mnie na równi.  A na koniec, oczywiście o jakości filmu. Miałem tą okazję zobaczyć film w jakości cyfrowej(jedynie 15 taśm w Polsce) i jestem wniebowzięty. To przełom w filmach kinowych. Na obrazie nie ma ani jednej zmarszczki, bruzdy, nie przeskakuje też obraz. Jesteśmy w stanie zobaczyć najmniejsze detale, a dźwięk jest tak przejrzysty, że czujemy się, jakbyśmy byli w samym centrum akcji. Mam nadzieję, że już niedługo będzie to kinowy standard.

Cóż tu więcej dodać. Chwytajcie za bicz i pistolet i ruszajcie w głąb peruwiańskiej dżungli wraz z legendarnym Indianą Jonesem. Nie zawiedziecie się. Nie spodziewałem się, że będę mógł jeszcze zrecenzować przygody bohatera mego dzieciństwa, dzięki, któremu pokochałem historię jako przedmiot nauk. Bo któż z nas nie chciałby przeżyć takich przygód jak Indy? Bardzo się cieszę, że zobaczyłem przygody tej kultowej postaci w kinie, jest to cholerna frajda. A na koniec, niestety, pozostaje mi powiedzieć: ŻEGNAJ INDY, WITAJ MUTT’CIE WILLIAMSIE. Szkoda, że już nie przeżyjemy przygód z naszym idolem z dzieciństwa. Miejmy nadzieję, że Mutt godnie zastąpi mistrza. Wierzę w to! I na koniec dodam: Lara Croft i Ben Gates wymiękają przy Indym!