JustPaste.it

Wszyscy możemy zostać Chrystusami...

Coraz więcej z nas dostępuje wielkiego zaszczytu wejścia na duchową ścieżkę. Nie jest to jednak proste. Wiąże się przecież zwykle z z cierpieniem.

Coraz więcej z nas dostępuje wielkiego zaszczytu wejścia na duchową ścieżkę. Nie jest to jednak proste. Wiąże się przecież zwykle z z cierpieniem.

 

Coraz więcej z nas dostępuje wielkiego zaszczytu wejścia na duchową ścieżkę. Nie jest to jednak proste. Wiąże się przecież zwykle z z cierpieniem. Zastanawiałem się niejednokrotnie, czy można byłoby go uniknąć?  Teoretycznie tak.Dlaczego teoretycznie? Ponieważ wystarczyłoby bardzo wcześnie powiedzieć Bogu: „Bądź wola Twoja”, co, zastrzegam, nie wiąże się absolutnie z żadnym fatalizmem i zwalaniem wszystkich naszych ziemskich i nieziemskich spraw wyłącznie na Boga.

Na tyle wcześnie trzeba byłoby jednak powrócić do Boga, aby uniknąć wszelkich stworzonych przez nas samych cierpień wynikłych przede wszystkim z naszego przekonania, że sami sobie wszystko zawdzięczamy. W efekcie przeradza się to w samorobienie, zdawanie się na własne siły. Nie trzeba dodawać, że mechanizm „zosiosamosiowatości” prędzej czy później przestanie funkcjonować i wówczas człowiek pada na buzię i tłucze sobie „mordeczkie”.Filozofia „umiesz dobrze liczyć, to licz wyłącznie na siebie” okazuje się dobra zazwyczaj w układach międzyludzkich (i to nie zawsze). Bywamy przecież zawodni. Jednak tak bardzo przesiąkamy przyzwyczajeniem liczenia wyłącznie na siebie, że niedostrzegalnie odnosimy to również do naszych relacji z Bogiem. Ba! Nawet na myśl nam nie przyjdzie, aby kiedykolwiek liczyć na pomoc Boga.

Każdy z nas ma pewien wizerunek Boga. Obraz ten był kształtowany przez rodziców, duchownych, otoczenie, religijne praktyki i misteria.Najczęściej Bóg jawi się w tym obrazie – jeśli nie jako trudny do zrozumienia, karzący bez miary – to przynajmniej jako taki daleki, taki WIELKI, tak bardzo niemający dla nas czasu z powodu Jego tylu różnych problemów do rozwiązania.Można nawet spróbować zrobić pewne porównanie Boga do dyrektora, a może prezesa wielkiej firmy, potężnego koncernu, do którego nie należy się zwracać bezpośrednio. Ma on przecież mnóstwo własnych problemów na głowie, dziesiątki spraw do załatwienia  i decyzji do podjęcia i które wymagają wcześniejszych długich analiz. Oczywiście, jak każdy wielki dyrektor, ma również swoich zastępców, dyrektorów i kierowników działów, mistrzów i brygadzistów. Jeśli więc chcemy coś załatwić, zwrócić się z jakąkolwiek prośbą o pomoc, to trzeba ją skierować do odpowiedniego z tychże pomocników. Przecież szef nie będzie zajmował się bezpośrednio, osobiście, naszą drobniutką sprawą. I tu pojawia się problem – do kogo należy się zwrócić i jakie są jego kompetencje?

Fakt, taki model kierowania korporacjami i zakładami ciągle funkcjonuje. Amerykanie, którzy potrafią liczyć pieniądze (niestety, stały się dla ogromnej większości z nich bożkiem) zauważyli, że taki system jest coraz bardziej nieefektywny. Gubi się w nim przeciętnego człowieka, który ma przeświadczenie, że jest tylko drobnym, niewiele znaczącym elementem w całym potężnym mechanizmie przedsiębiorstwa. Takie zaś przeświadczenie wpływa na pogarszające się stosunki w pracy i osłabienie więzi pracownika z zakładem. W efekcie wpływa to znacząco na wydajność i jakość pracy. Właśnie dlatego wielu amerykańskich przedsiębiorców zaczęło przestawiać swoje metody zarządzania. Coraz częściej szef wielkiej korporacji potrafi pojawić się na hali produkcyjnej, podejść do pracowników, porozmawiać z nimi o różnych nurtujących ich sprawach, o ich problemach osobistych, o rodzinach, o radościach i smutkach. Daje im do zrozumienia, że wszyscy w przedsiębiorstwie są równie ważni, bo każdy spełnia określoną ważną rolę. Rzecz jasna, wymaga to od szefa niezłej znajomości swoich pracowników, doskonale funkcjonującego systemu informacji. Wszystko jest jednak możliwe, jeśli się tego chce. Jeśli więc przyrównujemy Boga do szefa korporacji, to taki właśnie model bardziej mi odpowiada.

Przypomina mi to szefa-patrona (franc. patron) – wymagającego, ale równocześnie znającego doskonale swoich podwładnych, pozostającego z nimi w zażyłych, przyjacielskich kontaktach. Taki szef wie wszystko o swoich pracownikach, zna doskonale członków ich rodzin, ich sytuacje rodzinne. W razie potrzeby organizuje potrzebującym pomoc, chętnie porozmawia, doradzi. Czasami bywa też ojcem chrzestnym dzieci swoich pracowników. W zakładzie panuje doskonała atmosfera, ponieważ szef, mimo stawiania wszystkim wysokich wymagań, jest też sprawiedliwy, opiekuńczy i przyjacielski. Pracownicy darzą go wielkim szacunkiem, ba! miłością nawet, są mu szczerze oddani i wdzięczni nie tylko za pracę, ale za wszelkie dobro płynące od szefa. Można z nim pogadać, wyżalić się, podzielić radościami i smuteczkami. Jest jednocześnie pełen ciepła i humoru, jednocześnie bardzo poważny i żartobliwy. Wysłuchuje również swoich ludzi w tematach dotyczących samej produkcji, udoskonaleń pozwalających na osiąganie wyższej jakości pracy. Poleca wdrażać wiele z ich pomysłów i natychmiast za to wynagradza.

Który z tych obrazów bardziej Ci pasuje? Który z nich łatwiej zaakceptujesz? A może masz jeszcze inny obraz Boga? W każdym bądź razie w przypadku traktowania Boga jako odległego i niezrozumiałego dla nas, pojawia się wówczas w nas przeświadczenie, że po co w takim razie mamy zawracać Mu głowę naszą skromną (?) osobą i naszymi problemami. Brniemy więc sami przez życie natykając się co rusz na wszelkie przeszkody i utrudnienia. Pokonanie ich kosztuje nas coraz więcej. Poszerza się zakres cierpień spowodowanych niewłaściwym podejściem do życia, z którego wyeliminowaliśmy Boga. Niełatwo jest zerwać z takim trybem życia. Trzeba niejednokrotnie dostać, i to mocno, w „4litery”, aby zacząć myśleć. Jeśli po pierwszym trudnym doświadczeniu nie zareagujemy odpowiednio, to będziemy przechodzić przez następne, coraz trudniejsze lekcje, stwarzane zresztą poprzez nas samych. Lekcje te mają nas czegoś nauczyć, mamy z nich wyciągnąć właściwe wnioski. Otrzymałem od życia - a raczej od siebie :) - wiele takich lekcji…

Dla mnie podstawowym wnioskiem, do którego dochodziłem bardzo długo, było: „Zdaj się na Boga. Całkowicie Mu zawierz, zaufaj Mu!”. Dzisiaj, pisząc te słowa uśmiecham się do siebie. Łatwo to teraz powiedzieć i stosować (choć w dalszym ciągu nie zawsze). Przecież zachowywałem się przez wiele lat jak ostatni cymbał. Zmarnowałem tyle energii, materii, poniosłem tyle porażek… I dziękuję Bogu za to. Dzięki temu jestem dzisiaj innym człowiekiem. Zdjęcie „starej skóry” nie było łatwe. Było wyjątkowo bolesne. Istniała, oczywiście, możliwość uniknięcia tego, ale nie przyszło mi to wcześniej do głowy – tak byłem w sobie zadufany. Dopiero, kiedy padłem zupełnie na „buziulkę”, zaczęło mi coś tam świtać w łepetynie.

Przekonałem się więc, że Bóg zawsze był ze mną, tylko ja o tym wcześniej nie wiedziałem. Blokady, jeszcze z czasów dzieciństwa, powodowały, że byłem zamknięty, chowałem się w skorupie, mimo, że chętnie pomagałem innym. I zawsze udowadniałem sobie, że sam potrafię wszystko, nie potrzebuję niczyjej pomocy. To była swoista, niezbyt mądra psychoterapia, z której nie zdawałem sobie wówczas sprawy. Dużo dawałem innym, ale z braniem miałem kłopoty. 

Przyszedł więc czas, że i brania miałem się nauczyć. Nie sądziłem wówczas, że będzie to takie upokarzające. Tak naprawdę nie było w tym żadnego upokorzenia – tak to jednak odbierała moja pycha. Życie dało w kość strasznie. I kiedy wydawało sie już, że nie ma rozwiązania trudnych problemów, dopiero wówczas, w kompletnej bezsile, zaczęły się męskie (a raczej dziecinne zupełnie) rozmówki z Bogiem – „OK, działaj, Panie! Niech Ci będzie… Pomóż!” Pycha ciągle przemawiała przeze mnie. Oho, nie było łatwo wyplenić chwasty z własnego ogródka...

Pamiętam taki późny wieczór, na początku dwutysięcznych lat, kiedy usiadłem wieczorem, w ciemnym pokoju, do modlitwy (miałem zwyczaj siadać w za-zen) i zacząłem „Ojcze nasz...” Starałem się zawsze odmawiać modlitwę z przekonaniem. Jeszcze wówczas nie rozumiałem, że mogę po prostu porozmawiać z Bogiem, ot tak, zwyczajnie. Więc mimo moich dobrych chęci odklepywałem jednak modlitwę, aż doszedłem do słów „...i bądź wola Twoja, Panie...”  Tu mnie ścięło. Przerwałem i zacząłem się zastanawiać.

Teraz dopiero zaczęły się rozmówki z Bogiem! „Oho, Boże, jak ja Ci teraz powiem «...bądź wola Twoja...», to nie osiągnę tego, co chcę osiągnąć, nie zrealizuję moich planów, bo Ty mi możesz coś tam namieszać. Ty może masz inne jakieś swoje plany wobec mnie? A w dodatku co będzie, jak mi włożysz na plechy ciężar, którego nie udźwignę?! Spłynięcie myśli-odpowiedzi było błyskawiczne – zacząłem się bezgłośnie śmiać w ciemnościach – z siebie samego, z wielkiej radości, śmiać się do Boga, bo zrozumiałem: „Przecież jak mi włożysz, Panie, ciężar, którego ja nie udźwignę, to Ty sam będziesz musiał go nieść!”

 Ubaw po pachy. I od razu odpowiedź Boga: „No, nareszcie, pajacu, zrozumiałeś...” Czułem, słyszałem śmiech Boga, pełen radości, ciepła, miłości, życzliwości. Wprost widziałem śmiejącego się serdecznie Boga. Nie da się słowami opisać tego, co wówczas czułem. Od tamtej pory zacząłem bez większych raczej :)   problemów mówić: „...bądź wola Twoja...”. Z czasem było coraz łatwiej, znikały resztki podejrzliwości wobec Boga i wzrastało zaufanie do Niego (dobre sobie, prawda?) I od tamtej pory zaczął się przełom w moim życiu.

Oj, nie było łatwo, nie było. Jednak dzięki temu dojrzewałem, uczyłem się coraz więcej. Oczywiście, ciągle tej nauki oceany przede mną, a za mną mała kałuża.Dzisiaj mogę każdemu powiedzieć: z Twojej wolnej woli oddaj się pod opiekę Bogu. To najlepsze, co możesz zrobić dla siebie. Powtarzam: pozwól Bogu w Tobie działać właśnie w Tobie i poprzez Ciebie. Całą „technologię” zostaw Jemu. Nie zastanawiaj się, co masz robić dalej – Bóg poprowadzi Ciebie, spokojnie.

Logika jest banalnie prosta. Pomyśl: jesteś dzieckiem Boga, stworzonym przez Niego poprzez Twoich ziemskich rodziców na WZÓR i PODOBIEŃSTWO Boga. Co oznacza WZÓR i PODOBIEŃSTWO? Masz po prostu wszelkie atrybuty boskości. Jesteś dziedzicem Boga Doskonałego. Nie jesteś Jego pracownikiem, najmitą, sługą, niewolnikiem. Jesteś Jego DZIECKIEM. Masz więc moc Boga. Możesz stwarzać – wszystko, cały Twój świat. Proste? Masz wątpliwości? A może coś więcej, aniżeli tylko wątpliwości? Może ktoś postawi mi zarzuty w rodzaju: „Jak śmiesz mianować się Bogiem? Udowodnij w takim razie, że masz moc Boga!” Zrozumiałe. Zresztą wspominaliśmy już o tych kwestiach w części wstępnej książki.

Wyjaśnię teraz, co dokładnie miałem na myśli twierdząc, że możemy być Stwórcami ( kwestie te poruszę również w opracowaniu „O stwarzaniu”). Możemy wszystko będąc DZIEĆMI BOŻYMI, tzn. jedynie wówczas, kiedy jesteśmy z Bogiem w absolutnym zjednoczeniu, tworząc z Nim Jednię. Wówczas mamy po prostu do dyspozycji Bożą Moc stwarzania. „« (…) Ja i Ojciec jedno jesteśmy». I znowu Żydzi porwali za kamienie, aby Go ukamienować. Odpowiedział im Jezus: «Ukazałem wam wiele dobrych uczynków, które pochodzą od Ojca [podkreślenie autora]. Za który z tych czynów chcecie Mnie kamienować?» Odpowiedzieli Mu Żydzi: «Nie kamienujemy cię za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że ty, będąc człowiekiem, uważasz siebie za Boga». Odpowiedział im Jezus: «Czyż nie napisano w waszym Prawie: „Ja [Bóg – przyp. autora] rzekłem: bogami jesteście.”? Jeżeli Pismo nazwało bogami tych, do których skierowano słowo Boże – a Pisma nie można odrzucić – to czemu wy o Tym, którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, mówicie: „Bluźnisz”, dlatego, że powiedziałem: Jestem Synem Bożym?».” (Ew. św. Jana, 10.31-36).

Logika Jezusa jest żelazna. Nic nie można jej zarzucić.Dlaczego więc taka reakcja Jego ziomków? Rzecz polega na niezrozumieniu przesłania Jezusa. To proste: Jego nauki nie dawało się pogodzić z ich stereotypami myślowymi, wierzeniami, uświęconą tradycją, itd., na straży których stali kapłani. A czy my, współcześni, nie żyjemy w świecie uprzedzeń i dogmatów – nie tylko religijnych? Czy tak łatwo wyjść nam poza nasze paradygmaty, skostniałe systemy myślowe, betonowe ramy, w które sami siebie wtłoczyliśmy? Nie osądzajmy więc zbyt surowo (a raczej w ogóle) tych, którzy nie rozumieją.Błędem jest patrzenie oczami innych ludzi, zwłaszcza przodków, na różne sprawy. Nieprawidłowo pojmowana cześć dla przodków, dla tradycji, jest jedną z przyczyn degeneracji narodów.Każdy z nas ma indywidualnie realizować uniwersalne prawo. Inaczej dochodzi do sytuacji: pradziad kosił sierpem, dziad kosił sierpem, ojciec kosił sierpem, to i w mojej chacie „sierzp tatowy” znajdzie swoje miejsce. OK, niech znajdzie, ale jedynie jako eksponat muzealny, sympatyczna rodzinna pamiątka wisząca na ścianie.

Tradycję powinno zachować się jako pamiątkę przeszłych lat, historii, jako wspomnienie, ale nie jako drogę obecnego życia.W przeciwnym wypadku pozostańmy narodem kołodziejów, bednarzy, szewców, zacofanych rolników itd. (nie obrażając nikogo z przedstawicieli tych naprawdę zacnych profesji). Niech inni będą informatykami, automatykami, inżynierami. A na straży naszych granic niech stoją chorągwie skrzydlatych husarzy i wybranieckiej piechoty. „(…) Ktokolwiek rękę przykłada do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego.” (Ew. św. Łukasza, 9.62).  Ważne tak naprawdę jest więc dla nas nie to, jak nasi przodkowie się rozwijali, ale jak my mamy się rozwijać, jak ma się rozwijać Twoje indywidualne JA.

Zacytujmy jeszcze słowa Jezusa: „(…) Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, a nawet większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. A o cokolwiek prosić będziecie w imię Moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię Moje, Ja to spełnię.” (Ew. św. Jana, 14.12-14). Jezus nie żądał, abyśmy wierzyli w Niego, w Jezusa. Chciał, abyśmy JEMU wierzyli. Chciał, abyśmy uwierzyli w CHRYSTUSA Bożego w Nim, Chrystusa w Jezusie, w ideał, jaki uosabia. Jest to istotna różnica.

Chrystus Boży – to cząstka Boga w nas identyczna Bogu, nadająca nam wszelkie cechy Boskości, Dziecięctwa Bożego. W rezultacie Chrystus – to człowiek boski, człowiek wyrażający Boga  bez zastrzeżeń i ograniczeń, z absolutną wiarą, prawdziwy Syn-Córka Boga. Chrystus – to ideał, geniusz przejawiony w nas. To Bóg przejawiający się w nas. Życzę wszystkim, aby doszli do takiego stanu Świadomości Chrystusowej, jak  również sobie tego życzę. Teraz niektórzy mogą z sarkazmem, a może ironią i pewną dozą złości, a nawet gniewu  (bardzo „chrześcijańskie” uczucia…) skomentować mój wywód: „Znów pojawił się facet mieniący się Bogiem!” Inni może oskarżą mnie o bluźnierstwo. Nic nowego pod słońcem…Trudno to wszystko zrozumieć, jeśli pozostajemy ciągle w zaklętym kręgu wpojonych nam dogmatów i wiary w naszą niemoc. Sądzisz może, że mnie łatwo było wyrwać się z tej pułapki?

Przypomnijmy ponownie słowa Jezusa: „Odpowiedział im Jezus: «Czyż nie napisano w waszym Prawie: „Ja rzekłem: Bogami jesteście.”? Jeżeli Pismo nazwało bogami tych, do których skierowano słowo Boże [podkreślenie autora]– a Pisma nie można odrzucić – to czemu wy o Tym, którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, mówicie: „Bluźnisz”, dlatego, że powiedziałem: Jestem Synem Bożym?».” (Ew. św. Jana, 10.31-36). Do kogo jest skierowane Słowo Boga? Jeśli nie do nas, ludzi, to do kogo? Jeśli jednak do nas – to w takim razie – „Bogami jesteśmy!”

Czy wiesz, ile razy drżałem ze strachu zastanawiając się, że może faktycznie jestem również dzieckiem Boga z Jego wszelkimi przymiotami? Bałem się wówczas, że tak myśląc popełniam po prostu  wielki grzech. Nie było łatwo zaakceptować siebie jako ukochane Dziecko Boże, któremu Ojciec-Matka nasz daje to wszystko, co sam posiada. Stało się to jednak, zaakceptowałem te prawdę. Nie jest to łatwy proces. Na początku nastąpiło to dość powierzchownie, , ale ta prawda dociera coraz głębiej do mnie.I dzięki Bogu, BOGU DZIĘKI … „Obowiązkiem syna człowieczego jest realizować swoją boskość, odsłonić ją w swym ciele i stać się Chrystusem Boga w królestwie bożym. Alboż nie wiecie, że jesteście bogami?”(„Życie i nauka mistrzów dalekiego Wschodu”, Baird T. Spalding).

Ty również, wcześniej czy później przyjmiesz, że „Ja i Ojciec jedno jesteśmy…” Jezus doskonale wiedział, że dojrzewanie ludzkości ma odbywać się powoli. Nie zależało Mu na armii zwolenników, na zbawieniu ludzkości hurtem, już, od razu. Przecież ewangelie podają, że było wielu spośród uczniów, którzy odeszli od Niego często nie rozumiejąc Jego nauki.  „A wielu spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, mówiło: «Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?» (…) Od tego czasu wielu Jego uczniów odeszło i już z Nim nie chodziło. ” (Ew. św. Jana, 6.60-66). Jezusowi zależało, aby wszyscy bez wyjątku sami osiągnęli, wypracowali to, do czego i On doszedł. Nie można więc zbawiać nikogo na siłę, wbrew woli samych zainteresowanych. Po pierwsze: kłóci się to z zasadą wolnej woli, a po drugie: najpierw powinni oni zrozumieć, o co chodzi w zbawieniu. „Nie dawaj człowiekowi ryb, daj mu raczej wędkę i naucz je łowić …” „W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli ją rozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom.(Ew. św. Marka, 4.33-34) [podkreślenie autora].

Ciekawe, prawda? Czyżby nie zdawał sobie sprawy, że jeśli ktoś nie osiągnie zbawienia, to będzie skazany na wieczne piekło stworzone przez Boga dla grzeszników? I co, tak z premedytacją, godził się na to? W jakim więc celu tak naprawdę zjawił się wśród nas i na czym ma polegać zbawienie, o którym często mówił? Zbawienie od czego? Otwiera się tu, jak widzisz, nowy temat, który warto będzie poruszyć. Teraz powróćmy do obecnego wątku. Dodawał też Jezus – przypomnijmy –  kiedy Jego uczniowie podziwiali cuda czynione przez Niego: „ (…) Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, a nawet większe od tych uczyni (…)” (Ew. św. Jana, 14.12). To „Mnie” nie oznaczało Jezusa, a raczej Chrystusa, Świadomość Chrystusową, wiarę w obecność Boga w nas, w Moc Bożą w nas. Czyli: „Kto wierzy, że Bóg jest w nim, wierzy, że jest Dzieckiem Boga, wierzy w ożywiającego Ducha Bożego w sobie, w obecną w nim Boską Wszechmocną Uniwersalną Zasadę Kierującą Wszystkim, ten będzie także dokonywał tych dzieł, a nawet większe od tych uczyni, ponieważ Bóg obecny w nim działał będzie.

TYLKO (?!) więc wiary do tego potrzeba, wiary... „Wiara jest głównym prawem życia, jest aktem myślowym, który powoduje, że siła podświadomości przenika każdy etap życia człowieka. Pomoc podświadomości jest na tyle skuteczna, na ile intensywna jest wiara.”(„Rozmawiając z niebem”, James Van Praagh).

 Jeśli przyjrzymy się naszemu życiu, to stwierdzimy, że każdy z nas jest stwórcą, przede wszystkim własnego losu. „Każdy jest kowalem własnego losu…” I w sposób doskonały stwarzamy go. Ktoś powie, że to nieprawda. Pomyli się – powiem za Neale’m Donaldem Walsch’em („Rozmowy z Bogiem”), że stwarzamy w sposób doskonały wszystko – nawet (a może przede wszystkim) wszelkie nie-dobro – jeśli tego chcemy, a często nieświadomie (omówienie tego zagadnienia przedstawiam w opracowaniu „O stwarzaniu”).

Ja również stworzyłem w sposób doskonały wszelkie niedoskonałości (niedoskonałości w rozumieniu ludzkim tego słowa) mojego życia. Oczywiście, byłbym samobiczownikiem, gdybym stwierdził, że tylko ja byłem za to odpowiedzialny. Inni również przyczynili się do tego. Jednak podstawowa przyczyna znajdowała się we mnie.To ja swoim myśleniem, a później postępowaniem przyciągałem do siebie „odpowiednich” (oczywiście –nieodpowiednich) ludzi i „odpowiednie” (nieodpowiednie) sytuacje. Efekt końcowy był wypadkową mojego sposobu myślenia i postępowania. Dziś już to wiem. Kiedyś nie miałem o tym zielonego pojęcia. Nikt mnie tego nie uczył i nie nauczył, a intuicji, której głos pojawiał się niejednokrotnie, nie słyszałem, ponieważ nie wiedziałem, że to jej głos, którego trzeba posłuchać i zastosować się do niego.

„W każdym działaniu polegaj na swej duszy,

bo to jest właśnie zachowanie przykazań.

Mądrość Syracha, 32.23

KTO INTUICJI, GŁOSU SERCA SWEGO  NIE SŁUCHA, TEN W PALUSZKI PÓŹNIEJ DMUCHA…

 

Brakowało mi więc świadomości i wiedzy, a podpowiedzi serca odrzucałem, bo nie rozumiałem, że to przemawia przeze mnie do mnie głos wewnętrzny.

„Ograniczony pozostaje każdy człowiek bez wiedzy (…).”

Księga Jeremiasza, 10.14

Czy dzisiaj mam już je – świadomość i wiedzę –pełne? Absolutnie nie. Ciągle się uczę – przede wszystkim, oczywiście, na własnych błędach. Wiem jednakże, że mam DOSKONAŁEGO PRZEWODNIKA, którego trzeba radzić się i słuchać. A Jemu zależy, aby mieć dzieci doskonale rozwinięte, pełne wiedzy, wolne od wszelkich ograniczeń i przepełnione miłością – słowem: w pełni świadome. A czy ktokolwiek z nas chciałby, aby nasze dzieci i dzieci naszych dzieci były mało mądre, niewykształcone, miały nędzną pracę i równie nędzne zarobki, źle się odżywiały, chorowały, słowem: aby źle układało im się życie? A czy nie boli nas, że dzieci niejednokrotnie nie wysłuchują nas i popełniają głupstwa? Czy jednak nie mają prawa popełniać tych głupstw? Czy mają szanse stać się samodzielnymi, dorosłymi ludźmi, jeśli będziemy je ciągle prowadzić za rączki? A czy my również nie byliśmy niejednokrotnie przyczyną zgryzot naszych rodziców? Oni martwili się, Bóg nie musi. On wie, że wszystko, co się dzieje, dzieje się w sposób doskonały, bo liczy się ostateczny rezultat, którego my, myśląc po ludzku, nie jesteśmy w stanie pojąć.

Takie pytania, jakie postawiliśmy, wydają się kompletnie bez sensu. Jednak sens jest, ponieważ na każdym kroku to my oskarżamy naszego Boskiego Rodzica o wszelkie zło w naszym życiu. Nie zdajemy sobie sprawy, że ma ono źródło w nas, a wynika po prostu z ignorancji, niewiedzy.

NIEWIEDZA JEST JEDYNYM NIEPRZYJACIELEM CZŁOWIEKA.

„Życie i nauka Mistrzów Dalekiego Wschodu” Baird T. Spalding

Może więc trzeba w końcu zadbać o naszą świadomość, o wiedzę? Prowokacyjnie odniosę się raz jeszcze do zagadnienia: czy Bóg chciałby mieć głupie dzieci, w dodatku bez wykształcenia? Przecież wiedza, poznanie – przede wszystkim siebie, sprzyja umacnianiu wiary.

„Słuchaj mnie, dziecko, i posiądź wiedzę,

a do słów moich przyłóż się sercem!

Z umiarem objawię naukę

I starannie wyłożę wiedzę.”

                               Mądrość Syracha, 16.24-25

Czy trzeba więc jeszcze wyraźniej powiedzieć, że aby nasz los, nasze ziemskie bytowanie, obfitowało we wszelkie dobro, to należy zadbać najpierw o naszą świadomość? „Starajcie się raczej o Jego królestwo, a te rzeczy będą wam dodane” (Ew. św. Łukasza,12.31). Gdzie jest to królestwo? Gdzie jest niebo? Jeśli nie uwierzysz, że Bóg jest w Tobie, to nie uwierzysz w Jego królestwo – tu, na ziemi. Dlaczego tak trudno w to uwierzyć?

„(…) pośrodku ciebie jestem Ja – Święty,[podkreślenie autora]

i nie przychodzę, żeby zatracać.”

Księga Ozeasza 11.9

„(…) Tylko u ciebie jest Bóg, i nie ma innego.

Bogowie nie istnieją.

Prawdziwie Ty jesteś Bogiem ukrytym (…).”[podkreślenia autora]

Księga Izajasza, 45.14-15

Odkryjmy Boga w nas, Boga zakrytego dla nas przez nas samych.

„…ukrywający się Bóg, a nie Bóg ukryty. On czeka, by Go odkryć, by Go dopuścić do życia każdego z nas.”(Abraham Henschel, żydowski filozof).

Nie ma po co czekać na raj w zaświatach. Jeśli przyszło nam żyć cieleśnie tu, na wspaniałym ziemskim globie, to mamy raj ten stworzyć dla siebie i innych, każdy z osobna i wszyscy wspólnie. Mamy  żyć w nim i cieszyć się jego wspaniałościami.

JEDEN DLA WSZYSTKICH, WSZYSCY DLA JEDNEGO…

„Życie i nauka Mistrzów Dalekiego Wschodu” Baird T. Spalding

 

 

 

 W jakim celu stworzył nas Bóg w ciałach – ażebyśmy tu, na ziemi, przeżyli w męce, cierpieniu i poniżeniu jakiś nic nie znaczący epizod? Byłoby to kompletnie bezsensowne. Zaprzeczałoby to inteligencji i miłości Boga.

***

Dziś błogosławię cudownego, wspaniałego Boga – Ojca-Matkę naszego, błogosławię Jezusa Chrystusa – naszego Starszego Brata - ukochanego Mistrza, Nauczyciela, Wychowawcę. Błogosławię cały Wszechświat ze wszystkim istotami stworzonymi przez Boga, a które służą Jego chwale.Błogosławię naszą ukochaną Błękitną Planetę – Ziemię, z całą ludzkością – moimi braćmi i siostrami, wszelkimi zwierzętami, roślinami, minerałami, żywiołami.Błogosławię wszystkich moich bliskich, przyjaciół, znajomych.Błogosławię również tych, którzy z własnej woli stali się niechętnymi lub wrogimi wobec mnie.Błogosławię również siebie – moje ciało – Świątynię Ducha, mój umysł, psychikę, Ducha Ożywiającego, tę Boską Energię, która mnie przenika. To przecież cudowne dary Pana.

Dziękuję Ci, Boże, mój wspaniały, kochający i kochany Przyjacielu.Dziękuję za wszelkie dary, za ogrom błogosławieństw i wszelkich łask. Za to, że Jesteś. I że Ja Jestem. Że przesycasz mnie Tobą. Dziękuję za Światło i za Twoją Miłość.

Życzę Tobie, który czytasz te słowa, pełni harmonii w sercu, wewnętrznego spokoju, radości w każdym dniu i ogromu miłości. Powstaliśmy przecież z MIŁOŚCI i miłość jest naszym przeznaczeniem.

Trzymaj z Bogiem! Zawsze.

 

 

Fragment przygotowywanej do wydania książki  "Nie samym chlebem żyje człowiek  -  Jak odkryć Boga w sobie?".

Autor - Janusz Dąbrowski.

 

Inne artykuły tego typu – autor: Janusz Dąbrowski

http://www.eioba.pl/a83976/nie_czytaj_tego_zbyt_dlugie_zbyt_kontrowersyjne

http://www.eioba.pl/a78362/o_chrztach

http://www.eioba.pl/a78137/o_autorytetach

http://www.eioba.pl/a78129/szczegolny_list

http://www.eioba.pl/a78127/krzyz_i_zbawienie

http://www.eioba.pl/a78109/esej_o_zlotym_cielcu

http://www.eioba.pl/a78087/cialo_i_krew

http://www.eioba.pl/a78081/o_stwarzaniu

http://www.eioba.pl/a78078/swiadomosc_niezwykla_postac_energii