JustPaste.it

Nasz drogi, tani Paryż

Nie całkiem poważny, nadsekwański mini przewodnik finansowy

Nie całkiem poważny, nadsekwański mini przewodnik finansowy

 

     Drugimi Japończykami z pewnością długo nie będziemy, ale indywidualnych turystów z aparatami cyfrowymi w ręku, mówiących po polsku spotkać można w Paryżu coraz częściej i to nie tylko na cmentarzu Pere Lachaise. Romantyczny mit miasta artystów, zakochanych i wszelkiego rodzaju uciech jest w naszym narodzie ciągle żywy.

 

     Pierwsze przykazanie polskiego turysty nad Sekwaną powinno brzmieć: jeśli nie chcesz, żeby trafił cię szlak, to nigdy nie przeliczaj euro na złotówki. Drugie przykazanie: przeliczaj euro na złotówki, bo wcale nie jest tak źle. Będzie więc o pieniądzach, które zostawimy w grodzie Parisii, decydując się na indywidualny, rodzinny wyjazd.

     Na początku musimy zadbać o nocleg. Zwykli rodacy (a jesteśmy nimi) mogą przespać się w jednym z licznych hotelików na przedmieściach Paryża za jedyne 30-50 euro za dobę, warunki są całkiem znośne.

     Gdy zapewniliśmy sobie dach nad głową, to przy obowiązkowej butelce wina (od kilku euro wzwyż) ustalamy plan zwiedzania. Przyjmijmy dla uproszczenia, że stanowimy typową polską rodzinę, tzn. 2+1, na posiłki i napoje wydawać będziemy 80, na drobne upominki 20, a na przejazdy metrem 10 euro dziennie.

 

Dzień Pierwszy Zaliczeniowy = 210 euro

 

     Rasowy turysta obowiązkowo zaliczyć musi wieżę Eiffla, wjazd 320-metrową windą na taras widokowy – 10 euro. W tym wypadku lepiej stosować pierwsze przykazanie. Dalej nie jest już tak źle. Najpiękniejszy z paryskich kościołów, Saint-Chapelle zwiedzimy za darmo, tak samo zresztą jak katedrę Notce Dame, chyba że zdecydujemy się wejść do skarbca – 10 euro.

     Jesteśmy na zapleczu Luwru, ustawiamy się w kolejce przy kontrowersyjnej piramidzie i już za 8,5 euro od osoby możemy podziwiać Monę Lizę i setki, ba, tysiące innych dzieł, których nazw i tak nie zapamiętamy. Dzień kończymy, udając się piechotą przez ogrody Tuileries (warto zaopatrzyć się w szczotkę do butów – 5 euro) w kierunku Łuku Triumfalnego, aby pokonać blisko 300 stopni wiodących na taras widokowy i podziwiać za 7 euro wieczorną panoramę miasta.

 

Dzień Drugi Romantyczny = 200 euro

 

     Jedziemy na Montmarte, aby rozkoszować się atmosferą XIX-wiecznych dekadenckich artystów. Czas płynie tu wolniej, pieniądze za to szybciej. Dajemy się nabrać (każdy się daje) pacykarzom, którzy za jedyne 20 euro uwiecznią naszą pociechę lub żonę. Jedyny zysk z tego interesu, to to, że po powrocie do kraju i tak nikt ich nie pozna. Udajemy się na wzgórze, żeby z wysokości bazyliki Sacre Coeur zobaczyć panoramę francuskiej stolicy. Następnie gapiąc się na przechodniów, topimy smutek po wydanych pieniądzach na portrety i koszmarne pamiątki w kawiarni przy lampce wina. Ponieważ to nas nie uspokaja, wieczorem udajemy się za jedyne 10 euro w godzinny rejs po Sekwanie. Przestajemy powoli liczyć wydatki, bo wiemy już skąd się wziął dekadentyzm.

 

Dzień Trzeci Bajkowy = 350 euro

 

     Trudno, obiecaliśmy i nawet lektura cennika nie zwalnia nas z danego jeszcze w Polsce naszej latorośli słowa. Jedziemy kolejką podmiejską (15 euro) do podparyskiego Disneylandu. Kupujemy dla rodzinki bilety za 115 euro do Disneylandu Parc i zastanawiamy się, jak szkrabowi wbić do głowy, że pozostałe części Krainy Imaginacji są chwilowo w remoncie. Jeżeli to się udaje, to zaoszczędzamy około 180 euro. Tylko jednak na chwilę, bo zapomnieliśmy, że sami jesteśmy dziećmi i kupujemy sobie kapelusz Indiana Jonesa, dla żony sombrero oraz kilkanaście jarmarcznych pamiątek z wizerunkiem Myszki Miki i Kaczora Donalda o psie Pluto nie wspominając. Jest pewna nadzieja, że zgubimy je po drodze. Cały czas obserwujemy pałac Śpiącej Królewny i jej zazdrościmy. Brak ławek, na których moglibyśmy skonsumować zabrany ze sobą prowiant, rekompensujemy kwotą 40 euro za amerykańskie hamburgery w restauracji. Uwaga: nie dajmy się nabrać na manewr typu: -Tato, a w parku Asteriksa jest taniej. Nie jest.

 

Dzień Czwarty Artystyczny = 150 euro

 

    Wcześniej ustaliliśmy z żoną, że idziemy tylko do jednego muzeum. Co powiemy znajomym, to inna sprawa. Zupełny przypadek zrządził, że wybieramy się do Muzeum Erotyki nieopodal Placu Pigalle. Wstęp tylko 7 euro, dziecko ogląda w hotelu DVD kupione w Disneylandzie. Zaoszczędzone pieniądze przeznaczamy jednak na dodatkową butelkę wina. Dwa tysiące eksponatów przerasta naszą percepcję. Czujemy się po tym, nie wiadomo dlaczego dziwnie smutni. Głośno żałujemy, że nie wybraliśmy się do Muzeum Picassa. Tam jeszcze taniej (5,5 euro) i przynajmniej nie wiadomo, o co chodzi.

 

Dzień Piąty Kulturalny = minimum 500 euro

 

     W sezonie letnim większość teatrów jest nieczynna. Szkoda, nasze marzenia o zobaczeniu na żywo artystów Komedie Francaise recytujących po francusku Moliera, z pewną taką nieśmiałością zamieniamy na wypad do Crazy Horse Roska. O tym, że sami jesteśmy crazy, dowiadujemy się przy płaceniu rachunku za kolację.

 

Dzień Szósty Handlowy = 350 euro

 

     Wstajemy rano i udajemy się na Avenue Montaigne do domu mody Christiana Diora. Samo przymierzanie nic nie kosztuje (oprócz ironicznej miny sprzedawcy), więc robimy szybko żonie zdjęcia i jedziemy na zakupy. Jeżeli mamy coś z kamikadze, to na Barbes, jeżeli jest niedziela to na brokaty, odpowiednik naszych odpustów. Przypominamy sobie drugie przykazanie i stwierdzamy, że nie jest tak źle. W stolicy światowej mody obowiązuje zasada: im bogatszy człowiek, tym bardziej niedbale się ubiera. Stosujemy ją z rozkoszą. Żonie na soldach (letnia wyprzedaż – niektórzy tylko po to tu przyjeżdżają) kupujemy buty za 30 euro i sukienkę za 80 – dobrze, żeby była podobna do tej od Diora, a sobie garnitur po tej samej cenie. Perfumy i kosmetyki kupimy w Polsce. Dziecku koszulki (nie wspominając migającego długopisu z Piotrusiem Panem) kupiliśmy już w Disneylandzie. Jeszcze tylko kilkanaście euro, trochę miniaturek wieży Eiffla dla teściowej i znajomych i dzień można uznać za udany.

 

Dzień Siódmy, Waterloo

 

     Pakujemy się i podliczamy wydatki. Wychodzi na to, że nad Sekwaną zostawiliśmy coś około 2 tysięcy euro. Ponieważ jesteśmy Polakami i mamy ułańską fantazję, to biegniemy do najbliższego sklepu i kupujemy szampana za 100 euro, dla równego rachunku. Tanio, ale jesteśmy tylko polską przeciętną rodziną. W powrotnej drodze do Polski uczymy się na pamięć fragmentów przewodnika po Paryżu – coś kolegom w pracy i rodzinie musimy przecież opowiedzieć. Żeby zrzedły im miny. Jak nam.