JustPaste.it

Sztuka życia po chrześcijańsku...

„Prawdziwa sztuka myślenia o życiu odsłania jego absurdalność, paradoksalność, tajemnicę, dramat..."

„Prawdziwa sztuka myślenia o życiu odsłania jego absurdalność, paradoksalność, tajemnicę, dramat..."

 

Chciałbym przedstawić trzy, moim zdaniem, podstawowe sposoby, podejścia do świata i człowieka, a w szczególności do tego, co w świecie i w nas samych, nie zawsze jest dobre, pozytywne, a co często wiąże się z bólem, cierpieniem, grzechem i złem. Trzy sposoby naszej chrześcijan, (choć na pewno nie tylko chrześcijan) obecności w tym świecie i stosunku do tego, co się wydarza. Z owych zaproponowanych przeze mnie sposobów konfrontacji ze światem, jaki jest, tylko ostatni wydaje mi się prawdziwie chrześcijański…

Są ludzie, którzy za całe, ale przede wszystkim własne zło, z którym przychodzi im się zmierzyć obwiniają przeróżnie definiowane siły zewnętrzne, systemy, układy, spiski dziejowe itp. Ludzie tacy, każde swoje nikczemne czy tylko niegodziwe zachowanie, potrafią sobie, a także innym, doskonale wytłumaczyć; potrafią się usprawiedliwić z każdego nawet najbardziej haniebnego postępku, przy pomocy naiwnej wiary w to, że tak trzeba było postąpić, że nie można było inaczej, ponieważ to świat jest zły i zepsuty, a nie oni. To nieludzkie i niemoralne prawa, które żądzą tym światem wymuszają, takie, a nie inne zachowania. Jeżeli chce się funkcjonować w tej rzeczywistości na takich samych prawach, jak inni, jeżeli chce się partycypować w dobrach, które oferuje świat (a zawsze trzeba chcieć, nie można przecież skazać się na wykluczenie, banicje, ostracyzm), trzeba postępować tak, jak tego wymagają twarde reguły gry, w której przyszło nam, bez nawet, jakiejś jasno wyrażonej przez nas zgody, uczestniczyć.

Tacy ludzie zdają sobie sprawę z tego, że można, a nawet powinno się, próbować, żyć inaczej, ale jednocześnie żywią głębokie przekonani, że z góry są skazani na porażkę. Więc nie warto nawet się starać. Zło, które ich otacza, nawet zło, które dobrowolnie i świadomie popełnili, jakoś do nich nie należy. To system jest wszystkiemu winien, i to on ponosi pełną odpowiedzialność za to wszystko, co w ich życiu jest nie takie jak być powinno. Zewnętrzne warunki i okoliczności w pełni determinują  zachowanie. Gdyby tylko przyszło im żyć gdzie indziej, z kim innym, gdyby urodzili się w innym miejscu i czasie, gdyby spotkali innych ludzi, gdyby kiedyś dokonali innych wyborów, to może wszystko byłoby inaczej; może mieliby szansę na inne życie, ale teraz w takiej a nie innej swojej sytuacji w takim, a nie innym położeniu, w którym się znaleźli, szanse na to, aby mogło być inaczej są żadne. Im prędzej to zrozumieją i się z ty pogodzą tym lepiej dla nich samych.

Ktoś, kto tak podchodzi do świata i siebie samego siłą rzeczy skazuje się na bierność, brak zaangażowania, duchowe lenistwo. Nie podejmuje żadnych działań, aby poprawić swoje położenie, gdyż jest przekonany, że i tak nie jest wstanie pokonać tych wszystkich sił i mocy, które raz na zawsze skazały go na taki, a nie inny los, od którego nie sposób uciec…

.Tacy ludzie ciągle żyją w wyimaginowanym świecie… Mają o sobie lepsze, niż to jest w rzeczywistości, zdanie; żyją iluzją, że tak naprawdę są mądrzejsi, lepsi, doskonalsi, tylko, że nikt nie dał im szansy; że w innym miejscu i czasie mogliby dokonać rzeczy wielkich i wspaniałych, tylko, że teraz na wszystko jest za późno. Gdyby tylko można było cofnąć czas, wszystko byłoby inaczej. Jednym słowem jesteśmy skłonni przyznać rację etyce odrzucającej rzeczywistość istniejącą w imię doskonałości wyobrażeniowej, posługującej się hasłami: „ nie tu, ale gdzieś tam, nie z tymi, ale z mającymi się objawić gdzieś tam”(M. Zioło).

I jeszcze słów kilka o stosunku tych ludzi do Boga i zbawienia, które w tym Bogu jest możliwe. Dla takiej wizji świata i człowieka w ten świat uwikłanego (ostatni wyraz jest tu bardzo znamienny, zakłada, bowiem to, co już wcześniej zostało powiedziane, że ludzie nie mają żadnego realnego wpływu na wydarzenia, które ich w życiu spotykają, mogą jedynie biernie, bez zaangażowania być niemymi świadkami własnej przegranej), Bóg jest nie tyle zbawieniem i uwolnieniem, ile raczej gwarantem tego, że na końcu, (bo przecież nie teraz nie w tym życiu na pewno!) wyrównane zostaną wszystkie rachunki. Zbawienie jest możliwe dla nich, którzy przecież niczemu nie zawinili. Nie wiadomo nawet czy można mówić o jakimkolwiek złu przez nich uczynionym skoro tak naprawdę mało albo nawet nic nie leży w ich rękach… To jednak czy zbawieni zostaną także wszyscy inni mało jest prawdopodobne…

Drugi sposób pojmowania i reagowania na świat, w którym przyszło mi żyć i funkcjonować jest bardzo podobny do pierwszego, aczkolwiek jeszcze bardziej negujący i odrzucający to wszystko, co teraz składa się na moje życie. Ludzi, którzy należą do tej grupy, cali zanurzeni są w przeszłości. Najmocniej i najdobitniej wyraża się to, w często przez nich powtarzanej formule, kiedyś to było inaczej (w domyśle: lepiej, bardziej moralnie, po Bożemu) albo: za moich czasów było nie do pomyślenia, aby… od razu trzeba dodać, iż nie są to formuły powtarzane i używane tylko przez osoby starsze…

Patrząc często na to, co dziś dzieje się na naszych oczach z naszym światem, trudno czasem nie przyznawać racji takiemu myślenie. Kiedy patrzmy na to ile z tego, co kiedyś było niewątpliwie przecież dobrego, odeszło, jak zmieniają się obyczaje, jak następuje niewyobrażalne przewartościowanie rzeczywistości, jak obalane są kolejne tabu, niszczone powszechnie kiedyś uznawane za nienaruszalne świętości, niełatwo jest ustrzec się pokusy odrzucenia, tego, co jest, na rzecz tego, co było, a bezpowrotnie minęło.

 Ludzie należący do tej grupy zło, cierpienie, traktują jako karę Boga za to, co ludzie zrobili, że światem darowanym.. Według nich wszystko, co było piękne i dobre, wartościowe i sensowne odeszło w przeszłość. To, co jest dziś, nie jest w żadnej mierze tym, co być powinno. Świat, który jest jawi się jako zły i zepsuty, którego nie można pragnąć ani tym bardziej kochać…

Niebezpieczeństwo takiego myślenia polega przede wszystkim na tym, że człowiek, który w ten sposób myśli rezygnuje z realności, z próby przebudowy świata, na rzecz ucieczki w przeszłość, której przecież nie ma. Tacy ludzie stają się wtedy- jak mówi Odo Marquard w „Apologii przypadkowości” - naiwnymi marzycielami „wyczekiwaczami”, czekającymi zwłaszcza na to, czego już doświadczyć nie możemy. Człowiek taki staje się zakładnikiem, więźniem przeszłości, minionego i dawno straconego życia… Nie wierzy, że tego świata, który jest teraz może pragnąć Bóg, nie wbrew temu, nie na przekór temu, ale z tym wszystkim i dla tego wszystkiego…, „Czego chcę? Żeby było. Co? Czego już niema …” Oto ich sztandarowe zawołanie.

Następstwem takiej postawy może być, i często rzeczywiście jest stworzenie, a potem zamknięcie się w swoim własnym, małym ustabilizowanym świecie. Świecie poukładanym, gdzie każdy przedmiot i każdy człowiek ma swoje, z góry wyznaczone i przeznaczone miejsce. Gdzie jest przyjemnie i miło, gdzie zawsze ładnie pachnie, bo owy świat jest tak skonstruowany, że nie mają prawa dotrzeć tam osoby, rzeczy i zapachy z „zewnątrz”, z „po za”... Jest tak, bo ludziom, którzy żyją, często nie świadomie, w taki sposób, nigdy nie wystarcza chęci i odwagi by wyjrzeć na zewnątrz i zdecydować się zrobić krok naprzód. To oznaczało by bowiem, nie tylko wzięcie na siebie odpowiedzialności, ale również ta odpowiedzialność spadła by na nich bez ich zgody... Już nic nie byłoby tak i takie jak dawniej...  Cała  tak misternie konstruowana budowla bezpiecznego świta, bez nieprzyjemnych niespodzianek, gdzie nic nie mogło zaskoczyć ani negatywnie, ani tym bardziej pozytywnie, że cała ta konstrukcja uległa by całkowitemu załamaniu...

Ludzi, którzy w ten sposób podchodzą do tego, co w tym świecie spotykają, i co ich spotyka nic, już nie może zdziwić, ani tym bardziej zaskoczyć. Wszystko jest jasne i klarowne. Obraz świata, obraz człowieka i Boga w tym świecie jest prosty i jednowymiarowy. Nie dostrzegają oni złożoności, problematyczności, dramatyzmu zastanej rzeczywistości. Jeżeli coś nie pasuje, wymyka się w jakiś sposób ustanowionym kanonom i normom, zostaje albo wyparte, albo tak „przerobione” czy zracjonalizowane, by nie stawało się przyczyną dyskomfortu i bardzo szybko nastąpiła harmonizacja zakłóconego porządku.

Niezwykle często cechą dominująca u ludzi, którzy w ten sposób postrzegają rzeczywistość, jest głębokie przekonanie, że znajdują się w posiadaniu jedynej i absolutnej prawdy. Wszelkie, obce ich własnym, przekonania, poglądy nie mają żadnej znaczenia, są czczą gadaniną pozbawioną jakiejkolwiek wartości poznawczej. Świat jest dokładnie taki, jakim go postrzegają; nie ma w nim miejsca dla „innych” i „obcych” … Tu nawet Bóg ma swoje wyznaczone miejsce i rolę, którą ma do spełnienia.

Są wreszcie i tacy, którzy wiedzą doskonale ile stracili i ile jeszcze mogą stracić, wiedzą, że sami sobie pomóc nie są wstanie, rozumieją złożoność, problematyczność świata i nie próbują wynajdywać prostych i jedynie słusznych odpowiedzi na wszystkie pytania.

 

„(…) Wszystko jest w jej życiu możliwe, myślałem z trwogą i zachwytem:

Obcięta pierś, syn alkoholik, chwile szczęścia o świcie,

W czerwcu, w ogrodzie. Pożywałem Ciało, piłem Krew do ostatniej kropli.

Rozumiałem, wierzyłem, że wszystko w niej jest objęte, wybaczone, święte.

I olśnienie, kiedy czyściłem kielich, kiedy wertowałem mszał:

Najpiękniejsze, co mogło się przydarzyć tej ziemi, to chrześcijaństwo.”

                                                                                               (ks. Jerzy Szymik)

  

Kluczowe w tym fragmencie wydają się słowa: „z trwogą i zachwytem”które bynajmniej nawzajem siebie nie wykluczają…

Kiedy patrzymy na to, co nas otacza, kiedy patrzymy na nas samych, na nasze porażki, klęski, niepowodzenia, na to, co się nie udało, co zaprzepaściliśmy z własnej winy, albo tylko ignorancji bądź zwykłej ludzkiej niedojrzałości, niemocy i słabości. Kiedy w chwilach granicznych doświadczamy zła w sobie i na zewnątrz, zła, któremu nie byliśmy wstanie zapobiec, zła, którego jeśli nawet nie pragnęliśmy, to, którego nie sposób nam było się wyrzec, rzeczywiście możemy i powinniśmy odczuwać trwogę. Kiedy ostatecznie zdamy sobie sprawę z ograniczoności, nędzy, małostkowości, duchowej i moralnej biedy nas samych i tylu innych wokół nas; kiedy wyraźnie boleśnie doświadczymy własnej bezsilności, lęku w obliczu tego, co nas i innych spotyka, a z czym powinniśmy, ale nie mamy dość siły ani odwagi, walczyć, możemy, albo popaść w rozpacz, albo oddać to wszystko Komuś, kto przyjmie nas z tym wszystkim, co nas spotkało i co jeszcze spotka, i będzie wstanie wszystko to przemienić mocą bezinteresownego daru z Siebie. I sęk w tym, że dla takich ludzi nie jest to li tylko naiwna i infantylna wiara, w jakieś cudowne wybawienie, przemienienie, które dokona się jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki, (choć i tak pewnie może być…) jest to raczej spokojna świadomość, płynąca z przekonania, że tylko Bóg może zbawić, że ja sam bez Boga nic uczynić nie mogę i, że świat, jaki jest i ja, jaki jestem, jesteśmy chciani i kochani, nie z powodu naszej wielkości, ale z powodu, że jesteśmy… jest to świadomość płynąca z Krzyża gdzie zbawiciel z rozłożonymi jak do uścisku ramionami, pragnie ogarnąć i przygarnąć mnie i wszystko, co jest, aby na nowo nas zjednoczyć z sobą. Wiara ta, płynie z krzyża, gdzie spotyka się największy grzech człowieka z nieprzebranym miłosierdziem Boga… czyż nie jest to powód do zachwytu…

 

Zrozumieć to wszystko może tylko ten, kto potrafi wziąć odpowiedzialność za swoje życie i rozumie, z czym to się wiąże. Odpowiedzialność za moje życie, to również odpowiedzialność za innych, za tych wszystkich, którzy należą do mojego życia. Tylko w takiej sytuacji nic nie jest pewne… śmierć jedynie i to w sensie jak najbardziej dosłownym. Kiedy naprawdę biorę odpowiedzialność za siebie i za innych, tak czy inaczej mogę spodziewać się śmierci. Ale dla ludzi, którzy wierzą w ten sposób, jaki przedstawiłem śmierć niej jest już czymś strasznym i beznadziejnym. Ich odwaga płynie stąd, że wiedzą doskonale, że „dopóki się nie umarło trzeba żyć”, w życiu natomiast tak naprawdę tylko śmierć jest nie do przeżycia…”(Wojciech Kuczok).

Nie wszystko musi się udać. Bardzo wiele jednak się nie uda. Nie zrealizuje się, tego wszystkiego, co się chciało, co się założyło, zaplanowało. Tacy ludzie zdają sobie jasno i wyraźnie sprawę z tego, na co maja rzeczywisty wpływ, a co leży poza zasięgiem ich ludzkich możliwości. Wiedzą jak bardzo niewiele, tak naprawdę zależy od nich, że o kształcie ich życia często decydują i to w znacznej mierze inni ludzie. Niemniej jednak świadomość, że tak się rzeczy mają nie powoduje rezygnacji i zniechęcenia, nie wpędza w rozpacz. To trzeźwe myślenie wprost przeciwnie daje siłę i nadzieję do walki, o to, co leży w naszych rękach.

To ludzie, którzy wiedza, że to, co ich w życiu spotyka, choćby było traumatyczne i bolesne, nie jest przecież czymś wyjątkowym. Wielu tak naprawdę spotyka i jeszcze będzie spotykać to samo. To ludzie, którzy zdają sobie sprawę z fragmentaryczności świata i jego przygodności. To ludzie, którzy doświadczają zła w sobie i na, zewnątrz, ale ani nie próbują go zrelatywizować i umniejszyć czy zbagatelizować, ani też nadmiernie nie demonizują, nie wyolbrzymiają.. To ludzie pogodzeni ze sobą i ze światem, ale nie na zasadzie rezygnacji czy apatii. Jest to takie pogodzenie się ze sobą i z tym, co mnie spotyka, ze światem i z moim w nim miejscu, jakie widzimy u tych, którzy wiedzą, że nic tak naprawdę złego nie może nas jednak spotkać, bo przed nami jest tylko Bóg, to Bóg jest naszą przyszłością. To ludzie, którzy wiedzą, że nie ma takiego zła cierpienia, grzechu, z którego już nie jesteśmy wyratowani…

I to właśnie stanowi o istocie chrześcijaństwa i istocie prawdziwie chrześcijańskiego podejścia do świata, a przede wszystkim do tego wszystkiego, czego w tym świecie nie sposób zaakceptować i z czym nie sposób się pogodzić, a czego nie można tak po prostu zbagatelizować i z tego świata na zawsze usunąć. Chrześcijanin zdaje sobie doskonale sprawę z tego jak się sprawy mają; nie naiwnie, infantylnie, bezrozumnie, nie rozpaczliwie, beznadziejnie, ani też nie obłąkańczo czy idealistycznie… i wie także, kim jest i kim jeszcze może być… dzięki Bogu.

 

Zbigniew Głos