JustPaste.it

Jego wirtualny świat

Chyba w 1997 roku napisałem sobie opowiadanko, w którym występuje "internetowy klub" z własnym językiem i innymi bajerami. A teraz jestem "murarzem i wykidajłą" w serwisie web2.0.

Chyba w 1997 roku napisałem sobie opowiadanko, w którym występuje "internetowy klub" z własnym językiem i innymi bajerami. A teraz jestem "murarzem i wykidajłą" w serwisie web2.0.

 

Robert obudził się w kompletnych ciemnościach.
- To już koniec. Nie zasnę do świtu - pomyślał.
Wstał. Założył szlafrok i udał się do drugiego pokoju.
Dopiero tutaj zapalił światło, które ukazało pomieszczenie zastawione sprzętem komputerowym z bogatym zestawem urządzeń peryferyjnych. Robert podszedł do jednego z nowszych komputerów i ożywił jego ekran ruchem leżącej na stole myszki. Ukazał się pulpit narzędzia programistycznego z załadowanym już projektem, nad którym przerwał pracę poprzedniego dnia. Uruchomił testowanie przygotowywanego programu. Po kilku minutach stwierdził błędne odczytywanie przez program czynności wykonywanych myszką.
- Trzeba szukać błędnego kodu. Tylko, w którym miejscu? - pomyślał.
Kolejno testował różne hipotetyczne miejsca wystąpienia błędu. Pozbawiał moduł różnych dodatkowych możliwości byleby tylko wykryć swój błąd w oprogramowaniu. Niestety błędne zachowanie programu powtarzało się z uporem maniaka. W końcu gdy za oknami już świtało przerwał te wysiłki i udał się do kuchni. Sprawnie przygotował sobie mocną, aromatyczną kawę. Włączył wbudowaną w telewizor przeglądarkę sieciową i przeglądał najnowsze wiadomości ze świata. W pewnej chwili aż usiadł porażony nagłą myślą.
- Ależ tak. Oczywiście - wykrzyknął i szybko pobiegł w kierunku pracowni. Kilka minut zajęło mu odtworzenie kodu w postaci jaką pozostawił poprzedniego wieczora. Następnie sprawnymi ruchami myszki zmienił odpowiedni fragment kodu swego programu i przystąpił do ponownego testowania.
Błąd powtarzał się uporczywie.
- Zaraz, zaraz. Ta poprawka była konieczna by program działał poprawnie. Ale może potrzebne jest coś jeszcze - pomyślał.
Chwilę przeglądał kod programu aż w końcu znalazł i poprawił wyraźny błąd, którego wcześniej nie dostrzegł. Po uruchomieniu program, rzeczywiście zaczął zachowywać się w sposób poprawny. Nie wytrzymał.
- Działa. Ach, jak świetnie działa - wykrzyknął.
Poczuł się zmęczony i głodny. Zakończył więc pracę i wrócił do kuchni. Tu sprawnie przygotował sobie śniadanie. Potem wziął prysznic i ogolił się.
Po krótkiej drzemce wrócił do pracowni włączając inny komputer. Włożył okulary i rękawice do przebywania w wirtualnej rzeczywistości. Ukazał mu się pejzaż pola z dużą liczbą drzwi jakby do wnętrza ziemi. Otworzył jedne z nich, za którymi ujrzał inne pole. W końcu znalazł się jakby we wnętrzu budynku, którego ściany zdobiły rzeźby. Część z nich była jakby niedokończona. Zabrał się za wykańczanie jednej z nich. Ruchami rąk kształtował jej formę i różnymi kolorami barwił jej elementy.
W trakcie pracy komputer zgósił komunikat o nadejściu listu elektronicznego. Rozkazał systemowi odczytać treść na głos nie przerywając sobie pracy rzeźbiarza.
- W związku z niespłaceniem przez pana zaciągniętego w naszym banku kredytu zawiadamiamy, że w dniu jutrzejszym odbędzie się licytacja znajdującego się w pana pracowni sprzętu komputerowego - beznamiętnym głosem recytował komputer.
Robert znieruchomiał.
- Przypominamy, że sprzęt został spisany przez komornika i jego usunięcie grozi odpowiedzialnością karną - kontynuował głos z komputera.
Robert był przerażony. Szybko zdjął z siebie osprzęt do rzeczywistości wirtualnej i zaczął nerwowo chodzić po pracowni i mieszkaniu intensywnie tarmosząc się za włosy.
- Co robić? Co robić? - myślał gorączkowo.
Szybko tracił dobre samopoczucie. Zastępowały je uczucia panicznego lęku, przerażenia sytuacją bez wyjścia. Zaczął się ubierać do wyjścia długo szukając poszczególnych elementów garderoby. W końcu stanął przed zamkniętymi drzwiami bezskutecznie szarpiąc klamkę. Nie mógł znaleźć kluczy. Pod wpływem napierających emocji otworzył okno i wyskoczył wprost na chodnik z niskiego parteru. Nie zainteresowawszy się otwartym na oścież oknem poszedł zimową ulicą w kierunku centrum miasta. Poruszał się już pewnie i zdecydowanie powziąwszy jakiś plan działania. W końcu dotarł do głównej ulicy miasta.
- Gdzie jest ten budynek? Zniknął?_ - zdezorientowany rozglądał się wokół. W końcu dostrzegł duży, zwalisty budynek banku. Wszedł do jego wnętrza.
- Ja chciałem ... do dyrekcji - wymamrotał do kobiety w okienku informacyjnym.
- Ale konkretnie do jakiego działu? - pytała informatorka.
- Do dyrektora generalnego - odpowiedział.
- Jest pan umówiony? - pyta.
- Nie, ale to mój kolega. Na pewno mnie przyjmie.
Kobieta spojrzała na niego uważnie.
- Na pewno będzie zbyt zajęty. Ale skoro się pan upiera to proszę na trzecie piętro. Tu jest winda - wskazała drzwi.
Robert spojrzał na wskaźnik. Winda stała na ósmym pioętrze.
- Nie. Nie mogę czekać. Gdzie są schody - mówił krztusząc się ze zdenerwowania.
- Kawałek dalej, na lewo... Ale winda zaraz przyjedzie - mówiła do biegnącego już Roberta.
Zasapany wpadł do sekretariatu dyrektora.
- Czy zastałem dyrektora? - spytał.
- Jest, ale bardzo zajęty - szorstkim tonem oznajmiła sekretarka.
W tym momencie odezwał się telefon na biurku.
- Tak, panie dyrektorze. Już przygotowuję - odpowiedziała po wysłuchaniu głosu z drugiej strony sekretarka, po czym szybkim krokiem wyszła na kuchenne zaplecze sekretariatu nie zważając na Roberta.
Robert tylko na to czekał. Kocim skokiem znalazł się przy drzwiach gabinetu i zajrzał do środka.
- Cześć Leszku - powiedział.
Mężczyzna zza biurka spojrzał zgorszonym wzrokiem na intruza. Jednak gdy pojawiła się sekretarka i zaczęła wypraszać i ciągnąć za rękaw Roberta mężczyzna nakazał gestem pozostawienie go w spokoju i powiedział do niej:
- Proszę przygotować jeszcze jedną kawę.
Robert z zadowoloną miną wszedł do gabinetu i usiadł na krześle naprzeciw biurka mówiąc:
- A jednak mnie poznałeś.
- Trudno byłoby nie poznać starego kolegi ze studiów. Ale czy zawsze nachodzisz ludzi w ten sposób? Ja naprawdę mam bardzo dużo pracy.
- Ale ja mam nóż na gardle. Musisz mi pomóc. Chcą zlicytować moje komputery.
- Ile jesteś winien?
- Jakieś sto tysięcy.
- To ładny grosz. Ale pracą na komputerach można świetnie zarobić. Mógłbym ci nawet zlecić jakąś pracę dla nas.
- Ty nic nie rozumiesz. Ja mam misję do spełnienia.
- Jaką misję?
- Muszę wykreować świat, który w sobie noszę i udostępnić go powszechnie w REAL-NET.
- I co z tego będziesz miał?
- Mam nadzieję, że ludzie którym się spodoba mój świat będą dawać mi jakieś datki.
- Nie liczyłbym na zbyt wiele. Więc szanse na spłacenie kredytu są niewielkie. Ale mam znajomości w banku, którego jesteś dłużnikiem i postaram się powstrzymać egzekucję. Jednak musisz mi przyrzec, że wspólnie ze specjalistami bankowymi przemyślisz swoje działania tak by pozwoliły ci stopniowo zwracać kredyt.
- Zbawco mój. świat ci tego nie zapomni.
- Nie wygłupiaj się i pamiętaj co ci powiedziałem.


RECENZJA MULTIMEDIALNEGO PAKIETU UNCOL AUTORSTWA MGR ROBERTA KOWALSKIEGO

ZLECENIODAWCA:

Bank Kredytowania Innowacji, Warszawa, Plac Solidarności 7

WYKONAWCY:


Prof.dr hab. Alojzy Nowoczesny
Mgr. Jan Maria Zwyczajny
Mgr inż. Ken Kosmiczny

Przedmiotem recenzji jest pakiet multimedialny UNCOL, w skład którego wchodzi oprogramowanie umożliwiające pełną obsługę klubu dyskusyjnego UNCOL.
Recenzenci natrafili na poważne trudności w ocenie pakietu ze względu na wymuszenie przez autora posługiwania się sztucznym językiem porozumiewania się człowiek-człowiek i komputer-człowiek UNCOL. Co prawda początkującego użytkownika wprowadza specjalny program uczący, jednak jest on przeznaczony raczej dla dzieci i dorosłego użytkownika denerwuje swoją naiwną retoryką. Ponadto, pomimo prostoty, język UNCOL jest trudny do opanowania ze względu na swoją odmienność od wszelkich standardów językowych stworzonych na Ziemi. Warto także dodać, że nauczenie się choćby najprostszego języka wymaga czasu i wysiłku, który jest znacznie większy od przewidzianego do wykonania tego typu recenzji.
Kolejnym elementem wymagającym oceny jest strona plastyczna pakietu, która, przyznajmy to, jest bardzo oryginalna. Pomimo wszystko budzi jednak mieszane uczucia gdyż człowiek otoczony tak zróżnicowaną, zaskakującą i ostrą plastyką może poczuć się nieswojo. Tym bardziej, że znowu naruszono standardy jakie rządzą choćby sztuką budowlaną na Ziemi. Architektura budowli jest iście kosmiczna i nie zawsze trzyma się logiki budowli tworzonych w warunkach przyciągania Ziemskiego. Mało tego, niekiedy nie przestrzega się również zasad perspektywy.
Różne funkcje realizowane w klubie przez programy użytkowe np. poczty elektronicznej, planowania spotkań itd. nie spełniają żadnych dotąd obowiązujących standardów co powoduje duże trudności z rozpoczęciem pracy z nimi. Programy również nie korzystają z typowych usług systemu okienkowego firmy GIGASOFT lecz tworzą własny standard, któremu trudno odmówić prostoty i elegancji jednak nie jest on tak oczywisty dla początkującego użytkownika.
Podsumowując. Nie można odmówić stworzonemu pakietowi oryginalności. Jednak wymaga on zbyt dużego nakładu pracy by móc z niego korzystać. Nie widzimy więc szans na sprzedaż wymienionego pakietu w całości bądź odpłatne udostępnianie jego usług. Sugerujemy by jak najszybciej zaprzestać finansowania projektu, gdyż pieniądze w niego włożone wydają się być stracone.



Robert usiadł na parkowej ławce i wyjął z kieszeni kieszonkowy komputer. Stuknął palcem w ikonę programu giełdowego. Na ekranie pojawiły się aktualne ceny interesujących go papierów wartościowych. Zaczął się im uważnie przyglądać, po czym wykonał kilka pociągnięć palcem na ekranie co w odległym centrum giełdowym spowodowało, że ułamkowe części pewnych przedsiębiorstw zmieniły swych właścicieli.

Robert właściwie nigdy specjalnie nie interesował się pieniędzmi. Pracował dla idei. Dopiero trudności w realizacji projektu UNCOL spowodowały jego zainteresowanie możliwościami jego sfinansowania. Grą na giełdzie zajął się jednak dopiero po zlicytowaniu jego sprzętu komputerowego, co uniemożliwiło mu pracę nad UNCOL-em. Odziedziczył kilka pakietów akcji i obligacji a także kilka nieruchomości. Udało mu się korzystnie sprzedać nieruchomości w okresie hossy budowlanej i w ten sposób zdobył minimum kapitału, z którym można było zaczynać samotną walkę giełdową.
Dalej siedział na ławce czytając codzienną gazetę. Uwagę jego przykuła niewielka reklama: bb4511d521cf5a65a067fbe7b6f2f6a5.gif
- To rzeczywiście niezła myśl. Muszę zbadać jak to przedsiębiorstwo funkcjonuje - pomyślał.
Szybko wstał z ławki i zszedł do stacji metra, które zawiozło go w pobliże siedziby firmy. Biuro firmy zastał wypełnione ludźmi, a pracownicy byli również obciązeni licznymi telefonami. W jego obecności kilka osób podpisało umowę na opiekę. Z trudem zdołał dotrzeć do pracownika, który wyjaśnił mu szczegółowe zasady prowadzenia usługi "Oddzielamy ducha od ciała". Udał zainteresowanego usługą i poprosił o możliwość wizyty w ośrodku, w którym fizycznie przebywają pensjonariusze. Otrzymał adres i telefon dla uzgodnienia wizyty. Po powrocie do domu zadzwonił i umówił się na dzień następny.
Następnego dnia punktualnie o umówionej godzinie zjawił się przed bramą wejściową i nacisnął przycisk domofonu.
- Słucham - odezwał się skrzekliwy głos.
- Nazywam się Robert Kowalski i jestem umówiony z dyrektorem - odpowiedział Robert.
- Proszę wejść, udać się alejką do dużego budynku na wprost bramy i zgłosić w recepcji.
Po wypełnieniu instrukcji został przedstawiony pracownikowi firmy, który zabrał go na zwiedzanie obiektu. Najpierw obejrzeli olbrzymie centrum komputerowe z potężnymi serwerami połączonymi kilkoma, dla podniesienia niezawodności, liniami światłowodowymi ze światem. Następnie znaleźli się w budynku przechowalni. Tu w niewielkich pomieszczeniach leżały ciała pacjentów nieustannie pogrążonych w wirtualnym śnie, co umożliwiał im pęk przewodów łączących ich mózgi z centrum komputerowym. Specjalistyczny sprzęt nieustannie monitorował stan zdrowia pacjentów i jakiekolwiek odchylenia od normy powodowały odpowiednią reakcję automatycznych urządzeń bądź personelu medycznego.
- Przestrzegamy wszelkich zasad racjonalnego odżywiania i pielęgnacji tak by naszym pacjentom zapewnić długie życie. Nasze zabiegi nie powodują żadnych przerw w wirtualnym życiu pacjentów - zachwalał ośrodek oprowadzający Roberta pracownik.
Po wyjściu z ośrodka Robert wsiadł do kolejki podmiejskiej i znalazł sobie wolne miejsce siedzące. Wyjął z kieszeni komputer i z pomocą programu giełdowego zażądał natychmiastowej sprzedaży wszystkich posiadanych pakietów akcji i obligacji. Po kilku minutach odczytał wartość gotówki jaką uzyskał do dyspozycji na swym koncie inwestycyjnym. Z zadowoleniem pokiwał głową i ruchami ręki nakazał komputerowi całość oszczędności przeznaczyć na zakup akcji firmy "Zdrowie Serwis S.A.".



Już tydzień później Robert odczuł skutki swej inwestycji. Cena pakietu akcji wzrosła dwukrotnie. To inni inwestorzy zorientowali się, że pomysł firmy "Zdrowie Serwis S.A." jest znakomity i może w niedalekiej przyszłości przynieść firmie olbrzymie korzyści finansowe. Również klienci docenili firmę, tak że w ciągu tygodnia podpisano kilkaset kontraktów z całego świata. Zgłaszali się w pierwszym rzędzie ludzie niepełnosprawni i schorowani, którym ich ciało sprawiało wiele kłopotów i było przyczyną ich małej sprawności w kontaktach.
Robert odczekał jeszcze pół roku aż cena akcji osiągnęła poziom 10-cio krotnie wyższy od ceny za którą dokonał zakupu, po czym sprzedał cały pakiet i założył własne przedsiębiorstwo pod nazwą UNCOL. W pierwszym rzędzie udostępnił posiadane oprogramowanie w sieci REAL-NET, tak że każdy mógł zapoznać się z jego "światem", a następnie założył niewielki zespół który kontynuował prace nad doskonaleniem wyrobu.
Niespodziewanie okazało się, że największymi klientami klubu UNCOL stały się niepełnosprawne dzieci, które nie mogły poznawać świata naturalnymi zmysłami i pomoc firmy "Zdrowie Serwis S.A." była im niezbędna. Klub UNCOL nie stawiał wygórowanych wymagań intelektualnych i przez to stał się bardzo popularny wśród dzieci całego świata.
Tuż przed śmiercią udało mu się założyć niewielką fundację, której zadaniem było utrzymywanie i doskonalenie UNCOL-u.


 

 

 

Eli odczekał aż rodzice wyjdą z domu, po czym nakierował swoje czułki na niewielką planetę, trzecią w kolejności od słońca. Jego organy czuciowe odebrały sygnały obcej planety i zaczął swoją ulubioną zabawę penetrowania obcych systemów informacyjnych. Pomimo czasu jaki poświęcił rozpoznawaniu systemów trzeciej planety nie potrafił zrozumieć niczego. Mimo to nie rezygnował. Chciał za wszelką cenę poznać choć cząstkę tego czym żyją istoty trzeciej planety. Dzisiaj też próbował. Nagle trafił na kącik na tyle różnorodny, że znalazł w nim również cząstkę swego świata.
- Może tu mi się coś uda? - pomyślał.
Próbował zrozumieć język jakim należało się posługiwać i o dziwo zaczęło mu się to udawać. Przyjaźnie nastawiony nauczyciel zaczął uczyć go zasad bardzo prostego języka. Poznawał język UNCOL w zaskakująco szybkim tempie. Był tak zafascynowany odkrywanym światem, że nie zauważył powrotu rodziców.
Ojciec zorientował się, że jego syn nawiązał kontakt z trzecią planetą. Tą której oni, dorośli nie potrafili nigdy zrozumieć i dlatego pozostawiali ją sobie samą niewłączoną w obieg galaktycznego przepływu informacji.

 

 

 

 

 


 


Opowiadanie ukazało się w 2004 roku w tomie "Cywilizacja Internetu"