JustPaste.it

Moja Teresa

Pewne rzeczy mogą być obraźliwe, jednak ja nie godzę się z nikim, kto wydaje taki osąd.

Pewne rzeczy mogą być obraźliwe, jednak ja nie godzę się z nikim, kto wydaje taki osąd.

 

Nie wiem jak to możliwe, że jesteśmy razem. Chociaż, podobno przeciwieństwa się przyciągają. A Teresa jest zupełnie inna niż ja. Jej miłe usposobienie, sympatyczność sprawiają, że lgną do niej osobnicy zarówno płci żeńskiej, jak i męskiej. Potrafi zaufać nawet nowopoznanej osobie (i nieraz już z tego powodu cierpiała), dlatego wszyscy chcą z nią rozmawiać, zwierzać się jej ze swych problemów uczuciowych, czy innych bzdur. Czy zżera mnie zazdrość? Znoszę to cierpliwie, nic nie mówię. W takim razie zazdrość to nie jest dobre określenie (tymbardziej, że zdradzam ją na okrągło), można by lepiej użyć słowa "zniecierpliwienie". Ale powróćmy do Teresy. Co jest w niej jeszcze charakterystycznego? Potrafi słuchać i nigdy nie ocenia. Pod tymi względami się różnimy. Podobieństwa są dwa: nieprzeciętny iloraz inteligencji oraz to, że obie wolimy kobiety.
poznałam ją (nie)
poznałyśmy się (nie)
nasza znajomość zaczęła/rozpoczęła się (do dupy)
pierwszy raz ujrzałam ją (bez sensu, trochę nielogicznie)
Teresa wpadła mi w oko (banalne)
jak rozpocząć retrospekcję pierwszego spotkania? jak uniknąć banału, jak być mało typową? a może świadomie wybrać to, z czym wielu próbuje walczyć? celowo być oklepaną? dobra, chrzanić zbędny wysiłek, może spróbuję tak:
Los skrzyżował nasze drogi zeszłego lata, kiedy obie jechałyśmy pociągiem na koncert Świetlickiego do Zielonej Góry (czy to był szczyt banału narracyjnego?). Siedziałyśmy w tym samym przedziale. Byłam w trakcie esemesowania ze znajomymi, z którymi miałam się spotkać w Zielonej, kiedy zorientowałam się, że Teresa mi się przygląda i uśmiecha się (jakże rozbrajająco sympatycznie, cholera). Parę razy odwzajemniłam uśmiech, aż w pewnym momencie nieznajoma przysiadła się do mnie i z beztroską swobodą oznajmiła, że rozmazał mi się makijaż. Nie zdążyłam jeszcze w żaden sposób zareagować, a ona, przedstawiając się, chusteczką higieniczną zaczęła mi zmazywać roztartą kredkę na powiece. (Zawsze zastanawiam się, jak narrator, będący jednocześnie bohaterem opowieści może napisać zdanie takie, jak powyższe. Skąd mogłam wiedzieć, że kredka rozmazała się akurat na powiekę? A kto wymaga ode mnie, żeby w opisie przedstawić takie sprostowujące szczegóły?) Zadrżałam w okolicy łona i zagryzłam dolną wargę. Pamiętam dokładnie drobne dłonie Teresy: jedna przytrzymywała moją twarz, a druga manewrowała chusteczką poprawiając moją i tak już wysoką aparycję. Patrzyłam jej w oczy, a ona skupiona była na zabiegu kosmetycznym. Kiedy skończyła, stwierdziła:
- Odrazu lepiej, jakby mniej smutno. Płakałaś?
Taka bezpośredniość mogła krępować, tym bardziej, że jej ręce wciąż opierały się na mnie. Niezależnie od mojej odpowiedzi i tak znała prawdę - jej oczy wyczytały to we mnie. Jaki sens miało kłamstwo?
- Odrobinę - odparłam, a kiedy zapadła cisza, podczas której Teresa przyglądała mi się badawczo, czytała mnie i gładziła moją skroń, ja poczułam, że moje usta są suche i spękane i dotarło do mnie, że chcę, że pragnę na nich wilgoci języka, języka zdecydowanie nie własnego. Cisza przedziału, w którym znajdowałyśmy się same i niepewność sprawiły, że moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Nigdy nie znalazłam się pod tak silnym działaniem uwodzicielskiej natury kobiety. W prawdzie karmiłam się w tamtej chwili drobną nadzieją, ale nawet nie przypuszczałam, że to odczucie, ta dziwna, nieopisana moc tkwiąca w Teresie, będzie mi towarzyszyć przez następne miesiące. Kiedy zapytała mnie o imię, w jednej chwili pojęłam jakie musiałam wywierać na niej wrażenie i przez myśl przeszły mi słowa: "czemu, idiotko, się nie przedstawiłaś?" - Monika.
- Dlaczego ci smutno, Moniko?
- To przez bakterie smutku. Mam ich zbyt wiele.
- Może... - zrobiła dwusekundową pauzę, podczas której zagryzła dolną wargę, - jeżeli podzielisz się ze mną tym smutkiem zrobi ci się lżej?
Tak właśnie się poznałyśmy. Okazało się, że miejscowości, w których mieszkamy są oddalone od siebie o dwadzieścia pięć kilometrów i że mamy wspólnych znajomych.

 

Dlaczego wogóle spisuję opowieść o mnie i Teresie? Po co Szekspir napisał "Romea i Julię"? Jaki sens był w genezie "Nieznośnej lekkości bytu" Kundery? A może chcę być jak Humbert Humbert? Opowiedzieć to wszystko, aby ludzie zrozumieli, dlaczego siedzę w areszcie i czekam na proces? Wysoki Sądzie, Szanowna Ławo Przysięgłych... Czy te rozważania mają sens? Czy jest sens w doszukiwaniu zamierzeń autora, autorki? To tak, jakby zastanawiać się po co Wojaczek, czy Stachura łamali w swojej prozie zasady gramatyki języka polskiego. Z drugiej strony mogę zostać posądzona o brak logiki, czy o nieudaną próbę pokazania ile jestem warta. Gówno mnie to obchodzi. Wiem, że ta beletrystyka żyje i ma coś do powiedzenia.

 

Jednym z najciekawszych zachowań, jakie można zaobserwować u Teresy jest to, że nie stara się ona ukryć swojej osobowości, nie zakłada maski, którą wymaga to spieprzone społeczeństwo. Wręcz przeciwnie. Odnosi się ona ze swym homoseksualizmem bez najmniejszego skrępowania, wstydu, czy strachu. To już nawet nie będę rozwodzić się nad moim podejściem do gejów, czy lesbijek, którzy ukrywają to, kim są. Żenada.
Tak naprawdę do tego, aby wybrać się na przemarsz równości skłoniła mnie i Teresę "przygoda", która miała miejsce w jednym z wielkomiejskich barów, jedna z tych, z którymi muszą męczyć się homoseksualiści. Zdażyło się to na miesiąc przed wspomnianym pochodem. Był ciepły wiosenny dzień, kiedy z Teresą pojechałyśmy do jednego z większych miast (brak nazewnictwa może drażnić, ale ma to pewien cel - cholera - proszę więc o wyrozumiałość), aby spędzić miłe popołudnie w parku, a potem wieczór w knajpie.
Kiedy leżałyśmy na łonie natury skąpane w słońcu (co za banał opisowy!), gładziłyśmy się wzajemnie, wymieniałyśmy się pocałunkami, a nasza rozmowa dotyczyła nas samych (wy, heteroseksualiści też znacie ten obraz), zorientowałam się, że obserwuje nas trzech prawdziwych Polaków, ogolonych na łyso, w przedziale wiekowym siedemnaście - dwadzieścia. Gównażeria rodem z kraju Hitlera. Teresa spostrzegłszy ich stwierdziła, że ma to w dupie. Poszłyśmy do znajomego z uczelni, który miał nas przenocować (bezpieczny, bo miał chłopaka). On jednak nie chciał iść z nami do knajpy, także po dwóch godzinach wyszłyśmy same. Najlepsze było to, że ta "prawdziwa polska młodzież" śledziła nas i miała w sobie tyle cierpliwości, że zaczekała na nas pod blokiem. Teresa dalej się nimi nie przejmowała. Stwierdziła:
- Prawdziwemu faszyście nie przystoi skrzywdzić kobiety. Chcą nas nastraszyć.
Poszli do baru za nami, co nas wcale nie zdziwiło. Obserwowali nas przez cały czas. Kiedy bvyłam po dwóch drinkach siadłam przy barze i zamówiłam pepsi. Obserwowałam Teresę, która prowokacyjnie, a wręcz obscenicznie tańczyła bez towarzystwa na parkiecie. Jeden z łysych podszedł do niej i bez żadnego pierdolenia się zaczął ją obmacywać. Odtrąciła go (już szłam z pepsi w ręce), ale on kontynuował swój samczy taniec godowy. Moja bytelka (cała pepsi się zmarnowała) natrafiła na opór jego głowy, ale nie stłukła się. Teresa zareagowała błyskawicznie - kopnęła go prosto w mózg między nogami. Zwinął się, a wtedy oberwał drugi raz z butelki (miałam mokre ręce, więc wyślizgnęła mi sią i stłukła na parkiecie). Pozostali dwaj ruszyli z miejsca, ale ochrona dopadła nas pierwsza. Wyrzucono nas z knajpy obrzucając wyzwiskami typu: "dziwki", "lesby jebane" i kazano wypierdalać.
W tydzień później rozpoznano nas w tej knajpie i powiedziano, że mamy się wynosić i więcej tam nie pokazywać, bowiem nie tolerują oni złodziei, narkowanów i zboczeńców. Typowe.
Pochód równości miał być dla nas niewielką, raczej wewnętrzną formą protestu, ale przerodził się w coś poważniejszego. Pochód został zaatakowany przez łysych pomyleńców, wśród których znajdowała się trójka naszych "znajomych". W efekcie tych starć (wybaczcie chłodną formę relacji, ale nie potrafię tego inaczej przekazać) Teresa wylądowała w szpitalu z trzema ranami kłutymi i dwiema ciętymi (ten, co w knajpie dostał w jaja dziabnął ją nożem), ale na szczęście nie były one poważne. Nie mogłam jej nawet odwiedzić, bo siedzę w areszcie i czekam na sprawę o morderstwo ze szczególnym okrucieństwem (nożownik leży na cmentarzu; prawie cały - resztki jego głowy zdobią dowód rzeczowy, jakim jest kostka brukowa, oraz przejście dla pieszych na jednej z ulic większego miasta). Co mnie teraz czeka? Czy ktoś weźmie pod uwagę fakt, że broniłam swoją dziewczynę?