JustPaste.it

NASA — czarna dziura budżetu USA

Jeżeli chcesz zmarnować pieniądze, to przekaż je do NASA! Tak w skrócie można zobrazować sposób widzenia przez Amerykanów niegospodarnej działalności NASA (Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej).

Niegdyś chluba Ameryki, dzisiaj chłopiec do bicia w kampanii wyborczej. NASA przeżywa moment
swojego największego kryzysu. Czy wyjdzie z niego cało?
2dfebb247131e219c498b52bad650168.jpg

W swojej historii od 1958 do 2008 roku NASA pochłonęła przeszło 593 mld dolarów. Jeżeli uwzględnimy stopę inflacji i siłę nabywczą dolara w różnych okresach działalności agencji, to w rzeczywistości uzyskamy wynik ok. 809 mld dzisiejszych dolarów. Najbardziej zagorzali krytycy NASA twierdzą, że gdyby agencja była organizacją prywatną, kierującą się rachunkiem ekonomicznym, to za połowę tej kwoty mielibyśmy obecnie całkiem nieźle rozwiniętą turystykę kosmiczną. Świat wyglądałby jak wizja literacka Artura C. Clarka z powieści ,,Odyseja kosmiczna 2001”.

Tymczasem mamy jesień roku 2008, a w Stanach Zjednoczonych trwa jałowa dyskusja, czy wycofać z użycia wahadłowce kosmiczne, czy dalej je eksploatować. NASA, mimo wielu osiągnięć, jest rozrzutnym i bałaganiarskim workiem bez dna, który zamiast generować zysk, wciąga niczym czarna dziura kolejne miliardy pochodzące z kieszeni podatnika. American Association for the Advancement of Science (AAAS) wyliczyła, że każdy podatnik amerykański płaci 57,10 $ rocznie, czyli – jak kto woli – 15 centów dziennie na budżet NASA. Trudno się więc dziwić, że duża część Amerykanów postrzega NASA jako niegospodarnego kolosa rządowego, zajmującego się projektami nie mającymi bezpośredniego przełożenia na rozwój społeczny i technologiczny Ameryki. Jest to opinia z jednej strony słuszna, a z drugiej często krzywdząca.

Wyniki niektórych pozornie nieistotnych projektów agencji po latach przynoszą plony w postaci zaawansowanej technologii elektronicznej, informatycznej czy nawet medycznej. Nie zmienia to jednak faktu, że większość priorytetowych projektów agencji i programów kosmicznych jest w ostatnich latach pasmem porażek i marnotrawstwa.

Czarna seria

Po serii sukcesów propagandowo-politycznych, jakimi były pierwsze załogowe loty na Księżyc, przyszedł impas twórczy. W 1973 roku, po zarzuceniu misji Apollo, postanowiono wykorzystać nieużywany sprzęt do budowy pierwszej amerykańskiej stacji orbitalnej SkyLab. Jej zadaniem było prowadzenie wielodniowych obserwacji zachowań ludzi i reakcji ich organizmów w specyficznych warunkach przestrzeni kosmicznej. Sam projekt był niezwykle śmiałym i nowatorskim przedsięwzięciem.
defc1475e6390daabebb53e1b4126805.jpg

Ale już podczas wynoszenia SkyLabu przy pomocy rakiety nośnej INT-21 zaczęły się kłopoty, które miały także w przyszłości towarzyszyć startom wahadłowców kosmicznych. Minutę po starcie zerwały się: osłona przeciwmeteorytowa stacji i panel słoneczny. Projekt SkyLab miał trwać osiem lat. Jesienią 1977 roku stacja obniżyła swój pułap tak nisko, że zaistniała konieczność wyniesienia jej na wyższą orbitę. Nie było jednak czym. Zakończenie programu Apollo okazało się fatalną w skutkach nadgorliwością.

Ważąca 90.700 kg stacja SkyLab, o wartości 2147 mln dolarów, spłonęła w atmosferze 11 lipca 1979 roku. Jakie były rezultaty projektu SkyLab? Trzy misje załogowe, których wyprawy przyniosły co najwyżej serię ładnych zdjęć naszej planety z orbity. Przy czym pierwsza misja nie wykonała ich zbyt dużo, ponieważ załoga przez większość czasu była zajęta naprawą stacji. Astronauci amerykańscy spędzili zaledwie 2 tys. godzin na badaniach orbitalnych. Jeżeli porównamy to z wynikami badań orbitalnych Rosjan, jedyny projekt stacji orbitalnej NASA wypada wręcz nędznie.

Sam tylko kosmonauta-lekarz, dr Walerij F. Poljakow, przebywał na pokładzie stacji kosmicznej Mir (nieporównywalnie lepszego projektu od SkyLabu) 437 dni, podczas gdy wszystkie misje załogowe na Sky-Labie trwały razem zaledwie 171 dni.

Ale budowa SkyLabu uświadomiła Amerykanom konieczność rozpoczęcia projektu budowy promów kosmicznych.

Po katastrofie Apollo 1 i awarii Apollo 13 nikt nie wracał już nawet myślami do programu Apollo. Sposobem na wszystkie bolączki NASA miał być program wahadłowców kosmicznych, który właśnie się rozwijał.

Enterprise, ale bez kapitana Kirka

System Transportu Kosmicznego (STS) – jak nazywa się oficjalnie program lotów wahadłowców – miał różnić się od programu Apollo w jednym zasadniczym punkcie: wahadłowce miały być pojazdami wielokrotnego użytku. Zaletą projektu wahadłowca było połączenie w nim transportera zdolnego do wynoszenia ładunków na orbitę okołoziemską z pojazdem do misji załogowych.

Co ciekawe, nad podobnym projektem pracowały Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych już na przełomie lat 60. i 70. Niewielki jeszcze wówczas budżet NASA i zaawansowane badania Sił Powietrznych wymusiły połączenie potencjału tych dwóch instytucji w programie budowy wahadłowca.

 

STS było wspólnym dziełem Sił Powietrznych i NASA, a projekt był na swój sposób rewolucyjny. Problem jednak w tym, że sposób wydawania przez kierownictwo NASA środków na ten cel przypominał działalność ekonomiczną polskich przedsiębiorstw państwowych typu PKP czy LOT.

Wydawano ogromne kwoty na sferę socjalno-kadrową, oszczędzając na materiałach i podwykonawcach. Siły Powietrzne narzuciły dodatkowo swoje warunki co do wielkości konstrukcji. Wahadłowiec obok misji cywilnych miał wynosić na orbitę 18-tonowe satelity szpiegowskie. Przez rozbudowę dużej powierzchni nośnej i powiększenie ciężkich skrzydeł musiano zwiększyć udźwig dolnego stopnia rakiety nośnej, znacznie większej od rakiety Saturn V.

Cena takiego projektu była niebotyczna. Stąd przez kilka lat przeprojektowywano konstrukcję wahadłowca, co odbiło się na jego jakości. Ostateczny projekt ogłosił prezydent Richard Nixon 5 stycznia 1972 roku, a cztery lata później gotowy orbiter został nazwany Constitution.
73ed8e3f8df2b27d3bc40160fa62d71b.jpg

Jednak po nadejściu setek tysięcy listów od fanów kultowego serialu Star Trek, pierwszy wahadłowiec kosmiczny został nazwany Enterprise. Mimo że projekt kosztował NASA aż 2 mld $, orbiter Enterprise nigdy nie osiągnął pułapu orbitalnego.

Challenger i Discovery

Drugi wahadłowiec był zdecydowanie bardziej dopracowany. Gdyby nie tragiczny koniec tego orbitera i jego załogi lutego 2003 roku, byłby zapewne uważany za projekt udany. Przez niemal 22 lata prom kosmiczny Columbia wykonał 28 lotów i spędził w przestrzeni kosmicznej 300 dni, co stanowi jednak wielki sukces.

Małostkowość, oszczędność na badaniach i stosowanie coraz tańszych materiałów konstrukcyjnych przy wilczym apetycie na pieniądze publiczne - to najlepsza charakterystyka NASA z przełomu wieków.

Columbia uległa zniszczeniu wskutek oderwania się osłony termicznej na krawędzi lewego skrzydła. Przypominało to trochę historię z wyniesieniem SkyLaba. W przypadku Columbii kosztowało to jednak życie siedmiu astronautów.

 

Tragedia tego wahadłowca pokazała przede wszystkim brak wszelkiej odpowiedzialności kierownictwa NASA. Katastrofa była możliwa do uniknięcia, ponieważ istniały szczegółowe badania niezależne po wcześniejszej katastrofie promu Challenger 28 stycznia 1986 roku. Przyczyną katastrofy Challengera była właśnie oszczędność na badaniach promu i stosowanie tanich materiałów. Challenger spłonął po 73 sekundach od startu na wysokości około 14,5 km.

Według oficjalnego raportu, przyczyną tragedii było obluzowanie pierścienia uszczelniającego w prawym silniku wspomagającym. Niezależni eksperci i członkowie komisji dochodzeniowej utworzonej przez NASA twierdzili, że firma chce zamieść wstydliwą prawdę o zaniedbaniach pod dywan. Ci ludzie w tzw. drugim obiegu informacyjnym ujawniali wyniki śledztwa mocno obciążające system zarządzania NASA, charakteryzujący się bałaganem biurokratycznym i niekompetencją.

Osobnym wątkiem były motywy korupcyjne. Żaden raport nie wymienia personalnie osób odpowiedzialnych za katastrofę promów Challenger i Columbia. Firma kryje swoich ludzi, ponieważ jest to zwykły łańcuszek zależności. Jeżeli jedno ogniwo puści parę z gęby, lecą wszyscy. Typowy układ korupcyjny z socjalistycznego przedsiębiorstwa o specjalnym znaczeniu.

Sukcesy w cieniu porażek

Pisząc o porażkach NASA, należy uczciwie wymienić i wielkie sukcesy tej agencji – nawet jeżeli duża część z nich była rezultatem małostkowej wojny propagandowej z Rosjanami. W latach 1958-1961 roczny budżet NASA nie przekraczał pół miliarda dolarów rocznie. Dopiero w 1961 roku zaczął się on znacznie zwiększać.

 

Warto podkreślić, że te środki były w pełni i sumiennie wykorzystywane. Kiedy przyglądamy się w muzeach techniki, jaką technologię posiadali Amerykanie w 1961 roku, wielu z nas łapie się za głowę ze zdumienia, jakim sposobem zdołali rozwinąć program Apollo. Mimo że program ten zaczął się od tragedii pierwszej misji, Apollo 1, dalsze misje, włącznie z feralną trzynastą, zakończyły się szczęśliwie. W 1965 roku Ed White wykonał „aktywność pozapojazdową”, nazywaną też spacerem w przestrzeni kosmicznej.

Cztery lata później pierwszy człowiek postawił stopę na Księżycu. Po złotej epoce misji Apollo przyszła epoka pierwszych satelitów wyposażonych w superczułe obiektywy fotograficzne. W 1972 roku rozpoczął się program Landsat, który został upamiętniony w 1976 roku przez nazwanie odkrytej przy pomocy satelity wysepki u wybrzeży Kanady jako Landsat Island. A skoro mowa o misjach bezzałogowych, optyce i fotografii, to nie ulega wątpliwości, że prawdziwym sukcesem NASA był program wyniesienia na orbitę teleskopu kosmicznego Hubble’a – jakkolwiek i tu nie obyło się bez początkowej porażki i konieczności wysłania misji serwisowej.

Wśród sukcesów na pewno należy wymienić też bezzałogowe misje: na Saturna – Cassini, na Jowisza – Galileo, czy loty obu Vikingów i Voyagera. Prawdziwym triumfem NASA jest projekt Mars Rover, w ramach którego skonstruowano dwa samobieżne pojazdy – Spirit i Opportunity – które przysłały nam piękne, kolorowe zdjęcia powierzchni Marsa.

Perły przed wieprze

Niestety to, co wychodzi NASA najlepiej, a więc bezzałogowe misje badawcze i próby z lądownikami na powierzchni Marsa, jest w każdym kolejnym budżecie tej agencji wyrzucane do śmieci. W 2007 roku okrojono budżet badawczy NASA ze środków przeznaczonych na projekty badań Europy – księżyca Jowisza, chociaż wiele środowisk naukowych wskazywało ten obiekt jako priorytetowy w badaniach naszego Układu Słonecznego, zaraz po Marsie.

Podobny los wcześniej spotkał badania Tytana. Zapowiedzi cięć budżetowych NASA ogłoszone przez Baracka Obamę przeszywają dreszczem autorów programu JUNO, którego zadaniem jest dalsze badanie Jowisza. JUNO musi wystartować nie później niż 20 czerwca 2010 roku, inaczej koszt misji znacznie przekroczy planowane 700 mln dolarów.

Na szczęście w miejsce projektów badawczych zbiurokratyzowanej NASA powstają przedsięwzięcia konkurencyjnych agencji kosmicznych. Szkoda tylko, że nadal ,,podbój kosmosu” jest zmonopolizowany przez instytucje państwowe. Ale z doświadczenia zimnowojennego możemy wnioskować, że NASA potrzebuje czuć na plecach oddech konkurencji, żeby owocnie działać. Przykładowo: skoro Amerykanie rezygnują z badań Europy, jest miejsce na inicjatywę europejską.
09ee11e2feef18e34438beb5482f7be0.jpg

Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) pracuje nad projektem Jovian Europa, który przewiduje wysłanie na orbitę wokół księżyca Europa orbitera JEO, mającego badać powierzchnię tego ciała niebieskiego.

Dlaczego NASA, mając czterokrotnie większy budżet i nieporównywalnie lepszy majątek trwały od ESA, musi rezygnować z istotnych projektów badawczych?

Bez wątpienia są to skutki wydatków wojennych administracji Busha, nacisków opinii publicznej, przekonanej o marnotrawieniu środków publicznych, i pogłębiającej się recesji amerykańskiej. Ale za tym wszystkim kryje się także mechanizm decyzyjny. NASA jest molochem planowania centralnego.

Taka instytucja świetnie by się czuła w PRL. Budżet tej firmy w ogromnym stopniu idzie na cele pozabadawcze. Ale i planowanie zaczyna szwankować. Najlepszym przykładem jest zastój w dalszej
rozbudowie amerykańskiego modułu ISS – Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Mimo że od grudnia 1998 roku dołączony jest amerykański moduł Unity, to nadal nie zostały dostarczone dwa elementy: moduł widokowy Copola oraz pełniący rolę korytarza pomiędzy poszczególnymi członami stacji moduł Node 3. Ten komponent musi zostać wyniesiony na orbitę najdalej do 2010 roku. Inaczej znowu powiększą się wydatki na ISS.

Tymczasem po katastrofie Columbii w Ameryce trwa awantura, czy nadal używać sypiących się statków STS. Alternatywą jest wypożyczanie transporterów Sojuz od Rosjan. Tylko że – jak celnie zauważył John McCain – po wojnie w Gruzji nie wypada dożywiać rosyjskiego niedźwiedzia.

 

Nowe książki w księgarnii NCZ!:

● “Fakty i Mity W Ekonomii” (Thomas Sowell): Autor udowadnia, ze ani bieda, ani bogactwo nie sa skutkiem wyzysku; pracodawcy rzadko kiedy dyskryminuja kobiety, a powodem wysokiego czesnego jest na wiekszosci uniwerkow zwykle marnotrawstwo. Czyta sie z wypiekami na twarzy!

● “Wykonczyc bogatych!” (Patrick Jake): Autor uczy ekonomii przez… zabawe! Ci, ktorzy na codzien nie zajmuja sie funkcjonowaniem bankow, akcjami, gielda, wskaznikami wzrostu i innymi “nudnymi” rzeczami nie beda sie mogli oderwac od tego barwnego wykladu….

● “Ortodoksja” (Gilbert Keith Chesterton): Ksiaza jest uznawana za kamien milowy w rozwoju mysli chrzescijanskiej, arcydzielo retoryki i jedna z najwazniejszych ksiazek XX w.!

● “Heretycy” (Gilbert Keith Chesterton): Ksiazka od dziesiatków lat jest wznawiana na Zachodzie i cieszy sie niezmienna popularnoscia. Autor poddaje krytycznej analizie rozmaite opinie, postawy i swiatopoglady, szeroko rozpowszechnione w literaturze literaturze prasie. Lektura dla ludzi inteligentnych, lekka, ale dajaca wiele do myslenia.

● “Wiekuisty czlowiek” (Gilbert Keith Chesterton): Ksiazka napisana przez Chestertona trzy lata po nawroceniu na katolicyzm. Pelna rozmachu, erudycji i slownej wirtuozerii proba ukazania chrzescijanskiej wizji dziejow od czasow prehistorycznych az po wspolczesnosc.

Zachęcamy do złożenia zamówienia!

 

UWAGA: Przedruk artykułów (w całości lub części), jest możliwy jedynie: a) za podaniem klikalnego źródła b) tylko w niezmienionej formie: artykuł + informacje poniżej artykułu np. o ewydaniu, nowych publikacjach w sklepie, itp.

Wydrukuj artykuł Opublikowano w Środę, 1 Października 2008 r. o godzinie 00:48 w kategori numer biezacy.

Zobacz też

Wydarzenia w historii lotnictwa

 

Źródło: Pawel Lepkowski