JustPaste.it

Biblia, słowo Boże czy ludzkie?

      Dotychczas powstała niezliczona ilość publikacji tyczących się historii judaizmu, czy też konkretniej Starego Testamentu. Wielokrotnie ponad wszelką wątpliwość udowadniano prawdziwość Biblii i równie często podważano jej autentyczność. Nieunikniony rozwój nauki powodował, iż kolejne dogmaty ulegały swoistej metamorfozie, a niepodważalne dotychczas prawdy wiary zanikały w potoku naukowych tez. Pod wpływem czasu zmieniało się absolutnie wszystko, począwszy od interpretacji pism, a na strukturze samego Kościoła skończywszy. Religia rozwijała się, modyfikowała, ulepszała, ewoluowała, z prostego i prymitywnego politeizmu wykształcił się potężny dziś monoteizm.

           To wręcz niesamowite, że na podstawie tego samego pradawnego tekstu można zbudować aż tak wiele różnych interpretacji. Dziś najpopularniejszą i najczęściej cytowaną jest interpretacja propagowana przez wciąż jeszcze silny Kościół Katolicki. Interpretacja ta doszukuje się w Biblii coraz to kolejnych dowodów na wszechobecność Boga, jego miłosierdzie i wielką dobroć. Poszukiwania kleru prowadzą do bardzo daleko idących wniosków nie wiele mających wspólnego z autentycznym przesłaniem Starego Testamentu. Każdy człowiek, który choć raz zdobył się na wysiłek przeczytania chociażby Księgi Rodzaju dostrzega w niej setki nieścisłości podważających w sposób absolutny religijne nauki. Metafizyczne potraktowanie Boga sprawiło, iż Biblii nie zwykło się dziś traktować w sposób dosłowny, gdyż w takim wypadku obraz Boga jaki się nam rysuje nie jest taki, jak chciałby tego kler. Jahwe staje się najzwyklejszym w świecie despotą, tyranem zmuszającym Izraelitów do wiary i bezwzględnego posłuszeństwa. Należy o tym pamiętać i wiedzieć, iż słowa "Bóg jest miłością" nie mają absolutnie żadnego potwierdzenia w księgach Starego Testamentu, a same księgi wręcz temu sformułowaniu przeczą.

           Ateiści (bo do nich kierowany jest przede wszystkim ten artykuł) zwykli podważać autentyczność Biblii wykorzystując do tego celu nauki znienawidzonego przez nich kleru. Nauki te są jednak jedynie interpretacją i to interpretacją dość mało wiarygodną, gdyż tak dalece posuniętą, że trudno nawet przypuszczać by miała cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Stary Testament jako dzieło samego Boga powinien być absolutnie spójny, a przynajmniej nie zawierać stwierdzeń ze sobą sprzecznych. Dopiero wtedy moglibyśmy podejrzewać, iż teologowie mają rację i ich domniemane boskie pochodzenie Biblii jest chociażby prawdopodobne, ale oczywiście tak nie jest. Zajmijmy się dla przykładu problemem zemsty i kary. Kościół Katolicki głosi, iż kara śmierci jest niemoralna i niedopuszczalna, gdyż jej założenie jest absolutnie sprzeczne z tym co przekazano Mojżeszowi na górze Synaj. Biblia - podstawowe źródło moralności daje nakaz "nie zabijaj", a my jako ludzie posłuszni Bogu powinniśmy go bezwzględnie przestrzegać. Katoliccy teologowie zdają się jednak nie dostrzegać zdania wypowiedzianego nieco wcześniej, którego to autorem jest nie kto inny jak nasz stary, dobry przyjaciel Bóg. W szóstym wersecie, dziewiątego rozdziału Genezis napisano "[Jeśli] kto przeleje krew ludzką, przez ludzi ma być przelana krew jego, bo człowiek został stworzony na obraz Boga". Słowa te podważają wszystko co mówi się o Jahwe i stawiają jego osobę w nieco innym świetle. Biblia nakazuje nam tymi słowami dość surowo karać tych, którzy przelewają ludzką krew - a mianowicie zabijać ich. Mamy ich tak traktować przede wszystkim dlatego, że zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga, a Bóg jak wiadomo (co jasno stwierdza Biblia) nie przebierał w środkach kiedy chciał przywrócić kogoś do porządku. To jedno zdanie dokładnie obrazuje to jak mienił się Jahwe pierwszym wyznawcą, za kogo go uważali i jakie mieli o nim zdanie. Jahwe nie był miłosierny, dobry, wszechwiedzący i wszechmocny. Był taki jak wszyscy inni mityczni bogowie, czyli silny, bezwzględny i kapryśny. Wszystko co teraz mówi się o Bogu jest tylko interpretacją, nie mającą nic wspólnego z przekazem Biblii. Dzisiejszy wizerunek Jahwe jest niczym innym jak syntezą judaizmu i greckiej nauki o logosie, efektem rozważań filozoficznych i moralnych, mówiąc najogólniej - wymysłem ludzkości.

           Teologowie mylą się zatem doszukując się w Biblii ponadczasowych prawd najogólniej wielkich moralnych nauk. Głosząc, iż opierają się na księdze pochodzącej w linii prostej od Boga, która poza tym, iż zaprzecza momentami sama sobie, to jeszcze podważa nauki kleru, popadają w swoiste błędne koło, z którego nie można wyrwać się inaczej jak przez ateizm. Teologowie pragną udowodnić istnienie Boga za pomocą Świętych Ksiąg, które to tylko dlatego są święte, że Bóg istnieje i że oni sami twierdzą, że księgi te są święte. Mamy tu do czynienia z udowadnianiem jakiejś tezy za pomocą tej samej tezy, czyli mówiąc najprościej tłumaczeniem tym co miało być wytłumaczone. Czy taka interpretacja ma w ogóle sens? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi, gdyż jak sądzę odpowiedz na nie jest dziecinnie prosta.

           Pojawia się jednak kolejny problem, czy nie interpretując Biblii, przyjmując jej treść taką jaka jest, można dojść do jakichkolwiek sensownych wniosków? Wniosków takich, które miałyby swe potwierdzenie w nauce, nawet jeśli nauka jeszcze ich do końca nie zaakceptowała. Oczywiście, że można i są to wnioski niezmiernie interesujące. Jako że strona ta nie jest w sposób dosłowny poświęcona tematyce jaką chcę tutaj poruszyć, publikacja ta ma na celu przede wszystkim zainteresować tematem i być może skłonić do wędrówki i poszukiwania prawdy. To co tutaj zostanie powiedziane można przyjąć z uśmiechem, można także uznać, iż hipoteza ta jest wielce prawdopodobna. Ważne jednak, by zdawać sobie sprawę z tego, że ktoś kiedyś doszedł do następujących wniosków i że poparł je dowodami, które według niego są wystarczające do podtrzymania tej z pozoru absurdalnej teorii.

           By dokładnie zająć się problemem należy przedstawić jeden z wielu mechanizmów powstawania nowych religii. Mechanizm ten został dokładnie prześledzony przez naukę i w jasny sposób ukazuje on dość częste rozumowanie ludzi, rozumowanie prowadzące do powstania nowej wiary. Mam tu mianowicie na myśli dobrze znane nauce kulty cargo. Kulty te rozwijają się w momencie zetknięcia się ludzi z rozwiniętą w ich mniemaniu techniką. Szok kulturowy prowadzi do uznania tej techniki za magię i co za tym idzie sklasyfikowania tej magii jako działanie boskie. Rodzą się wtedy nowe kulty, obrzędy... ludzie zaczynają modlić się do maszyn (np. boskich ptaków).

           By nie powtarzać dobrze wszystkim znanego przypadku uznania przez Indian konkwistadorów za bogów przytoczę nieco inny przypadek, znacznie mam bliższy i znacznie lepiej pasujący do poruszanego przeze mnie tematu. Historia ta wydarzyła się podczas II Wojny Światowej. Wojna Stanów Zjednoczonych z Japonią sprawiła, iż na małych wysepkach rozsianych po Morzu Koralowym pojawiły się odziały amerykańskie. Wojskowi zakładając tam swoje bazy nieświadomie spełnili proroctwo pojawienia się zbawiciela, którego to nadejście przepowiedział w 1940 roku jakiś wyjątkowo bystry prorok. Wojna skończyła się, a amerykanie odpłynęli gdzieś za błękitny horyzont. Krajowcy natomiast poczuli się opuszczeni, zintensyfikowali zatem specjalne rytuały, których to celem było ponowne sprowadzenie do ich kraju wielkiego, potężnego i dobrego zbawiciela, którego to czcili pod iście boskim imieniem – Jon Fruma. Jednym z istotnych elementów powstałych rytuałów było odgrywanie wojskowych parad, z bambusowymi tyczkami w charakterze karabinów, oraz konstruowanie z gałęzi, liści i trawy makiet samolotów w nadziei, iż przyciągną one z nieba boskie ptaki, wypełnione po brzegi towarami od opiekuńczych bogów. Świętymi relikwiami tej kultury stały się natomiast wszelkiego rodzaju wojskowe drobiazgi - paski, sprzączki, fragmenty ubiorów, porzucone części zapasowe broni i maszyn, słowem wszystko co pochodziło od istot jakie stały się obiektem czci, czyli amerykańskiego wojska. (1)

           Należy sobie uświadomić, że w gruncie rzeczy ani my, ani nasi przodkowie nie różnimy się tak bardzo od wymalowanych i wystrojonych w pióra mieszkańców wysp leżących na Morzu Koralowym. Podstawowe mechanizmy myślenia i działania człowieka nie zmieniły się i nadal zwykliśmy uznawać to co niewyjaśnione za działanie Boga. Tak też postępuje dzisiaj zdecydowana większość społeczeństwa odnosząc wszystko do Stwórcy i w Stwórcy pokładając nadzieję na lepsze jutro.

           "Nie mogę pojąć, by ten zegar mógł istnieć, a nie było zegarmistrza" (2) - tymi oto słowami dowodził Wolter (1694-1778) istnienia Boga. Przyglądając się dokładniej i analizując to zdanie, które każdy wierzący przyjmuje za swoje motto życiowe, dochodzimy do wniosku, iż nie ma ono najmniejszego sensu. Wolter stwierdza, iż nielogiczne jest twierdzenie, że Wszechświat powstał od tak, ale jednocześnie dowodzi, iż logiczne jest istnienie Boga, który istnieje wiecznie, nie ma swojego początku, nie czeka go koniec i nie obowiązują go jakiekolwiek prawa. Czy to jest logiczne rozumowanie, z pewnością nie - ale wiara nie musi być wcale logiczna. W woli wyjaśnienia pragnę jeszcze zaznaczyć, iż Wolter był propagatorem deizmu. Nie dostrzegał w otaczającym nas świecie jakichkolwiek dowodów na istnienie Boga, odważnie twierdząc, że Jego dwie przyjęte przez teologów cech "wszechmoc" i "dobroć" wzajemnie się wykluczają. Był jednak święcie przekonany, że On gdzieś tam jest i patrzy na nas z góry, nie mieszając się w nasze ludzkie sprawy. Wolter twierdził, że jeśli świat ma mieć sens to musi istnieć Bóg, który wymierza sprawiedliwość. Z tego właśnie powodu uważał on, iż "gdyby Bóg nie istniał, trzeba by Go wynaleźć".(2) Twierdził ponadto, iż rozum jedynie stwierdza istnienie Boga, ale nie mówi absolutnie nic o jego naturze. Dlatego też wszelkie poszukiwania teologów muszą skończyć się fiaskiem, są one po prostu beznadziejne. Nie do końca mogę zgodzić się z Wolterem, właściwie wcale się z nim nie zgadzam (może poza kwestią wymyślonych bogów i beznadziejnością teologicznych poszukiwań). Nie mam jednak najmniejszego zamiaru dowodzić prawdziwości mojego światopoglądu - ateizmu. Każdy człowiek sam musi starać się odnaleźć właściwą drogę, najbardziej dla niego odpowiednią. Nietsche powiedział kiedyś "W co motłoch bez dowodów uwierzył, jakże byśmy mogli to dowodami obalić?!". (3)

           Pamiętając o tym, że ludzkość zwykła traktować wszystko co niewyjaśnione, a co za tym idzie także wyżej rozwiniętą technikę, jako ingerencję samego Boga, należy przystąpić do nowej analizy Starego Testamentu. Wychodząc z założenia, że Biblia jest dziełem ludzkim, a nie boskim, że powstała na skutek nieporozumienia związanego z błędną interpretacją tego co zobaczono, rysuje się nam nowy obraz dziejów narodu wybranego. Oczywiście są ludzie, którzy zwykli sadzić, iż Biblia powstała gdyż ktoś sobie kiedyś coś wymyślił. Zwarzywszy jednak na fakt, iż niektóre z wydarzeń Biblijnych znalazły swe odzwierciedlenie w ogólnie przyjętej historii tamtego regionu, musimy zastanowić się czy "nadprzyrodzone" fakty opisane w Starym Testamencie nie odcisnęły gdzieś swego wyraźnego piętna. Być może ktoś zarzuci mi, iż porywam się z "motyką na słońce" szukając prawdy w czymś co od zawsze było traktowane jak bajka, względnie mitologia. Pamiętać jednak należy o dość dobrze znanej historii Henryka Schliemanna, który z Homerem w jednej i łopatą w drugiej ręce odkopał mityczną Troję. (4) To właśnie przede wszystkim nowe interpretacje greckich mitów, które coraz częściej okazują się być historycznie wiarygodne, wpłynęły na typ zawartych tutaj rozważań. Podobną wymowę jak odkrycie Schliemanna miało chociażby odnalezienie przez Arthura Evansa labiryntu Minotaura w Knossos. (5)

           Koncentrując się jednak na tematyce czysto biblijnej, pragnąłbym omówić tutaj dość często poruszany problem Sodomy i Gomory, a dokładniej mówiąc opis i skutki zniszczenia tych dwóch miast. Rdz(19,15-17) Gdy już zaczynało świtać, aniołowie przynaglali Lota, mówiąc: "Prędzej, weź żonę i córki, które są przy tobie, abyś nie zginął z winy tego miasta". Kiedy zaś on zwlekał, mężowie ci chwycili go, jego żonę i dwie córki za ręce - Pan bowiem litował się nad nimi - i wyciągnęli ich, i wyprowadzili poza miasto. A gdy ich już wyprowadzili z miasta, rzekł jeden z nich: "Uchodź, abyś ocalił swe życie. Nie oglądaj się za siebie i nie zatrzymuj się nigdzie w tej okolicy, ale szukaj schronienia w górach, bo inaczej zginiesz.

           Na prośbę Lota Pan pozwala mu jednak schronić się nie w górach, ale inaczej mieście Soar. Rdz(19,23-28) Słońce wzeszło już nad ziemią, gdy Lot przybył do Soaru. A wtedy Pan spuścił na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia od Pana (z nieba). I tak zniszczył te miasta oraz całą okolicę wraz ze wszystkimi mieszkańcami miast, a także roślinność. Żona Lota, która szła za nim, obejrzała się i stała się słupem soli. Abraham, wstawszy rano, udał się na to miejsce, na którym przedtem stał przed Panem. I gdy spojrzał w stronę Sodomy i Gomory i na cały obszar dokoła, zobaczył unoszący się nad ziemią gęsty dym, jakby z pieca, w którym topią metal. Rdz(19,30-33) Lot wyszedł z Soaru i zamieszkał wraz z dwiema swymi córkami w górach, gdyż bał się pozostawać w tym mieście. A gdy mieszkał z dwiema swymi córkami w pieczarze, rzekła starsza do młodszej: "Ojciec nasz wprawdzie już jest stary, ale nie ma w tej okolicy mężczyzny, który by przyszedł do nas na sposób wszystkim właściwy. Chodź więc, upoimy ojca naszego winem i położymy się z nim, a tak będziemy miały potomstwo z ojca naszego".

           Uważnie przyglądając się przysłanym przez Jahwe aniołom można odnieść niepokojące wrażenie, iż sam Wszechmogący Bóg nie miał zbyt wielkiego wpływu na to co miało się wydarzyć w Sodomie i Gomorze. Aniołowie wyraźnie się spieszą, tak jakby rozpoczęto już coś w rodzaju odliczania. Za kilka chwil ma nastąpić zagłada miasta, a Lot się zwyczajnie ociąga. Aniołowie chwytają go zatem i na siłę wyciągają z miasta, nakazując mu ucieczkę w góry. A góry jak wiadomo mają to do siebie, iż są najlepszym z naturalnych schronów przeciw atomowych. Żaden ze śmiercionośnych czynników rażących broni atomowej nie jest w stanie pokonać tej potężnej granitowej bariery. Lot zatem otrzymuje wyraźny rozkaz "Nie oglądaj się za siebie i nie zatrzymuj się nigdzie w tej okolicy, ale szukaj schronienia w górach, bo inaczej zginiesz". Lot nie zgadza się jednak z tym rozkazem i postanawia schronić się w mieście Soar, na co aniołowie zezwalają.

           Nadchodzi poranek, z nieba na miasto spada coś, co doszczętnie je niszczy. Nie jest to zwyczajny kataklizm, miasto wręcz paruje od gorąca, unosi się nad nim gęsty dym. Zniszczone są nie tylko dwa miasta, ale cała okolica, a także roślinność - co wyraźnie stwierdza Abraham. Opis zdarzenia nie przypomina wyrafinowanej kary Boskiej, o wiele bardziej odpowiada on użyciu jakiegoś rodzaju broni, broni masowego rażenia, najpewniej broni atomowej. Warto także zauważyć, iż to co niszczyło miasta nadeszło z nieba od Pana. Nie pojawiło się od tak, ktoś najpewniej wysłał coś co miało zniszczyć owe "ogniska grzechu".

           Tu warto zaznaczyć, iż stare sumeryjskie poematy opowiadają podobną historię. Także mamy dwa miasta i także bogowie postanawiają je zniszczyć. Można by dyskutować, czy biblijna historia jest powieleniem sumeryjskiego tekstu, czy może niezależną relacją. Tłem wydarzeń w Sodomie i Gomorze była wedle tych eposów chęć zniszczenia buntownika Marduka (Enki), który rościł sobie prawa do królewskiego tronu. Bogowie chcąc zniszczyć Marduka zaatakowali dwa miejsca, a mianowicie tereny przy Morzu Martwym (Sodoma i Gomora), oraz półwysep Synaj, z którego to bogowie wznosili się do "nieba" - być może był tam po prostu kosmodrom. Co do półwyspu Synaj to warto pamiętać, że to właśnie tam w hałasie i dymie objawił się Izraelitom Jahwe (IHVH). Oto opis tego objawienia:

           Wyj(19,16-19) Trzeciego dnia rano rozległy się grzmoty z błyskawicami, a gęsty obłok rozpostarł się nad górą i rozległ się głos potężnej trąby, tak że cały lud przebywający w obozie drżał ze strachu. Mojżesz wyprowadził lud z obozu naprzeciw Boga i ustawił u stóp góry. Góra zaś Synaj była cała spowita dymem, gdyż pan zstąpił na nią w ogniu i uniósł się dym z niej jakby z pieca, i cała góra bardzo się trzęsła. Głos trąb się przeciągał i stawał się coraz donoślejszy. Mojżesz mówił, a Bóg odpowiadał mu wśród grzmotów.

           Czy jest to opis lądowania statku kosmicznego? Niektórzy pragną wytłumaczyć ten fragment wybuchem wulkanu. Wyraźnie jest tu jednak powiedziane, że Bóg zstąpił na górę. Poza tym inne fragmenty Biblii (Wyj(13,21-22), Wyj(14,19-20), Wyj(16,7), Wyj(16,19)) świadczą o tym, iż Izraelitom przez całą drogę towarzyszył dziwny latający obiekt, który w dzień spowity był dymem, a w nocy świecił dość jasnym światłem. Obłok ten zmieniał często swoje położenie, by atakować wrogie wojska, nie mógł być zatem wulkanem. Teologowie traktują ten obłok jako znak i tylko znak obecności Boga. Nasuwa się tu jednak od razu nieodparte skojarzenie z samolotem, ewentualnie inną machiną latającą, która w dzień spowita jest wyraźnie widocznym dymem z silników, a dopiero w nocy widoczne stają się światła pozycyjne, czy też żar bijący z silników.

           Wracając jednak do problemu Sodomy i Gomory. Miasta zostają zniszczone, a my kontynuujemy naszą historią. Żona Lota popełnia karygodny błąd, nie wykonuje rozkazu Boga i odwraca się, by jeszcze ostatni raz spojrzeć na miasta. Za ten czyn zostaje natychmiast przemieniona w "słup soli". Werset ten od dawna nie dawał mi spokoju, nijak nie mogłem dopasować go do mojej teorii ataku nuklearnego. W moje ręce trafił jednak artykuł Alexa Altara, w którym odnalazłem niezwykle istotną informację. Otóż wybitny znawca j. hebrajskiego, sumeryjskiego, asyryjskiego i babilońskiego – Zacharia Sitchin - zauważył coś, co umknęło wszystkim, którzy kiedykolwiek wcześniej studiowali Biblię. W oryginale Starego Testamentu na określenie soli użyte jest słowo NIMUR. Słowo to pochodzenia babilońskiego znaczy oczywiście sól i tu tłumaczenie biblijne jest absolutnie poprawne. Faktem jest natomiast i to, że NIMUR może równie dobrze co "sól" znaczyć "dym". Kiedy zamienimy biblijną "sól" w "dym", otrzymujemy opis znacznie bardziej pasujący do wcześniejszego zniszczenia miast. Żona Lota zamienia się, nie jak chcieliby tego teologowie w "słup soli", ale w "słup dymu", czyżby biedna kobieta wyparowała? Lot natomiast trafia do miasta Soar, z którego po pewnym czasie ucieka. natomiast ucieka nie gdzie indziej jak w góry. Chyba wreszcie dotarło do niego, że zostając na terenie skażonym ryzykuje życiem swoim i córek.

           Dobra, dobra... powie jakiś sceptyk. Ale gdzie materialne świadectwo tamtych wydarzeń? Przecież po ataku nuklearnym powinien pozostać jakiś ślad... skażenie radioaktywnie nie znika od tak sobie. Rzeczywiści nie znika i rzeczywiście nie zniknęło. Otóż źródła bijące u południa Morza Martwego wykazują nienaturalnie wysoki poziom radioaktywności. Długotrwałe picie wody z tych źródeł może prowadzić nawet do bezpłodności. Poza tym archeologom nie udało się jak dotychczas wyjaśnić w jaki sposób powstała południowa część Morza Martwego (ta za wysuniętym ze wschodu językiem). Wiadomo na pewno, że powstała stosunkowo niedawno (kilka tysięcy lat temu) i że nie jest ona wynikiem działalności tektonicznej. Poza tym dno jeziora jest niezwykle twarde, co także może być wynikiem działania energii atomu. Nikt jak na razie nie jest w stanie wyjaśnić dlaczego teren ten się zapadł, co było tego przyczyną. Pewne jest natomiast to, że niegdyś południowa część Morza Martwego była suchym lądem. Niektórzy podejrzewają meteoryt, ale nie ma tam absolutnie żadnych śladów zderzenia z kosmicznym obiektem. Absolutnie nic nie potwierdza taj hipotezy. O tym, że niegdyś teren ten stanowił suchy ląd poświadcza także Biblia: Rdz(14,3) "Ci ostatni królowie sprzymierzyli się z sobą w dolinie Siddim, gdzie dziś jest Morze Słone".

           Myślę, że interpretacja jednego z wielu biblijnych cudów jaką tutaj przytoczyłem jest dość wiarygodna. Jeśli zdołałem kogoś zainteresować tematem zachęcam do poszukiwań na własną rękę. To naprawdę niewiarygodne jak wiele biblijnych historii pasuje do schematu "kultu cargo". Jest takowych epizodów zbyt wiele, by mógł to być li tylko przypadek. Poszukiwaniem dowodów na ingerencję obcych w naszą cywilizację zajmuje się paleoastronautyka, dlatego jeśli ktoś chce poznać nowe, ale dobrze uargumentowane teorie zachęcam do odwiedzenia witryny tej dziedzinie wiedzy poświęconej: czas-bogow.w.interia.pl

Michał Kędzierski

Literatura i odnośniki:



1. Maszyna do produkcji manny - George Sasoon & Rodney Dale, Pandora 1996

2. Historia Filozofii, tom 2 - Władysław Tatarkiewicz, PWN Warszawa 1981

3. Ateista - Jerzy Kijewski

4. Wielkie zagadki przeszłości - Przegląd Reader's Digest, Warszawa 1996

5. Koniec Atlantydy - J.V. Luce, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa1987


W związku z pytaniami Czytelników: Redaktor naczelny nie podziela poglądów autora artykułu zawartych w tym tekście - Artur Chludziński

Interpretacja Biblii obstająca za ingerencją wysokozaawansowanych cywilizacji pozaziemskich jest ciekawa i nie niemożliwa, z racji swojej natury zostaję jednak sceptykiem i nie popieram spekulacji autora nie popartej szeroką dokumentacją naukową. Prywatnie przyznam, że nigdy nie przeczylem iż nie jestesmy sami we wszechswiecie, nie traktuję odwiedzin "obcych" jako coś niemożliwego, w koncu kosmici to nie jakis byt nadprzyrodzony tylko takie same istoty żywe jak my (o ile istnieją, to znów kwestia dyskusyjna), ale bez dowodow nie bede obstawal przy teoriach odwiedzin. Sceptycyzm na pierwszym miejscu. - Przemysław Piela

Podzielam w tym temacie zdanie Przemka - Bartek Bartkowski

 

 

źródło: ateista.pl

 

Autor: Michał Kędzierski