JustPaste.it

Elektrycy, czyli test na inteligencję

Lech Wałęsa był ormowcem i bił studentów AD 1968

Lech Wałęsa był ormowcem i bił studentów AD 1968

 

447265f688f4d77cf2ebe3e520e82378.jpgDzisiaj, gdy ukrywanie prawdy o Wałęsie nie jest już możliwe, wciąż zabiera głos chór obrońców

Obrońców nie Wałęsy przecież, lecz wstydliwej teraz pomyłki w projekcji swoich nadziei. Każdy musi się przed sobą z tej pomyłki rozliczyć, a powinnością inteligencji jest wskazanie społeczeństwu mechanizmów, które do takiej pomyłki doprowadziły. Bo błędy lubią się powtarzać. Jako test przedstawię życiorysy dwóch robotników – elektryków.

Pierwszy elektryk, Wiktor Ciszek, w wieku 16 lat ukończył zasadniczą szkołę zawodową i pracował w Poznaniu jako elektryk. W 1956 r. miał 18 lat. Włączył się wraz z kolegami z pracy w czerwcowy bunt poznański. Został złapany. Na wstępie "ścieżka zdrowia", potem na lotnisku aresztowani przez dwie doby siedzieli po turecku z rękami za głową. Za każdy ruch dostawali pałą. Przewieziono go do więzienia, początkowo nie oczekiwano odpowiedzi, zadawano pytanie, bito i wrzucano do celi. Po czterech dniach pokazano mu zdjęcie: Poznajesz? Tak, to ja. A ten? Tego nie znam. Kolejne zdjęcia i zawsze ta sama odpowiedź. "Oni wiedzieli, że ja kłamię, to byli chłopaki z mojego zakładu, musiałem ich znać" – więc go bili. I tak noc w noc. Gdy w końcu krzyknął, że nikogo na tych zdjęciach nie zna, śledczy bił go po głowie kolbą pistoletu do utraty przytomności. Wyrok dostał w zawieszeniu, wyszedł, gdy zaczęło się węgierskie powstanie. Zbierał lekarstwa i oddawał krew dla Węgrów. Z każdej pracy wyrzucali go po kilku tygodniach, nie pozwolili uczyć się w technikum. Trwało to 18 lat. W 1974 r. uciekł z Poznania do Głogowa, zgubił ślad. Skończył technikum, był cenionym pracownikiem w KGHM-ie. Dzisiaj jest emerytem i pomaga niepełnosprawnym.

Drugi elektryk ukończył zasadniczą szkołę zawodową i pracował w Stoczni Gdańskiej. W 1968 r. miał 25 lat i według jego własnych słów brał udział w bojówce ORMO, którą posłano na Politechnikę Gdańską, by bić studentów. Wtedy stanęliśmy naprzeciw siebie po raz pierwszy. Na forum publicznym pojawia się dopiero w 1970 r. w oknie Komendy Miejskiej MO. Przez milicyjną tubę wzywa robotników, by zaprzestali ataku na komendę.

W zachowanych archiwach SB pojawia się po raz pierwszy pod datą 29 grudnia 1970 r., gdy podpisuje współpracę. Miał wtedy 27 lat.

W grudniu 1979 r. opowiadał, że na początku 1971 r. bezpieka zapraszała go po pracy do samochodu, wiozła do siedziby SB na Okopowej i tam ze zdjęć, filmów i nagrań głosów z "zajść grudniowych" rozpoznawał i identyfikował uczestników strajku. Dobrowolnie rozpoznawał kolegów, "bo przecież władza aby rządzić, musi wiedzieć". Jednak nie przyznał się, że w czasie tego rozpoznawania był już płatnym współpracownikiem SB.

Pytanie testowe brzmi: Którego elektryka wybrałbyś na swego idola?

Pytanie jest oczywiście czysto retoryczne, znamy przecież odpowiedź. Wybraliśmy na idola drugiego elektryka, Lecha Wałęsę.

Dlaczego? Bo nie wiedzieliśmy, kim jest Wałęsa.

Ale dzisiaj już wiemy. Nie wiemy, jak na tę wiedzę reagują robotnicy, bo dawno nie zrobili buntu, więc, tak jak za komuny, ich opinia mediów nie interesuje. A jak reaguje inteligencja?

Pisząc "inteligencja" mam na myśli pewną grupę społeczną. Grupę, bo często używana nazwa "warstwa" sugeruje "wyższość" inteligencji. Gdyby jednak twierdzenie: "»GW« jest gazetą inteligencji" okazało się statystycznie prawdziwe, "warstwę inteligencji" musielibyśmy sklasyfikować jako społecznie najniższą. Grupa inteligencji jest jednak bardzo zróżnicowana. Należy do niej czereda literackich wyrobników, gotowa za pieniądze wykonać każde zamówienie. Należą bohaterowie literatury, jak Herbert czy Herling-Grudziński, oraz rzesza ludzi uczciwych, podatnych jednak na "intelektualne" mody, czyli dyktaty salonów tworzonych przez wynajętych wyrobników. W tym tekście podejmę krytykę tej ostatniej "rzeszy".

Poddam krytyce pewne poglądy red. Marcina Wolskiego nie dlatego, że uważam je za szczególnie niebezpieczne, szkodliwe lub skrajne. Przeciwnie, uważam Wolskiego za literata uczciwego, lecz uwikłanego w "konradowsko-kordianowski dylemat polskiego inteligenta". To kompleks dość powszechny, na którym brutalnie żerują salony. Mój wybór padł na Wolskiego całkiem przypadkowo. Tak jak przypadkowo na połoninie Mokryniec przez sześć dni ulewy w namiocie przeczytaliśmy od deski do deski właśnie te dwa numery "GP"; z 25 czerwca i 2 lipca. Marcin Wolski pisze: "W Wałęsie widzieliśmy projekcję naszych nadziei". Jest to chyba pierwsze uczciwe zdefiniowanie swej postawy. Jest jednak niepokojące, że kilkumilionowa grupa inteligencji nie weryfikowała swego wyboru. Dlaczego publicznie właściwych ocen Wałęsy dokonali tylko suwnicowa, dwójka inżynierów oraz Mieczysław Rakowski (nazwał go cwanym żulikiem)?

Dzisiaj, gdy ukrywanie prawdy o Wałęsie nie jest już możliwe, wciąż zabiera głos chór obrońców. Obrońców nie Wałęsy przecież, lecz wstydliwej dziś pomyłki w projekcji swych nadziei. Każdy musi się przed sobą z tej pomyłki rozliczyć, a powinnością inteligencji jest wskazanie społeczeństwu mechanizmów, które do takiej pomyłki doprowadziły. Bo błędy lubią się powtarzać. Robotnik ma prawo zrzucić winę na inteligencję: "Jeżeli inteligenci, profesorowie zachwycali się Wałęsą, to my im uwierzyliśmy". Niedopuszczalne i nikczemne jest odwracanie sytuacji.

Każdy ma prawo mieć dowolnie złe zdanie o każdej grupie społecznej, ale nie obejmuje to prawa do pogardy.

Marcin Wolski pisze: "Czy jednak, patrząc chłodnym okiem, nasz idol nie przynależał [...] do klasy chłoporobotników – sprytnej, chciwej, podsiębiernej, pozbawionej konradowsko-kordianowskich dylematów polskiego inteligenta". Nie, Wałęsa należał do klasy robotników, również "pozbawionej konradowsko-kordianowskich dylematów polskiego inteligenta". A czy "sprytnej, chciwej, podsiębiernej"? Być może, ale przyjrzyjmy się inteligentom. Studenci własnym sumptem zorganizowali na Uniwersytecie Gdańskim konferencję naukową o roli elit. Tylko jeden profesor zgodził się wygłosić wykład za darmo. Wszyscy inni zażądali sowitej zapłaty. Dalej Wolski pisze: "Idealizując klasę robotniczą, zapomnieliśmy o jej dniu codziennym [...] czy wyniesienie rolki papy lub worka cementu było w PRL-u złem? Podobnie jak jakiś podpis [...] jakiś donos". W PRL-u niemożliwe było kupienie papy, cementu, rury, kranu, drutu itd. bez uzyskania "przydziału" od władz. Chciałem przeprowadzić rodzicom ciepłą wodę z łazienki do kuchni, bo komuna tego nie zrobiła. Udałem się do odpowiedniego wydziału Wojewódzkiej Rady Narodowej. Wyłuszczyłem sprawę. Miła pani zmartwiła się; już dawno mamy wyczerpany limit dla obywateli. A ile pan tej rury potrzebuje? Dwa i pół metra. E, to niech pan weźmie ćwiartkę, pójdzie na budowę, to panu majster da. Nie muszę chodzić na budowę, mogę taką rurę wynieść z pracy. Pani oburzyła się: to czemu mi pan głowę zawraca. Skończyłem politechnikę, pracowałem w fabryce, więc wyniosłem tę rurę, biorąc to na własne sumienie. Ci co skończyli uniwersytet, musieli nakłaniać innych, by ukradli coś dla nich. I nakłaniali, nie cierpiąc na wyrzuty sumienia, że deprawują robotników. Wina za "wynoszenie" obciąża robotników, ale inteligencję podwójnie.

Przypomnijmy, że "wynoszenie", czyli "kradzież mienia państwowego", było przez prawo PRL karane znacznie surowiej niż kradzież tej samej rzeczy osobie prywatnej. Wiązało się więc z dużym ryzykiem. Ratowałem kiedyś biedaka, u którego znaleziono w teczce 20 cm drutu, wykazując śledczym, że takie odpady wyrzuca się do śmieci. Robotnicy "wynosili" na własne potrzeby i na potrzeby inteligentów, czyli często i powszechnie. Musiało to stworzyć więź solidarności i pewną subkulturę, podobną do subkultury kryminalnej. Największym, całkowicie dyskwalifikującym i wykluczającym przestępstwem w takiej subkulturze jest donos. Kapuś był wykluczony z towarzystwa i wyjęty spod prawa. Kapusiowi można było np. ukraść lub zniszczyć narzędzia.

Stawianie w jednym rzędzie: "wynosił – donosił" jest zasadniczym błędem logicznym oraz dowodem kompletnej nieznajomości środowiska robotniczego.

Wolski pisze: "dokumentacja dotycząca »Bolka« [...] jeśli idzie o wczesne lata siedemdziesiąte dla głównego zainteresowanego jest kłopotliwa, ale nie druzgocąca. Wyłania się z niej portret młodego robotnika, który początkowo łamie się, idzie na współpracę, jednak rychło dojrzewa i hardzieje, owszem pieniądze z SB traktuje jako uzupełnienie budżetu, ale równocześnie (nie widząc w tym żadnej sprzeczności) gardłuje na zebraniach, ostrzega przed inwigilacją...".

Ujawnienie faktu donosicielstwa być może na warszawskich salonach jest zaledwie kłopotliwe, lecz w większości środowisk, w tym robotniczych, jest zdecydowanie druzgocące.

Portret młodego, bo 18-letniego robotnika przedstawiłem powyżej. Wałęsa w 1971 r. miał 28 lat. Nie był więc "młodym robotnikiem". Był mężczyzną w pełni dojrzałym, o ukształtowanym charakterze. Z ORMO-wską przeszłością.

Argumentacja M. Wolskiego rozmija się z logiką:

Bezpieka werbuje TW, który począwszy od 1971 r. ma donosić, którzy robotnicy mają buntownicze zamiary czy niewłaściwe poglądy. Jednak buntownicy się konspirują. Jak TW ma do nich dotrzeć i rozpoznać ich zamiary? Ma tylko jeden sposób: Musi udawać buntownika. Więc "hardzieje i gardłuje na zebraniach". Dzięki temu może donieść, że Jan Szyler planuje stworzenie "silnej grupy". Szyler wylatuje z pracy, a TW uzupełnia budżet. Naprawdę nie ma tu żadnej sprzeczności. Jest też logiczne, że TW inwigilując, ostrzega przed inwigilacją. A gdy ten kamuflaż nie wystarcza, pisze w raporcie prośbę o oficjalne wezwanie na przesłuchanie. Czy naprawdę nikogo nie dziwi, że z czasu przed podpisaniem współpracy nie znamy żadnej wzmianki o gardłowaniu na zebraniach? Wiemy jedynie o udziale w ORMO-wskiej bojówce przeciwko studentom w 1968 r., a w 1970 o obronie atakowanej komendy milicji.

Jednym z argumentów podnoszonych przez inteligencję w obronie Lecha Wałęsy jest troska o wychowanie młodzieży. Na kim wzorować się będzie młodzież, kiedy padnie mit Wałęsy? Wzorów do naśladowania nie brakuje, jeśli tylko wyjdzie się z warszawskich salonów. O jednym z bohaterów, też elektryku, Wiktorze Ciszku, mówiłem ostatnio na spotkaniu z młodzieżą w Głogowie. Przeczytałem o nim w "Gazecie Polskiej". Dziękuję.

 

Źródło: Andrzej Gwiazda