JustPaste.it

Expose Ateusza

Zastanawiam się czasem jak to jest, że niektórzy wierzący wpadają w egzaltację i euforię mówiąc o swoim bóstwie. Przy tym egzaltacja ta jest najczęściej nafaszerowana deklaracjami ślepo poddańczego zachwytu połączonego ze służalczością. Deklaracjami wielkości bóstwa i marności gatunku ludzkiego. W końcu mówi się przecież "Pan Bóg" czy "Nasz Pan". Często odnoszę wrażenie, że jest to jedynie poza, coś na pokaz w "oazowej" społeczności, ale zapewne bardzo często nie jest to udawane. Całość według mnie uwłaszcza godności ludzkiej oraz na odległość pachnie mentalnością niewolnika. Niewolnika tak już zgnojonego i pozbawionego własnego indywidualizmu i ludzkiej godności, że jest na prawdę zadowolony ze swojego niewolnictwa i doniósł by na na jakiegoś Spartakusa gdyby tylko mógł przypodobać się swojemu panu. W porywach ci sami wierzący wpadają we "wspanialstwo" i egzaltację czerpiąc żenującą dla postronnych satsfakcję z bycia "ulubionym niewolnikiem".

           Ci sami ludzie twierdzą jednocześnie dość często, że to ateiści są niewolnikami czegoś tam, różne na to podający niby-przykłady. Twierdzą, że to właśnie ateizm pozbawia ludzkość godności redukując nas do poziomu troszkę bystrzejszych zwierząt.

           Wydaje mi się jednak, że pomijając już nawet ów serwilizm wierzących, nie może być mowy o wolności człowieka ani jego odpowiedzialności za siebie samego gdy akceptuje się istnienie bóstw. Bowiem nigdy nie bylibyśmy naprawdę wolnymi i odpowiedzialnymi za siebie jeśli bylibyśmy dziełem jakiegoś bóstwa ukutym z niebytu. Stworzenie przez Wszechmogącego bowiem zawsze zawierałoby nieskończoną ilość ograniczeń nałożonych na nas co sprowadza się do zdeterminowania nas w taki czy w inny sposób. Fantazje na temat wolnej woli (w pojęciu katolickim) są jednym z prymitywniejszych mitów i sami teologowie unikają dziś tego tematu jak unika się ciotki prostytutki w porządnej katolickiej rodzinie. Zapewne sami nie wiedząc co zrobić z tym fantem a raczej obciążeniem, schedą po średniowieczu.

           W wielu dyskusjach o religii padają dość często z ust wierzących pytania co ateizm oferuje w zamian oraz postulaty pustki duchowej oraz nihilistycznego charakteru niewiary. Pytania tego typu wykazują jasno, że pytający nie są w stanie wybiec myślą poza wąskie ramy własnych uprzedzeń i raczej mało intelektualnie lotnego przekonania, ze tylko ta wiara, ich wiara (z kilkunastu tysięcy innych wierzeń i mitologii występujących na świecie) jest prawdziwą i niekwestionowalną. Że tylko ich wiara coś oferuje w życiu a inne wyznania i inne światopoglądy to kupa śmieci. Wynika to za pewne z intensywnego prania mózgów przez Kościół, dom, katechetów i społeczeństwo, połączonego z intelektualnym lenistwem.

           Spróbuje jednak odpowiedzieć na to pytanie. Ateizm oparty na racjonalizmie i materializmie nie zdejmuje ludzkości z żadnego piedestału, a raczej zwalnia z pozycji "ulubionego niewolnika". Zdanie sobie sprawy z faktu, że jesteśmy skutkiem ewolucji życia na naszej planecie w żadnym stopniu nie deprecjonuje naszej unikalności na Ziemi. Jak by nie było jesteśmy jedynym gatunkiem, który potrafi zadać sobie pytanie o naturę rzeczy, który stosując skomplikowane technologie, odwiedza Kosmos, który poznał wiele tajników tego świata i który przez badania genetyczne stoi na progu zrozumienia dlaczego jesteśmy tacy a nie inni.

           Dla ateisty nasze osiągnięcia i porażki, wielkie idee i zbrodnie są naszym własnym dziedzictwem, którego nam nie dało kapryśne bóstwo w przypływie szaleństwa. Obserwując potknięcia, porażki i zbrodnie popełnione przez ludzkość, tylko jako ateiści w pełni możemy zdać sobie sprawę, że to my i tylko my jesteśmy za nie odpowiedzialni. Nie możemy się schować za parawanem jakiegoś wyimaginowanego "planu nadrzędnego", "woli boskiej" i innych protez intelektualnych. Jednocześnie patrząc na nasze sukcesy i osiągnięcia możemy zdać sobie sprawę z jakim mozołem i po ilu tragicznych pomyłkach je osiągnęliśmy. Bowiem tylko z własnych w trudzie wytworzonych sukcesów możemy czerpać pełną satysfakcję a nie ze zdeterminowanych łaskawych darowizn bóstw.

           Jako zwierzęta obdarzone rozumem mamy pełne prawo do uznania ludzkości jako wartości samej w sobie. Fakt powstania całej gamy innych ogólnoludzkich wartości którym hołdujemy, choć często nie przestrzegamy, jest naszym dziełem z którego możemy być dumni. Jednocześnie fakt bycia częścią świata żywego przypominać powinien nam, że otaczający nas żywy świat i nasza planeta nie jest dodatkiem do ludzkości ale to my jesteśmy jego częścią. Takie podejście jest filozoficzną bazą do ograniczenia okrucieństwa w stosunku do zwierząt i bardziej humanistycznego podejścia do otaczającego nas świata. Podejścia jakże różnego, wyrosłego na biblijnych klechdach, gdzie otaczający świat i życie jest surowcem lub pokarmem nie wymagającym nawet najdrobniejszej refleksji.

           Ateistami było wielu znanych ludzi takich jak Bertrand Russell czy Albert Einstein, który zwykł mawiać, ze definicja Boga to: "kręgowiec w stanie gazowym". Był nim Gabriel Narutowicz i Witkacy. Był nim Józef Piłsudski, choć uznając jego wielkie i niewątpliwe zasługi dla Polski, jednoczenie trudno nazwać go humanista. Przeważająca większość ludzi nauki, a więc twórcy naszej cywilizacji to ateiści. Listy tej nie ma sensu dalej przedłużać. Chodzi tu przede wszystkim o wyraźne zaznaczenie i podkreślenie, że ateizm, nie oznacza jedynie zwykłą negację bóstw i świata nadprzyrodzonego. Ateizm nie jest jedynie odrzuceniem wyimaginowanego boga i obowiązujących praw i reguł moralnych, jak to się często wydaje osobom wierzącym lub odchodzącym od wiary. Ateizm jest zmianą światopoglądu. Odrzuceniem świata urojeń i chciejstwa na rzecz świata realiów, świata faktów, racjonalizmu i humanizmu. Postrzegania świata takim jakim on jest a nie takim jakim byśmy chcieli żeby był. Świata, w którym najwyższą wartością przestaje być wyimaginowane bóstwo a staje się nią człowiek.

           Dlatego też niewiara w Boga bez głębokiego humanizmu może czasem rzeczywiście być nihilistyczna i dekadencka, bo byłaby zamianą światopoglądu urojonego, ale wciąż światopoglądu, na jego brak. Ludzie są istotami społecznym bo nasz gatunek tak właśnie wyewoluował co było niezbędne do jego przetrwania. Zdanie sobie sprawy, że życie obok społeczeństwa, jego odrzucenie lub żerowanie na nim prowadzi w konsekwencji do katastrof indywidualnych lub nawet katastrof całych społeczeństw nie jest jakimś odkryciem KK, a biologiczną cechą naszego gatunku jako takiego. Za faktem tym stoi nie urojone bóstwo ale miliony lat ewolucji. Tak samo jak wierzenie w bóstwa jest iluzją, tak też jest iluzją przekonanie, że można to liczące sobie miliony lat dziedzictwo zwyczajnie zignorować lub odrzucić. Człowiek może żyć tylko w społeczeństwie a życie w społeczności oznacza istnienie kodu moralno-etycznego oraz formalnych praw.

           Etyka ateistyczna oparta jest na humanizmie i często pokrywa się z tą, którą KK sprzedaje nam dziś jako swoja. Należy jednak pamiętać, że przeważająca większość praw moralnych uzurpowanych sobie przez KK, była i jest częścią ogólnoludzkich zasad współżycia istniejących już dużo wcześniej niż Katechizm i mających charakter uniwersalny. Np. nie zabijaj, nie kradnij. Zresztą, czego się nigdy nie mówi w Biblii, te zasady obowiązywały jedynie w stosunku do Żydów. Podobnie ma się rzecz z ideami humanistycznymi. Twórcami ich są myśliciele Oświecenia, w czasach gdy KK wciąż ochoczo popierał feudalizm, absolutyzm i intelektualne wstecznictwo. Dopiero ostatnio, tak naprawdę to od II Synodu Watykańskiego w 1966 roku, KK zaczął podawać idee Oświecenia za swoje własne, dokonując kolejnej już w swojej historii uzurpacji ideologicznej. Nie należy się wiec dziwić, ze wiele idei humanistycznych i humanistyczna etyka graniczy czasem z tym co słychać z ambony.

           Ateizm może być też większym motorem moralnym niż ślepa wiara bo nie jest oparty na strachu przed karą a na racjonalnej, rzeczywistej ocenie naszych poczynań i ich skutków, możliwości i ograniczeń. Ateista żyjący według zasad etyki jego społeczeństwa, w odróżnieniu od żyjącego w strachu przed wiecznym potępieniem wierzący, nie czyni zła nie dlatego że się boi piekieł, ale dlatego, że jest to niezgodne z jego wewnętrznym poczuciem własnej integralności. Ateista nie może pójść do spowiedzi i zostaje ze swoimi uczynkami sam na sam. Pomijając sytuacje prawne obłożone paragrafami, jeśli jest osobą moralną, stara się wyrządzoną krzywdę naprawić, złagodzić jej skutki, oraz stara się więcej czynów mających podobne skutki nie popełniać. Takie postępowanie przedstawia samo w sobie większą wartość etyczną i daje niewspółmiernie większą satysfakcję niż oparte na strachu i niewolniczym serwilizmie. Dla ateisty ludzkość stworzyła i wciąż tworzy moralność, etykę i prawa. Nakłada to nas jeszcze większy obowiązek bo przy ich relatywności zmusza nas do podejmowania trudnych a czasem niebezpiecznych decyzji. Ale decyzje te niezależnie od ich skutków są wyłącznie naszymi. Abstrahując od błędów w prawie i niepewności w sprawach moralnych, jest to wartość znacznie większa niż gotowe regułki wykute w kamieniu ponoć przez Wielkiego Konstruktora.

           Słyszy się również dość często zarzut stawiany przez wierzących, że ateizm pozbawia ludzi celu w życiu. Jest to absolutnie nieprawdą. Ateizm uświadamia nam, że nie istnieje cel absolutny tak jak nie istnieje byt absolutny. Umożliwia wyjście z niebezpiecznego świata urojeń. To wśród wierzących dążenie do celu urojonego często rujnuje ich życie i pozbawia przyjemności życia. Nie mówiąc już o przypadkach ekstremalnych warto zdać sobie sprawę, że istnieje wiele pobożnych małżeństw, dla których seks nie jest przyjemnością życia, bo wpojono im urojony wstyd i poczucie czynienia czegoś złego, nieczystego. Przykładów można by mnożyć ale nie czas i miejsce po temu.

           Świadomy ateizm nie jest też kwintesencją rozpasania i apoteozą doktryny "po nas choćby potop" jak czasem twierdzą wierzący. Nasze działania mają miejsce w kontekście społecznym, i to właśnie społeczeństwo nakłada na nas ograniczenia i nasze obowiązki. Świadomość tych naszych ograniczeń, obowiązków i miejsca w życiu pozwala nam realizować nasze ludzkie cele. Cele, które przez fakt nie bycia absolutnymi wcale nie tracą na wartości. W życiu dążymy do akceptacji społecznej, uznania w zawodzie, szczęścia w życiu osobistym, pozostawienia czegoś po sobie czy zwyczajnie bycia dobrym człowiekiem. Celów tych może być tyle ile jest indywidualnych ludzi na świecie. Każdy nasz cel, akceptowalny społecznie i moralnie, jest wartością samą w sobie, przez fakt bycia naszym własnym przemyślanym i świadomie wybranym celem. Ocenę naszych celów możemy wydać tylko my sami czy są one dla nas satysfakcjonujące czy też nie. Ich wartość leży w tym, że ich naznaczenie sobie jest naszym świadomym aktem a nie poleceniem wydanym niewolnikowi.

           Pisząc z własnego doświadczenia, przyznać trzeba, że zaakceptowania tego stanu rzeczy wymaga wysiłku intelektualnego, przemyśleń i czasu, oraz że nie jest to wcale łatwe. W dzieciństwie niestety wpojono nam idee absolutnego celu jakim jest rzekome zbawienie. Niewątpliwie może to być wygodną proteza intelektualną ale nie zmienia to postaci rzeczy, że jest jedynie wygodnym urojeniem. Ale zaakceptowanie nieistnienia celów absolutnych nie oznacza wcale odarcie nas z sensu życia. Wprost przeciwnie, daje to poczucie wolności, oraz rzeczywistej, pełnej satysfakcji z osiągniętych celów, jakże różnej od tej skutej mentalnością zastraszonego niewolnika. Skłania do prawdziwych refleksji gdy spotka nas niepowodzenie. Zdać też należy sobie sprawę, że większość ludzi wierzących rzadko tak na prawdę myśli o owym celu absolutnym, którym jest urojone życie wieczne po śmierci i urojone zbawienie. W normalnym życiu wierzący jak i ateiści dążą do celów, które sami sobie wyznaczają. Ale w chwili refleksji wierzący sami sobie wartość tych ludzkich celów deprecjonują stawiając je niżej od urojeń. Przypadków osób, które prawie całkowicie skoncentrowały swe życie na urojonym celu absolutnym nie będę tu omawiał. Takim ludziom należy po prostu głęboko współczuć.

           Ateista chce żyć tak samo jak wierzący, ale nie boi się śmierci, jedynie umierania. Nie było mnie przed moim narodzeniem, nie będzie po mojej śmierci. Niebytowi nie przeszkadza, że go nie ma przed narodzeniem czy po śmierci. Niebytu nie ma. Niemniej nasze życie można, a nawet należy, przeżyć uczciwie i godnie bez odwoływania się do mitów. Ateiście daje ulgę świadomość, że po śmierci nie będziemy okrutnie obdzierani kawałek po kawałku z naszych ludzkich marzeń, pragnień, dążeń, pamięci wspaniałych przeżyć i wspomnień, miłości do bliskich mu osób.

           Obdzierani z całej naszej ludzkiej osobowości. Że nie dokona się na nas aktu psychicznej "lobotomii" po której żałosny kikut naszego JA niczym w narkotycznej euforii wielbił będzie Wielkiego Konstruktora. To też byłaby forma niebytu gdyby to było prawdą. Na szczęście ateiści zdają sobie sprawę, że tak nie jest.

           Religie istnieją w różnych formach od zarania historii naszego gatunku. Nie ma co do tego wątpliwości. Powstały jako próba zrozumienia i "naprawienia" świata stworzona przez bezradnego człowieka w zamierzchłej przeszłości. Ale ani nic one nie wyjaśniły ani niczego nie naprawiły. A czasu religie miały naprawdę dużo. Wprost przeciwnie zinstytucjonalizowane stały się hamulcem cywilizacyjnym i bastionem ignorancji i głupoty, czego ukoronowaniem było Średniowiecze. Religia jest protezą intelektualną oferującą bezpieczne niewolnictwo, brak odpowiedzialności oraz rozwiązanie urojone. Jak mawia mój brat zamiast modlić się o deszcz lepiej zacząć kopać kanały irygacyjne. Nie wiem dokąd zmierza ludzkość ale nie wiedzą też tego nadęci iluzją własnej ważności luminarze bóstw urojonych. Wiem natomiast, że naszych problemów nie rozwiążą działania zastępcze oferowane przez religie. Bycie rozumnym zwierzęciem, czemu histerycznie zaprzeczają niektórzy wierzący, nie jest deprecjacją ludzkości jako takiej, natomiast stawia nas "na ziemi". Fakty pozostają faktami niezależnie od tego, że wolelibyśmy żeby mile łechtały nasze antropocentryczne wspanialstwo. Porażką religii jest to, że postulują przyczyny zjawisk w zależności od tego jak się te przyczyny nam podobają a nie jakie one są w rzeczywistości. W efekcie próby rozwiązania owych widocznych problemów mające na celu wyeliminowanie urojonych przyczyn z góry skazane są na porażkę, a często powodują jeszcze bardziej katastrofalne skutki niż początkowy problem. Jak mawia mój brat: "Nie zmienia się sprzęgła gdy popsuły się hamulce".

           Spotkałem się również z zarzutami, że ateizm jest desperacką próbą negacji Boga, lub nawet, że jest próba jego poszukiwań. Jeśli mowa o osobach wątpiących w okresie intelektualnej transformacji jest to niewątpliwie prawda. Ale w przypadku kogoś z uformowanym światopoglądem ateistycznym, jest to dość płytka intelektualnie projekcja własnych odczuć, strachów i leków wierzącego na drugą osobę. Ateizm jako stan umysłowy nie neguje ani nie poszukuje Boga bo nie może negować i szukać niebytu. Mówienie o tym dlaczego krasnoludki nie istnieją nie oznacza przecież, że w nie wierzymy po cichu lub całym jestestwem łakniemy ich bytu poza sferą bajek. Ateizm neguje natomiast światopogląd oparty na urojeniach wykazując jego błędność, marazm i stagnację intelektualną jako zjawisko społecznie szkodliwe, którego skutki w skrócie opisałem powyżej (są one często omawiane na łamach "Horyzontu"). Wykazywanie absurdalności doktryn religijnych, ich niekonsekwencji i płycizn intelektualnych oraz argumenty na nie istnienie Wielkiego Konstruktora są narzędziem w dyskusjach a nie ich celem.

           Nasza egzystencja na tej planecie może trwać krótko i być jedynie króciutkim epizodem w historii życia na Ziemi. W końcu parę milionów lat to nie tak długo w skali geologicznej. Jeśli jednak Ziemi nie trafi w najbliższym czasie potężny asteroid to przyszłość ludzkości zależy tylko i wyłącznie od nas. Choć daje to bez wątpienia pewne poczucie niepewności, napawa jednak optymizmem, daje poczucie pełnej satysfakcji i wolności oraz świadomość, że nie jesteśmy pionkami w szalonym eksperymencie kapryśnego bożka. Porażki ludzkości są wyłącznie jej porażkami, a ludzkie sukcesy, sukcesami ludzkości.

Roman Zaroff

 

źródło: Ateista.pl

 

Autor: Roman Zaroff