JustPaste.it

Czytać - nie czytać, skrytykować warto

Z okazji kolejnego nowego roku (okazja równie dobra, jak każda inna, ale niech będzie) chciałbym podzielić się z kimś nową porcją moich przemyśleń. Ateista.pl znakomicie się do tego nadaje. ;)

W czasie studiów łączyłem przyjemne z pożytecznym pracując na stanowisku monopolowym w sporym (jak na niewielką miejscowość) sklepie wielobranżowym. Pracowałem codziennie po 12 godzin przez dwa miesiące, więc mam co wspominać. Pomiędzy akapitami będę wstawiał dialogi zapamiętane ze sklepu - każdy z nich jest autentyczny. I wiem, że ciężko w to uwierzyć.

Czasem sam w to nie wierzę.

***

Mam pomysł na eksperyment. Jeśli ktoś zechce go przeprowadzić, proszę poinformować mnie tylko o wynikach.

A pomysł jest taki: dwie osoby o miłej aparycji (najlepiej mieszanej płci) ubierają się w koszulki KUL-u (ewentualnie w takie z logo "Jezus żyje" z trendy rybką) i ruszają w miasto z dwoma - trzema pytaniami na tematy wiary i religii. Po dniu ciężkiej pracy podliczają wyniki i za miesiąc ruszają w tę samą okolicę z identycznymi pytaniami, ale już w koszulkach reklamujących np. "Fakty i Mity". Oczywiście staramy się, aby przepytywane grupy były w obu przypadkach zbliżone.

Jeśli wyniki zbiegłyby się z moimi przewidywaniami, byłby to przyczynek do dyskusji o konformizmie Polaków, a także o wiarygodności sondaży w ogóle.

***

Ze sklepu:

- Poproszę ketchup w sprayu...

***

Ostatnio miałem większą lub mniejszą przyjemność przeprowadzenia kilku dłuższych rozmów w Internecie. W każdej z nich mój adwersarz chociaż raz argumentował za pomocą jakiegoś porównania. I za każdym razem krzywiłem się: nie lubię porównań! Odpowiednio wybrawszy porównanie wszystko można "udowodnić". Przykład? Proszę bardzo, nawet dwa. Moja babcia mawia, że jeśli mamy kamień i będziemy go przetaczać z miejsca w miejsce, będzie on cały czas nagi i zimny. A jeśli pozostawimy go w jednym miejscu, ładnie obrośnie mchem. Stąd wniosek, że człowiek powinien osiedlić się, nie zaś wędrować po świecie. Natomiast średniowieczny bliskowschodni mędrzec Hodża Nasreddin zwykł był powtarzać, iż o ile woda stojąca zarasta rzęsą i innym plugastwem, to woda bieżąca pozostaje czysta. Co daje oczywiście wniosek przeciwny temu wysnutemu przez moją babcię.

Drugie porównanie należy do moich ulubionych. Usłyszałem je od pewnego księdza. Oddajmy mu głos:

"Pewien ateista chciał się przeprawić przez rzekę i w tym celu wynajął starego przewodnika z łódką. Podczas przeprawy ateista zauważył, że na każdym wiośle przewoźnika jest jakiś napis. Jedno wiosło nosiło napis: 'wiedza', drugie zaś - 'wiara'. 'Wiedza - tu się zgodzę', rzekł ateista, 'ale wiara nie jest do niczego potrzebna'. Na te słowa przewoźnik puścił wiosło z napisem 'wiara' i łódź zaczęła kręcić się w kółko. Wówczas ateista zrozumiał, że tylko połączenie wiary i wiedzy pozwala ludziom żyć godnie".

Cóż, dziwny był ten ateista. Ja zrozumiałem tylko tyle, że cholernie trudno pływać łódką, jeśli używa się tylko jednego wiosła.

***

Ze sklepu:

- Poproszę chleb w plasterkach...

***

Minęło pięć miesięcy od opublikowania na łamach ateista.pl mojego artykułu na temat kary śmierci. Wywołał on w pewnych miejscach małą dyskusję, która pozwoliła mnie samemu szerzej spojrzeć na ten problem i usystematyzować swoje odczucia. Uważam, że debata na temat KŚ jest prowadzona w zły sposób. Zwolennicy krzyczą "TAK!", przeciwnicy - "NIE!"... Nikt nie próbuje wysłuchać argumentów drugiej strony. Przyjąłem następującą taktykę: ilekroć byłem atakowany na grupach dyskusyjnych za swój artykuł, grzecznie i spokojnie prosiłem o konkretne zarzuty. W drugim, trzecim poście mój rozmówca od prób obrażenia mnie przechodził do rzeczowych argumentów. Okazało się, że tak naprawdę nie chodzi o "absolutne tak" lub "absolutne nie" dla KŚ - diabeł tkwi w szczegółach.

Morderców można z grubsza podzielić na pięć kategorii:

1. "Mordercy z przypadku", którzy popełnili zbrodnię nieumyślnie.
2. Ludzie popełniający morderstwo "w afekcie", z zemsty, w szale itp.
3. Osoby chore psychicznie, nie panujące nad własnymi czynami.
4. Mordercy zawodowi, chłodni, związani ze zorganizowaną przestępczością.
5. Mordercy "z zamiłowania", psychopaci.

Zazwyczaj godziliśmy się w rozmowach, że w pierwszych dwóch przypadkach KŚ byłaby niewspółmiernie surowa w stosunku do winy. W trzecim przypadku jest konkretny dylemat - ja uważam, iż należałoby postawić na izolację i leczenie (neurochirurgia robi duże postępy), inni na eliminację. Godzimy się jednak, że w tym przypadku KŚ nie jest karą we właściwym tego słowa znaczeniu, lecz środkiem zapobiegawczym - mnie za mocno pachnie to faszyzmem. Punkt czwarty - dopóki przestępczość jest tak silna, jak obecnie, KŚ nie dotknie takich delikwentów. A przestępczość należy zwalczać u podstaw - siłą poradzi sobie z nią tylko totalitaryzm. Co do punktu piątego sam mam wątpliwości. Przypomina on punkt trzeci, z tą różnicą że tamtym osobnikom mordowanie nie sprawia przyjemności. Jednak wzdragałbym się przed KŚ nawet dla zwyrodnialców - o powodach napisałem pięć miesięcy temu.

Zastanawiam się ile czasu upłynie, zanim ludzie przestaną patrzeć na takie złożone problemy w kategoriach "czarne - białe".

***

Ze sklepu:

- Ma pan jajka?
- Mam... [ludzie w kolejce zaczynają chichotać, ale mój klient nadal nie zaskoczył]
- Cztery.
- Nie, dwa... [kolejka zanosi się śmiechem - tym razem już wspólnie z bohaterem dialogu]

***

Humaniści pewnie mnie zakrzyczą (lub wyniośle zignorują), ale powiem to: nie ufam filozofom, nie ufam filozofii. Irytuje mnie, że panujący obecnie trend pozwala bez wstydu (a nawet z pewną dumą!) obnosić się z nieznajomością podstawowych zagadnień z zakresu matematyki i nauk przyrodniczych. Filozofia bez podpory nauk ścisłych może prowadzić na manowce. Jestem sceptyczny wobec traktowania własnych przemyśleń nie popartych obserwacjami tak, jakby miały siłę dowodu. Nasz aparat myślowy ewoluował w konkretnych ziemskich warunkach, nie jest on organem wystarczająco zaawansowanym, by rozumieć pewne faktycznie występujące zjawiska. Rozumując "po ludzku" można dojść do wniosków nie pokrywających się z rzeczywistością. Człowiek nie jest sobie w stanie wyobrazić chociażby zakrzywienia przestrzeni, czy faktu stałej prędkości światła dla różnych obserwatorów, niezależnie od ich wzajemnej prędkości względem siebie. Te zjawiska możemy badać za pomocą aparatury, tak materialnej, jak i "wirtualnej" (jaką jest matematyka).

Naturalnie nie odrzucam filozofii w ogóle. Jestem przeciwny jedynie gloryfikowaniu jej przy odrzuceniu nauk przyrodniczych. Moim zdaniem nie powinno się tworzyć sztucznego podziału na "humanistów" i "ścisłowców". Zauważam też, że o ile większość znanych naukowców orientowała się doskonale w zakresie filozofii (jestem w posiadaniu ciekawego opracowania "Fizyka a filozofia" pana Heisenberga; zainteresowanych proszę o maila), o tyle większość znanych filozofów traktowała nauki przyrodnicze z wyniosłą pogardą, lub, co gorsza, wykazywało się ignorancją (polecam ostatnio wydane "Modne bzdury" panów Sokala i Brickmonta). Oczywiście istnieją chlubne wyjątki, jak choćby pan Russell.

Kiedy jestem świadkiem lub uczestnikiem dyskusji, która oddala się za mocno od rzeczywistości zbaczając w jałowe "filozofowanie", zazwyczaj przypomina mi się rozmowa, którą posłyszałem podczas studiów. Dwóch znajomych rozmawiało o tzw. Rzeczach Ostatecznych, raju, grzechu pierworodnym itp. W pewnym momencie jeden z nich powiedział coś takiego: "... nie wiem czy wiesz, ale były DWA jabłka...". Wyglądał przy tym na całkiem pewnego tego, co mówi.

W sumie jestem mu wdzięczny - od tej pory zacząłem czytywać o historii i teraźniejszości filozofii, a każdej dyskusji uważnie się przysłuchiwać...

***

Ze sklepu:

- Dać panu torebkę na tą reklamówkę?...

***

Jestem niewolnikiem! Ja, który tak sobie cenię samodzielne myślenie. Zostałem umiejętnie złapany w sidła. Pozostaje mi już tylko pogratulować wygranej mojemu... przeciwnikowi? Nie... Może trochę pasożytowi. Zaraz wyjaśnię.

Pamiętacie, jak było za dawnego, jedynie słusznego ustroju? Urządzenia AGD naprawiało się dziesiątki razy, aby dłużej posłużyły. Ubrana cerowało się, nicowało i odnawiało, ile tylko było można. Było to ekonomiczne i przyjazne środowisku (abstrahując od przemysłu, który korzystał z zasobów naturalnych niefrasobliwie i rabunkowo). A teraz? Dałem sobie wmówić, że lekko znoszony ciuch jest już do wyrzucenia, że butów się nie naprawia, a wymienia na nowe, że urządzenia mają "ergonomiczne" obudowy uniemożliwiające ich naprawę... Stałem się konsumentem produktów jednorazowych, doskonale podtrzymującym popyt i umożliwiającym korporacjom stałą egzystencję. I co z tą całą modną ochroną środowiska? Czy gotowi jesteśmy zrezygnować z luksusu, by oszczędzać surowce nauralne? Czy też zadowolimy się mydleniem oczu, jakim jest segregacja odpadów? Nie mówiąc już o tym, że zmiany musiałyby dotyczyć albo wszystkich, albo nikogo - inaczej nie mają sensu.

Jest jednak druga strona medalu. Otóż dzięki stałemu popytowi na coraz nowsze przedmioty są utrzymywane miejsca pracy - także nasze. Może właśnie dzięki temu ta cała karuzela się jeszcze kręci? Czytam właśnie "Globalizację" Stiglitza - zobaczymy czy będę mądrzejszy jak skończę.

***

Ze sklepu:

- Poproszę dziesięć bułek.
- [zrozumiałem: "Dziesięć i pół"] Ale w butelkach już nie ma, są tylko w puszkach.
- BUŁKI ?!?
- Ahaaa...

***

Zima zaskoczyła drogowców, a także mojego kolegę - wpadł do rowu w drodze do klienta. Traf chciał, że jechałem razem z nim. I co? I wstyd! Złapałem samego siebie na strasznie głupiej myśli - ale od początku. Kiedy wyjeżdżaliśmy, była fatalna pogoda. Śnieg z deszczem itp. Pomyślałem: ale by był problem, gdybyśmy mieli wypadek - dzień w plecy, kłopot z umówioną wizytą... A po wypadku pomyślałem: no proszę - tak jak myślałem! Po czym sam siebie ofuknąłem.

Kiedy się najczęściej myśli o wypadku? Wtedy, kiedy jedzie się samochodem w kiepską pogodę. A kiedy się najczęściej uczestniczy w wypadku? Ano wtedy, kiedy jedzie się samochodem w kiepską pogodę... Żadne przeczucie czy jasnowidzenie - zwykły rachunek prawdopodobieństwa. Matematyka królową nauk!

Chociaż podobno były dwa jabłka.

***

Ze sklepu:

- Czy ta czekolada jest z całymi orzechami?
- Tak, proszę dotknąć - wystają...
- Ale czy to są całe orzechy, czy w kawałkach?
- Nie wiem... Chyba w kawałkach.
- A to nie, dziękuję, muszą być całe...
- ?...

***

Pomyślałem sobie przy okazji, że kierowcy powinni zakładać na zimę nie tylko zimowe opony na koła samochodu. Również zimowe opony mózgowe.

***

Ze sklepu:

- Poproszę wodę półtoralitrową w niegazowanej butelce.

***

Kiedyś miałem poważniejszy wypadek - jadąc do klienta (na szczęście służbowym autem ;) ) wpadłem w poślizg i ściąłem znak drogowy. To, że nic wielkiego mi się nie stało, to czysty przypadek. Akurat nikt nie nadjeżdżał z naprzeciwka. Znak, na który wjechałem, wyhamował mnie i nie wpadłem do rowu. Zmieściłem się pomiędzy dwiema betonowymi latarniami.

A po co to piszę? Żeby osoby, którym podobna sytuacja się nie przydarzyła, uspokoić. A mianowicie: nie miałem żadnych przeżyć mistycznych i nie nawróciłem się; mimo iż do mojego przypadku jak ulał pasuje tekst: urodziłem się na nowo. Nie było też całego życia przelatującego przed oczami (to dopiero w firmie, kiedy spotkałem się z dyrektorem administracyjnym...), zmarłych krewnych itp. Reasumując - tym doświadczeniem dowiodłem, ze niewierzący niekoniecznie nawraca się w obliczu niebezpieczeństwa.

***

Ze sklepu:

- Poproszę jedno zwykłe mleczko i dwie zagęszczone bułki.
- Bułki mamy tylko zwykłe, ewentualnie mogę panu zagęścić...
- Eee, to znaczy jedno zagęszczone mleczko i dwie zwykłe bułki...

***

Boję się przepuścić nowoczesną kobietę w drzwiach. Poważnie! Kiedyś o mało co nie dostałem po pysku za tak szowinistyczne zachowanie. "Równouprawnienie kobiet"? Ładny, hm, eufeminizm. To już zakrawa na ucisk mężczyzn. Część kobiet narzeka, że coraz mniej jest dżentelmenów. A niby jak ma być ich więcej, skoro trudno im się rozmnażać? Kobieta nowoczesna woli metroseksualnego koguta domowego.

Wiem, że przesadzam. Ale od tego są kontrowersyjne felietony, żeby w nich przesadzać. ;)

***

Ze sklepu:

- Są gorące kubki?
- Są.
- To poproszę makaron z sosem śliwkowym.
- (?) Chyba nie ma, ale sprawdzę... [sprawdzam] Nie, nie ma.
- Ale moja dziewczyna mówiła, że są... Ania! [podchodzi Ania] Pokaż, gdzie to jest.
- Tu, po lewej.
- [patrzę we wskazane miejsce] Makaron z sosem... myŚLIWskim?
- Tak. A ty co powiedziałeś?
- Nie, nic...

***

W szkołach na lekcjach polskiego przewija się pytanie: "być czy mieć"? Tak, jak by nie można było tego pogodzić. Wiem zresztą chyba, dlaczego to pytanie zadaje się tak młodym ludziom. Oni automatycznie odpowiedzą: "być", dumni ze swego nonkonformizmu. Ciekawe, ilu z nich próbowało kiedyś być, a nie mieć. Dawni idole punkowej młodości są opluwani za "sprzedanie się korporacji". Ciekawe, ilu z plujących zdecyduje się na życie na skłocie.

Druga sprawa związana z młodzieńczymi ideałami. Na pytania, czy mam zamiar w przyszłości wziąć ślub kościelny, ochrzcić dziecko, przyjmować księdza po kolędzie - odpowiadam przecząco. Słyszę wówczas, że pytający w sumie też ma w dupie kler, ale co ludzie powiedzą, będą szydzić i nękać, że dla świętego spokoju, i tak dalej. No nie! Czy tego młody Polak uczy się przez kilkanaście lat edukacji? Cała literatura szkolna zgodnym chórem wychwala nonkonformistów, ludzi idących pod prąd, łamiących skostniałe układy. Kolejny przykład na to, jak łatwo jest napchać gębę frazesami, a jak trudno jest żyć zgodnie z własnym sumieniem.

***

Ze sklepu:

- Magda, mamy tiktowe miętaki?...

***

Spotkałem się nie raz i nie dwa ze zjawiskiem swoistej dumy niszowej - dumy z przynależności do pewnej wąskiej grupy ludzi, których łączy wspólne zainteresowanie (mają tak również niektórzy ateiści ;) ). Przykład: kiedy w szkole średniej bawiłem się RPG, usiłowałem to zjawisko popularyzować. Napotkałem na opór jednego ze "swoich" graczy, u którego stwierdziłem pewien rodzaj schizofrenii - z jednej strony chciałby on mieć swój program w TV, kącik w większej gazecie, a z drugiej strony uważał, że jeśli więcej osób zainteresuje się RPG, wówczas ta rozrywka nie będzie już tak elitarna (padło właśnie takie słowo). Pomyślałem, co by było, gdyby podobnie rozumowali twórcy pisma "Magia i miecz", z którego dowiedzieliśmy się o tej całej hecy. Całe szczęście, że nie każdy chce należeć do elity.

***

Ze sklepu:

- Po ile pan ma te ciasteczka?
- Ale to są skrzydełka kurczęce...

***

Zdarzyło mi się parę razy brać udział w rozmaitych galach i uroczystościach. Byli na nich również dziennikarze pism lokalnych. Łatwo ich było rozpoznać w tłumie. Nie wiem, czy to jakaś ich wspólna choroba, czy pewien rodzaj snobizmu (oni pewnie wolą określenie "ekstrawagancja"), ale wyróżniali się wyglądem. Podręcznikowy dziennikarz lokalnej gazety ubiera się tak: kurtka w stylu militarystycznym, z możliwie największą ilością wypchanych kieszeni. Bladoniebieskie dżinsy z obowiązkowymi "przypadkowymi" dziurami tu i ówdzie. Buty sugerujące kilkukrotne przekręcenie się ich licznika. Cała postawa zaś mówi: "jestem sobą i jestem z tego dumny, wy nędzne japiszony w garniturkach".

Na koncert Pidżamy Porno zakładam co innego niż na otwarcie nowej siedziby jednej z większych polskich firm. Nie uważam tego za wyraz konformizmu. Uważam to za oznakę kultury i szacunku dla innych. Obnoszenie się ze swoją "niezależnością" jest tak powierzchowne, że przekracza granice śmieszności, a imponuje tylko dzieciom. Tacy "nonkonformiści" stają się niewolnikami własnego wizerunku w dużo większym stopniu, niż ktoś, kto potrafi dopasować ubiór do okoliczności. W taki sposób również zniewolone są ceniące sobie niezależność i "wolność" subkultury młodzieżowe. Można chodzić w drelichu lub garniturze i być bardziej świadomym punkowcem, niż małolaty w punkowych mundurkach.

Jeśli przypadkiem obraziłem dziennikarzy, których z racji konformistycznego ;) ubioru przeoczyłem, to bardzo przepraszam. Wy wiecie, że to nie o Was!

***

Ze sklepu:

- To w tej małej butelce to jest sok czekoladowy?

***

Tu miałem napisać o Ukrainie, ale Pizzer mnie wyprzedził. Napiszę tylko to, co usłyszałem od autorki bloga "breathing-in-fumes". Zauważcie, że ludzie z pomarańczowymi wstążkami, jakich widzi się na ulicach, to głównie młodzież. Są to ci, którzy w pewnym sensie "przespali" swoją szansę na rewolucję - w czasie polskich przemian byli za młodzi lub nieświadomi sytuacji. Teraz widzą możliwość "spożytkowania" gdzieś młodzieńczego buntu, więc bez większego zrozumienia tematu zakładają wstążki i solidaryzują się z Juszczenką, czyli, jak im się wydaje, z całą Ukrainą...

Czarne i białe, czarne i białe... Jak długo jeszcze?

***

Ze sklepu:

- Są jakieś napoje?
- Hoop, Hellena...
- Nie, nie chcę tej chemii... Poproszę Sprite'a.

***

Zniknęła gdzieś moda na bookcrossing - pozostawianie przeczytanych książek w miejscach publicznych, aby inni mogli również z nimi obcować. Idea niby szczytna, ale pomyślcie, co by powiedziały wydawnictwa płytowe na CD-crossing? Podniosła by się niesłychana wrzawa! A czym się to różni? Książki osiągają ceny niewiele niższe od płyt. Wychodzi na to, że różni się to wielkością wpływów wydawnictw płytowych i książkowych.

Dyskusja nad tym jest jednak czysto akademicka - w polskich realiach wędrówka książki kończy się dość szybko w prywatnym księgozbiorze lub w punkcie skupu makulatury.

***

Ze sklepu:

- Poproszę mleko, ale to cienkie.
- Eee... chude?
- No, chude...

***

Czy znowu się zawiodę? Powstała Unia Lewicy. Polskie bagienko polityczne zniesmacza mnie i odrzuca. To, czego mi u naszych polityków brakuje, to uczciwość. Już nawet nie fachowość - uczciwość. Mam szczerą nadzieję, że UL okaże się wysepką na owym bagienku. Że nie stanie się lewicową wersją PO lub AWS. Że nie przyjmie do swego grona oszołomów.

Ano, zobaczymy.

***

Ze sklepu:

- Poproszę ten pomarańczowy lemon.

***

Mijaliście kiedyś miejsce wypadku w chwilę po wydarzeniu? Zawsze razi mnie tłum gapiów, jaki zbiera się dookoła. Nie pomagają, nie przeszkadzają - po prostu sycą oczy widokiem krwi. Przypominają sępy. Zastanawia mnie, o czym oni w tym momencie myślą? Czy cieszą się, że nieszczęście przydarzyło się komuś innemu? Czy chcą na żywo zobaczyć coś, co widzieli tylko w TV? Czy w ogóle myślą o czymkolwiek? Napawa mnie to wstrętem.

***

Ze sklepu:

- Poproszę chleb.
- Krojony czy cały?
- Tak.
- Ale cały czy krojony?
- Niech będzie.
- Proszę [podaję cały chleb]
- Wie pan co? Ja jednak wolę krojony...

***

Znowu zima, Adaś znowu lata i przykuwa rodaków do telewizorów. Nie przepadam za oglądaniem sportu w ogóle, a już ciężko mi podać dyscyplinę mniej widowiskową niz skoki narciarskie (brydż?). Sądzę, że gdyby Polak odnosił światowe sukcesy w bierkach, to one stałyby się u nas sportem narodowym.

Czekam na jedno: jak zachowają się wielbiciele Małysza, gdy ten przestanie dobrze skakać. Chyba lepiej by było dla niego odejść teraz, w świetle sławy, niż powoli spadać na coraz gorsze miejsca. Nasi kibice bywają bezlitośni dla przegranych.

***

I już po szóstym piwie. Czy smakowało podobnie, jak piąte? Kolejnego pewnie nie będzie - nie chcę skończyć jak Małysz za parę lat. Człowiek z wiekiem staje się rozumny. Człowiek z wiekiem... do trumny.

Bartek Bartkowski

 

źródło: ateista.pl

 

Autor: Bartek Bartkowski