JustPaste.it

Sekrety alchemii

Książki Coelha przeczytały tysiące (lub nawet miliony) ludzi na całym świecie. Jaka kryje się w nich tajemnica? Poznaj sekrety alchemii tego znakomitego pisarza.

Książki Coelha przeczytały tysiące (lub nawet miliony) ludzi na całym świecie. Jaka kryje się w nich tajemnica? Poznaj sekrety alchemii tego znakomitego pisarza.

 

Pisząc o prozie Coelha, nie możemy nie zacząć od notek o autorze. Od zupełnie jeszcze skromnej na "Alchemiku" do ostatniej - "Weronika postanawia umrzeć" - triumfalnie rosną cyfry podające ilość sprzedanych egzemplarzy, języków, na które został przetłumaczony i krajów, gdzie go wydano. Wreszcie wydawca może napisać: "dziś jeden z najbardziej poczytnych pisarzy świata", a nawet: "miliarder, a zarazem niestrudzony pielgrzym do źródeł prawdy". Jego rozentuzjazmowani czytelnicy - entuzjazm to ich cecha wyróżniająca, a natykam się na nich na każdym kroku; w autobusach komunikacji miejskiej i w kawiarni PAN-u - błogosławią go właśnie za ten entuzjazm, który poczytny autor zdaje się wszędzie rozsiewać.

Ulegając sugestiom wzięłam się kiedyś do lektury bijącego rekordy poczytności "Alchemika". Czytam i oczom nie wierzę - baśń ma swoje prawa, ale żeby aż tak partaczyć elementarny literacki warsztat? Brak nawet potoczystości tym monotonnym, bezbarwnym zdaniom, wystylizowanym na świętą prostotę i opowiadającym o przygodach (?) andaluzyjskiego pasterza, który posłuchał głosu ze snu i rzucił wszystko, aby odnaleźć gdzieś w Egipcie obiecany skarb. Niby nic w tym złego, baśń jak baśń: w końcu jej rola polega na tym, by przeprowadzić młodego bohatera przez grożące mu niebezpieczeństwa do skarbu i królewny. Ale tu jeszcze ten groch z kapustą: na pierwszej stronie biedny pasterz czyta owcom do snu Oscara Wilde'a, a kilka stron dalej zjawia się przed nim Melchizedek, Król Salem, aby powierzyć mu sekret wszechświata. Pasterz sprzedaje wszystkie owce, żeby ruszyć po skarb do piramid, ale na afrykańskim brzegu zostaje okradziony i musi przez rok pracować jako pomocnik w sklepie. Baśń przy tej okazji zmienia się przez kilka rozdziałów w tchnący optymizmem poradnik "Jak zdobyć klienta i odnieść sukces w handlu".

Niewątpliwie jest to książka "byle jaka", jak zatem wytłumaczyć jej niebywały sukces? Książki Coelha odpowiadają na fundamentalne pytanie "jak żyć?", wykorzystując w tym celu poetykę poradników i omówień popularyzujących odkrycia różnych kierunków psychologii i psychoterapii lub orientalnych tradycji religijnych. Od podobnych tekstów roi się w rozmaitych magazynach ilustrowanych, zwłaszcza tych przeznaczonych dla kobiet. Mają one tendencję do przekształcania się w dziesięciopunktowy plan typu "Jak się uwolnić od toksycznej miłości" albo "Jak zmienić pracę na bardziej satysfakcjonującą" i są często streszczeniami książek o podobnych tytułach. Coelho sięga więc chętnie po styl poradnikowy wplatając go w fabułę o bohaterze - nazwijmy go - poszukującym. Wykorzystanie form wypowiedzi dobrze już osadzonych w kulturze masowej niewątpliwe wpływa na sukces handlowy Coelha, ponieważ wszystko, co pisze, brzmi niezwykle przekonywająco, porusza w sercu czytelnika znajomo brzmiące struny. Jego przepis na "szczęście", "miłość" i "odnalezienie samego siebie" potwierdza "prawdy", które do umysły czytelnika przeniknęły już skądinąd, owiane ezoteryczną mgiełką rzekomego autorytetu nauki. Serwuje je w ezoteryczno-religijnym sosie, który stanowi główny smak jego kuchni.

Swoich "bohaterów poszukujących" z łatwością umieszcza w dowolnym kręgu religijno-kulturowym, próbuje zjednać sobie czytelników wedle formuły "dla każdego coś miłego". Akcja "Nad brzegiem rzeki Piedry siedziałam i płakałam" toczy się w Lourdes wśród feminizujących teologów katolickich oraz członków Ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Bohaterem "Piątej góry" jest prorok Eliasz. Powyciągane z różnych źródeł i odpowiednio rozbrojone paradują tu przed nami mądrości filozoficzne i religijne, tradycje mistyczne, ezoteryczne i okultystyczne całego świata, do tego psychoanaliza i antypsychiatria. Niech nas to bogactwo nie rozprasza! Coelho bez wysiłku sprowadza pisma nauczycieli wszystkich religii świata do wspólnego mianownika: "poznali prawdę istnienia, i [ich] pisma można sprowadzić do jednego słowa: >>Żyjcie!<<. Jeśli będziesz żył, Bóg będzie z tobą.

Socjologia opisując kulturę masową operuje pojęciem "homogenizacji". Zjawisko to polega, między innymi, na sprowadzaniu trudnych treści kultury wysokiej do formy, w której mogą być one absorbowane bez wysiłku przez każdego. Homogenizacja znosi opozycję między kulturą wysoką i niską, a także ujednolica wszelkie jej treści. Kultura wysoka w rzeczywistości rynkowej ma przed sobą alternatywę: albo dać się rozcieńczyć na łatwo-strawną papkę i zamienić w rozrywkę, albo zniknąć. Podobną alternatywę ma przed sobą w kulturze masowej religia: albo stanie się atrakcyjnym towarem uprzyjemniającym życie, albo - nudna, niezrozumiała i wymagająca - zniknie. To, co robi z treściami religii Paolo Coelho, można właśnie opisać jako "homogenizację religii": "Łagodna muzyka i przyćmione światło w jadalni czyniły atmosferę niemal religijną. Religia - dlaczego by nie spróbować zanurzyć się w głąb siebie w poszukiwaniu resztek religijności, okruchów wiary?" - zapytuje wychowana w laickiej Jugosławii bohaterka. No właśnie, dlaczego nie? Coelho, jak każdy prestigitator masowej kultury, wytwarza popyt na towar, który chce sprzedać. Jeśli religia była kiedyś, w swym pierwotnym rysie, znakiem sprzeciwu wobec zła, to możemy być pewni, że rys ten bezpowrotnie utraciła. U Coelha religia staje się łatwa, oczywista i zrozumiała dla każdego, w dodatku ekscytująca, bo - jak dla Weroniki - całkiem nowa. Nie ma potrzeby walczyć z nią, ani o nią. Nie wywołująca oporu i sprzeciwu, głosząca to, co każdy chce usłyszeć, religia staje się dobrem poszukiwanym. Przyjmuje się ją, bo poprawia humor i dodaje odwagi, zachęcając do podejmowania większego ryzyka na... rynku pracy.

W "Alchemiku" autor przekazuje prawdy szczególnie dla siebie charakterystyczne, prawdy o - jak je nazywa - prawach rządzących wszechświatem. Powołując się na znajomość sekretu alchemii zachęca czytelnika, aby zawierzył swoim pragnieniom i przeczuciom: szczęście, o którym marzy, jest zawsze osiągalne. Czytelnik ma uwierzyć, że Wszechświat - czy "dusza Wszechświata", bo ma on naturę duchową, nie materialną - niczego bardziej nie pragnie, niż spełniać jego najgłębsze pragnienia. Przepis na życie tu i w innych książkach Coelha jest prosty: "Zaryzykuj, a wygrasz!" - zachęca naruszając elementarne poczucie realizmu. New-Age'owy światopogląd "Alchemika" - bo tak go należy nazwać - wyczerpuje się w magicznej wierze, że świat nie ma nic innego do roboty, jak spełniać nasze pragnienia; i zrobi to, o ile wiemy jak na niego wpłynąć, jak się do "duszy świata" czy "kosmicznej energii" dobrać; a także w dość cudacznym pomyśle - rzekomo wziętym z Einsteina - że skoro materia i duch to właściwie jedno, człowiek rozwijający się duchowo uwolni się szybko od kłopotów finansowych. Rozwój duchowy nie jest drogą wyrzeczeń i cierpienia - jak to bywało w innych religiach - lecz dochodzeniem (przez kilka trudnych prób - jak w baśni) do ziemskiego szczęścia, nasycenia i dobrobytu materialnego. Napis na okładce "Alchemika" może niejednego człowieka przerazić: "Autor burzy wszelkie bariery bojaźni, które powstrzymują strumień naszych pragnień". Na szczęście po lekturze książki dowiadujemy się, że pragnienia pasterza są mało wywrotowe: niezły mająteczek i ładna żona. Trzeba by wreszcie zadać pytanie, jak taki towar może się cieszyć powodzeniem w kraju szumnie zwanym katiolickim. Czyżby religijny kicz, tolerowany, a właściwie wspierany przez polski Kościól od wielu lat, oraz hurra-optymistyczna duchowość wszelkich ruchów oazowych osłabiła wreszcie samą siebie do tego stopnia, że nie może już obronić się myślowo przed hochsztaplerem Coelhem? Czyżby to się najzupełniej zgadzało z katolicyzmem? Nie przeczyło samej jego istocie?

W ostatnio wydanym bestsellerze "Weronika postanawia umrzeć" bohaterka po nieudanej próbie samobójstwa ląduje w szpitalu psychiatrycznym. Pogodnego infantylizmu w opisach szpitala nic nie zakłóca. Na kolejnych stronach przekonujemy się, że pojęcie szaleństwa to wymysł ludzi rozsądnych, którzy potem popełniają samobójstwo z depresji, bo stłumili własną odmienność. Wariaci w zamian za dobry wikt szpitala znoszą chętnie pewne przykrości dyscypliny (zastrzyki uspokajające w razie naruszenia regulaminu) i nie zamierzają wracać do stresującego i nudnego trybu życia na wolności. Kiedy jednak pod wpływem pięknej bohaterki przekonują się, że życie ma im coś jeszcze do zaoferowania, opuszczają szpital jeden po drugim. Zakochany "nieuleczalny schizofrenik" także natychmiast wraca do zdrowia. Weronice kurację antydepresyjną zaaplikował mądry lekarz. (Życiowa mądrość nie przeszkadza mu - a może nawet pomaga? - słuchać oszczędnych akcjonariuszy i stosować w szpitalu niebezpieczne dla życia - jak sam przyznaje - metody leczenia elektrowstrząsami i insuliną) Wybudzoną ze śpiączki po tabletkach nasennych dziewczynę poinformował, że ma uszkodzone serce i za kilka dni umrze. Nastraszona w ten sposób, w oszołamiającym tempie odzyskuje zdolność cieszenia się życiem. Na kilku stronach przechodzi od apatii przez oczyszczającą nienawiść do świata i niezwykły orgazm do pojednania z kosmosem i odkrycia swego głębokiego "ja". ("Weronika postanowiła, że spróbuje maksymalnie się skoncentrować i odkryć swoje prawdziwe Ja" - informuje narrator i już po wszystkim.) Przyczyny samobójstwa Weroniki były proste. Jej życie zżerała gorycz wynikająca z rutyny i monotonii. Odzyskana dla życia bohaterka ma już w sobie niezbędną do cieszenia się nim odrobinę szaleństwa. Co robi po ucieczce ze szpitala? Wybiera ze swym schizofrenikiem najdroższą restaurację w Lubljanie, zamawia najlepsze dania i upija się trzema butelkami wina z 1988 roku, jednego z najlepszych roczników tego stulecia (czego nie omieszkał podkreślić narrator).

Weronika nie poszukuje sensu życia, od początku chodzi raczej o jego utracony smak; smak rzeczy zamiast sensu rzeczy. Nie przez przypadek przywrócona życiu idzie do najdroższej w mieście restauracji - to całe szaleństwo, na które można sobie pozwolić bez obawy, że świat jednak przywoła nas do porządku. Znowu widać, że wypuszczone na wolność pragnienia nie zagrażają zanadto ładowi społecznemu - co najwyżej, hałaśliwa para zostanie dyskretnie wyproszona z eleganckiej restauracji. U Coelha rzeczy nie potrzebują przemyślenia z dystansu, wykroczenia poza nie. Sensem życia staje się afirmacja życia. Receptą na nudę i rutynę jest przemiana wszystkiego, co zwyczajne, w nieustającą niespodziankę, a żywiołowa radość konsumowania ma być dowodem wyższej życiowej mądrości. Precz z uduchowieniem, które miałoby przejawiać się w dystansie do świata zjawisk, a nawet w odrazie do niego, w wyrzeczeniu i ascezie. Sens jest czystą pozytywnością, samym trwaniem. Coelho drze się: "żyjcie!", a ostrożnym dodaje otuchy, zdradzając najgłębsze sekrety wszechświata: "wszechświat zawsze pomaga nam spełnić nasze marzenia, nawet najbardziej błahe."

Kulturę masową można opisywać jako kulturę wrogą wszelkiemu intelektualizmowi i uduchowieniu, które mają źródło w wykraczaniu poza to, co bezpośrednio dane. Czy Coelho dokonał zatem cudu, zaszczepiając jej potrzebę sensu i religii? Czy to jest sekret jego poczytności, teraz już w jakimś zakresie pożądanej, bo dzięki niej w kulturze masowej znajdzie się wreszcie choć trochę miejsca dla "wartości duchowych"? Lektura jego książek wywołuje skutki podobne do działania środków antydepresyjnych. Wartości duchowe przemieniają się we własne przeciwieństwo - euforię nie żądającą od świata żadnych wyjaśnień i zmian. Coelho umiał dobrze wykorzystać sekret tej przemiany - podróż do źródeł prawdy przyniosła mu miliardy.

Katarzyna Nadana
Artykuł zamieszczony za zgodą redakcji „Bez dogmatu”.
Oryginalny tytuł: "Sekrety alchemii Paola Coelha"

źródło: ateista.pl 

 

Autor: Katarzyna Nadana