JustPaste.it

Najdalsza podróż Roberta Monroe

Kursanci Roberta Monroe w trakcie pobytu w astralu pomagają zbłąkanym Duszom .

Kursanci Roberta Monroe w trakcie pobytu w astralu pomagają zbłąkanym Duszom .

 

fcfdb44812cb18fffbb5365446f831f6.jpg

całą książkę  można przeczytać online klikając w odnośnik/link a póżniej na rozdział w spisie treści

OOBE na ratunek

Kursanci Roberta Monroe w trakcie pobytu w astralu ponagają zbłąkanym Duszom .

 

/Jim Ruseell, Cambridge, Anglia/ Kolejny wątek stanowi przykład fascynującego powiązania pomiędzy wydarzeniami na Poziomach 23 - 27. a epizodem z wcześniejszego okresu życia kursanta, gdy był studentem odbywającym praktykę w szpitalu:

Podczas mojej pierwszej misji ratunkowej spotkałem na Poziomie 23. małą dziewczynkę w wieku około jedenastu lat. Powiedziała, że zmarła niedawno na białaczkę w szpitalu w Ohio. Wytłumaczyłem jej, iż jestem tu po to, aby pomóc jej w przejściu na inny poziom. Zrozumiała i w geście ufności wyciągnęła do mnie ramiona. Uczyniłem to samo i kiedy objęliśmy się, nieoczekiwanie doznałem nieprzepartego uczucia miłości, przepełniającego mnie całego. Było to uczucie, jakiego doznałem zaledwie kilka razy w swoim życiu i szczególnie przez to cenne. Wkrótce byliśmy już w podróży, udając się w stronę Poziomu 27. Kiedy po dotarciu do celu ponownie uściskałem ją na pożegnanie, niezwykłe to uczucie na kilka krótkich chwil powróciło. Nigdy nie sprawdziłem, czy podane przez nią nazwisko i adres były prawdziwe. Dla mnie doświadczenie to było prawdziwe i znaczące ponad wszelkie wyobrażenia. Wkrótce jednak zrozumiałem, że dano mi możliwość zakończenia pewnego epizodu w moim życiu, który od dwudziestu pięciu lat nie był rozwiązany. Zaczęło się to, kiedy byłem studentem medycyny. Zaprzyjaźniłem się wtedy z małą dziewczynką chorą na białaczkę. Przez trzy lata, jak ją znalem, bez przerwy to wypisywano ją ze szpitala, to do niego powracała. Pod koniec pewnego bardzo pracowitego niedzielnego popołudnia na internie - miałem akurat dyżur - wpisywałem uwagi do grafików, kiedy nagle do mojego pokoju weszła ta dziewczynka i zapytała, czy może ze mną porozmawiać. Odparłem, że w tej chwili nie mogę, bo jestem zajęty, i żeby chwilę poczekała. Wróciła do swojego pokoju. Wkrótce potem przyszła do mnie jedna z pielęgniarek z wiadomością, że dziewczynkę tę znaleziono leżącą bez życia na łóżku. Zmarła w samotności. Gdybym poświęcił jej tych kilka chwil, mógłbym pomóc jej w tym przejściu, o którym wiedziała, że nadchodzi. W końcu dwadzieścia pięć lat później dano mi jeszcze jedną szansę. (A. L. Dahiberg, M. D., Ph. D., Providence, Rhode Island) Następny raport pochodzi z zapisu na taśmie magnetofonowej, który dokonany został co prawda nie podczas samego kursu Linii Życia, ale w trakcie sesji laboratoryjnej. Jest noc, a ja jestem w łodzi i zbliżam się do skalistego wybrzeża - możliwe, że jest to zachodnie wybrzeże Irlandii lub Kornwalii. Skały są wysokie i strome, a o ich podnóże z sykiem załamuje się woda. Jestem teraz tuż ponad łodzią. W skatach przede mną znajduje się otwór, a raczej szyb. Wsuwam się do środka - nie odczuwam lęku. dany są czarne i połyskujące od wilgoci. Skręcam w tunel lub wąską jaskinię... teraz jestem w jaskini... od ścian odbija się światło, więc mogę widzieć... Schodzę w dół - w sklepieniu powyżej znajduje się pęknięcie... Teraz spotykam małego psa, którego widziałem już wcześniej... Przechodzę przez długi, wąski tunel. Jest taki wąski - jak ktokolwiek może się przez niego przecisnąć? Teraz jest mi pokazywane, co to znaczy czuć na swojej piersi ciężar skały - nie boli, ale mam wrażenia, jakby na mojej klatce piersiowej leżał olbrzymi głaz. Uświadamia mi to, czego doznają górnicy, kiedy walą się na nich ściany szybu czy coś takiego... Napływa energia... muszę się odprężyć... teraz jest mi pokazywane, co to znaczy być uwięzionym w zamkniętej przestrzeni głęboko wewnątrz formacji skalnych... mam wrażenie, jakby ktoś trzymał moją lewą dłoń... może ktoś tu jest, jeżeli więc uda mi się do niego dotrzeć... Tak, na imię ma Gregory - wydobywa się z miejsca, w którym utknął, nisko w dole po mojej lewej stronie. Wyślizguje się -jest bardzo zadowolony, że może wreszcie wyjść. Nie sądził, że ktokolwiek go znajdzie... Ma trzydzieści jeden lat... Wyczuwam, że wspinał się po skalach, ponieważ złapał go przypływ. Tak jak i ja znalazł ten otwór i zszedł w dół. Wyczuwam też, ponieważ przekazano mi kompresję skały - ciężar - ze nastąpić musiał jakiś zawał i został uwięziony. Wciąż trzyma moją dłoń. Próbuję się dowiedzieć... Black - czy to jego nazwisko? Chce, żebym go uścisnął... jest tutaj tak długo... od 1948... Co mam teraz robić? Zabrać go do Centrum? Ale jak...? Sięgnąć po utrwaloną w moim umyśle ideę Centrum. Będzie mu tam wygodnie i zaopiekują się nim - on rozumie. Teraz to on mnie prowadzi. Wie, dokąd iść. Mówię mu, że go kocham, że jest wolny, aby się udać... teraz się oddala... Zostaję zabrany w bardziej wygodne miejsce... Dziwne - kiedy poprosiłem, aby mnie zabrano już po odejściu Gregory'ego, odebrałem strach, jakiego doświadczył wchodząc do tej jaskini... kiedy umarł. Zupełnie, jakby jego strach przeniknął te skały, a po jego odejściu opuścił to miejsce - czułem, jak po mnie przepływa, jakbym był w jego strumieniu... Ale teraz zbliża się czas mojego

powrotu...

                                                     Jim Russell

 

cyt ...z najdalszej podróży Monroe

 

Tak jak w relacji Polki która w trakcie OOBE pomaga innym zagubionym duszom

8 sierpień 2008 Poza ciałem Kilka dni temu zaskoczyłam samą siebie,
bo zaczęłam poza ciałem robić inne odzyskania niż do tej pory. Tym razem ludzi do odzyskiwania po prostu
zaczęłam dostrzegać jakoś koncentrując się i otwierając, co powodowało dostrojenie do nich. Usłyszałam
głos, który ucieszył się, że zaczęłam ich widzieć. Co ciekawe - miałam wgląd w tych ludzi - dostrajałam się
energetycznie (patrząc na pijaka np. zaczęłam się chwiać) - pojawiały mi się sceny z ich życia, patrzyłam na
osobę i jednocześnie część mnie mogła eksplorować ich przeszłość.
Co śmieszne zauważyłam jakiś ruch energetyczny z boku i niedługo potem pojawił się Bruce Moen z pierwszą
żoną i świtą obserwujących. Rozweselił się patrząc na niezłą grupkę osób, która zgromadziła się obok mnie i
których zamierzałam odzyskiwać. Jego pierwsza żona była bardzo miła, dopóki nie zdenerwował jej ktoś
(coś tam zrobił inaczej niż chciała i normalnie wściekła się). Bruce - jejku - jak on promieniował, znowu miałam
ochotę wpaść mu w ramiona co ostatecznie zrobiłam. Pamiętam, że rozmawialiśmy po angielsku.
Same odzyskania - no właśnie - zaczęłam robić coś innego niż zwykle. Nie miałam zamiaru nikogo gdzieś
prowadzić, powierzać opiece Przewodników czy oświecać miłością… Moje odzyskania polegały na próbach
odudzenia w nich świadomości z poziomu duszy, Dysku… Cholernie trudna sprawa: ci ludzie byli skoncentrowa
ni na swoich emocjach, zwyczajowych schematycznych myślach, leciało szybko: myśl emocja w ciągu
uniemożliwiającym zatrzymanie tej sekwencji…
Bruce przyglądał się moim próbom. Poprosiłam go o radę: powiedział, że on w takich wypadkach korzysta z
wyobraźni…
Zaczęłam projektować na pewną kobietę pewne lżejsze od jej własnych emocje i zadziałąło, zarażała się.
Zamiast biegać dookoła z emocjami kontroli i surowości zatrzymała się i zaczęła się śmiać. Spróbowałam
jeszcze projektować na nią emocję zachwytu czy czegoś w tym stylu i udało się. Następnie wrzuciłam odczucie
otwarcia się na wyższą świadomość i… padło! Widziałam błyskawiczny ciąg: siła wyższa - Bóg - kościół -
odrzucenie kościoła - lata buntu i zamknięcia się na to i koniec. Hmmm….
Wśród osób do odzyskania była też inna osoba: spojrzałam na nią i krzyknęłam: jejku, przecież ty jesteś
wysokorozwiniętą duszą z poziomu czwartego (cokolwiek miałam na myśli hmmm ). Osoba zdębiała
(co spowodowało u niej zatrzymanie :)). Miałam odczucie, że ta osoba przeżyła życie nie docierając do gębi
swej duszy, ale to nie przeszkadza, że ta dusza sobie w środku jest! Obudzenie duchowe było błyskawiczne -
po moim okrzyku osoba przesunęła się w świadomości. Podeszła do mnie i dotknęła moich pleców (co mnie
z kolei zdziwiło). Powiedziała, że potrzebuje się lepiej dostroić, a z moich pleców prześwituje ciało monadyczne
(hmmm). Zaraz też zniknęła.
No jeden sukces, ale z resztą osób całkowita porażka. Był jeden ksiądz (miał jakieś niedzisiejsze coś na
głowie - kapelusz czy nakrycie - z dużym sterczącym rondem), co tam sobie mocno romansował za życia -
miał takie silne przywiązania zmysłowe - no nie do ruszenia. Świecił tym jak latarnia.

Obudziłam się po tym mocno zmartwiona niewielką skutecznością moich działań. W końcu ci ludzie sami do
mnie przyszli czując, że być może coś się może zmienić, a tu lipa… Usłyszałam jednak głos, żebym się nie
martwiła, bo to było w ramach treningu.
ufff

 

Źródło: Robert Monroe