JustPaste.it

Cywilizacja zachodnia - bóg, któremu ufamy

W połowie września 2006 r., w piątą rocznicę wydarzenia, uznanego za największy akt agresji wymierzony kiedykolwiek przeciwko symbolom amerykańskiej cywilizacji, w odległej prowincji waszyngtońskiego imperium, w Europie Środkowej, ukazała się w języku polskim wielkonakładowa publikacja z unikalnym materiałem historycznym, nierozpowszechnianym do tej pory na porównywalną skalę w sieciach dystrybucji prasy korporacyjnej. Film "11 września. Niewygodne fakty", będący skróconym zapisem wydarzeń i opinii ekspertów z różnych dziedzin, takich jak budownictwo, lotnictwo, pirotechnika, psychologia czy dziennikarstwo, stanowi niewyobrażalnie trudny do odparcia na drodze racjonalnej dedukcji materiał dowodowy, będący poważnym oskarżeniem władz wielkiego imperium Stanów Zjednoczonych o dokonanie najgorszej ze zbrodni: ludobójstwa, wymierzonego przeciwko ofiarom katastrofy 11 września i w konsekwencji przeciwko mieszkańcom Afganistanu i Iraku.

Materiał ten prowadzi jednak nie tylko do prostej refleksji na temat winy za jeden z setek czy tysięcy epizodów, które splamiły krwią bestialską historię Zachodu. Bardziej wnikliwych obserwatorów zmusza również do fundamentalnego podważenia dorobku współczesnej, dominującej, zachodniej filozofii politycznej i racjonalnej kontestacji argumentów, sankcjonujących zasady funkcjonowania nowoczesnej technologicznej cywilizacji korporacyjno-przemysłowej, w której "tajemnica i oszustwo są nieodłącznym atrybutem rządzenia", jak sformułował naczelne kredo swojej politycznej kultury uznany autorytet neoliberalnej politologii, profesor Uniwersytetu Harvarda, Samuel Huntington.1

Tajemnica i oszustwo są nie tylko częścią politycznej rzeczywistości, której nikt z nas nie ma możliwości współtworzyć, ale przede wszystkim stanowią trzon kultury intelektualnej hierarchicznego systemu społecznego, który jedni z nas zmuszeni są milcząco akceptować inni zaś motywowani są by go kreatywnie wspierać. To właśnie kultura intelektualna odpowiedzialna jest za tworzenie w społeczeństwie systemu przekonań, umożliwiających sankcjonowanie mechanizmów przemocy, bez których hierarchiczna struktura społeczna nie mogłaby nigdy funkcjonować. "Zachód zdobył świat nie dzięki wyższości swojej myśli filozoficznej, wartościom etycznym czy religijnym, ale raczej wskutek przewagi w stosowaniu zorganizowanej przemocy. Mieszkańcy Zachodu często zapominają o tym fakcie, obywatele innych obszarów kulturowych - nigdy". Wartość tej tezy nie wynika z faktu, że jest niezwykle trudna do podważenia, ale przede wszystkim że wypowiedziana została przez jednego z najbardziej uznanych, respektowanych i propagowanych autorytetów Zachodu, Samuela Huntingtona.2

Ze zrozumiałych względów, tego typu opinie nie są rozpowszechniane na skalę masową. Nauczyciele historii mieliby przecież spore problemy z zaszczepianiem u uczniów pożądanego szacunku do historycznej tradycji, jeśli musieliby tłumaczyć swym wychowankom, że tradycja ta tworzona była przez morderców. "Nie rozumiem skąd bierze się ta nadwrażliwość związana z użyciem gazów chemicznych - oświadczał w 1919 r. Winston Churchill, zezwalając na użycie broni chemicznej przeciwko "krnąbrnym Arabom". "Stanowczo opowiadam się za użyciem gazów trujących przeciwko niecywilizowanym szczepom… można stosować gazy, które powodują wielkie niedogodności i wzmagają ożywiony terror i mimo to nie powodują poważniejszych, trwałych skutków u przeważającej części populacji, narażonej na ich działanie".3 Na podstawie takich wypowiedzi łatwo zrozumieć, jakie treści nie mogą trafiać do podręczników historii, aby wizerunek naszej kultury zachowywał swój nieskazitelnie szlachetny charakter.

Proces socjalizacji w kulturze zachodniej nie jest jednak zadaniem łatwym. Wymaga mozolnego trudu, perswazji i złożonego, wielostopniowego systemu selekcji i indoktrynacji, która u przeważającej większości dorastających dokonuje się pod presją i w atmosferze niechęci. Historia i nauki o kulturze nauczane są do dziś metodami scholastycznymi, polegającymi na wykształcaniu umiejętności powtarzania faktów, wyselekcjonowanych przez grupy ekspertów, bez umiejętności ich samodzielnej analizy, opartej o indywidualne przemyślenia moralne.

Najokazalszym owocem indoktrynacji społeczeństw przemysłowych jest oczywiście historia Stanów Zjednoczonych, które w naszym mitologicznym kanonie odegrały rolę "najsprawiedliwszego, najbardziej postępowego, najbardziej honorowego i najbardziej oświeconego narodu świata".4 Samo powstanie kolonii, związane z jednym z największych aktów ludobójstwa w historii kontynentu amerykańskiego i bestialską eksploatacją ludności afrykańskiej nie dawało uzasadniać się na gruncie chrześcijańskiej filozofii i wymagało stworzenia naukowej teorii rasowej, stanowiącej imponujące świadectwo kreatywnych możliwości umysłowych gatunku ludzkiego, wymuszonych przez ekonomiczne potrzeby cywilizacyjnej hierarchii społecznej.

Dla elit macierzystej Europy, Stany Zjednoczone stanowiły od początku XX wieku najbogatsze źródło inspiracji polityczno-ekonomicznej i "sprawdzony wzór" do naśladowania. Odwoływanie się do "doświadczeń" Stanów Zjednoczonych stanowi do dziś dla polskiej inteligencji najbardziej przekonywujący mechanizm argumentacji, którego krytykowanie wykracza niemal poza umysłowe możliwości badawcze. Pamiętać trzeba, że główny nurt kultury tworzony jest w służbie władzy, a zgodnie z tym, co postulował prezydent Woodrow Wilson na początku XX wieku, wszystkie narody powinny "jednogłośnie przyjąć doktrynę prezydenta Monroe jako doktrynę światową". Z niej wywodzą się amerykańskie zasady i doktryny polityczne. "Nie będziemy akceptować innych". Zasady te są bowiem "zasadami politycznymi wszystkich perspektywicznie myślących mężczyzn i kobiet, każdego nowoczesnego państwa, każdej oświeconej społeczności. Są to zasady całej ludzkości, które muszą zostać zachowane".5 "Stany Zjednoczone są dobre", wyjaśniała później sekretarz stanu Madlaine Albraight, i nie przeszkadzał temu fakt, o którym z dumą mówił jeszcze w 1895 r. amerykański mąż stanu i uznany historyk Henry Cabot Lodge, że "mamy na koncie podboje, kolonizację i ekspansję nieporównywalne do historii żadnego państwa w XIX w. Nie będziemy też pohamowywać naszych działań w nadchodzącej przyszłości".6

W świadomości wychowanków europejskich szkół symbol dumy i najjaśniejsze światło wolności, uzasadniające tak wielką prosperitę gospodarczą, powstał nie z grabieży, eksploatacji i narzucania nieuczciwych warunków handlowych ale z doskonałego systemu praw ekonomicznych, współgrających harmonijnie z zasadami wolnej konkurencji bo nadzorowanych przez badaczy wolnorynkowej biblii w instytutach Adama Smitha. Fakt, że na teren Stanów Zjednoczonych nie wolno było nigdy wwozić obcych towarów handlowych, a granice państwa strzeżone były zawsze wysokim murem zaporowych taryf celnych, nie przeszkadza by tytułować to państwo mianem oazy wolności handlu. Zagadnienie to stanowi w naszej kulturze temat tabu, chociaż na szczytach władzy mówi się o tych sprawach dosyć otwarcie. "Jeśli mamy być ze sobą szczerzy - stwierdził kiedyś czołowy eksporter bawełny i członek administracji Roosevelta, William L. Clinton - musimy przyznać, że wiele grzechów, za praktykowanie których otwarcie krytykujemy inne państwa, ma swoje analogiczne odpowiedniki w Stanach Zjednoczonych".7 Gdy państwa europejskie takie jak Francja, Niemcy i Austria wprowadzały taryfy celne by odgrodzić swe rynki przed amerykańskimi nadwyżkami produkcyjnymi, odbierane to było jako zagrożenie dla prosperity USA, pisał wybitny historyk dyplomacji, William Appleman Williams.8

"Nawoływanie za wolnym handlem jest tak samo daremne jak płacz kapryśnego dziecka w ramionach niańki, które domaga się błyszczącej gwiazdki z nieba… Wolny handel nigdy nie istniał i nigdy nie powstanie" - objaśniał ze zdumiewającą otwartością sekretarz stanu administracji Johna Quincy Adamsa, Henry Clay, dla którego wolny handel był zaledwie eufemizmem oznaczającym gigantyczne imperium handlowe. W rzeczywistości chodziło bowiem o "brytyjski system kolonialny, który mamy zaadoptować". Twierdził, że "wszystkie narody zdają sobie z tego sprawę, podobnie jak my sami, że to, co nazywamy 'wolnym rynkiem' nie oznacza nic innego niż zdobycie - dzięki olbrzymiej przewadze gospodarczej, jaką dysponujemy - monopolu dla naszych wytwórców na wszystkich rynkach świata oraz powstrzymywanie innych narodów przed przeobrażeniami prowadzącymi do zajęcia pozycji producentów".9

"Praworządny podbój obcych rynków", jak określił cele polityki międzynarodowej USA prezydent Wilson, nie różnił się od strategii merkantylizmu kolonialnej epoki imperium brytyjskiego, kiedy handel oznaczał wojnę.10 "Handel jest… najsilniejszym narzędziem naszej polityki międzynarodowej, bronią dalekiego zasięgu, którą rozstrzyga się losy narodów" - objaśniał w 1939 r. członek Rady Stosunków Międzynarodowych, William Diebold Jr.11

"Niewidzialna ręka rynku nigdy nie może działać bez niewidzialnej pięści - McDonald's nie może rozwijać się bez McDonnell-Douglas, producenta samolotu F-15. Niewidzialna pięść, która utrzymuje świat bezpiecznym dla technologii z Doliny Krzemowej, nazywa się Armią Stanów Zjednoczonych, Siłami Powietrznymi, Marynarką Wojenną i jednostkami amerykańskiej piechoty" - obwieszczał światu u schyłku XX w., bez zdradzania najmniejszego sentymentu do tradycyjnej, zachodniej hipokryzji wolnorynkowej, sztandarowy felietonista dziennika New York Times, Thomas Friedman.12

Edukacja w społeczeństwach przemysłowych, odpowiedzialna za klimat kultury intelektualnej i subordynację mas, nie może pozwolić sobie na równie odważne szarże szczerości, jakimi sporadycznie uatrakcyjniane są wiadomości dla menedżerów na stronach najbardziej prestiżowej gazety świata. Z tego też powodu demokracja i wolny rynek pozostają w powszechnej świadomości największymi zdobyczami cywilizacji amerykańskiej, o jakich nie zapomni nigdy, wyrwany ze snu w środku nocy, żaden dobrze wykształcony obywatel Zachodu. Taka jest siła wiary i znaczenie mechanizmu kulturowej indoktrynacji. Bez nich żadna hierarchia cywilizacyjna nie mogłaby funkcjonować. Bez tajemnicy i oszustwa nie dałoby się rządzić i podporządkować sobie człowieka.

Instrumentalną rolę kłamstwa w politycznej manipulacji państwowego aparatu władzy najlepiej daje się obserwować analizując historię. Polska rzeczywistość ostatnich lat jest świadectwem intelektualnego służalstwa i politycznego lunatyzmu o spektakularnych wprost rozmiarach. Wyzwolone spod sowieckich wpływów państwo ogłosiło się demokratycznym, przywracając jednocześnie przedoświeceniową symbolikę monarchicznej tyranii w narodowym godle i podkreśliło sentyment do autorytarnej tradycji w emisji nowej serii banknotów, dając w ten sposób światu żałosne świadectwo dojrzałości swojej klasy politycznej, która nie okazała się jeszcze należycie przygotowana do tego, by powitać oświecenie nad Wisłą. Wieści o tym, że stosowniejszym symbolem demokracji może być most a nie monarchistyczny tyran, przywiał do Polski - ponad dwieście lat po rewolucji francuskiej - wiatr z Zachodu, towarzyszący emisji nowych banknotów Unii Europejskiej.

Deklarowany związek Polski z amerykańską tradycją polityczną jest dowodem jeszcze większego obłąkania. Nic dziwnego, bo historia Stanów Zjednoczonych pozostaje dla polskiej inteligencji kontynentem do dzisiaj ciągle nieodkrytym.

Rewolucja amerykańska i powstanie Stanów Zjednoczonych było pierwszym w historii kultury zachodniej aktem odrzucenia znienawidzonych, monarchistycznych zasad funkcjonowania państwa i oddzielenia władzy państwowej od niemniej znienawidzonej władzy kościelnej. Dowody tej nienawiści, skrywane przez współczesne instytucje doktrynalne, są rozliczne. Jednym z najbardziej wymownych historycznych świadectw panującego wówczas światopoglądu politycznego jest oświadczenie, będące fragmentem porozumienia pokojowego z Trypolisem, które sformułowane zostało w czasie kadencji Georga Washingtona, a senat przegłosował je w roku 1797, gdy prezydentem był już John Adams. Zapis głosił, że "rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki pod żadnym względem nie opiera swych zasad funkcjonowania na religii chrześcijańskiej". Dokument przegłosowano bez pojedynczego sprzeciwu (!) i publikowała go również prasa - w Filadelfii i w Nowym Jorku - nie odnotowując później żadnych krytycznych komentarzy opinii publicznej.13

Nie było w tym po prostu nic szokującego. Kilka lat wcześniej, w swoim dziele "Age of Reason", Tom Paine, ulubieniec tłumów, największy bohater i przywódca duchowy rewolucji amerykańskiej, autor najsłynniejszych pamfletów politycznych historii anglojęzycznej literatury, pisał: "wszystkie narodowe instytucje kościelne, czy to żydowskie, chrześcijańskie czy islamskie wydają mi się niczym innym niż wytworem człowieka, ustanowionym w celu zastraszenia i zniewolenia ludzkości oraz zmonopolizowania władzy i bogactwa". "Z wszystkich systemów religijnych, jakie kiedykolwiek wynaleziono, nie ma drugiego bardziej obraźliwego dla stwórcy, bardziej destruktywnego dla człowieka, bardziej odrażającego dla intelektu i bardziej sprzecznego ze swoją własną logiką niż ten, nazywany chrześcijaństwem".14 Trzy słynne pamflety polityczne Toma Paina - "Common Sense", "Rights of Man" i "Age of Reason" - najwybitniejsze dzieła amerykańskiej myśli oświeceniowej nie zostały do dzisiaj przetłumaczone na język polski, co powinno wywoływać rumieńce wstydu u polskich anglofilów, jeśli do ich świadomości dotrzeć mogłyby również słowa amerykańskiego dyplomaty i poety Joela Barlow, który pisał, że "bez pióra Paine'a, szabla Waszyngtona nie przydałaby się na nic".15

Nienawiść do zinstytucjonalizowanej religii chrześcijańskiej, leżąca u podstaw ogólnie akceptowanego przekonania o konieczności oddzielenia kościoła od państwa, była w Ameryce powszechna. James Madison, główny twórca amerykańskiej konstytucji, pisał, że "niewolnictwo religijne zakuwa w kajdany i osłabia umysł, czyniąc go niezdolnym do podejmowania jakichkolwiek szlachetnych przedsięwzięć". Twierdził też, że owoce piętnastu wieków funkcjonowania zalegalizowanego chrześcijaństwa były zawsze i wszędzie takie same: "pycha i gnuśność wśród kleru, ignorancja i poddaństwo wśród świeckiego ludu, u jednych i drugich: zabobon, bigoteria i prześladowanie".16 Dzisiejsi chrześcijanie wolą nie poznawać swojej historii, ale ci, którzy przez wieki uciekali z monarchistycznych tyranii chrześcijańskich i podejmowali ciężką próbę przeprawy przez Atlantyk, rozumieli dobrze, że "celem oddzielenia kościoła od państwa jest utrzymanie na zawsze, w bezpiecznej odległości od brzegów tego lądu, nieustającej wojny, która od wieków broczy krwią ziemię Europy".17

"Kabalistycznemu chrześcijaństwu, jakim jest panujący od 1500 lat katolicyzm, zadano śmiertelną ranę, od której potwór w końcu zdechnie - pisał prezydent John Adams w liście do Thomasa Jeffersona w 1814 r. - mimo to jego potężne cielsko będzie w stanie wytrzymać jeszcze wieki zanim wykrwawi się do końca".18 Krwawienie to, z masochistyczną przyjemnością i nacjonalistycznym bałwochwalstwem, znosi nieugięta w wierze polska inteligencja, której największym, deklarowanym autorytetem moralnym, duchowym i naukowym pozostawał jeszcze na początku XXI wieku najwyższy hierarcha Watykanu. Na wieść o tym fakcie założyciele Stanów Zjednoczonych Ameryki z pewnością przewracali się w grobach.

"Jeśli chodzi o moje zdanie na temat Jezusa z Nazaretu - wyznawał w 1790 r. wielki Benjamin Franklin - uważam, że system zasad moralnych jego religii … uległ wielu fałszywym przeinaczeniom i, podobnie jak liczni dysydenci w Anglii, mam pewne wątpliwości co do jego świętości; choć jest to problem na temat którego nie dogmatyzuję, nigdy nie zajmowałem się nim głębiej i uważam zbytecznym też by zajmować się nim w chwili obecnej, tym bardziej że już wkrótce spodziewam się mieć sposobność poznania całej prawdy bez większego trudu". Miesiąc później Ben Franklin zakończył swoje długie, nadzwyczaj aktywne życie, przechodząc do historii, podobnie jak wielu oświeconych Amerykanów, jako deista, nie chrześcijanin.19 "Prawie wszyscy założyciele naszego państwa byli niewierzącymi, a spośród dotychczas wybranych prezydentów [George Washington, John Adams, Thomas Jefferson, James Madison, James Monroe, John Quincy Adams i Andrew Jackson] ani jeden nie był wyznawcą wiary chrześcijańskiej" - mówił w czasie kazania, wygłoszonego w 1831 r. w Albany, New York, duchowny Bird Wilson.20

Wiele lat później, w czasach zimnowojennej schizofrenii politycznej ery McCarthy'ego, na odwrocie studolarowego banknotu, noszącego wizerunek Franklina, zaczęto drukować napis: "In God We Trust".21 Tym plugawym kłamstwem klasa polityczna państwa potwierdziła intencję zniszczenia dorobku amerykańskiego oświecenia, a przede wszystkim zniszczenia historycznych obietnic i perspektyw, jakie dawała uciekinierom z europejskiej cywilizacji nadzieja, zaszczepiona w ich sercach i umysłach przez Toma Paina, który pisał: "moją myślą przewodnią i celem wszystkich politycznych publikacji, … było ocalenie człowieka od tyranii, fałszywych systemów i fałszywych zasad rządzenia i umożliwienie mu bycie wolnym".22

Zbigniew Jankowski

Przypisy:


1. Fragmenty dokumentów Komisji Trójstronnej, publikowane na stronach University of Colorado at Boulder, K.H. Lewis, Anxiety and Cynicism in the 1970s, www.colorado.edu/AmStudies/lewis/2010/anxiety.htm;

2. S. Huntington, The Clash of Civilizations and the Remaking of World Order, Simon and Schuster, 1996, s. 51;

3. N. Chomsky, Deterring Democracy, Hill and Wang, 1992, s. 182;

4. Słowa prezydenta Wilsona cytował W. Appleman Williams, The Tragedy of American Diplomacy, W.W. Norton, 1984, s. 84;

5. tamże s. 90;

6. W. Appleman Williams, The Contours of American History, A Quadrangle Paperback, Chicago, 1966, s. 345;

7. W. Appleman Williams, The Tragedy of American Diplomacy, s. 233;

8. W. Appleman Williams, The Contours of American History, s. 365;

9. tamże s. 221;

10. tamże s. 419;

11. W. Appleman Williams, The Tragedy of American Diplomacy, s. 196;

12. T. Friedman, New York Times Magazine, 28.03.1999;

13. "the Government of the United States of America is not, in any sense, founded on the Christian religion" - fragment artykułu 11 porozumienia z Trypolisem, dostępny na stronach wikipedii, pod hasłem: Treaty with Tripoli (1796);

14. T. Paine, Age of Reason, pamflet - wraz z innymi - dostępny w całości na stronie www.ushistory.org/paine/;

15. H.J. Kaye, Thomas Paine and the Promise of America, Hill and Wang, New York, 2005, s. 5;

16. E. S. Gaustad, Faith of Our Fathers: Religion and the New Nation (1987) s. 37, cytat listu J.M. do Williama Bradforda 1.4.1774, oraz James Madison, A Biography in his Own Words, edited by Joseph Gardner, Newsweek, New York, NY, 1974, s. 93, cytat z Memorial and Remonstrance against Religious Assessments James Madison, 20.6.1785.

17. Chociaż nie można potwierdzić, że autorem tych słów był James Madison, słowa te są mu przypisywane… ich treść potwierdza natomiast historia;

18. J.A. Haught, 2000 Years of Disbelief, cytat z listu Johna Adamsa do Thomasa Jeffersona, 16.7.1814;

19. B. Franklin, A Biography in his Own Words, edited by Thomas Fleming, Newsweek, New York, NY, 1972, s. 404, cytat listu z 9.3.1790.

20. J. E. Remsburg, Six Historic Americans, The Truth Seeker Company, 1920;

21. Napis "In God We Trust" (W bogu, któremu ufamy) po raz pierwszy pojawił się na dwu-centowej monecie wybitej w 1864 r., jednakże dopiero od 1.10.1957 r. napis ten drukowany jest na wszystkich amerykańskich banknotach;

22. E. Foner, Tom Paine and the Revolutionary America, Oxford University Press, 1976, s. vii.

 

 

źródło: ateista.pl

 

Autor: Zbigniew Jankowski