JustPaste.it

Granice granic

Zawirowanie w parlamencie w związku z dymisją Andrzeja Leppera i rozpadem koalicji w gruncie rzeczy nie jest niczym nadzwyczajnym. Uspakajające tony niektórych posłów i alarmujące ze strony innych też mieszczą się w ramach demokracji parlamentarnej. Jednakże inne wieści, ściśle związane z próbami kompletowania większości, a także zapowiadane sposoby dyskredytowania obecnej władzy, wydają się przekraczać dozwolone granice. Nie tylko przyzwoitości.

Podawana do publicznej wiadomości informacja, że poseł PiS proponował posłance Samoobrony stanowisko w rządzie i jakieś korzyści materialne w zamian za przejście do jego partii, dowodzić może faktycznego kryzysu. Kryzysu państwa.

Nie chodzi o to, czy taka propozycja padła czy nie. Rzecz w tym, że ktoś z ich dwojga nie mówi prawdy. I to jest poważny problem. Jeżeli prawdę mówi posłanka Samoobrony, to poseł PiS dopuścił się korupcyjnej propozycji. Jeżeli to poseł PiS mówi prawdę, to posłanka Samoobrony dopuściła się pomówienia polskiego posła o korupcję. Wszystko to dzieje się na forum Sejmu i wobec milionów wyborców, którzy mają okazję te wspólne obrzucania się błotem ich reprezentantów obserwować.

To już nie jest prywatna sprawa dwojga ludzi, ale dwóch parlamentarzystów wzajemnie oskarżających się o przestępstwa i to w związku z wykonywaniem mandatu posła. Jeżeli organy Sejmu, przede wszystkim Marszałek Sejmu, przejdą nad tym zdarzeniem do porządku dziennego i pozostawią tę sprawę do prywatnych rozwiązań zainteresowanych stron, to będzie oznaczało zaniedbanie przez organa parlamentarne podstawowych obowiązków.

Marszałek Sejmu niezwykle sprawnie zabrał się za obronę swobody i prawa wykonywania mandatów poselskich w przypadku weksli posłów Samoobrony, którymi straszy autentycznych i potencjalnych uciekinierów z partii Andrzej Lepper. Motyw? Obrona demokracji. W przypadku dwojga posłów, o których wyżej, ta demokracja staje się nieporównywalnie bardziej zagrożona.

Zarówno rzekoma propozycja korupcyjna, jak i rzekome pomówienie o korupcję, z uwagi na charakter i występujące w zdarzeniu osoby, kwalifikuje się do wszczęcia postępowania z urzędu.

Tymczasem wygląda na to, że wszystkie instytucje państwa, odpowiedzialne za czuwanie nad przestrzeganiem praworządności nabrały wody w usta i albo pozostają w doskonałym letargu, albo zajmują się tym, czym w pierwszej kolejności powinni się zająć sami zainteresowani.

W przypadku weksli posłów Samoobrony to oni sami - najpierw - powinni podjąć odpowiednie działania, o ile istotnie ich szef partii podjąłby faktyczne próby egzekwowania zaciągniętych wcześniej zobowiązań. Jak dotąd, nie dotarły do opinii publicznej takie informacje. Na jakiej podstawie zatem podejmują obronę - na razie słowną - funkcjonariusze państwowi, na dodatek z innej opcji politycznej? Czy rzeczywiście chodzi tu o obronę demokracji?

Jeśli tak, to sprawa domniemanej korupcji lub domniemanego pomówienia tym bardziej zasługuje na uwagę obrońców poselskiej godności. A o tym jakoś nie słychać. Słychać o wekslach.

Próby kompletowania większości parlamentarnej przybierają też i inną postać, która jako żywo przypomina szantaż polityczny. Otóż poseł PiS, kierując wyraźnie swoje słowa w stronę Samoobrony, zdaje się sugerować, że prace legislacyjne nad ustawą o upadłości konsumenckiej uzależniane są od postaw poszczególnych posłów Samoobrony.

Nie jest żadną tajemnicą, że wielu z nich jest zadłużonych w bankach z tytułu pozaciąganych kredytów. Nie tylko zresztą oni. Posłowie innych partii również. Przede wszystkim jednak sprawa ustawy dotyczy setek, jeśli nie tysięcy zwykłych obywateli, którzy wpadli w tarapaty finansowe często bez własnej winy. Mimo nagłaśnianych wypowiedzi, że sami są sobie winni, albo i jeszcze dosadniej, że brali kredyty już z myślą, by ich nie spłacić. Zupełnie tak, jakby chciało się wywołać wrażenie, że kłopoty dłużników wynikają głównie z ich własnych, oszukańczych zamiarów.

Tu rzecz idzie o coś innego. Jeżeli dochodzi do tego, że parlamentarzyści mają czelność używać takiego instrumentu nacisku na innych posłów, to system państwa demokratycznego chwieje się i kruszy w zastraszającym tempie. Obojętne przy tym, jak teraz poseł zacznie wykładać znaczenie swoich wypowiedzi. Społeczny odbiór jest jednoznaczny. Los wielu obywateli na skraju nędzy i kompletnego bankructwa zależy od tego, czy uda się innych posłów przymusić w ten sposób do zmiany obozu.

Trudno taką sytuację oceniać inaczej, niż granie demokracją, granie państwem i losem obywateli w imię partykularnych, doraźnych interesów wąskiej grupy. Darujmy sobie przy tym ewentualne polemiki z zestawem nieodłącznych frazesów typu "dla dobra państwa", w interesie wspólnym", itd., itp.

Wcale nie lepiej jest też w innych ugrupowaniach. Właśnie słychać o planach manifestacji antyrządowej, do której nawołuje kierownictwo PO. Zdumiewające.

Czy władzom PO śni się wariant węgierski? W jakim celu ma być zwoływana manifestacja? Jeszcze dwa-trzy miesiące temu - z punktu widzenia opozycji - może i miałoby to jakiś sens, choć już sam pomysł wzbudza raczej niechęć. W przeszłości, nie tak znów odległej, mamy przykłady, czym mogą się kończyć tego typu juwenalia. Teraz zaś, w obliczu węgierskich zamieszek, nietrudno sobie wyobrazić, do czego może dojść. Pokojowa w założeniu manifestacja, jest tylko pobożnym życzeniem lub dowodem oderwania się od rzeczywistości tych, którzy takie pomysły rzucają.

Jesteśmy może i niespecjalnie wyrywni jako społeczeństwo do wszczynania awantur, a nawet w ogóle do udziału w podobnych spędach o politycznych podłożach. Pomijając tu, rzecz jasna, stosunkowo nieliczne, na szczęście, grupy zadymiarzy. Jeśli jednak już zaczyna się tworzyć jakiś ruch społeczny w obronie swoich szeroko rozumianych praw, to rozwój takich demonstracji przybiera często rozmiary i formy niekontrolowane. Przy okazji też bywa doskonałym pretekstem dla zwykłych chuligańskich zamieszek.

Po co teraz, w tym momencie, wprowadzać dodatkowy zamęt w kraju? Rząd i tak stoi na krawędzi, nawet jeśli jakimś cudem uzbiera tę swoją większość. Co najwyżej agonia potrwa nieco dłużej. Nie taki czas udało się już przetrwać. Nie ma potrzeby dolewać oliwy do ognia ulicznymi kryteriami.

Chyba, że i tu ktoś w coś gra i to gra nami wszystkimi. Nie ma żadnego powodu, by nawoływać do rokoszu, który może się przerodzić w coś znacznie poważniejszego, niż w przypadku węgierskim.

Wygląda na to, że wszystkie strony zatracają poczucie rzeczywistości i zdolność racjonalnego myślenia i działania. Co gorsza, przekraczane są granice, których w cywilizowanym państwie prawa i demokracji przekraczać nie wolno.

Happeningi i billboardy z niezbyt finezyjnymi hasłami o polowaniu na kaczki, niewybredne dowcipy o przeciwnikach politycznych, przerzucanie się epitetami, zaliczanie jeden drugiego do warchołów czy chamów, albo jeszcze ciężej, do nazistów czy faszystów, można traktować jako dowód poziomu kultury politycznej i osobistej. Folklor, tyle że niesmaczny.

Granice rozsądku i zwykłej przyzwoitości przekroczone zostały już dawno, ale pozostały jeszcze granice odpowiedzialności. Niektórzy już je przekroczyli. Dobrze by było, aby nie znaleźli zbyt łatwo naśladowców.

Zwłaszcza, jeśli kontrmanifestacje przerodzą marsze w chuligańskie zamieszki. Bo że próby wykorzystywania tego rodzaju inicjatyw do wszczynania burd, przez różne ośrodki radykalno-wojownicze, są czynione już zwyczajowo, nikt chyba nie ma złudzeń.

Odpowiedzialność przed historią, to dość abstrakcyjne pojęcie. Naród i Państwo abstrakcją
nie są.

Witold Filipowicz

 

źródło: ateista.pl

 

Autor: Witold Filipowicz