JustPaste.it

1998

 

Dźwięk gałęzi stojącego w pobliżu domu wielkiego drzewa uderzających o szyby wyrwał Martynę ze snu. Dziewczynka powoli podniosła powieki, ale mimo to przed oczami wciąż panowała ciemność. Przetarła drobnymi dłońmi twarz i wstała. Stawiając ostrożne kroki na zimnej podłodze, zmierzała do drzwi. Stukot jej bosych stóp echem odbijał się od ścian cichego korytarza. Marta nagle przystanęła. Brak jakichkolwiek dźwięków wydał jej się być dziwny... gdzie poranne odgłosy krzątaniny mamy w kuchni? Gdzie szmer radia włączonego w salonie? Kiedy położyła zmarzniętą dłoń na dużej, staromodnej klamce, ze strachem uświadomiła sobie, że mijając te drzwi nie wyjdzie do jasnego, schludnie umeblowanego przedpokoju. Ale gdzie jest ten chłopak, który znalazł misia? Prawie całą noc słychać było jego ciężkie kroki roznoszące się po tym wielkim domu, teraz jednak niesłychać było niczyjej obecności.

- Tomuś?- szepnęła niepewnie w mrok przed sobą, kiedy znalazła się już poza pokojem.

Wyciągnęła przed siebie ramiona i dobiegła do pokrytej jasną, chropowatą tapetą ściany. Po omacku znalazła włącznik. Z chwilą, kiedy go nacisnęła, w wąskim korytarzu rozbłysło światło. Dziewczynka zmrużyła oczy. Pierwszy raz od czterech dni mogła w końcu coś wyraźnie zobaczyć. Z szerokim uśmiechem na twarzy wbiegła do łazienki i tam również drżącą dłonią zapaliła światło. Niepewnie rozglądając się po znajomych meblach i ścianach, powoli pokonała sześć metrów dzielących ją od umywalki, żeby chwilę później stanąć przed idealnie czystym, błyszczącym lustrem. Przestraszyła się, widząc w nim swoje odbicie. W końcu mogła przyjrzeć się swojej nowej fryzurze. Czarne kosmyki sterczące naokoło okrągłej twarzy sprawiały, że wyglądała kilka lat starzej, a delikatna cera wydawała się być prawie białą. Błękitne, zaczerwienione od płaczu oczy Marty uważnie wpatrywały się w obcą osobę patrzącą na nią z lustra. To on sprawił, że w ciągu mniej niż tygodnia, stała się kimś zupełnie innym, chyba nie do końca lepszym. Dziewczynka potrząsnęła głową, jakby chcąc się wyzbyć tej myśli. Odkręciła kran, nabrała w dłonie trochę lodowatej wody i oblała nią twarz. Tomek jest dobrym człowiekiem, nie chce jej skrzywdzić. Właściwie to nawet go lubi, mimo tego, jaki jest dziwny. Traktuje ją już jak zupełnie dorosłą osobę, tak, jak Marta chciała, żeby traktowano ją w domu, co i mama i ciotka Alicja wyśmiewały. Tak bardzo chciał, żeby była blisko. Inni dorośli zawsze kazali jej się bawić, nigdy nie chcieli z nią poważnie rozmawiać. Poza tym śmiesznie jest czasami oglądać nieporadność chłopaka. Dziewczyna ostatni raz zerknęła w lustro, zakręciła wodę i opuściła łazienkę. Schodząc na dół, zapaliła na schodach światło, w salonie wystarczyło rozsunąć zasłony, żeby od razu zrobiło się jasno. Duży pokój w dziennym świetle wyglądał zupełnie inaczej. W kątach stały wielkie sterty książek, zeszytów i kartek, na fortepianie, w szklanym, pękatym wazonie pełnym brudnej, szarawej wody wiądł pojedynczy, suchy kwiatek, a na stole i fotelach zalegały niezliczone ilości czystych, brudnych jak i świeżo wypranych, wciąż mokrych ubrań. Na ten widok Martyna wybuchła głośnym, dźwięcznym śmiechem. Kręcąc z rozbawieniem głową zabrała się do sprzątania. Najpierw pozbyła się tego, co niegdyś było kwiatem, wylała z naczynia śmierdzącą ciecz, nalała czystej wody i wsadziła do niej kilka gałązek bluszczu, które wcześniej oderwała od rosnącej na parapecie w kuchni rośliny. Następnie z lekkim obrzydzeniem posegregowała ubrania- mokre powiesiła na znalezionej w korytarzu suszarce, czyste poskładała w kostkę i zostawiła na fotelu, a brudy wrzuciła do pralki. Odpoczęła chwilę, patrząc przez okno na zaniedbany ogród i przyglądając się mijającym ulicę ludziom, poczym znów wzięła się do pracy. Nie chciała porządkować leżących pod ścianą papierów Tomka, ale ciekawość ciągnęła ją w stronę tych tajemniczych stosów. Usiadła na podłodze i zaczęła je przeglądać. Szybko przekonała się, że składają się one ze starych gazet, zdjęć, listów i zapisanych dwoma różnymi charakterami pisma zeszytów. Nagle z jednego z nich wypadł jej w dłonie niedbale wyrwany świstek papieru. Marta rozwinęła go, a jej oczom ukazał się ciąg napisanych zdecydowanie drżącą dłonią cyfr. Zmarszczyła brwi, bo liczby wydawały jej się być dziwnie znajome. Niespodziewanie uświadomiła sobie, że był to jej numer domowego telefonu. Skąd mógł się tu wziąć? Może Tomek powiedział mamie, że tu jest i żeby się o nią nie martwiła? Nie, mama na pewno się nie martwi. Martwiła się pierwszego dnia, teraz przyjęła do wiadomości to, że córka już nie wróci, tak samo jak przyjęła śmierć taty. To po co mu jej numer?

Zwinęła karteczkę, zacisnęła w dłoni i pobiegła na górę. W pokoju szybko się ubrała i zaczęła zbierać swoje rzeczy.

- On coś kombinuje, muszę wracać do domu. Poza tym zostawił mnie samą- mruczała do siebie, wyrzucając ubrania z szafy na łóżko.

Wepchnęła wszystko szybko do torby, chwyciła leżącego na poduszce ukochanego misia i wróciła na dół. Od rana nic nie jadła, więc głód dokuczał jej już dość mocno. Przed wyjściem postanowiła więc wstąpić jeszcze do kuchni. Ze zlewu znów wylewały się brudne naczynia, których Tomek nie umył ani po wczorajszej kolacji, ani po dzisiejszym śniadaniu. Martyna poczuła, jak wzrasta w niej złość. To, co zobaczyła, przekonało ją do odejścia. Nie będzie już więcej za niego sprzątać, nawet, jeżeli nie umie, bo jest mężczyzną. Poza tym po wakacjach miała iść do szkoły, a jak pójdzie, jeżeli Tomek zabrania jej wychodzić na dwór? Wszystko co robi jest jakieś dziwne. Dlaczego musi żyć w ciemności, a sam gdzieś wychodzi na cały dzień? No i ten jego ciągły strach i płacz. Dorosły chłopak nie powinien się tak zachowywać. Dziewczynka rzuciła torbę na ziemię i przeklinając w myślach chłopaka, po raz ostatni umyła talerze. Potem powoli przeżuwając każdy kęs zjadła kanapkę. Kiedy skończyła, na chwilę wróciła jeszcze na górę, żeby pogasić światła, zasłoniła z powrotem okna w salonie, wzięła z kuchni torbę i misia, już miała wychodzić, kiedy drzwi otworzyły się i do domu wszedł Tomek.

- Dokąd idziesz?- zapytał zdziwiony na jej widok.

- Do domu- burknęła Marta, próbując go wyminąć w wąskim przejściu.

- Dlaczego? Co się stało?- zaniepokojony ukucnął, spojrzał jej głęboko w oczy i położył duże dłonie na ramionach.

- Nic. Po prostu. Muszę wyjść. Mam dość ciebie i tego domu, ciągle mnie oszukujesz,sam wychodzisz, a mi nie wolno, tak?- w jej tonie wyczuć się dało wyraźną pretensję.

Chłopak spuścił wzrok, poczym westchnął głęboko.

- Dobrze- odezwał się po chwili namysłu- pójdziemy na spacer, na lody, chcesz?

Martyna uśmiechnęła się szeroko. Cała złość uleciała, kiedy tylko usłyszała to jedno zdanie. Chciała wybiec z domu od razu, ale Tomek ją zatrzymał.

- Najpierw się przebierz- podał jej wypchaną reklamówkę, z którą przyszedł- i się rozpakuj. Pamiętaj o chustce i okularach.

Dziewczynka bez słowa odwróciła się i udała do swojego pokoju. Rzuciła torbę na łóżko, poczym zaczęła rozpakowywać zakupy. Kilka minut później w ciemności łazienki przeglądała się w lustrze. Biała, lekka koszula, długa zwiewna spódnica i przewiązana na włosach chusteczka w tym samym kolorze pasowały na nią idealnie. Martyna uśmiechnęła się do swojego odbicia, nie do końca się w nim poznając. Na bose stopy wcisnęła jeszcze jasne sandały i wróciła do Tomka.

- No, no, ślicznie- uśmiechnął się chłopak, całując dziewczynkę w czoło- gotowa do wyjścia?

Marta pokiwała twierdząco głową. Założyła ciemne okulary i kiedy Tomek otwierał przed nią drzwi, poczuła się bardzo szczęśliwa i zadowolona z faktu, że z nim jest. Zapomniała o bałaganie w salonie, zapomniała nawet o zaniedbanej kuchni. Wsunęła drobną dłoń między jego szczupłe palce i razem wyszli na ulicę. Chłopak przestraszonym wzrokiem przyglądał się wszystkim mijanym ludziom. Wyglądało, jakby starał się ją zasłonić przed spojrzeniami innych. Nikt jednak nie zwracał na nich uwagi. Po kilku minutach drogi w dół chodnika dotarli do ruchliwego centrum miasteczka. Popołudniowe słońce oświetlało twarze niezliczonej ilości turystów, przeciskających się w tłumie.

Tutaj chłopak poczuł się bezpieczniej. Ze stałych mieszkańców rzadko kiedy ktoś tu przychodził, było to raczej miejsce w którym uwielbiali spędzać czas przyjezdni. Para w ciszy powoli mijała rozmaite sklepy i kolorowe stragany.

- Chciałabym mieć kolczyki- odezwała się nagle dziewczynka.

Tomek spojrzał na nią zdziwiony.

- Mała, masz osiem lat!- wykrzyknął, z wyraźnym rozbawieniem w głosie.

- Włosy mam farbowane- stwierdziła inteligentnie Martyna.

- Bo musisz, tamte były jakby twoim znakiem rozpoznawalnym, nie ma drugiego takiego dziecka o takich włosach- zaczął spokojnie jej tłumaczyć.

- Nie jestem dzieckiem- postawiła się- poza tym jak będę mieć kolczyki, to też będzie trudniej stwierdzić że to ja.

- Niech będzie- Tomek zakończył rozmowę ze zrezygnowaniem, poczym skierował się w stronę salonu kosmetycznego przed którym właśnie stali.

- Przekłuwamy panu, czy córce?- za niesamowicie czystą ladą stała młoda kobieta o ładnym, szerokim uśmiechu.

Tomek wyprostował się z dumą i położył dłoń na ramieniu dziecka.

- Córce- odparł, drżącym ze wzruszenia głosem.

 

*

 

22.07.1998

Ona chciała uciec. Spakowała się. Nie chce mnie, nie chce tu mieszkać. Dlaczego? Nie jestem złym ojcem. Jestem lepsi niż moi. Lepszy niż on. Nie chcę, żeby ona się mnie bała, tak jak ja jego, nie chcę widzieć jej łez. Dlaczego nie odeszła, mimo że chciała? Co ją tu zatrzymało? Nie wiedziałem, że wstanie tak wcześnie i zobaczy moją nieobecność. Nie chciałem tak. Chciałem wrócić szybciej. Cholerne korki. Kupiłem jej nowe ubrania. Wygląda w nich tak doroślej, tak poważniej. Do tego te kolczyki. Naprawdę miała dobry pomysł, żeby przekłuć jej uszy. Poza tym, gdybyśmy tam nie weszli, nie usłyszałbym tego pięknego zdania. Ta kosmetyczka nazwała Martę moim dzieckiem. Moją córką. A co się stanie, jeżeli kiedyś ktoś mi ją zabierze? Tak, jak ja zabrałem ją komuś? Nie chcę jej krzywdzić. Chcę jej zapewnić ciepły dom, rodzinę, szczęście. Boję się że będzie cierpieć. A co jeżeli jest tutaj tylko ze względu na moje groźby? Dziś się nie uniosłem, dziś byłem dla niej dobry. Spędziliśmy wspaniały dzień, zjedliśmy nawet obiad na mieście. Ale ile stresów mi to przyniosło. W każdej osobie widziałem jej matkę, w każdym spojrzeniu kierowanym w naszą stroną jakieś ziarnko rozpoznania, zaciekawienie…Może ktoś ją poznał, może niedługo mnie znajdą i ją zabiorą z powrotem do rodziców? A ja nie mogę jej stracić. Jest tu cztery dni, a ja już nie potrafiłbym bez niej żyć. Jest światłem w ciemności, muzyką w ciszy, wodą na pustyni… nadaje kolorów mojemu życiu. Sprzątała dziś w moich rzeczach. W rysunkach. Nie wiem, czy widziała, że co noc ją rysuję. Może i kreski mojego ołówka na papierze nie oddają tego spokoju i ciepła, które od niej emanują, ale ciągle staram się to uchwycić. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się stworzyć kreskę tak delikatną, że mogła by tworzyć rysy jej anielskiej twarzy. Trzeba próbować…