JustPaste.it

1998

 

Zima przyszła zupełnie niespodziewanie. Jeszcze w ostatnim dniu listopada nic nie wskazywało na to, że długie, wyjątkowo gorące lato kiedykolwiek się skończy i przejdzie w jesień, tym bardziej też nikt nie spodziewał się gwałtownego obniżenia temperatury, które nastało na początku grudnia. Śnieg tamtej nocy padał powoli ale gęsto, duże płatki stopniowo pokrywały pożółkłą w skutek upalnych czterech miesięcy trawę, żeby rano leżeć już grubą warstwą na dachach, chodnikach i gałęziach drzew.

- Zimno mi- Tomka ze stanu półsnu wyrwał cichy szept gdzieś w okolicach lewego ucha.

- Mała…- mruknął, przykrywając głowę grubą, puchową poduszką- idź do siebie, jest środek nocy!

- Ale mi zimno- Martyna usiadła przed nim na wielkim materacu krzyżując nogi, a drobnymi dłońmi zaczęła rozmasowywać niemal fioletowe już stopy.

Chłopak poczuł wzrastającą w nim agresję. Całą noc próbował zasnąć, co niestety kończyło się na próbach, bo z niewiadomych przyczyn szmer śniegu za oknem niezmiernie go denerwował. Kiedy już udało mu się wyrwać świadomością od rzeczywistości i zatopić się w sennych marzeniach, przyszła Marta i pozbawiła go tak bardzo upragnionego odpoczynku.

- I co ja zmienię?- jęknął, próbując się opanować- przecież mam dokładnie taką samą kołdrę co ty w twoim pokoju.

- Będziemy mieli choinkę na święta?- Martyna niespodziewanie zmieniła temat.

- Co?!- Tomek zerwał się z łóżka i utkwił w dziewczynce co najmniej zdziwione spojrzenie- i przestań skubać futro temu biednemu misiowi!

Ręka dziewczynki posłusznie zawisła tuż nad brązowym łebkiem pluszowego zwierzątka.

- Jeżeli pada śnieg to będą święta- stwierdziła rezolutnie- jak będą święta to powinna być choinka.

- Mała, ty wiesz ile ja lat temu choinkę widziałem? Nie wiesz, ale ja i tak tobie to powiem- dawno, bardzo dawno, tak dawno że wtedy pewnie jeszcze w ogóle nie żyłaś. Nie wiem skąd się bierze choinki, nie mam bombek i całego tego syfu którym się te biedne drzewka obwiesza, nie mam pojęcia o choinkach, więc proszę cię odpuść sobie.

Martyna wbiła w niego spojrzenie wielkich, błękitnych oczu, jednocześnie zaciskając małe usta.

- Nie, nie, nie, nie, nie!- Tomek dobrze wiedział co to znaczy- nie płacz, będzie choinka, tylko nie płacz, dziś pójdę do miasta coś znaleźć, kupowanie choinki nie może być takie trudne jeżeli miliony ludzi na całym świecie to robi, ubiorę dla ciebie najśliczniejszą choinkę jaką możesz sobie wymarzyć, tylko proszę cię nie płacz!

Twarz dziewczynki rozjaśnił szeroki uśmiech. Szybko stanęła na chudych nogach, w podskokach pokonała kilka metrów materaca dzielących ją od Tomka i zarzuciła mu ramiona na szyję. Zaskoczony tym gestem chłopak zapomniał o senności, chwycił dziecko na ręce i wśród towarzyszącego temu głośnego chichotu,  zniósł na dół do kuchni.

Tutaj dziewczynka podkuliła nogi na krześle i zamyśliła się.

- A weźmiesz mnie ze sobą? Mama i ciocia zawsze pozwalały mi wybrać choinkę, która najbardziej mi się podobała. Zawsze…- nagły atak kaszlu nie pozwolił jej dokończyć zdania.

Tomek upuścił do zlewu obierane właśnie jabłko i spojrzał na Martę z niepokojem.

- Mała, wszystko w porządku?- zapytał niepewnie, jednak odpowiedzi nie było.

Dziewczynka siedziała na brzegu krzesła, kurcząc szczupłe ramiona. Jej delikatna twarz poczerwieniała. Chłopak obrócił się i po kolei zaczął otwierać wszystkie szafki wiszące nad zlewem. Wyrzucał z nich wszystko na podłogę, nie zważając na rozsypujące się po podłodze zawartości różnych torebek czy też rozbijające się butelki. Po kilku minutach znalazł to, czego szukał- brązową fiolkę wypełnioną gęstym płynem. Trzęsącymi rękoma nalał kilka kropel na srebrną łyżeczkę i zbliżył się do wciąż kaszlącej Martyny.

- Moja mama zawsze dawała mi ten syrop i zawsze działał, weź to i biegaj z powrotem do łóżka.

Dziewczynka zmarszczyła mały nosek

- Nie zjem tego- mruknęła osłabionym głosem- śmierdzi.

- Mała ja nie chcę żebyś mi chorowała! Masz to wziąć!

Martyna pokręciła stanowczo głową. Czarne pasemka częściowo przysłoniły jej błękitne oczy.

- Nie zjem tego- powtórzyła.

Tomek ukląkł przed Martą i spojrzał na nią błagalnie. Jednocześnie przysunął dłoń bliżej jej ust.

- Proszę cię, skarbie- jęknął.

Dziewczynka zdążyła już poznać ten ton. Wiedziała, że jeżeli teraz nie przystanie na jego prośby, znów zaczną się te dziwne ataki histerii, które z dnia na dzień trudniej jest opanować. Nie czuła się dziś dobrze ani na krzyczenie na Tomka, ani na uspokajanie go. Otworzyła więc posłusznie usta i zaciskając oczy wysunęła lekko język. Dziwny bezbarwny syrop był nieokreślonego smaku. Najpierw wydawał się być ostry, potem gorzkawy, a gdy powoli zbliżał się do przełyku, stał się zdecydowanie słony.

- Niedobre- Martyna wykrzywiła buzię.

- Moja grzeczna mała dziewczynka. Biegnij teraz szybko do łóżka. Ja zaraz do ciebie przyjdę i trochę ci poczytam, chcesz?

Marta pokiwała bez słowa głową i posłusznie opuściła kuchnie. Chłopak oparł rozgrzany policzek o chłodną, chropowatą powierzchnię ściany. Z jego twarzy momentalnie zniknął wymuszony uśmiech. Słabe, zniszczone wieloletnią chorobą płuca powoli wypełniały się ciężkim, zatęchłym powietrzem. Długie palce w nerwowym odruchu zaczęły przeczesywać gęste włosy. Tomek oderwał się od ściany i zrobił kilka kroków w stronę drzwi. Po chwili jednak zatrzymał się, obrócił, poczym wrócił do okna. Taka powolna wędrówka tam i z powrotem trwała niecały kwadrans.

- Nie, nie, nie- mruczał do siebie.

Nagle z sypialni na piętrze dało się słyszeć cichy jęk.

- Mała!- chłopak błyskawicznie pokonał schody i wpadł do pokoju.

Dziewczynka leżała skulona na poduszce, z lękiem wpatrując się w przeciwległy brzeg łóżka. Wydawało się, że nie zauważyła Tomka.

- Co się stało?

Wtedy Martyna podniosła na niego wzrok przerażonych oczu.

- Pająk- jęknęła, przeciągając sylaby- boję się, zabierz go stąd!

Drobne dłonie kurczowo zaciskały się na wielkiej poduszce. Chłopak z trudem opanował śmiech. Udając przezwyciężanie strachu zbliżył się do materaca i z wyrazem obrzydzenia na twarzy chwycił insekta za jedno z włochatych odnóży, poczym podbiegł do okna i wyrzucił pająka na dwór. Marta zachichotała.

- Nie bałeś się go dotknąć?- zapytała, z wyraźnym podziwem w głosie.

- No przecież, że się bałem, ale moja mała księżniczka oczywiście jest ważniejsza, co by się stało gdybym nie przyszedł? Pewnie pająk uciekłby z tobą i nakarmił tobą swoje równie straszne dzieci.

- Oj przestań już żartować- dziewczynka wtuliła się w jego plecy, kiedy Tomek usiadł na łóżku- głodna jestem, nie zjadłam śniadania.

- Zaraz ci coś przygotuję- ucałował rozgrzane czoło Marty i wyzwolił się z jej uścisku.

Wtedy Martyna znowu kaszlnęła. Nie był to jednak długi i przeciągły atak, podobny do tego sprzed kilkunastu minut, więc chłopak uśmiechnął się tylko i zbiegł na dół, dokończyć robienie śniadania dla siebie i dziewczynki.

Marta bezszelestnie przemknęła za jego plecami chwilę później, poczym usiadła na wysokim krześle.

- To co zrobimy z tą choinką?- odezwała się nagle, badawczo wpatrując się w Tomka.

Chłopak podskoczył, a biały, porcelanowy talerz wypadł mu z rąk i z głośnym trzaskiem rozbił się o podłogę, rozsypując się po kątach w postaci tysięcy maleńkich kawałków.

- Skąd ty się tu wzięłaś?- wykrzyknął, przecierając czoło wierzchem dłoni.

Dziewczynka wybuchła głośnym, dźwięcznym śmiechem.

- Ale cię przestraszyłam- udało jej się wysapać po kilku minutach niepowstrzymanego chichotania.

- To wcale nie było śmieszne- mruknął Tomek, pochylając się- teraz nie wolno ci stąd wstawać aż posprzątam, to szkło jest wszędzie, jeszcze tego mi brakuje żebyś sobie stopy pokaleczyła. Wystarczy mi w stu procentach to twoje przeziębienie.

- Przepraszam…- Martyna momentalnie się uspokoiła- nie chciałam żebyś był zły, to wyszło niechcący, jakbyś przyniósł mi buty mogłabym pomóc ci przy sprzątaniu…

Chłopak podniósł na nią wzrok. Marta zamilkła, widząc w jego oczach narastający gniew.

- Przepraszam- szepnęła jeszcze raz, a jej duże błękitne oczy napełniły się łzami.

Przez chwilę bez słowa obserwowała każdy, powolny ruch Tomka, zbierającego krwawiącymi od odłamków szkła dłońmi resztki talerza.

- Pójdę zaraz po choinkę dla ciebie- odezwał się w końcu, dokładnie wypowiadając każdą sylabę zdania- i te wszystkie… nie wiem, bombki i tak dalej. Chyba że jest cokolwiek na strychu, ale wątpię, nie było tu choinki od wielu lat.

Twarz dziewczynki rozjaśnił szeroki uśmiech. Wydawało się, że sam wyraz "choinka" wywołuje u niej nieprawdopodobne szczęście, w jakichkolwiek okolicznościach zostanie wypowiedziane. Nie zważając  na możliwość zranienia stóp, Martyna zeskoczyła z krzesła, zrobiła kilka obrotów, poczym swoim zwyczajem rzuciła się zupełnie zdumionemu Tomkowi na szyję.

-Ale pozwól mi ubrać, proszę, mama nigdy mi nie pozwalała bo mówi że nie umiem, tata mi pozwalał, ale tata umarł i teraz mama mi nie pozwalała a ja tak bardzo bym chciała bo mamy choinki to zawsze takie smutne są a choinki powinny być wesołe bo święta to wesołe są…- szczebiotała, biegając dookoła chłopaka.

- Dobrze, dobrze, dobrze- Tomek chwycił Martynę za ramiona, zatrzymując ją tym samym i uspokajając- będzie choinka pod jednym warunkiem, że teraz pobiegniesz natychmiast w końcu grzecznie do łóżka, zjesz to śniadanie i pójdziesz spać, a jak się obudzisz będzie na ciebie czekała najpiękniejsza choinka jaką może moja mała księżniczka sobie wymarzyć i do tego najbardziej kolorowe bombki jakie tylko znajdę, dobrze?

Usta dziewczynki niespodziewanie wygięły się w podkówkę.

- Obiecałeś…- jęknęła, a dalszą część jej wypowiedzi zagłuszył atak płaczu.

- Obiecałeś że będę mogła pójść z tobą- dokończyła po chwili, pocierając oczy piąstkami.

- Mała, jesteś chora- chłopak oplótł palcami drobne nadgarstki Marty- nie chce żebyś spędziła świąt w łóżku, musisz się przez te kilka dni wykurować, żebym mógł wziąć cię na jakiś ładny spacer, może do kina… lepiej jak teraz poleżysz niż później, ktoś musi mi pomóc ugotować te wszystkie potrawy, w kuchni potrzebna jest kobieca ręka…

- Ale ja tak bardzo chciałabym pójść- łzy powoli zasychały na delikatnej cerze dziewczynki- boję się zostawać w tym domu taka zupełnie sama.

- Masz misia, będzie ci z nim raźniej.

Tomek zauważył, jak absurdalne było to stwierdzenie, widząc uniesione wysoko ciemne brwi dziewczynki.

- No dobra, chodźmy, bo znów zrobię coś źle…- kręcąc głową w geście poddania się, poczochrał czarne włosy Martyny- ubieraj się… czekaj, znajdę ci zaraz jakiś szalik i czapkę. Załóż ten ciepły sweter. Gdzie można kupić choinkę?

Chwilę później znajdowali się już na zatłoczonej, mimo wciąż gęsto sypiącego śniegu, głównej ulicy miasta. Ludzie, z dołu twarzy starannie owinięci grubymi szalami, z góry- osłonięci różnorodnymi nakryciami głowy, starali się pokonać przestrzeń między kolejnymi sklepami jak najbardziej zadaszoną drogą, co powodowało znaczne trudności w przejściu po bliższej zabudowań stronie chodnika. Nikt nie chciał otwierać ust i narażać się na bolesne zaatakowanie gardła mroźnemu wiatrowi, dlatego wszyscy szli w milczeniu. Dało się słychać jedynie odgłosy szybkich kroków, plaskających na znajdującej się pod nogami szarej, mokrej masie.

Marta puściła niespodziewanie rękę Tomka, podniosła dłoń do szyi i odsłoniła twarz.

- Tam są choinki- jej głos ledwo przebił się przez świszczący wiatr.

Drugą ręką wskazała na nieduży stragan znajdujący się po drugiej stronie ulicy.  Ciemnozielone drzewka owinięte w białą siatkę stały oparte o ścianę jednego z domów. Skrępowane, pokryte grubymi igłami gałązki pachniały świętami.

Marta i Tomek przebiegli szybko przez jezdnię, poczym stanęli przed niskim, okrągłym sprzedawcą.

- Sprzeda nam pan najładniejsze drzewko- chłopak uśmiechnął się niepewnie, sięgając do kieszeni po pieniądze- ta panienka pomoże mi dziś przygotowywać się do świąt, zasłużyła na największą i najbardziej pachnącą choinkę ze wszystkich, jakie tylko pan ma.

Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i ubierając na dłonie grube rękawice zabrał się do przestawiania i oglądania drzewek. Martyna wpatrywała się w niego zachwyconym wzrokiem dużych, błyszczących, błękitnych oczu. W pewnym momencie jednak zmarszczyła brwi, a spod grubego, wełnianego szalika dało się słychać głośne kaszlnięcie. Sprzedawca choinek zdawał się nie słyszeć świszczącego, niespokojnego oddechu dziewczynki, Tomek natomiast upuścił portfel na ziemię i chwyciwszy dziecko na ręce, bez słowa ruszył biegiem w stronę domu.