JustPaste.it

Robert Gwiazdowski: The Conservative Mind

5525135aaa4156062761e81fb57d4e77.jpgDawno za niczym nie lobbowałem i normalnie czuję, że czegoś mi brakuje. A jak oderwałem na chwile myśli od pisanego pozwu, żeby je sobie jakoś „poukładać”, wzrok mój powędrował na ścianę, na której wisi dyplom doktorski.

Milton Friedman i Russel Amos Kirk… I nagle sobie uwiadomiłem, że w zasadzie nie lobbowałem w ogóle za „Czarodziejem z Mecosty” – jak nazywano Kirka.

Ciągle tylko liberalizm i wolny rynek. A tu chyba przydałoby się troszkę starego poczciwego konserwatyzmu?

1 października 1981 roku, po zwycięstwie wyborczym Ronalda Reagana, najznamienitsi przedstawiciele amerykańskiego konserwatyzmu zebrali się w waszyngtońskim hotelu Myflower, by uczcić „Wielkiego Starego Człowieka” amerykańskiej prawicy. W wygłoszonym z tej okazji laudatio William Buckley powiedział: „nie można sobie wyobrazić znaczącego, nie mówiąc już o dominującym, konserwatywnego ruchu w Ameryce bez Pańskiej pracy, która przygotowała mu grunt. Właśnie Pan uczynił to wszystko możliwym i chciałbym publicznie, z radością i dumą powiedzieć, że republika, o której Cycero mówił, że jest zanikającą instytucją, w tym przypadku przetrwała i za to należą się Panu słowa podziękowania.”

Kirk wychodził z założenia że konserwatyzm nie jest jakąś szczególną filozofią, lecz koherentnym systemem przekonań podzielanym od pokoleń przez wielu wybitnych jego przedstawicieli. Bardzo często dla wyrażenia swych myśli przywoływał więc przykład któregoś z „ojców konserwatyzmu”.

Listę najciekawszych otwierają reprezentanci stoicyzmu: Marcus Tullius Cicero i Marcus Aurelius Antoninus. Stoicyzm w ogóle, a Cyceron i Marek Aureliusz w szczególności, wywarli istotny wpływ nie tylko na samego Kirka, ale także na rozwój całej myśli konserwatywnej. Odróżniali oni naturę w sensie całego wszechświata („wszechnaturę”) od natury człowieka, z zastrzeżeniem, że ta druga wypływa z pierwszej, gdyż, jak pisał Marek Aureliusz, „we wszechnaturze wszystko jest nawzajem powiązane” i wzajemnie od siebie uzależnione. Ta współzależność określana była przez stoików mianem „sympatii”, co stanowiło wyraźny krok w kierunku solidaryzmu społecznego. „Jeśli natura poleca by człowiek chętnie udzielał pomocy drugiemu człowiekowi, niezależnie od tego, kto by to był, a jedynie przez wzgląd na jego człowieczeństwo, to wedle tej samej natury pożytek wszystkich ludzi musi być niezawodnie czymś wspólnym”. Dlatego Cyceron porównywał społeczności ludzkie do roju pszczół, a Marek Aureliusz twierdził, że „co nie jest pożyteczne dla roju, i dla pszczoły nie jest pożyteczne”.

Wolność zaś myśliciele stoiccy rozpatrywali w kategoriach działalności zgodnej z wymogami natury. Próby wykroczenia poza jej ramy kończą się fiaskiem, gdyż człowiek jest przez naturę zdeterminowany, podobnie jak rzucony kamień, który zawsze spada do dołu.

Stoicy wychodzili z założenia, że istnieje wieczna i niezmienna sprawiedliwość uzasadniana prawem boskim, wiążącym wszystkich ludzi. Prawo stanowione musi być zgodne z zasadami kreowanymi przez Opatrzność, a norma prawa pozytywnego niezgodna z prawem natury wcale nie zasługuje na szacunek i miano prawa.

Dzięki geniuszowi oratorskiemu Cycerona stoickie idee zaczęły przenikać do świadomości politycznej, a następnie praktyki prawniczej. Zasługą Marka Aureliusza, cesarza-stoika, było natomiast włączenie ogólnych założeń tej doktryny, do praktyki funkcjonowania najwyższej władzy państwowej. Cyceron, w początkowym okresie swojej kariery politycznej związany z obozem popu larów, niechętnie patrzył na dyktatorskie zapędy Scylli. Szybko jednak zrozumiał, że radykalizm społeczny jego ówczesnych mentorów jest równie niebezpieczny i przystał do stronnictwa optymatów. Ta wędrówka polityczna wynikała stąd, że, jak każdy późniejszy konserwatysta, Cyceron obawiał się zarówno tyranii zmierzającej do wprowadzenia ładu kosztem zupełnego ograniczenia wolności obywateli, jak i ruchów rewolucyjnych wiodących do całkowitej anarchii.

Ważną pozycję na liście ojców duchowych Kirka zajmuje Samuel Johnson - jedna z najciekawszych postaci epoki Oświecenia i klasycyzmu: językoznawca, autor niezwykle popularnego słownika języka angielskiego z roku 1755, wydawca i popularyzator Shakespeare ′a, dramaturg i poeta. Przeszedł on do historii przede wszystkim za sprawą swojego biografa, Jamesa Boswella, którego praca, wydana w roku 1791 The Life of Dr Samuel Johnson, jest powszechnie uznawana za niedościgły wzór biografistyki. Jednak bardziej niż autor zasłynął sam jego bohater. Stało się tak z pewnością dlatego, że Johnson nie stronił również od polityki. Był zagorzałym torysem, zwolennikiem „Wysokiego Kościoła”, niechętnym wszelkiej maści dysydentom, wierzącym w boskie prawo dziedziczenia władzy, wyznającym zasadę niesprzeciwiania się królom i wysoko ceniącym autorytet Kościoła. Zdaniem Kirka, poglądy Johnsona mogą jednak służyć za wyśmienity przykład konserwatywnego poszukiwania kompromisu, rozsądku i umiarkowania. Najlepiej świadczy o tym próba znalezienia drogi pośredniej między skrajnymi odłamami torysów i whigów. Według Johnsona mądrzy i roztropni przedstawiciele obu tych nurtów bez trudu powinni znaleźć nić porozumienia, gdyż opierają się na podobnych zasadach, chociaż prezentują odmienny sposób myślenia. Założenie to bardzo przypadło do gustu Kirkowi, który polityczne rady Johnsona z roku 1781 gotów jest współcześnie podsunąć przedstawicielom obu partii amerykańskich.

Kolejna ciekawa postać z listy inspiratorów Kirka to Sir Walter Scott. Wniósł on doniosły wkład w dzieje europejskiej kultury, nie tylko jako wybitny poeta i prozaik, ale także zadeklarowany zwolennik romantyzmu politycznego i jeden z twórców powieści historycznej spełniającej wychowawczą, narodową misję. Dla literatury szkockiej jest więc Sir Walter kimś łączącym w swej twórczości elementy Mickiewicza i Sienkiewicza. Opiewa on w swej twórczości narodowe tradycje, cnotę, honor, odwagę, których uosobieniem jest rycerz króla Artura - Ivanhoe. Oczywiście dla niektórych jego przygody „trącą myszką”, nie mówiąc już o tym, że za ich kultywowanie można się dorobić miana nacjonalisty, ksenofoba i zaściankowca.

Jak takiego rycerza ktoś obraził, to wyzywał go na pojedynek. A teraz rycerz musi łazić przez pięć lat po sądach i znosić jak go w tym czasie opluwają.

Kirk z dużym sentymentem wspomina jednak czas, gdy jako dziewięcioletni chłopak otrzymał od mamy na urodziny kilka powieści Scotta i z wypiekami na twarzy śledził przygody jego bohaterów, obiecując sobie, że będzie tak samo prawy, mężny i rycerski jak oni. Emocje jakie przeżywał przy tej dziecięcej lekturze pozwalają mu przypuszczać, że i kolejne pokolenia będą się jej oddawały z dużą przyjemnością, odnajdując w niej doskonałe wzorce dla własnego postępowania.

Moi rówieśnicy zapewne pamiętają czwartkowy „Ekran z Bratkiem” a po nim przygody rycerzy Okrągłego Stołu (nie mylić oczywiście z tym, przy którym wykluwała się III Rzeczpospolita). Czy ktoś nie chciał być Ivanhoe?

Ważny dla Kirka jest też Theodore Roosevelt - dwudziesty szósty prezydent Stanów Zjednoczonych. Już w dzieciństwie miał on okazję poznać książki Roosevelta opiewające amerykańską historię i lansujące motto: „Nie uderzaj, jeśli jest to możliwe. Lecz jeśli bijesz, nigdy nie bij miękko”.

Przyda mi się to motto jak wrócę do pisania pozwu!

Roosevelta nazywano kowbojem, gdyż zawsze zdecydowanie i stanowczo gotów był walczyć o cele uznawane przez siebie za słuszne i szlachetne. Dotyczyło to zarówno jego spraw osobistych, jak i interesów politycznych Stanów Zjednoczonych. Realizując je bywał nieprzejednany wobec wszystkich, nie wykluczając własnych sojuszników. Potrafił wystąpić przeciwko „najbardziej niebezpiecznej z niebezpiecznych klas - klasie bogatych przestępców”. Jako gubernator Nowego Yorku wprawił we wściekłość miejscowych republikanów, poddając kontroli władz stanowych działalność prywatnych przedsiębiorstw, świadczących usługi komunalne. Z drugiej jednak strony nie zawahał się podjąć decyzji o zdecydowanym rozprawieniu się przez policję ze strajkującymi robotnikami, naruszającymi obowiązujące przepisy prawa. Gdy przez Amerykę przelewała się fala strajków, proponował, by ostudzić nastroje tak, jak to uczyniono we Francji z Komuną Paryską: „wybrać dziesięciu lub dwunastu ich przywódców... postawię pod ścianą i rozstrzelać”.

Tak się zastanawiam, co by powiedział Theodore Roosevelt o dzisiejszych dziennikarzach?

Duże uznanie ma Kirk, co jest bardzo miłe sercu polskiego obserwatora, dla Józefa Korzeniowskiego - Conrada. Oczywiście Kirk nie zna nawet jego prawdziwego nazwiska, którego z pewnością nie byłby w stanie wymówić, ale wie o jego polskim pochodzeniu. Poleca czytelnikom przede wszystkim „Tajnego agenta” i „Nostromo”. Sam Conrad utrzymywał, że nie miał zamiaru rozważać w "Tajnym agencie " anarchizmu z punktu widzenia politycznego lub traktować go poważnie w kategoriach filozoficznych, a jego uwagi zawarte w tej powieści „nie były zamierzone jako pociski”. Jednak dla zwykłego czytelnika, nie analizującego polemik, jakie wywołała jej publikacja i stanowiska zajętego w tej sprawie przez samego Conrada, antyanarchistyczna wymowa tej książki wydaje się oczywista.

Jeszcze bardziej wyraziste są treści zawarte w „W oczach zachodu.” „Historia - nie Teoria. Patriotyzm - nie Internacjonalizm. Ewolucja - nie Rewolucja. Kierowanie - nie niszczenie. Jedność - nie Rozdarcie” - pisał Conrad, nie ukrywając sympatii do pierwszego zespołu haseł. Odpowiadała także Kirkowi analiza stosunków panujących w Ameryce Południowej, jaka zawarta została w „Nostromo”. Książkę tę uważa Kirk za „najbardziej wnikliwe studium, jakie kiedykolwiek zostało napisane o polityce i charakterze latynoamerykańskim”, ukazujące, że każdy, kto zamierza ustanowić wolność na tym kontynencie, „plows the salt sea”. Może tak samo jest z tymi, którzy chcieliby ustanowić wolność w Europie postkomunistycznej???

Zobacz też

 

Źródło: Robert Gwiazdowski