JustPaste.it

Duch dziejów Polski (cz. III) — rok 1916

97fc4b9963a826ce81b75c5b5f01b14e.jpgTyp bohaterski

Polski probierz bohaterstwa. Wielkość typu Dżingischana. Żółkiewski, Kościuszko, Traugutt. Zgodność ideału z życiem. Nieuznawanie przemocy. Walka o „królestwo boże”. Wielki mąż w pojęciu Mickiewicza.

„Gdybym w jednym zdaniu miał określić charakter i cywilizacyjne stanowisko narodu, zapytałbym co uważane bywa w nim za WIELKOŚĆ, co uchodzi za bohaterstwo narodowe”, mówi F. Koneczny w swej monografii o Kościuszce. I stwierdza: „W Polsce ażeby być wielkim, trzeba mieć przede wszystkim wielki charakter, wielkie serce, wspaniałość duszy. Nam nieznana wielkość zbrodnicza, u nas nie dochodzi się do szczytu historycznego uznania ze splamionym sumieniem. Przez całych tysiąc lat pochodu dziejowego nie przyznaliśmy ani razu piętna wielkości nikomu, kto nie celował cnotą, czystością intencji, ofiarnością i poświęceniem. Słowem: tylko szlachetni mogą w Polsce być wielkimi”.

„Wielkość” np. moskiewskiego cara Piotra brzmi w uszach polskich nie tylko z przyczyn, które nas bezpośrednio dotykają, ale z ludzkiego punktu widzenia, jak epitet szyderstwa. Genialny przedstawiciel despotyzmu, ani genialny oszust, ani genialny zaborca, ani w ogóle gwałciciel czyichkolwiek praw, nie mogą w umyśle polskim wywołać skojarzenia z wielkością. Dla nas są on i tylko odmianami Dżingischana, który był przecież także potężna indywidualnością, był nie tylko niepospolitym wodzem, ale także znakomitym organizatorem olbrzymiego państwa i olbrzymich mas ludzkich, lecz z powodu braku ideału moralnego skwalifikowany został przez instynkt zbiorowy, nie jako bohater, lecz jako wódz wzorowo zorganizowanej bandy.

Polska nowoczesna miała wielu znakomitych i świetnych wodzów – obywateli. Takimi byli: Zamoyski, Tarnowski, Chodkiewicz, Koniecpolski. Takim był surowy Czarniecki, który powstał z tego „co boli”. Takim był najpopularniejszy z królów naszych Sobieski. Taki książę Józef Poniatowski, piastun wojskowego honoru Polski. Takim Henryk Dąbrowski, twórca Legionów. Lecz pojęcie bohaterstwa w najwyższym przedstawicielskim znaczeniu tego wyrazu przylgnęło w pamięci narodu do tych, którzy – zwycięzcy czy zwyciężeni – stali się przez swe czyny wykładnikami najistotniejszej treści ducha narodowego.

Tej miary dosięgnął hetman Stanisław Żółkiewski, który wzniósł się na widownie jako bohater – wyraziciel duszy swego plemienia.

„Hektor polski”, największa postać naszej historii w okresie szczytowego rozwoju Rzeczypospolitej, jest Żółkiewski nieprześcignionym w doskonałości wzorem człowieka, obywatela i rycerza. Jego wszystkim wyprawom wojennym towarzyszy wielka i z etycznego punktu widzenia wzniosła myśl dziejowa. Przez Kłuszyn dąży do złamania despotyzmu moskiewskiego i do rozszerzenia unii wolnych narodów na wschód. Przez błonia cecorskie – dla zasłonięcia kultury chrześcijańskiej przed niszczącą i bezpłodną siłą otomańską. Wojskom swym, przy całym zachowaniu dyscypliny, przyznaje cenne prawo, że mają wiedzieć za co się biją; gotów jest przed bitwą – jak na polach guzowskich – przemówić do nich o słuszności bronionej sprawy. Twardy wojownik wzdryga się przed okrucieństwem i słabych zasłania przed krzywdą. Gdy tłumi niepokoje kozackie, równocześnie grozi kniaziowi Rożyńskiemu, że jeśli nie zaniecha pomsty na pospólstwie, najpierw przeciw niemu wyruszy w pole. Przez sześć tygodni rządzi w Moskwie, żegnany na odejściu nie jak wróg, lecz jak przyjaciel: „wszystka czerń – stwierdza pamiętnikarz – po ulicach zabiegała mu drogę, błogosławią”. Odbywa wspaniały wjazd triumfalny do Warszawy, wiodąc znakomitych jeńców, jakich w tym składzie żaden naród u siebie nie oglądał, bo cara Wasila Szujskiego i brata jego Dymitra pokonanego wodza naczelnego i drugiego brata Iwana i Fiodora Romanowa, już wkrótce założyciela nowej dynastii. Wśród tych powodzeń, okryty nieśmiertelną chwałą, o czym myśli Żółkiewski? „Życzę sobie – marzy – śmierci słodkiej dla wiary świętej, dla ojczyzny, ale nie wiem, jeślim tej łaski od Pana Boga godzien”, a w testamencie nakazuje niebawem: „Jeślibym w potrzebie umarł, miasto aksamitu czarnego, który znaczy żałobę, niech trumna przykryta będzie szkarłatem” na znak radości. Nie ma w nim interesu osobistego, ani śladu prywaty, ani cienia niskiej ambicji. Nie umie się płaszczyć, o nic nie prosi, z triumfów się nie przechwala, o nagrody nie dba. W bezgranicznym zapomnieniu o sobie wszystko dokoła mierzy miarą pospolitego dobra. Pod Cecorą ginie jak olbrzym. ”Jeśli zostaniem zwyciężeni – mówi - nie między jeńcami, jeno między poległymi mnie szukajcie”. Jest w godzinie śmierci tak wielki i wspaniały, jak był przez cały swój długi żywot.

Na zwrotnym punkcie swych dziejów, między upadkiem państwowym a rozpoczynającą się epoką niewoli, wydaje Polska drugi równej doskonałości typ bohaterski w Kościuszce.

Kościuszko uważa swą władzę dyktatorską za „narzędzie do skutecznej obrony ojczyzny”. Nie żywi żadnych samolubnych widoków i zgodnie z tym powołuje do steru ludzi bezwzględnie czystych i bezinteresownych, którzy, jak wyraża się, „dochowali nieskażonej cnoty w życiu prywatnym i publicznym”. Zawodowo wyszkolony wódz, jest w zasadzie przeciwnikiem zarówno wojen, jak stałego utrzymywania wielkich armii; skłania się raczej ku powszechnemu wyćwiczeniu wojskowemu narodu. Bitność żołnierza opiera nie tylko na tresurze, ale i na sile moralnej. W uniwersale połanieckim nawołuje: „Naprzeciw kupie niewolników postawmy masę potężna swobodnych mieszkańców”. Rzemiosło wojskowe rozumie tylko w służbie idei godnej ofiar. Przelewając krew, czyni to, aby wyplenić „ ród rozbójników”. Dlatego nienawidzi nawet Napoleona, jako uzurpatora, który prowadził narody na rzeź dla osobistego wyniesienia się. Dlatego do końca życia przechowywał w czci swój ideał młodości, Tymoleona z Koryntu, który strącał tyranów, lecz nigdy nie skorzystał z tego, by zająć ich miejsce. Dlatego tak bliskim był duchowi młodej wyswobodzonej Ameryki. Kościuszko truchlał na myśl, że w Polakach mogłaby kiedykolwiek zrodzić się „czołgająca dusza”. Jako zwycięzca, po odparciu Prusaków spod Warszawy, nie pozwala na łuki triumfalne i protestuje przeciw kultowi swej osoby. „Ludzie – upomina – powinni pamiętać zawsze o swej godności człowieczej”. Szanuje tą godność także w nieprzyjacielu, okazując słynną wspaniałomyślność dla pokonanych. Wielkie jego serce ogarnia nie tylko własny naród. Każdy czyn Kościuszki wytryska z pragnienia szczęścia dla wszystkich, z dążenia do zniesienia wszelkiego ucisku i ugruntowania braterstwa ludów. Za ten ideał walczy na drugiej półkuli ziemi. Pisma francuskie z końca XVIII wieku nazywały go „Une áme toujours occupée de grandes idées”. Nieśmiertelny Jefferson świadczył o nim: „Jest to najczystszy syn wolności z pomiędzy wszystkich, jakich znałem kiedykolwiek”.

W ostatniej porozbiorowej epoce naszych dziejów, skończenie doskonały typ polskiego bohaterstwa wystąpił w osobie Romualda Traugutta dyktatora z roku 1863.

Gdy powstanie styczniowe już kona, Traugutt bierze na siebie obowiązek utrzymania go przez jesień i zimę r. 1863 – 1864 do chwili oczekiwanej interwencji Europy. Wszystko dokoła wali się w gruzy. On tropiony ustawicznie, niepewny każdej godziny, ze swego ukrycia warszawskiego skupiając w swym ręku nici ruchu, prowadzi przez pół roku bezprzykładny w historii bój z wielkim mocarstwem, podtrzymuje nadludzkim wysiłkiem żywotność sprawy i stwarza pozory wojny, w której nie brak nawet zwycięstw. Zawdzięcza to niesłychanej sile moralnej, czerpanej z przeświadczenia, że służy wielkiej idei. W instrukcjach do wojska rozwija poglądy na to, jakim powinien być żołnierz polski.. Obok karności, której umiał sam tak znakomicie przestrzegać w obozie domaga się od dowódców „usiłowań do umoralnienie siły zbrojnej”. „Żołnierz polski – mówi w jednej z takich instrukcji – powinien być prawdziwym żołnierzem Chrystusa”, „czystość obyczajów i nieskalaną cnotę ma wszędzie roznosić”. „Rząd narodowy – mówi jeszcze – patrzy na wojsko nie tylko jako na obrońców kraju, ale zarazem jako na stróżów i wykonawców prawa””. Do ostatniej chwili, gdy za progiem czyhają już oprawcy carscy, trwa na stanowisku i z niezachwianym spokojem spełnia swą wielką i tragiczną rolę. Na koniec jest już tylko piastunem czci narodu. Już tylko ma wzniośle umrzeć. I idzie naprzeciw śmierci męczeńskiej z tym samym napięciem silnej woli, z jakim przez długie miesiące odpowiadał czynami na hasło Francji: „Durez!”. Tracony z całym aparatem straszliwej okazałości, z którego Moskwa pragnęła uczynić symbol swego triumfu nad jeszcze jednym pokonanym ciałem Polski, z głową wzniesioną w górę, przekroczył próg wieczności. Urzędowy historyk rosyjski i świadek naoczny Berg mówi: „Zanim rozstał się ze światem, już całe jego jestestwo należało do nieziemskich krain”.

W Żółkiewskim, Kościuszce, Traugucie znajdziemy z łatwością te same, pomimo przedziału wieków bliskie sobie skoncentrowane rysy polskiego bohaterstwa. W bardziej zasadniczej postaci można je uogólnić jako wyznawanie wysokiego ideału moralnego i zespolenie go bezwzględnie z życiem. Wiek XIX, który stał się dla nas okrutnym, wielkim probierzem tego uzgodnienia życia i ideału, wydał w narodzie naszym szczególnie krwawy urodzaj dusz bohaterskich z ich niczym nieugiętą, przez żadne katusze niezachwianą niezłomnością trwania przy tym, co poczytujemy za główny warunek bytu, godnego człowieka.

Jeden z twórców Nocy Listopadowej, Piotr Wysocki, po trzechletnim więzieniu i skazaniu na śmierć, namawiany by prosił o ułaskawienie, kazał sobie do celi przynieść pióro i papier i napisał te wspaniałe i dumne słowa: ”Nie dlategom broń podnosił, ażebym prosił cesarza o łaskę, ale dlatego, aby jej mój naród nigdy nie potrzebował”. Jak refren powtarzają się te słowa z pokolenia na pokolenie: „Co do mnie – woła Rufin Piotrowski -, jeden z pierwszych Polaków wywiezionych na Sybir - wyznam, że nad wszystkie kary najokropniejszą wydawałaby mi się łaska cara”.. „Jutro – powtarza w sto lat potem w przeddzień stracenia na szubienicy Józef Toczyński, członek rządu powstańczego – jutro niczego tak się nie lękam, jak carskiej łaski”. Uczestnik spisku a roku 1824 major Łukasinski przeżył 37 lat w straszliwej twierdzy szliselburskiej, w której współczesny mu rewolucjonista rosyjski Bakunin po trzech tylko latach był bliski obłędu i samobójstwa. Kiedy w roku 1831 komendant Szliselburga podjął zabiegi, aby ulżyć bezprzykładnej męce polskiego bohatera, Łukasiński w liście do niego zastrzega: „Bez żadnych próśb z mojej strony”. Roman Sanguszko przez udział w postaniu 1831 roku postawił na kartę olbrzymią fortunę rodową; gdy po zapadłym wyroku, skazującym go na 10 lat batalionów karnych, podsunięto mu, by prosił o łaskę i w jakimkolwiek sposób usprawiedliwił przyczyny, które popchnęły go do walki, oświadczył krótko; „Z przekonania!”.

Obok tej cechy zasadniczej, obok niezłomnej zgody ideału i życia, przewijają się przez polski typ bohaterski dwa dalsze zasadnicze rysy, które tkwią poprzez wszystkie epoki w historycznie wytworzonej duszy narodu, ale zyskują szczególnie jaskrawy wyraz również w ostatniej, tragicznej dobie naszych dziejów. Oto członek rządu narodowego z roku 1863 Rafał Krajewski w przeddzień śmierci śle z więzienia „miłość i pożegnanie całemu światu”, modli się o „przyjście na ziemię królestwa bożego”. Oto drugi członek tegoż rządu, Roman Żulinski, katowany w śledztwie rzuca swym oprawcom: „Możecie mnie tylko bić, ale nie możecie mnie sądzić, gdyż ja was nie uznaję”. W tych bezgranicznie wielkich wynurzeniach, wypowiedzianych w uroczystych chwilach zamknięcia spraw doczesnych, mieści się pozytywna treść polskiego bohaterstwa: nieuznawanie przemocy, walka o królestwo boże – o wolność.

Adam Mickiewicz, tworząc w III części „Dziadów” wizję wielkiego męża, wyśnionego zbawcę i wskrzesiciela narodu, wyobraził go sobie jako niosącego wyzwolenie nie samej tylko Polsce, nie tylu a tylu kilometrom kwadratowym obszaru Europy, lecz wszystkim ujarzmionym i cierpiącym i zgodnie z tym skoncentrował jego rysy duchowe w okrzyku: „ To namiestnik Wolności na ziemi widomy!”.

Ten okrzyk, wydobyty z głębi duszy plemiennej, zawarł w sobie całą szeroką skalę polskiego pojmowania wielkości.

Wyprzedzenie Europy

Linia prosta polskiego rozwoju politycznego. Absolutyzm w Europie i prawa obywatelskie w Polsce. Pojęcie ojczyzny. Ustawa 3 maja. Jej idee wyprzedzające chwile dzisiejszą. Ograniczenie przywilejów szlacheckich przez samą szlachtę. Rewizje konstytucji. Federacja narodów. Swoboda sumienia. Reformy bez rozlewu krwi. Wyższość moralna.

Polska zrealizowała maksimum wolności i swobód politycznych, jakie dały się osiągnąć w granicach ówczesnych możliwości historycznych, a zarazem wyprzedziła w rozwoju swym pod bardzo wielu względami o całe pokolenia, nieraz o całe stulecia, współczesny sobie kontynent europejski. To co inne narody zrobiły dopiero w XIX stuleciu, lub do czego jeszcze dotychczas dążą, w Rzeczypospolitej Polskiej niejednokrotnie od wieków było już wprowadzone i prawnie ubezpieczone.

Znacznie naprzód przed resztą kontynentu poszła Polska w rozwoju prawno – politycznym. Nie ma w dziejach jej owego ponurego ogniwa, spajającego epokę średniowiecza z nowoczesnym państwem praworządnym, ogniwa jakie tworzył gdzie indziej absolutyzm „oświecony” i policyjny. Przejście od dawnych do nowszych form ustrojowych odbyło się w Polsce w o wiele krótszym okresie czasu, niż w reszcie Europy; w dziesięcioleciach, gdy Europa potrzebowała na to stuleci. Prof. St. Kutrzeba stwierdza, że rozwój polski był pod tym względem logiczniejszy niż Zachodu. Poszedł on w kierunku coraz dalszego wykształcenia przewagi czynnika społecznego, który w wiekach średnich stopniowo i tak skutecznie dobijał się do władzy. Zgniecenie go na korzyść książąt, które dokonał się na Zachodzie, było niejako załamaniem się linii rozwoju, odgięciem jej w inną stronę, niż biegła poprzednio, w przeciwieństwie do linii polskiej – prostej. Gdy Europa wchodzi ostatecznie w okres niewolniczego uzależnienia społeczeństw od woli nieodpowiedzialnej jednostki, w tym samym czasie Polska coraz bardziej wykształca u siebie instytucje gwarantujące prawa i swobody obywateli, wtedy tworzy ona sejm walny, który ujmuje w swoje ręce cała władzę prawodawczą i właściwy kierunek spraw państwa. Drogą odrębna i własną, nie przez potworną fazę absolutyzmu, lecz przez zachowanie i kontynuację tych form przedstawicielskich i samorządnych, jakie rozwinęły były wieki średnie, szła Polska do ideału państwa nowożytnego i zbliżyła się do niego szybciej niż inne narody kontynentu. Około polowy XVIII w., gdy Rzeczpospolita domagała się pod wielu względami naprawy i gdy Polak Wilhorski zwrócił się do Jana Jakuba Rousseau z zapytaniem jak należałoby ją zreformować, wielki mędrzec odpowiedział traktatem „Uwagi o rządzie polskim”, w którym doszedł do wniosku, że zasady ustroju Rzeczypospolitej są na ogół doskonałe i nie wahał się postawić spaczonej już wówczas konstytucji polskiej wyżej, niż angielska („vaut mieux que celle de la Grande Bretagne”).

Historyk niemiecki Karol von Rotteck z Fryburga w swym wielkim dziele „Allgemeine Geschichte” pisze o „oświeconym absolutyźmie” europejskim: „W owym czasie umiejętność była służebniczką despotyzmu. Naród wszędzie, wyjąwszy mała liczbę republik, był uważany za trzodę bydła i takim był rzeczywiście w krajach, gdzie słowo monarsze było wszystkim, a nic innego nie miało na celu, tylko interes i nieograniczoną chciwość panujących rodzin. O ileż naprzód znajduje się współczesna temu stanowi Polska.

Swoboda osobista i bezpieczeństwo jednostki wobec wszelkiej samowoli ze strony państwa są zagwarantowane licznymi ustawami. Pod tym względem wyprzedza Polska poniekąd nawet klasyczny kraj wolności osobistej, Anglię gdyż prawo „Neminem captivabimus roku 1430, orzekające, iż nikt nie może być więziony bez poprzedniego przekonania o winie, ustanowiła na dwa i pół wieku przed słynnym aktem angielskim. „Habeas corpus” z roku 1679. (W Anglii zasada nietykalności znana została w roku 1215 artykułem 39 Wielkiej Karty Swobód, ale nie przyjęła się dostatecznie w życiu, wobec czego w roku 1679 musiano wydać specjalną ustawę, identyczną z naszym wcześniejszym i zawsze przestrzeganym „Neminem captivabimus”. Wolność osobista zagwarantowana została również bardzo wcześnie na Węgrzech („Złota bulla”) i w dalekiej Aragonii. Tam przetrwała ona stosunkowo krótko – u nas blisko cztery stulecia, aż do upadku Rzplitej. Poza tym cała Europa czekała na to elementarne prawo obywatelskie do czasów najnowszych). Sądownictwo polskie zna zasadę jawności rozprawy ustnej, oskarżenia i obrony, których prócz Anglii nie było nigdzie.

Kompetencje sejmu polskiego, który jest wyrazem, zbiorowej woli narodu, są tak szerokie, że pod niejednym względem pozostały czymś niedoścignionym dla wielu współczesnych nam parlamentów. Gdy gdzie indziej sprawa tak ogromnej wagi i tak brzemienna w skutki, jak postawienie kraju w stan wojenny, znajdowała się, a niejednokrotnie znajduje się dotąd, poza wszelką kontrolą ogółu i od skinienia jednostki zawisłe było życie lub śmierć setek tysięcy ludzi - u nas możliwości takiej przed czterema wiekami już postawiono skuteczna tamę, przekazując sejmom decyzję o wojnie i pokoju. „Zasadę dziś podnoszoną – mówi prof. St. Kutrzeba, by całe społeczeństwo przez legalne przedstawicielstwo swe mogło wyrazić zgodę na to, że wojny chce, tę zasadę państwo polskie najwcześniej z państw europejskich sformułowało i najdłużej ją w całej konsekwencji przeprowadziło, trzymając się jej i w tych czasach, gdy państwa absolutne Europy stworzyły już były potężne armie, rzucające się w bój na każde władcy skinienie”. Ten sam znakomity badacz konstatuje, że za Zygmunta Augusta sejm nasz „zaczynał przybierać cechy prawie nowożytnego parlamentaryzmu”, lecz późniejszy rozwój spaczył ten kierunek („Historia Ustroju Polski”).

Republikańska w istocie swej forma rządów zapewnia narodowi możność obierania sobie głowy państwa i do koronowanej tej prezydentury otwiera drogę każdemu z obywateli. Kardynalne urządzenia Rzeczypospolitej, ustawa „Nihil novi”, „Pacta coventa”, artykuł „De non praestanda oboedientia”, są wcieleniem nowoczesnej zasady, że król istnieje dla narodu, a nie na odwrót, co Kołataj określił lotnym powiedzeniem: „Wielka różnica rzec – król ma państwo, a – państwo ma króla”. Dobitnie i z całą świadomością stwierdził ów wyższy porządek ustrojowy w Rzeczypospolitej szlachcic polski XVI stulecia mówiąc do cudzoziemca: „Tobie się pan rodził, mnie się nie rodził, tego ty pana masz, któregoś mieć musiał, ja, Polak, tego króla mam, któregom mieć chciał! Nie masz ty żadnej obrony przeciwko zwierzchności książęcia swego, a ja mam obronę przeciwko królowi swemu. Ty w jarzmie jako wół chodzisz, albo jako zniewolona munsztunkiem szkapa pana przyrodzonego na grzbiecie swoim nosisz, a ja, Polak, jako orzeł bez pętlic na swej przyrodzonej pod królem swym bujam swobodzie!”. Tak przemawiał do Litwy jeszcze przed unią roku 1569 Stanisław Orzechoweski, „a mógł był zaiste – dodaje współczesny historyk J.K.Kochanowski („Nad Renem i nad Wisłą”) – w imieniu Polski szlacheckiej przemawiać tak samo i do całego Zachodu”. Wypowiedziana w roku 1830 przez Thiersa słynna zasada „Le roi regne et ne gounerne pas”, którą chlubi się nauka polityczna naszych czasów, była już w 1607 roku przedstawiona przez polityków polskich, którzy określili ja na dwa stulecia przed Thiersem niemal identycznymi słowy: „Regna, sed non impera!” – tj. „panuj, ale nie rządź!”. Zapisać tu należy także dokonany wcześnie w Polsce rozdział osobistych dochodów króla od dochodów skarbu publicznego. Gdy wszędzie dochody państwa były dochodami monarchy, u nas już sejm roku 1505 wprowadził osobne uposażenie panującego, co ostatecznie utrwaliło się za Zygmuntów. (Charakterystyczne jest, że jeszcze emigracja nasza po roku 1831, ogarnięta wszak nowoczesnymi prądami Zachodu, miała pełną świadomość tej wielkiej twórczości politycznej polskiej XV, XVI, XVII w., która niejednokrotnie szła przed resztą Europy. W „Adresie 2000 Polaków we Francji będących do izby niższej angielskiej” z roku 1832 czytamy: „Przez ciąg swego istnienia Polska przed innymi posiadała swobody: wolność wyznań, wolność druku, zabezpieczoną własność i wolność osobistą, a instytucje swoje rozwinęła na władzy ludu (mowa, rozumie się o demokraci szlacheckiej). Nie znała wojsk stojących, nie dozwoliła królom mocy nakładania podatków, uświęciła prawo oporu przeciw przywłaszczeniu”. Także Szujski, współtwórca historycznej szkoły krakowskiej, jeszcze w roku 1868 wiedział, ze byłoby samobójstwem i wyparciem się samego siebie, gdyby naród nasz stracił szacunek, miłość i ufność ku zasadom, które go niegdyś wielkim czyniły i którymi wyprzedzał Europę”).

Z tymi pojęciami i instytucjami dawna Polska jest o całą otchłań czasu naprzód w stosunku do współczesnego sobie Zachodu, gdzie niejednokrotnie, jak mówi Rotteck, „naród uważany był za trzodę bydła, a słowo monarsze było wszystkim”, gdzie król (Ludwik XIV) z biczem w ręku wchodził na zebranie notablów i sam jeden państwem się ogłaszał. Wskutek udziału znacznej części ludności w sprawach publicznych oraz jej odpowiedzialności za te sprawy wytworzyło się też w Polsce niezwykle wcześnie, bo już za Zygmuntów, pojęcie ojczyzny, gdy w reszcie Europy długo jeszcze nie umiano wyjść poza pojęcia państwa. (Historyk niemiecki Jakub Caro („Geschichte Polens”) stwierdza, że żaden kraj w Europie tak wcześnie, z taką siłą wewnętrzną, nie nadał wagi zasadzie narodowości, jak Polska, wbrew kosmopolitycznemu duchowi średniowiecza”. Warto przypomnieć, że w literaturze po raz pierwszy sprecyzował samodzielną istność narodu w stosunku do państwa nasz Brodziński, mówiąc: „Bóg chciał mieć narody, jak ludzi indywidualnymi” („O narodowości Polaków” Warszawa 1831). Kto ojczyźnie swojej służy, sam sobie służy – wołał Skarga – bo w niej jego wszystko się dobre zamyka”. Kiedy u nas dawno służono „ojczyźnie”, tam ciągle jeszcze służono „panu”. („Es ist für einen Edelmann kein grösseres Glück, ale einen Fürsten, den er ehrt, zu dienen...” mówi bohater Szillera). Na podstawie tych wszystkich faktów możemy skonstatować, że już w Polsce sprzed Wielkiego Sejmu byliśmy narodem, wytrzymującym nowoczesne kryterium, które stwierdza: „Plemię żyjące w obroży narzuconych mu siłą praw, posłuszne im bezmyślnie jakby jakiejś żywiołowej konieczności, nie jest jeszcze właściwie społeczeństwem – jest mającym pasterzy i psy stadem. Społeczeństwem w prawdziwym tego słowa znaczeniu zaczyna stawać się dopiero wówczas, gdy przynajmniej jego pewna część uświadomi sobie swoje prawa człowieka i gdy sobie wywalczy ich uznanie” („Nacjonalizm jako zagadnienie etyczne” Kraków 1917 bezimiennie).

Ze swobód skrystalizowanych już w XVI wieku, a ciągnących się przez cały wiek XVII i XVIII, korzystała przecież jedna, chociaż milion głów licząca warstwa ludności. Ale pod koniec XVIII w wyprzedzając znowu większość Europy, Polska podejmuje i przeprowadza wielką reformę polityczną, reformę, która pozostawiając – wbrew popularnemu mniemaniu – nietkniętymi kamienie węgielne odwiecznej budowy, oparta zasadniczo na podstawach ustroju dotychczasowego, owszem, potwierdzając te podstawy na przyszłość, kładzie kres wyłącznemu użytkowaniu praw obywatelskich przez szlachtę i rozciąga je na dalsze warstwy narodu, a zarazem dostosowuje wolnościowe instytucje państwa polskiego do pojęć i potrzeb nowoczesnych. Reforma ta to wiekopomna Konstytucja 3. maja 1791 roku.

Pomimo kompromisu, jaki Polska ówczesna zawierała z ideą monarchizmu, wprowadzając po czterystu latach znowu tron dziedziczny, ustawa 3 maja, wierna duchowi polskich tradycji, zachowała w swych najważniejszych zarysach w całej pełni zasadę władztwa narodu, która wykształciła się była i nas wybitnie w ciągu ubiegłych stuleci. Tę kardynalną zasadę, na której odnowiona Rzeczpospolita miała się i w dalszym ciągu opierać, wyrazili twórcy konstytucji uroczyście słowami analogicznymi do deklaracji północno - amerykańskiej z roku 1776 i deklaracji francuskiej z roku 1789, a zawierającymi myśl odwiecznie polską: „Wszelka władza społeczności ludzkiej początek swój bierze z woli Narodu”.

Zgodnie z tym mówi ustawa majowa najpierw o sejmie, dopiero potem o panującym i o władzy wykonawczej. Izba poselska, „świątynia prawodawstwa”, jest wyobrażeniem wszechwładztwa narodowego”. Jest wraz z senatem jedyną kuźnią praw obowiązujących naród. Konstytucja zapewniała tu wprawdzie i nadal stanowi szlacheckim, „prerogatywy pierwszeństwa” – należy jednak pamiętać, że w tym samym czasie i parlament angielski posiadał jeszcze jednostronny charakter oligarchiczno – szlachecki, i że dopiero późno w wieku XIX, reforma z roku 1832, otworzyła drzwi przed nowoczesnymi ideami demokratycznymi, pochodzącymi z Francji. Unowożytnienie organizacji sejmu polskiego polegało na zniesieniu jednomyślności i fatalnego „liberum veto” a wprowadzeniu głosowania większością głosów, na zniesieniu związków konfederackich, na skasowaniu ”instrukcji” dawanych przez sejmiki posłom, którzy już odtąd prawnie ”uważani być mają jako reprezentanci całego narodu”, nie poszczególnych województw. Projekty do ustaw, jak dotychczas, wychodzą od tronu, lecz także i z łona izby. Ustawy stają się prawomocnymi z chwilą uchwalenia ich przez sejm („złączona izb obydwu większość – brzmi tekst konstytucji – będzie wyrokiem i wolą stanów”). Rząd ani też głowa państwa nie może na własną rękę stanowić praw, nakładać podatków i poborów, zaciągać długów publicznych. Nie może również rząd lub panujący, podobnie jak to się działo przedtem, bez przyzwolenia narodu wypowiadać wojen ani zawierać układów natury dyplomatycznej. Sprawy te odsyła Konstytucja 3 maja do decyzji przedstawicielstwa narodowego. Izba poselska i senat decydować mają „co do wojny, pokoju, ostatecznej ratyfikacji traktatów związkowych i handlowych, wszelkich dyplomatycznych aktów i umów do prawa narodów ściągających się”. Władzy wykonawczej wolno tylko tymczasowo z państwami obcymi prowadzić negocjacje, „o których najbliższemu zgromadzeniu sejmowemu donieść winna”.

Król jest nie tylko, według formuły średniowiecznej, królem „z Bożej łaski”, ale i „z woli Narodu”. Taki tytuł przypisuje mu wyraźnie konstytucja, dodając, że dlatego nie jest przed narodem odpowiedzialny, ponieważ „nic sam przez się nie czyni” oraz przestrzegając: „Nie samowładca, ale ojcem i głową Narodu być powinien i tym go prawo i konstytucja niniejsza być uznaje i deklaruje”. Król jest najwyższym przedstawicielem władzy wykonawczej oraz wodzem naczelnym sił zbrojnych. Czynnikiem prawodawczym odrębnym, obok obydwu izb sejmowych, konstytucja go nie czyni: pozostawia mu tylko nadal przewodnictwo obrad w senacie. Obowiązkiem jest jego zwoływać sejm zwyczajny co dwa lata, nadto sejmy ekstraordynaryjne w miarę potrzeby. U boku króla stoi stworzony na nowoczesną modłę gabinet ministrów, któremu dano w Polsce przepiękną i jedyną w swoim rodzaju nazwę: „Straży Praw”. (Nazwa „gabinet” utarła się w innych państwach na tej podstawie, że początkowo król w swoim gabinecie odbywał z ministrami narady w sprawach publicznych. Nazwy tej w Polsce świadomie uniknięto). Również zreformowana administracja publiczna odpowiadała warunkom nowej epoki. Powierzając rządowi silną władzę wykonawczą, uczyniła go konstytucja ściśle odpowiedzialnym przed narodem. Za naruszenie ustaw może sejm polski zwykłą większością głosów postawić ministrów w stan oskarżenia, a w razie udowodnionego przestępstwa ukarać winnych na wolności osobistej i mieniu. W razie niezgodności kierunku politycznego między przedstawicielstwem narodu a rządem, sejm większością dwóch trzecich głosów ma prawo domagać się usunięcia ministra z urzędu, a król winien uczynić to i natychmiast zamianować jego następcę.

I znowu podobne jak przy rozważaniu urządzeń starej Rzeczypospolitej, trzeba stwierdzić, że wiele z postanowień, które Polska wprowadziła w ustawie 3 maja, wykazuje cechy wyższości w porównaniu ze stanem rzeczy już nie w przeważnej liczbie krajów ówczesnych, lecz nawet w niejednym z konstytucyjnych i parlamentarnie rządzonych państw Europy dzisiejszej. Ludność tych państw dopiero teraz usiłuje – niejednokrotnie tylko częściowo – zdobyć to, co istniało i było prawnie utrwalone u nas przed laty 127. A mianowicie:

  1. W wielu państwach współczesnych ustawy zasadnicze są tak skonstruowane, że w pewnych wypadkach, np. w wypadku wojny lub ostrego konfliktu miedzy rządzącymi i rządzonymi, z góry jest przewidziana i dopuszczona możliwość rozwiązania parlamentu, zawieszenia samej konstytucji i czasowego sprawowania rządów absolutnych, bez udziału przedstawicielstwa narodowego. Wszystkie cenne zdobycze i gwarancje konstytucyjne, jak prawodawstwo i rząd parlamentarny, swoboda głoszenia przekonań, swoboda zgromadzania się i zrzeszania itd., ustają wówczas automatycznie. Polska ustawa zasadnicza przez nikogo nie mogła być „zawieszona”. Sejm nie mógł być rozwiązany
  2. Zwołanie lub niezwołanie parlamentu zawisło dziś w wielu krajach od woli panującego, względnie rządu. W Polsce w myśl ustawy 3 maja władza prawodawcza narodu nie mogła być żadna miarą zatamowana. Sejm musi być zwołany w określonym terminie, lub gdy zachodziła konieczność przewidziana w konstytucji. Gdyby król wzbraniał się wypełnić w tym względzie obowiązek. Miał to uczynić marszałek ubiegłego sejmu wbrew niekonstytucyjnemu stanowisku monarchy i zwoławszy sejm, uzasadnić motywy swego postąpienia
  3. Wszelkie rozporządzenia królewskie miały być kontrasygnowane przez jednego z ministrów, poczem nabierały mocy obowiązującej. Na wypadek, gdyby żaden z ministrów nie uznał za możliwe podpisać rozporządzenia – „król odstąpi od tej decyzji”. Jeśliby zaś mimo solidarnie przeciwnego stanowiska całego gabinetu monarcha trwał jednak przy swoim zdaniu, wówczas marszałek sejmowy „będzie go upraszał” o zwołanie sejmu, aby sprawę rozstrzygnął senat. Gdyby wreszcie król odwłóczył zwołanie sejmu, powinien uczynić to sam marszałek. Wypadki takie zdarzyłyby się w praktyce z pewnością bardzo rzadko. Nie mniej ustanowienie powyższej procedury świadczy jak konsekwentnie była przeprowadzona w Polsce zasada woli i władztwa narodu
  4. Z obu izb sejmowych większe znaczenia posiada zawsze izba poselska, jako pochodząca z wyboru. Konstytucja 3 maja wysnuła z tej przesłanki postanowienie, że jeśli ustawę uchwaloną w izbie poselskiej senat odrzuci a izba uchwali ja powtórnie na następnym sejmie, wówczas ustawa nie potrzebuje już zgody senatu i staje się prawomocną bez apelacji. Podobne postanowienie wprowadzone zostało w Anglii dopiero w roku 1911
  5. Konstytucja 3 maja oparła rząd na podstawie nowoczesnej zasady, że musi on posiadać zaufanie większości ciała prawodawczego, że jest przed nim odpowiedzialny i że z chwilą, gdy utraci jego poparcie, powinien ustąpić. Pod tym względem Polska poszła za przykładem Anglii, gdzie zasada powyższa wyłoniła się po raz pierwszy w Europie około 1720 roku. W niektórych jednak państwach konstytucyjnych jeszcze z XX wieku rząd jest tylko emanacją woli monarszej, żadne votum nieufności ze strony parlamentu nie może zniewolić go do ustąpienia, a na odwrót gabinet posiadający zupełne zaufanie reprezentacji ludowej może być każdej chwili usunięty przez panującego. Przykładem tego są Niemcy, gdzie dziś dopiero niektóre stronnictwa polityczne dążą do zdobycia odpowiedzialności rządu przed narodem, co w Polsce istniało już w roku 1791
  6. Na koniec, zgodnie z odwieczną tradycją i praktyką polityczną Rzeczypospolitej, o których poprzednio już była mowa, utrwaliła konstytucja 3 maja, że zarówno polityka zagraniczna, jak doniosłe prawo wypowiadania wojny i zawierania pokoju są atrybutem sejmu, gdzie dziś jeszcze ciągle sprawy te przeważnie rozstrzygane są przez nieliczne jednostki w głębokiej tajemnicy przed przedstawicielstwem narodu i opinią publiczną.

Armia, w pojęciu Konstytucji 3 maja i zgodnie z odwiecznymi wyobrażeniami polskimi, jest organizacją „obrony od napaści” i „dla przestrzegania całości narodowej”. Ten sam wysoki poziom moralny, który towarzyszył zawsze uruchomieniu sił zbrojnych Rzeczypospolitej, przebija i na kartach ustawy majowej. Pośrodku autokratycznie rządzonych państw, posługującymi się tłumami niewolniczego żołdactwa gotowego do wszelkiego rozboju międzynarodowego, republikański duch polski stwierdza, że armia nie ma być zaczepna, ma „bronić całości i swobód narodowych”. „Wojsko nic innego nie jest, tylko wyciągnięta siła obronna i porządna (tzn. strzegąca porządku) z ogólnej siły narodu”, brzmi definicja ustawy 3 maja, definicja, którą jako postulat bez zmiany powtórzyć można w sto lat przeszło po jej wypowiedzeniu. W myśl tak pojętego charakteru siły zbrojnej przypisano wojsku przysięgę charakterystycznym porządku: przede wszystkim „na wierność Narodowi” a następnie na wierność monarsze.

Pod względem społeczno – politycznym konstytucja polska z roku 1791 podcięła dotychczasowe przywileje i monopole stanu szlacheckiego, a zarazem na oścież otwarła wrota do tego stanu przed świeżym dopływem. Prawo do nobilitacji zyskali automatycznie wojskowi i urzędnicy pewnych stopni, zaś każdy sejm miał obowiązek udzielenia klejnotu szlacheckiego znaczniejszej liczbie mieszczan zasłużonych na jakimkolwiek polu, przede wszystkim w przemyśle i handlu. Dawny cenzus krwi rycerskiej został całkowicie zniesiony, szlachectwo stało się dostępne dla każdego osobnika o pewniej wartości społecznej, zamieniło się w obywatelstwo Rzeczypospolitej w szerokim znaczeniu tego słowa, otwierając niebywałą zupełnie perspektywę do stopniowej nobilitacji całego narodu. Stan miejski jako całość otrzymywał jak gdyby połowę szlachectwa: przyznawano mu prawo „neminem captivabimus”, dostęp do wyższych godności duchownych, urzędów cywilnych i rang wojskowych, większy udział w sejmie, do którego dopuszczono przedstawicieli 21 miast z głosem doradczym, a w sprawach miejskich i handlowych stanowczym, wreszcie szeroki zreformowany samorząd i prawo posiadania ziemi, to ostatnie przyznane w Prusiech dopiero w roku 1807, w szesnaście lat później niż w Polsce. Były to prawa o jakich nie śniło się wówczas mieszczaństwu np. niemieckiemu. Zajęcia miejskie zrównane zostały w swej wartości z ziemiańskimi. Najprzedniejsi dygnitarze na znak braterstwa ostentacyjnie przyjmowali obywatelstwo miejskie. Stan chłopski wreszcie, który według wstępu do odpowiedniego artykułu ustawy „tworzy najdzielniejsza kraju siłę”, otrzymał opiekę prawną. W sprawie położenia mieszczaństwa, a zwłaszcza włościan, twórcy ustawy czuli sami i wyraźnie to zaznaczyli, że reforma jest daleka od doskonałości, wybierali jednak drogę pośrednią w przeświadczeniu, że najpewniejszą rękojmią utrwalenia się reform jest wprowadzenie ich drogą stopniowej ewolucji.

Podkreślamy z naciskiem, że tą konstytucję, wychodząca na niekorzyść szlachty, uchwalił sejm wyłącznie szlachecki. „Gdy gdzie indziej – pisze K. Hoffmen („Historia reform politycznych w Polsce”) – wszystkie reformy zasadzone na równouprawnieniu stanów były dziełem klas nieszlacheckich albo korony, konstytucja 3 maja była dziełem dobrowolnym samego tylko uprzywilejowanego stanu. Szlachta polska wyrzekła się odwiecznych prerogatyw na korzyść władzy i wolności ogólnej, bez żadnego ze strony korony lub klas nieszlacheckich nacisku, powodowana jedynie względami dobra pospolitego”. „ W swoim rodzaju jest to wypadek jedyny i niegdzie na tak wielki rozmiar w dziejach ludzkości nie powtarzający się” – stwierdza O. Balzer.

Równie ważną i zgoła wyjątkową cechę konstytucji polskiej stanowiło, że reformy jej były obliczone na przeciąg jednego tylko pokolenia. Przy całym swym niewspółczesnym liberalizmie ustawa zasadnicza 3 maja miała być nie skostniałą kodyfikacją, lecz żywą wytyczną dla dalszego rozwoju. Osobny artykuł ustawy postanawiał mianowicie, że co 25 lat ma się zbierać umyślny sejm dla rewizji i poprawy konstytucji, a to „uznając potrzebę udoskonalenia onej po doświadczeniu jej skutków co do pomyślności publicznej”. Głęboka mądrość twórców reformy 3 maja zajaśniała pełnym blaskiem w tej instrukcji, która już następnemu pokoleniu nakazywała dostosować ustrój państwa do nowych pojęć a tym samym zapobiegała z góry gwałtownym wstrząśnieniom wewnętrznym. Najbliższa konstytuanta polska byłaby znowu pchnęła potężnie naprzód dążenie do ideału wolności, obejmującej już teraz wszystkie warstwy narodu, gdyby tego procesu nie przerwał gwałt rozbiorów.

Dalszą wielką grupę zjawisk, w której duch polityczny polski poszedł naprzód w stosunku do reszty kontynentu europejskiego, stanowi sztuka łączenia narodów, jaką rozwinęła Polska w ciągu swego historycznego bytu i która prześcignęła znowu nie tylko współczesne sobie, ale i dzisiejsze państwa wielonarodowe. Historia zna przykłady kojarzenia ze sobą obcych krajów. Czynili to władcy w dynastycznym swym interesie, posługując się w tym celu mieczem, traktatami lub związkami małżeńskimi i tworząc za pomocą tych środków mniej lub więcej zwarte całości. Lecz Polska osiągnęła to nie na drodze podboju, który zostawia po sobie gorycz poniżenia i zapalne ogniska „buntów” – i nie na drodze układów sukcesyjnych, zawieranych przez dynastie ponad głowami ludów, bez względu na ich wolę, a często wbrew niepokonanym ich wstrętom. Unie polskie dokonywały się: 1). nie w interesie głów koronowanych. 2). bez przymusu 3). przez porozumienie się narodu z narodem. Specjalnie ten ostatni niezmiernie doniosły moment jest czymś dla owej epoki niewspółczesnym, niezwykłym, nowym i wyprzedzającym o całe wieki ogólny rozwój pojęć politycznych. „Tym bardziej – zauważa St. Kutrzeba – ten rodzaj łączenia terytoriów w jedną spoistą całość może być Polski dumą, że nie miała ona pod tym względem żadnych przykładów, żadnych wzorów. Trzeba było tworzyć formy nowe dla nowych myśli, które się u nas zrodziły” („Społeczno – państwowe idee Polaków”). W historii świata nie wiele można spotkać przykładów, by społeczeństwa przy tworzeniu takich związków w ogóle jakikolwiek głos miały sobie przyznany. Tu głos nie tylko istnieje, ale nabiera wagi decydującej. O złączeniu się Polski z Litwą układały się w latach 1499, 1501, 1569 istniejące już wówczas w obu krajach sejmy, w których reprezentowany był ogół dostojników i szlachty. Lecz już o tyle wcześniejszy zjazd w Horodle w r. 1413 dał dobitny wyraz temu, że unia obu państw ma być unią narodów, gdy 47 „rodów” polskich („ród” obejmował znaczną liczbę rodzin niespokrewnionych ze sobą w znaczeniu dzisiejszym) nadało tyluż rodom litewskim swe herby, tj., to, co było tak wyjątkowo cennym w owych czasach, co z taką zazdrosną dumną było noszone, co nazywało się też symbolicznie „klejnotem”. Rody bojarów litewsko – ruskich stawały się przez tę adaptację herbową niejako krewnymi polskich rodów. „Niezwykły – pisze Kutrzeba – genialny ten pomysł, jedyny w historii całego świata, takiej masowej adopcji herbowej z tej wyszedł myśli, by związek państw umocnić związkiem warstw wyższych”, zanim w r. 1569 już same narody zawrą z sobą wieczysty związek. Akt horodelski wprowadził niebywałe dotąd w stosunkach międzynarodowych pojęcia – miłości i braterstwa. Te pojęcia, wzmocnione niebawem bujnym rozkwitem polskich swobód politycznych, doprowadziły ostatecznie do unii w Lublinie, która z obustronna zgodą, uroczyście wyrzekła, iż „Korona i Wielkie Księstwo Litewskie jest nienaruszalne i nieróżne ciało”, „jedna wspólna Rzeczpospolita, która się z dwóch państw i narodów w jeden lud i państwo zrosła i spoiła”.

„Bezprzykładnym jest – mówi znakomity pisarz polski Julian Kłaczko - podobne złączenie się państw, długo sobie nieprzyjaznych, o różnych rasach, obyczajach, języku i religii, a jednoczących się w końcu w imię Ewangelii, wolności i tej miłości, która „sama wznosi państwa”; po raz to pierwszy powstaje w dziejach potężne mocarstwo bez krwi rozlewu”. „Zjazd w Horodle – stwierdza historyk niemiecki Jakub Caro – przyłożył pieczęć do takiej unii narodów, jakiej nie napotkać w całej historii Europy”.

Mamy tu przed sobą jedno z najbardziej zastanawiających zjawisk dziejowych. Nie gwałtem fizycznym, lecz siłą ducha, nie mieczem, lecz kodeksem praw i naokół promieniująca wolnością dokonywa Polska swego wspaniałego „podboju” ludów ościennych. Tą drogą wytworzyliśmy wielką federację ludów na wschodzie Europy. Unie z Litwą, z Rusią, z Prusami, z Inflantami, przeistoczyły małe piastowskie państwo w rozległe mocarstwo związkowe, które przy dwóch tylko organach centralnych, przy wspólnym sejmie i wspólnej osobie panującego, a przy ścisłym przestrzeganiu odrębnych indywidualności swych części składowych, wykazało tak wielką spójnię wewnętrzną, że – jak to zaznaczyliśmy już – przetrwała ona w warstwach historycznych nawet upadek samej konstrukcji państwowej. Stworzyła tu Polska dzieło, które nie miało sobie podobnego wówczas, a w tych rozmiarach pozostało w ogóle unikatem w Europie. To co dziś kreujące umysły lepszej części ludzkości stawiają jako program porozumienie się „od narodu do narodu”, to, co w zmienionych warunkach jako ideał świeci znakomitym duchom kontynentu europejskiego: dobrowolna federacja ludów, to my na obszarze od Wisły do Dźwiny przed czterema wiekami w czyn wprowadziliśmy.

W równym stopniu wyprzedziła Rzeczpospolita Polska świat tolerancja religijną, która była zawsze znamienna ideą naszych dziejów, której nieśmiertelny pomnik prawodawczy powstał w ustawie z r. 1573 („De pace inter dissidentes”), głoszącej równouprawnienie wszystkich wyznań, a ogłoszonej w czasie, gdy ludzie masowo zarzynali się w Europie w imię Boga, tak jak dziś zarzynają się w imię „miłości ojczyzn”.

Samotne wśród reszty Europy, nieznane tam w owych odległych epokach., niedoścignięte częstokroć, nawet dziś, stoją przed nami środki, jakimi rozum stanu i duch Polski posługiwał się dla osiągnięcia swoich wielkich celów dziejowych. Bez walk wyniszczających i gwałtownych wstrząśnień wewnętrznych przeprowadzili przodkowie nasi tak olbrzymie dzieła, jak właśnie złączenie w jedną wyższą całość sąsiadujących ze sobą obszarów państwowych, jak równouprawnienie wszystkich wyznań i urzeczywistnienie swobody sumienia. Wielka zasadnicza reforma państwowa: konstytucja „Nihi novi” z r. 1505, która rzuciła trwałe podstawy pod ustrój przedstawicielstwa narodowego i zagwarantowała owe szerokie swobody polityczne, jakimi Polska odcięła się na trzy stulecia od rosnącego dokoła, a wreszcie triumfującego wszędzie, absolutyzmu, doszła do skutku jako proste uwieńczenie szeregu stopniowych przeobrażeń poprzednich. Konstytucja 3 maja 1791, która te zdobycze przystosowała do potrzeb nowoczesnych, dokonała się również jako wynik pokojowej ewolucji myśli politycznej. W tym pamiętnym roku Polska wstąpiła na drogę rozszerzenia praw człowieka na warstwy „niższe”. Nie kosztowało to ani jednej kropli krwi, ani jednaj łzy ludzkiej. Gdy inne narody kontynentu musiały w nowszych czasach tysiącami ofiar okupywać każdy krok ku swobodzie. „To – mówi Stefan Buszczyński – do czego gdzie indziej dobijano się przez krew, przez rozruchy, bunty, rewolucje, królobójstwa, rusztowania, gilotyny, naród polski otrzymał i utrzymał spokojnie, na drodze legalnej”.

Wyższości tego sposobu budownictwa politycznego towarzyszyła niezaprzeczona wyższość moralna Polski nad bliższym i dalszym jej otoczeniem. Państwo, które uczyło młodzież, że polityka nie ma być chytrością, zdradą ani sztuką używania przemocy, które wśród powszechnego panowania instynktów drapieżnych nie uprawiało z zasady napastniczych wojen i do rozboju cudzego mienia czuło wstręt, a niosło ościennym ludom – wolność, które wśród powszechnego fanatyzmu jedyne w Europie dało wspaniały przykład tolerancji religijnej, które taką samą tendencję stosowało do wszelkich przejawów historycznie wytworzonej odrębności, które w swoich granicach nie znało zgoła żadnych form prześladowania ludzi za to czem są i w co wierzą, które nie zamordowało żadnego ze swych królów, ale też żadnemu nie pozwoliło mordować poddanych, które blask prawa ceniło wyżej niż blask korony, to państwo zostawiło daleko za sobą w tyle nie tylko ówczesną Europę, ale i dzisiejszą.

Upadek państwa

Szukanie przyczyn upadku. Bez-rząd i bez-prawie. „Niezdolność do życia” tworząca wzór praworządnego państwa. Dla kogo anarchia polska była niebezpieczna? Nieupodobnienie się do niżej stojącego środowiska. Polska uległa przewadze fizycznej.

Państwo polskie upadło! Dla ludzi, co wartość zasad i czynów mierzą doraźnym powodzeniem, wystarcza to by potępić linię rozwoju Polski. Lecz „zegar dziejów nie według ludzkiej nastawiony miary”, a ustrój polityczny, który przez wieki dawał szczęście i wysoki poziom kulturalny wielkiemu narodowi – idea wolności i godności ludzkiej, która pokolenia całe wśród bezprzykładnych cierpień i prześladowań zagrzewała ogromem patriotyzmu i która dotychczas przyświeca dążeniom narodów, - nie mogłyby być potępione nawet wówczas, gdy istotnie sprowadziły na przeciąg stu lat niedolę i cierpienie.

Zniszczenie naszej tysiącletniej egzystencji państwowej było dziełem przewagi fizycznej, aktem gwałtu. Tak odbijało się niegdyś to katastrofalne zjawisko we wszystkich umysłach moralnie nie zdeprawowanych nie tylko u nas i nie tylko w krajach nam przyjaznych. Wielki i zarazem wyjątkowy pruski mąż stanu z epoki napoleońskiej, Stein, wtedy, gdy w Niemczech rzeczy nazywano po imieniu, rzekł: „Podział Polski jest polityczną zbrodnią. Stanowi on smutny obraz ujarzmionego przez przemoc narodu, któremu zburzono możność samodzielnego rozwoju swej indywidualności, któremu wydarto dobrodziejstwo swej własnej wolnej konstytucji”. Czynniki, które spowodowały nasz upadek, ujmowano jasno o prosto. Sprowadzały się one do wspólnego mianownika – przemocy. Dopiero z czasem, pod wpływem triumfującej reakcji, rozpoczęły się poszukiwania za innymi ”przyczynami”. Przede wszystkim skrzętnie zajęli się tym sami sprawcy rozbiorów. W ich to urzędowej historiografii pojawiła się najpierw chytra teza kolportowana potem długo i gorliwie, że Polska uległa „wewnętrznemu rozkładowi”, że zgubiła ją „anarchia”, że jej zasady polityczne i urządzenia państwowe cierpiały na „niezdolność do życia”, teza, która jak podrobiony pieniądz poczęła krążyć po świecie. Ustalanie nowych „przyczyn” przybrało wreszcie charakter potępienia, miotanego jak gdyby z wyżyn jakiegoś sądu dziejowego. Nie tylko usprawiedliwiono siebie, ale na dodatek pociągnięto nas przed kratki. Komedia ta, którą ze szczególną precyzją umieli reżyserować pisarze moskiewscy, ma wciąż jeszcze aktorów, chór i wdzięcznych słuchaczy. Rozgrywa się ona w „nauce”, w prasie, w publicystyce, w parlamentach. Mówią nam surowo: Upadliście, bo nie umieliście u siebie rządzić.

Widowisko godne bogów. Któż to bowiem wlecze przeszłość polską przed swój sprawiedliwy trybunał i ciska jej w twarz zarzutem bez-rządu? Oto potomkowie przydrożnych rycerzy-rozbójników lub rabów, całujących pokornie knut, ci, których dzieje przez setki lat pławiły się w bezprawiu, w czymś kwalifikującym się przed pręgierz stokroć bardziej od wynaturzeń polskiej „złotej wolności”. Najsmutniejszy rozdział naszej historii, pod królami z dynastii saskiej, to okres braku silnej egzekutywy, strzegącej ścisłego wykonywania praw, które jednak istniały i obowiązywały. W tym samym czasie Rosja – i nie tylko ona - nie znała w ogóle żadnych istotnych pojęć o prawie, gdyż prawem był dla niej każdy gest cara, każde krwawe zachcenie psychopatów na tronie w rodzaju Iwana Groźnego i koronowanych ladacznic w rodzaju Katarzyny Anhalt-Zerbst. Kto częstuje nas kazaniami o niezdolności do życia? Ci, co objawili ja głównie zbójeckim łupiestwem cudzego dobra i psią uległością wobec bata. Bezwstydnym fałszem jest, jakoby zdolność do życia była jednoznaczna z popędem do grabieży i niewolniczą tresurą.

Wyprowadzenie upadku Polski z jej wewnętrznego „rozkładu” przeczy wszystko. Po pierwsze: nad przewodnimi ideami naszych dziejów historia wcale nie przeszła do porządku, przeciwnie, coraz bardziej podkreśla ich aktualność. Po wtóre: ustrój Rzeczypospolitej od ostatecznego swego skrystalizowania się istniał z górą trzy stulecia, więc musiał posiadać dostateczną siłę żywotną i to tym większą, że w nieznacznej tylko mierze opierał się na przymusie państwowym. Po trzecie: dwa ostatnie rozbiory nastąpiły wtedy, gdy Polska przez przystosowanie się do nowych pojęć i potrzeb stworzyła była na owe czasy wzór praworządnego państwa w ustawie 3 maja 1791 roku, gdy przeprowadziła nie tylko znakomite reformy polityczne, społeczne i administracyjne, ale zajaśniała rządnością gospodarczą, odrodzeniem przemysłu i handlu, więc złożyła na nawo niezbity dowód wszechstronnych zdolności do dalszego życia. Wobec tych faktów uzasadnianie rozbiorów nasza „anarchią” i naszym rzekomym „rozkładem”, nie przestaje być nikczemnym, staje się śmiesznym.

Anarchia” polska była, zaiste, jedną z przyczyn naszego upadku, ale w sensie zgoła innym, niż ten, jaki jej podsuwa bezmyślnie powtarzany komunał. W łupinie wynaturzonych z biegiem czasu i spaczonych form ustroju polskiego tkwiło nawet w okresie jej najjaskrawszych zboczeń zdrowe ziarno wielkich i płodnych idei. Naród nasz zawsze świadomie przeciwstawiał się tyranii, gdziekolwiek ona była. Stara konfederacka pieśń z roku 1768 (cztery lata przed pierwszym rozbiorem), pieśń z czasów najwyższego „rozkładu”, głosiła: „Nigdy z królami nie będziem w aliansach, nigdy przed jarzmem nie ugniemy szyi” – z królami. to znaczyło z autokracją, z „absolutum dominium”. „Dawna Polska – stwierdza znakomity współczesny pisarz rosyjski Konstanty Balmont („Utro Rossii 1917) – była krajem wolności pośród państw despotycznych. W dniach swojej zguby posiadała ona taką sumę swobód, jakiej nie znało wtedy żadne państwo europejskie”. Zarażającego wpływu tych idei bał się absolutyzm XVIII w, okrążający dokoła naszą ojczyznę. „Poglądy Polaków – pisał kanclerz rosyjski Biezborodko w roku 1794 – są tego rodzaju, że zaraza dalej rozejść się może”.

„Trzeba innych powodów szukać dla zrozumienia planu rozebrania Polski? – pyta słusznie Buszczyński. -To jedyne wielkie mocarstwo narodowe wśród państw dynastycznych było wówczas anomalią. Polska, pomimo osłabienia, pomimo pozorów konania, nie równie więcej miała żywotności, niż wszystkie europejskie państwa wśród wrzawy wojennej i dworskiego przepychu. W całej Europie narody i kraje były własnością panujących, były rzeczą, bezmyślnym narzędziem woli silniejszego lub zręczniejszego, gdy naród polski nigdy nie był niewolnikiem swych królów”. W ustroju i duchu Rzeczypospolitej, w świeżo zwłaszcza uchwalonej konstytucji 3 maja, która zreformowała i wzmocniła rząd, wprowadziła monarchię dziedziczną, ale zatrzymała w całej pełni władztwo narodu, widziały mocarstwa ościenne niebezpieczną pokusę dla swych „poddanych”, trzymanych w ryzach ślepego posłuszeństwa. Odrodzenie się przez reformy majowe i wzmożenie się na siłach takiego państwa, jak Polska, mogło było zagrozić dalszemu trwaniu autokratyzmu, zniszczonego już częściowo na Zachodzie, przez Francję, i trzeba było tę groźbę usunąć. Uczyniono to – przez rozbiory. („Królowie ztrwozyli się w sercach swych i rzekli: Wypędziliśmy z ziemi Wolność, a oto powraca w osobie narodu sprawiedliwego, który nie kłania się bałwanom naszym. Pójdźmy, zabijmy naród ten” (Mickiewicz: „Księgi Narodu polskiego”).

Polska upadła dlatego, że nie upodobniła się do sąsiednich despotii, że jedyna na kontynencie wzdragała się długo przed wytworzeniem wielkiej stałej armii, tj. tego, co dziś narody przodujące ludzkości chcą zetrzeć ostatecznie z oblicza ziemi. Zginęła, gdyż przy całym chwilowym załamaniu się swej siły duchowej była tworem politycznym doskonalszym i niewspółcześnie wysoko rozwiniętym w zestawieniu z tym, co ją otaczało.

To była „causa prima” zniknięcia gwałtownego Polski z kart świata. Pozostaje jeszcze obszerne pole do uwag nad upadkiem charakterów w okresie przed Wielkim Sejmem, nad rozprężeniem się przedstawicielstwa narodowego, nad zanikiem władzy państwowej. Aczkolwiek okresy takich lub podobnych wewnętrznych niedomagań znane są nie tylko w Polsce XVIII wieku, lecz u tylu innych narodów i w tylu innych epokach i chociaż tam z powodu tych lub innych szczęśliwych okoliczności przeszły bez sprowadzenia katastrofy na państwo, to jednak nikt nie przeczy, że u nas ułatwiły one zadanie wrogom zewnętrznym. Atoli w ostatniej przyczynie runęła Polska z powodu faktu, który w nagiej i brutalnej swej istocie nazywa się gromadną napaścią, przerastająca siły obronne jednostki napadniętej. Po raz pierwszy w dziejach państw chrześcijańskich zdarzyło się, że wielki naród o niespożytych zasługach dla cywilizacji, naród, który wobec nikogo nie żywił wrogich zamiarów, osaczono w środku Europy w zamiarze zniszczenia go po prostu tak, jak się osacza zwierzynę w kniei. Przy rozważaniu tej niesłychanej sytuacji dziejowej jest zapewnie dość miejsca dla krytyki polityki polskiej, która nie potrafiła wybrnąć ze strasznego położenia np. przez stworzenie korzystnych dla siebie koniunktur, aczkolwiek i to spostrzeżenie krytyczne musiałby znacznie osłabić fakt, iż sojusz, jaki Rzeczpospolita zawarła z jednym z państw zachodnich w r. 1790 został przez rzekomego sprzymierzeńca w chwili próby zdeptany z całym cynizmem.

Tak czy owak, stanęła Polska wobec gromadnego sprzysiężenia, wobec fizycznej przewagi trzech złączonych ze sobą wielkich mocarstw sąsiednich. I tej fizycznej przewadze nie mogła nie uledz. Tak samo po Jenie musiały runąć nawet na wskroś militarne Prusy. Tak samo za naszych czasów rządna i świetnie zorganizowana Belgia, której nikt nie mógł zarzucić „anarchii”, Belgia, która miała i tron dziedziczny i armię stałą i twierdze wzorowe i pełny skarb, podzieliła w bardzo krótkim czasie los Polski.

Duch dziejów Polski na tle chwili dzisiejszej

Następstwa rozbiorów Polski. Obalenie równowagi. Wzmocnienie reakcji. Spopularyzowanie idei gwałtu. Rozwój militaryzmu. Wojna światowa. Ubezwładnienie jednostki. Polska historyczna i Europa współczesna. Spiralna linia postępy. Nasze zadania. Nasz spadek dziejowy.

Gwałtowne zniknięcie z mapy Europy wielkiego i zdolnego do życia państwa, które było pierwszorzędnym czynnikiem równowagi międzynarodowej nie mogło przejść bez pozostawienia głębokich po sobie śladów w ogólnym układzie stosunków. Zdławienie jego gorącej żądzy dalszego bytu wywołało szereg złowrogich skutków, które intencją niezdeprawowanej duszy przewidziała cesarzowa Maria Teresa, pisząc na akcie podsuniętym przez dyplomatów: „ Placet – skoro tyle i tak wybitnych osobistości tego pragnie, lecz długo po mojej śmierci mścić się będą następstwa podeptania nogami tego, co poczytywano dotąd za sprawiedliwe i święte”.

Już w roku 1814 Telleyrand w nocie do Metternicha dał wyraz przekonaniu, że rozbiór Polski był przyczyną następnych wstrząśnień w Europie. Znakomity historyk niemiecki von Rotteck, którego po raz drugi tu zacytujemy, pisał przed laty dziewięćdziesięciu: „Upadek Polski oznajmił gromowym głosem cywilizowanemu światu całkowite obalenie równowagi, zwycięstwo przemocy, ma następnie zanik zupełny publicznego prawa. I jeżeli, według ciężko ważących słów Jana Müllera, „Bóg chciał wówczas obnażyć moralność wielkich, to przed myślicielem otwarła się wskutek tego ponura perspektywa na nieskończoną pełnię cierpienia i na straszliwy szereg przewrotów, które stały się nieuniknione, aby w życiu publicznym przywrócić stan prawny. Niech Europa drży przed skutkami, jakimi całemu systemowi politycznemu cywilizowanego świata zagraża zniszczenie państwa, przedzielającego trzy wielkie mocarstwa militarne”. (K. V. Rotteck _”Allgemeine Geschichte, Schlussbetrachtungen liber den Wiener Kongress”). Prorocze te słowa znalazły pełne grozy potwierdzenie. Dla głębiej patrzących umysłów staje się jasnym związek przyczynowy, jaki zachodzi między wielką zbrodnią międzynarodową z końca XVIII wieku a potworną katastrofą, którą świat przeżywa w chwili obecnej. W niedawno ogłoszonym dziele „The partition of Poland” stwierdza lord Eversley, że pośrednią i daleką ale istotną przyczyną dzisiejszej wojny światowej jest rozbiór Polski.

Zbrodnia, dokonana na Polsce i kontynuowana systematycznie z całą świadomoscią popełnianego zła, odbiła się złowrogo na dziejach XIX wieku. Rozbiór Rzeczypospolitej stał się węzłem spajającym interesy mocarstw najbardziej wrogich zasadom wolności i wzmógł potężnie ich siłę materialną, wzmocniona zaś tym sposobem reakcja stała się klęską dla ludów, których usamowolnienie wstrzymała na lata. Gdy Kolalicja państw autokratycznych powstała przeciw Wielkiej Rewolucji francuskiej, nie mogła tej koalicji przeciwstawić się Polska, której dawne tradycje wolnościowe, ustrój republikański i demokratyczny, oraz uznanie praw jednostki i władztwa narodu odpowiadały ideom, głoszonym przez rewolucję francuska. Napoleon, który ideały rewolucji wypaczył, ale najważniejsze jej zasady przyjął i torował im drogę przyznał w swoich pamiętnikach, że popełnił kardynalny błąd, nie wskrzeszając Polski. Po upadku Napoleona tworzy się na Kongresie Wiedeńskim między wspólnikami rozbiorów Polski sprzysiężenie, zwane „Świętym Przymierzem”, do którego przystąpiła następnie większość władców Europy, a które wyniósłszy do znaczenia najważniejszego organu instytucję tajnej policji, przez całe dziesięciolecia tłumi solidarnie drakońskimi środkami wszelki ruch wolnościowy, gdziekolwiek się przejawił. Usprawiedliwienie i sankcjonowanie zbrodni dokonanej na Polsce znieprawiły ponadto lub znieczuliły myśli i sumienia społeczne. Gdy „najbardziej ludzki naród”, według słów Micheleta, został, „wyrzucony z ludzkości”, mogła być postawiona jawnie i z całym cynizmem zasada, że w życiu międzynarodowym głos ma nie prawo moralne, lecz „prawo mocniejszego”, nie kodeks etyczny lecz pięść. Niewolnictwo i tyrania, narzucone tak wielkiemu narodowi, spopularyzowały idee gwałtu, co ułatwiło rządom despotycznym stosowanie tych samych metod wobec własnych społeczeństw.

Równolegle z tym jedne państwa i narody, obawiając się dla siebie losu Polski, zaczęły myśleć o wzmocnieniu swej sił zbrojnej, inne chciał ją jak najbardziej rozwinąć, aby móc również przy sprzyjających okolicznościach wyzyskać czyjąś słabość i rzucić się w wir polityki zaborczej, która tyle doraźnych korzyści przyniosła mocarstwom rozbiorowym.

To wszystko, nie mniej jak zarzewia antagonizmów, wywołanych podziałem polskiego łupu oraz nadmierny wzrost potęg, które dopiero na gruzach Polski – jak Rosja – doszły do późniejszego znaczenia, stały się pobudka do typowych w XIXC wieku powszechnych zbrojeń.

„Rosja, rozporządzająca milionami niewolnego ludu – stwierdza prof. Wacław Sobieski – właśnie przez rozbiór Polski przysunęła swą granicę w samą głąb Europy i przysuwała się coraz bardziej w sam jej środek, bo jeszcze bliżej w roku 1815, i jeszcze bliżej po rozbiciu polskiej armii w roku 1831. W miejsce dawniej Rzeczypospolitej, która nie lubiła utrzymywać znacznych armii, występowała Rosja przerażająca wszystkich masami wojsk i przez to pobudzająca sąsiadów do baczności, do zbrojeń, do utrzymywania stałych armii. Rozbiór Polski był przyczyną tych zbrojeń i z innego jeszcze względu: wszak wszelki zabór wymaga pilnowania zajętych obszarów i okiełznania burzącej się ludności podbitej, a cóż dopiero tak zawsze za wolnością tęskniącej, jak polska”. Jakoż niemiecki pisarz wojskowy Maks Jähns („Heeresverfassungen und Völkerleben”) podaje, że zajęcie zachodnich obszarów Rzeczypospolitej wymagało powiększenia pruskich sił zbrojnych, i że tego powodu Fryderyk Wilhelm II utworzył w roku 1795 „eine Immediat-Millitar-Organisations-Kommissions”. Po ogólnym znużeniu wojnami napoleońskimi trzeba było nadal pilnować Polaków, którzy tylko czekali stosownej chwili, aby wybić się na wolność. Z piersi Mikołaja I wydarł się w roku 1831 okrzyk gniewu i zniecierpliwienia, że dla utrzymania w karbach tego narodu musi mieć w pogotowiu potężną armię i łożyć na nią ogromne koszta.

Posunięcie się Rosji w roku 1831 aż po Wisłę zaniepokoiło znowu Prusy, tak, że w tym samym roku nie odesłały, jak zwykle, połowy rekrutów po kilku tygodniach do domu, lecz ćwiczyły pełną, a więc podwójną ich liczbą przez dwa lata. Gdy niebawem wyłoniła się w Europie „zasada narodowości” i hasło zjednoczenia narodowego, które na nowo zelektryzowały Polaków, car Aleksander II kazał postawić na stopie wojennej cztery korpusy i wzmocnić załogi w Polsce kongresowej. To wywołało z kolei niepokój w Prusiech. Zabezpieczając się, regent pruski Wilhelm zmobilizował w roku 1859 armie, a następnie podwoił liczbę wojska stałego, przedłużył czas służby i zastosował bezwzględniej powszechny obowiązek wojskowy.

Oto uchwytne przykłady, jak rozbiór Polski w konsekwencji swej podsycał zbrojenia międzynarodowe.

„Pośrednie, dalekie lecz istotne” jak nazywa je lord Eversley, następstwo ujarzmienia wielkiego i żywotnego narodu – brzemię ”zbrojnego pokoju” – komplikując się z innymi czynnikami urosło z czasem do olbrzymich rozmiarów i przygniotło na długo kulturalną pracę wszystkich ludów Europy. Zbrojność jednego państwa podsycała zbrojność drugiego. Wywiązał się wyścig zbrojnego pogotowia. Najtęższa, najbardziej wartościowa społecznie część ludności oderwana została od zajęć twórczych. Wobec kolosalnego wzrostu budżetów wojskowych obniżyły się wszędzie wydatki i wkłady publiczne w rozwój kultury umysłowej, techniki, oświaty i higieny. Droga, którą upadek Polski niegdyś rozpoczął, a którą tak jasnowidząco scharakteryzował niemiecki historyk-myśliciel, doprowadziła do tego, że pod koniec okresu poprzedzającego wybuch wojny światowej sześć milionów ludzi w sile wieku, tych, którzy w gospodarstwie społecznym ważą najwięcej, stale znajdowało się bezczynnie pod bronią, a uzbrojenie i utrzymanie ich kosztem reszty ludności pochłaniało corocznie miliardowe sumy. Militaryzacja narodów wyładowała się na koniec w masowej rzezi, która zalała krwią Europę, w zniszczeniu wartości, na których wytworzenie składały się pokolenia. Kataklizm przerósł wszelką rachubę. Czterdzieści milionów ludzi stanęło pod bronią. Po czterech latach trwania strawiła wojna z górą trzysta miliardów mienia narodowego wszystkich krajów. Ofiary w ludziach wyniosły w tymże czasie okropną cyfrę ośmiu milionów zabitych, siedemnastu milionów rannych, pięć milionów inwalidów, nie licząc wzmożonej śmiertelności za frontem.

„Nieskończona pełnia cierpienia”, o której mówił Karol Rotteck, stała się faktem. Milionami piersi wstrząsnęło łkanie żałoby. Na gruzach zburzonych miast i wsi rozpostarła się pustka śmierci. Kultura materialna została gwałtownie wstecz cofnięta. Po obszarach bogatej i dumnej Europy stąpa głód, a wlecze się za nim widmo degeneracji całych pokoleń. Powszechny upadek rolnictwa zagroził kuli ziemskiej niedostatkiem na długie lata. Konieczności wojenne zażądały od wszystkich narodów takiej próby wytrzymałości, takiego wyrzeczenia się potrzeb ludzkich, jakich najbujniejsza wyobraźnia nie mogła przypuścić. Wszechwładza państwa wtargnęła do każdej szczeliny życia, gasząc ostatni szczątek swobody osobistej. Ubezwładnienie i zmechanizowanie jednostki osiągnął rozmiary snu fantastycznego. Człowiek, pozbawiony najdrogocenniejszego z darów przyrody, wolnej woli, stał się kółkiem potwornego mechanizmu, obracającym się bezdusznie w takt jego krwawych poruszeń.

Zachowawczy instynkt ludzkości, kurcząc się przed widmem powtórzenia się tej katastrofy, woła o rewizję ideologii, która do niej doprowadziła, woła o – trybunały rozjemcze, o kodeks karny międzynarodowy, któryby pod wspólną wszystkich egzekutywą ścigał w przyszłości każdą próbę zbrojnego gwałtu, jako zbrodnię podpalania świata, woła o prawo bytu dla zasad, któreby ohydę rzezi masowej wśród ludzi uczyniły na zawsze niepowrotnym upiornym wspomnieniem. To, co do niedawna głosili tylko „utopiści” i „marzyciele”, zjawia się coraz częściej na ustach najtrzeźwiejszych mężów stanu.

A teraz spójrzmy jeszcze raz za siebie! Oto w perspektywie przebytego czasu jaśnieje, tak niedawno jeszcze żywa, a w duszach polskich żyjąca dotąd, zniweczona brutalnie, przedziwna wielka republika, która wiele snów dzisiejszej umęczonej ludzkości przed wiekami już jawą uczyniła, która wśród powodzi absolutyzmu była dumną wyspą swobód, dla której państwo nie było celem, lecz środkiem, a celem był człowiek i jego rozwój, która nie uprawiała nigdy grabieży cudzych ziem i czuła odrazę do krwi przelewu, która decyzje o wydobyciu miecza przekazywała dojrzałej woli narodu, a nie podziemnej intrydze nieodpowiedzialnych i poza kontrolą publiczną działających zawodowych dyplomatów, która pojęcie słuszności w stosunkach międzynarodowych jako wartość realną traktowała, która „wielkimi” nazywała królów-budowniczych a nie królów łupieżców, która kazała uczyć młodzież, ze zdrada nie jest polityką a przemoc bohaterstwem, która łamała się chlebem wolności z innymi narodami i jednoczyła je pod hasłem równouprawnienia we wspólnym związku federacyjnym, która urzeczywistniła o całe wieki wcześniej od innych nie tylko wiele osiągniętych później postulatów postępu, ale i takie, które rodzą się dopiero w dreszczach przeczucia. I zważywszy te wszystkie duchowe wartości, które w dziedzinie zadań politycznych stworzył był i przeżył geniusz narodu polskiego. Zechciejmy – na tle potwornej rzeczywistości naszego czasu – ocenić, ile straciła ludzkość przez ubezwładnienie takiej jednostki narodowej, przez ubytek jej swobodnego współpracownictwa dla wspólnych celów.

Pomimo wszystkich potwornych fal barbarzyństwa, ludzkość podąża w kierunku coraz doskonalszych zasad współżycia jednostek i narodów. Ograniczając się do ciasnego kręgu obserwacji w czasie i przestrzeni, żyjąc zwłaszcza bezpośrednio pod obuchem rozkiełznanej siły pięści, łatwo ulec pesymistycznemu wrażeniu, iż społeczeństwo ludzkie, przy całym swym imponującym postępie w dziedzinie kultury umysłowej i technicznej, nie zmienia wcale swej głębszej istoty moralnej. Kto jednak ogarnia nie jakiś drobny wycinek dziejów, ale ich wielkie przestwory, ten nie może ani na chwilę wątpić, że także kultura etycznych podstaw życia posuwa się stale, acz wśród ciągłych wahań i odchyleń, ku wyższym stadiom rozwoju. Rozwój ten odbywa się linią spiralną. To wznosi się ku ideałowi wolności i braterstwa, jak w epoce, gdy lud francuski własnym upojony wyzwoleniem zapragnął nieść je całej Europie na ostrzu zwycięskiej szabli, jak później jeszcze, w okresie niezapomnianej wiosny ludów roku 1848. To znowu obniża swój pęd ku wyżynom, zakręca i na chwilę grzęźnie choćby w bagnie oświeconego zdziczenia, jak w dziesięcioleciach poprzedzających wybuch wojny światowej.

Lecz linia, spadając w dół, nie wraca do dawnego poziomu. Ponad wszelką wątpliwość może nas o tym przekonać doświadczenie ubiegłego stulecia, tj. tego okresu, na który przypada właśnie byt dziejowy narodu polskiego. Cały szereg światopoglądów, idei i odpowiadających im urządzeń prawnych, które nie tylko obowiązywały, ale uważane były za naturalne, jasne jak słońce i wiekuiście utrwalone, zniknęły z powierzchni życia, aby ustąpić miejsca nowym, doskonalszym. Ze stanowiska dzisiejszych pojęć patrzymy na nie jak na legendarne jakieś, nieprawdopodobne, przedpotopowe zjawiska.

W ciągu tego czasokresu rodziły się i marły całe pokolenia, w których wyobrażeniu było rzeczą zupełnie prostą, że człowiek człowieka kupował na targu i posiadał na własność, jak bydle robocze. Dziś niewolnictwo jednostek znikło, i chociażby dialektyka chciała nam wskazywać na nowe, przeobrażone jego formy, to przecież odbyła się tu zasadnicza zmiana: spiralna linia społecznego i moralnego rozwoju wzniosła się niezaprzeczenie w górę. Przez długie wieki uchodziło za stan prawidłowy narzucanie siłą wierzeń religijnych.

W najoświeceńszych krajach Europy panowała zasada, że „poddany” ma te same wyznawać subtelności dogmatyczne, które trafiły do przekonania jego księciu. Najkulturalniejsze społeczeństwa dokonywały masowych mordów i wyniszczały się wzajemnie w głębokim przekonaniu, że czynią to „dla wiecznego zbawienia”. Dziś nie ma na kuli ziemskiej człowieka, któryby o tych rzeczach, tak niegdyś pospolitych, myślał inaczej, niż ze zgrozą, a idea wznowienia wojen religijnych mogłaby powstać już tylko w głowie szaleńca. Poprzez wieki cierpień ludzkość zdobyła sobie wolność sumienia i wzniosła się znowu wyżej. Tak samo naturalna, prostą i konieczną rzeczą jak niewolnictwo, jak handel ludźmi i jak przymus wyznaniowy był w przekonaniu całych generacji absolutyzm monarszy i nierówność poszczególnych warstw społeczeństwa wobec prawa i przywileje szlachty i poddaństwo chłopa. Lecz oto w krwawym trudzie osiągnięte zostały wyższe szczeble rozwoju: wolność osobista, obalenie przywilejów stanowych, równe prawo do wymiaru sprawiedliwości, współudział wszystkich warstw społeczeństwa w rządach.

Biorąc za podstawę te znane nam etapy przebytej drogi dziejowej, możemy bez obawy omyłki wysnuć z ujawnionych dotychczas tendencji dalszy kierunek rozwoju społeczeństw cywilizowanych. Kierunek ten zarysowuje się zresztą już dziś w postaci prądów, usiłujących się wcielić, lub nawet aktów częściowej ich realizacji. Idziemy niezaprzeczenie ku uznaniu prawa narodów do rozporządzania sobą, jako konsekwentnemu uzupełnieniu analogicznych i wcześniej dojrzałych praw człowieka – ku urzeczywistnieniu postulatu wspólnego kryterium moralnego dla całego obszaru życia. Niewolnictwo narodów musi być obalone, tak samo jak podwójna moralność, inna dla jednostek, inna dla istnień zbiorowych. W oczach naszych rodzą się nowe wielkie przezwyciężenia idei i urządzeń, długo uważanych za naturalne, niezmienne i konieczne. To uchwytne już dziś zjawisko, to dążenie do zdjęcia z życia dalszych krępujących je więzów, łącznie z całym dotychczasowym doświadczeniem historycznym, pozwala nam określić cel, do którego ludzkość zmierza z żelazną stanowczością pomimo wahań i wykolejeń. Tym celem jest WOLNOŚĆ, wszechstronna, pełna, doprowadzona do najszerszych możliwych granic, wolność miarkowana jedynie nakazem ograniczenia własnych pragnień bezpieczeństwem i swobodą poruszania się drugich.

Jest to zarazem, najogólniejszy kierunek myśli naszej, polskiej, od pół tysiąca lat skrystalizowanej myśli dziejowej.

Po wielu wiekach szczęśliwych, które zawdzięczaliśmy hołdowaniu tej myśli, tak, jak się ona mogła w owym czasie przejawiać, ojczyzna nasza znalazła się pod kołami fortuny. Świadomi, że niewola Polski, to tylko epizod w nieustannym ruchu rodzaju ludzkiego i w dziejach naszego narodu, szukamy z pokolenia na pokolenie dróg do wydobycia się z kleszczy wyjątkowego stanu.

Praktyka życia politycznego przekonywa, że można błyszczeć oświatą, dobrobytem, kulturą, rządnością, organizacją, patriotycznym heroizmem i poświęceniem, można do doskonałości doprowadzić wszystkie te cechy, niezbędne w walce o byt narodowy, a jednak nie móc, w pewnych warunkach, osiągnąć czy też odzyskać z powrotem najwyższego prawa narodu, prawa swobodnego rozporządzania sobą, względnie obronić się przed jego utratą. Z drugiej strony doświadczenie, zgodne z logiką rzeczy, poucza, że atmosfera wielkich idei humanitarnych, wznoszących się ponad granice plemienne, przeciwstawiających się ciasnemu egoizmowi, drapieżnym instynktom i zasadzie przewagi fizycznej, zawsze sprzyjała zdobywaniu praw przez narody ujarzmione.

Interes żywotny Polski leży przeto w tym, aby powszechny rozwój coraz szybciej i wyżej wznosił się ku ideałowi wolności i braterstwa ludów. Żadna z dróg innych, dających się pomyśleć, nie jest zdolna w tym stopniu ani zwrócić nam bytu niepodległego, ani go utrwalić. Polska, wtłoczona między państwa autokratyczne i ludy niewolnicze, padła. Na nowo powstać i bezpiecznie istnieć może tylko wśród wolnych i pełnoprawnych narodów. I ponad to jedynie wówczas znajdzie zabezpieczenie tych kardynalnych zasad, które stanowiły sens dziejów naszych, a bez których człowiek, choćby w ramach najbardziej imponującej organizacji państwowej jest cząstka tylko mniej lub więcej ucywilizowanej trzody, z rodzimym czy obcym nad sobą batem.

Nasze zadanie jest wobec tego jasne. Polega ono na solidarnym i jak najbardziej intensywnym współdziałaniu naszych dążeń wyzwoleńczych z ogólnymi dążeniami wolnościowymi, gdziekolwiek one się przejawiają.

Nie jesteśmy ilością i jakością obojętna i nie jest bez znaczenia w jakim kierunku zwróci się nasza zbiorowa energia, o czym wiedziała kiedyś dobrze „Młoda Europa”, obalająca absolutyzmy. Tak lub inaczej zdecydowane aspiracje dwudziestomilionowego narodu, zaprawionego do najcięższych zmagań się z przeciwnościami, nie mogą nie wpłynąć wydatnie na obciążenie tych szal, na których ważą się nieustannie dwa zasadnicze i wrogie sobie pierwiastki dziejów: wola i niewola ludzka. A im większy zasób sił zestrzelimy w ognisku dążenia, by przyśpieszyć ostateczny rozkład podminowanych już i przeżywających się pojęć, rozkład, w którym nie my jedni tylko jesteśmy interesowani – tym rychlej rozsypią się też zbudowane na tych pojęciach kształty, które tamują nam drogę w przyszłość.

Z poczuciem silnie zarysowanego stanowiska w gronie narodów, z miłością i wdzięcznością, patrzeć możemy w tej przełomowej chwili na wspaniałe, wielkie i dążeniom nowoczesnym tak bliskie, nasze dziedzictwo historyczne. Urobiło ono nasz typ duchowy, zbliżając go, mimo wszystkich błędów i niedomagań naszego charakteru, do poziomu najlepszych typów zbiorowych ludzkości i spokrewniając się z tymi, do których ostatecznie przyszłość należy. Jako jedyny łącznik spajało naród nasz przez wiek rozdarcia w świadomą siebie całość. Dało nam moc przetrwania zamachów niesłychanych w dziejach świata. Uchroniło dusze naszą od wtłoczenia w obce i znieprawiające formy. I ono to czyni nas dziś zdolnymi do dalszej twórczości w dziedzinie tych wielkich wszechludzkich celów. Których ziszczenie samo jedno może zapewnić nam promienne Jutro, do celów, które w swym szerszym rozwinięciu niczym innym nie są, jak tylko kontynuacją istotnych pierwiastków Ducha Dziejów Polski.

Źródło:

Antoni Chołoniewski, Duch dziejów Polski, Wydanie drugie przejrzane i rozszerzone Kraków 1916 r. nakładem towarzystwa imienia Stefana Buszczyńskiego Kraków Basztowa 17. Cena 6 koron (4 marki) Drukarnia Narodowa w Krakowie.

Zobacz też

 

Źródło: Antoni Chołoniewski