JustPaste.it

Generacja środka

Tekst powstał 2 lata temu. Długo będzie aktualny. Autorem jest mój brat Karol K. Prawa autorskie należą do autora.

Tekst powstał 2 lata temu. Długo będzie aktualny. Autorem jest mój brat Karol K. Prawa autorskie należą do autora.

 

 

O generacji środka

 

            Mamy być podobno generacją środka. Tym, co według pomysłodawcy tej dyskusji nas łączy, jest blade, dziecięce wspomnienie PRL i świadomość, że kapitalizm opiera się na manipulacji. Nie przeszkadza nam to jednak lubić go i korzystać z jego uroków. Młodsi od nas są tej świadomości pozbawieni, a my powinniśmy im opowiedzieć o skrywanej, szczerbatej twarzy systemu. Notabene to dość zabawne, że dla samookreślenia dwudziestokilkulatków sięgać trzeba po nieśmiertelny PRL.

            Jak łatwo zauważyć, rdzeń naszego pokoleniowego przeżycia jest wątlutki jak dymek z papierosa. Gumy Turbo. Brzydkie zapachy na zapleczu galerii handlowej.  Bo tak naprawdę od dawna w naszym kraju nie zdarzyło się nic, co by związało nas - atomy, które znacznie spóźniły się na podział torcika - w prawdziwą społeczność czy pokolenie. Żyjemy w czasach kolejnej małej stabilizacji – maszynka działa według reguł ustalonych bez nas, a my biegniemy po ustalonej trasie, potrącając się nawzajem.

           

O niemocie

  

            Przez siedemnaście lat nie pojawiła się w naszym kraju żadna myśl, która nadawałaby temu biegowi jakiś głębszy sens. Z romantyzmu został bogoojczyźniany nużący frazes, deklamacje na akademiach, anachroniczna szkolna czytanka, która od dawna nie tłumaczy niczego wokół, a nas samych nudzi. Z pozytywizmu program modernizacji i transformacji, niestety, jedynie technokratyczny, tak jakby normalne funkcjonowanie społeczeństwa zależało wyłącznie od długości i jakości dróg czy liczby stadionów piłkarskich. Innych sposobów na bycie Polakiem przez kilkanaście lat nie wymyślono.

            Żyjemy bowiem w dusznej krainie niemocy i niemoty. Jesteśmy członkami społeczeństwa, w którym zanikła umiejętność rozmawiania o sprawach najistotniejszych. Próby odpowiedzi na to, kim my właściwie teraz jesteśmy, zbywa się najczęściej wzruszeniem ramion albo oburzeniem. Wiadomo. Mamy klaskać. Modlić się. Dawać na tacę. Składać wieńce. Czcić zmarłych bohaterów, których nam władza do czczenia wybierze.
W przerwach rąbać kasę skąd się da, żeby kupować, kupować, kupować. Proste jak drut, a podane w sosie hipokryzji, w którym pływają słowa wolność, solidarność, naród, obywatele, demokracja odmieniane przez wszystkie przypadki i wyprane z jakiejkolwiek treści.

            To smutny paradoks, że społeczeństwo, któremu historia tyle razy chciała odbierać ciągłość istnienia, na koniec wreszcie bezpieczne i wolne samo odbiera sobie zdolność do autorefleksji. Zamienia debatę publiczną w taniec z gwiazdami. Słowa zastępuje wytartymi sloganami. Życie publiczne cyrkiem niedouczonych małp. Młodzi Polacy muszą zrozumieć, co znaczy teraz być Polakiem, żeby mogli wreszcie, jak chciał Gombrowicz, od brzemienia polskości się uwolnić i zacząć patrzeć na świat bez kompleksów, maskowanych narodową bufonadą, z perspektywy innej niż polski zaścianek. Możliwe jednak, że wcześniej zmęczeni duchotą wybiorą świeższe, zachodnie powietrze za cenę utraty cząstki swojej tożsamości.

  

O miłości do ustroju (znowu)

  

            Niemota ta w jakimś stopniu wynika z przekonania, że skoro przyjęliśmy z papuzim entuzjazmem najlepszy z możliwych systemów, to zasadniczy wybór został dokonany i nie ma już, o czym rozmawiać.

            Niektórzy twierdzą, że młodzi lubią kapitalizm. To wytrych równie ogólny i bezsensowny jak to, że w supermarkecie ładnie pachnie, a na ulicy brzydko. W historii i przestrzeni istnieją bowiem różne wersje kapitalizmu. Polska spycha na społeczny margines wielu z nas, dla których nasz piękny wolny kraj ma do zaoferowania albo frustrację, albo bilet na zachód. Młody pianista dostał pracę w zawodzie w Glasgow, bo zauważono, że potrafi nie tylko zamiatać, ale i grać na pianinie. W Polsce zamiatałby dalej, a na pianinie grałby czyjś głuchy synek. Bo u nas w wielu sferach życia premiuje się nijakość, spolegliwość, lizusostwo, odpowiednie urodzenie i układy koleżeńskie, zamiast mechanizmu, bez którego nie istnieje żaden prawdziwy kapitalizm – konkurencji. Polacy zawsze mieli skłonność do przyjmowania i pielęgnowania formy, za którą nie kryje się żadna prawdziwa treść.

            Rewersem frustracji tych, którzy nie mają i często nie mogą dostać, jest egoizm tych, którzy nie chcą się podzielić. Warszawscy przedsiębiorcy płaczą, że nie ma chętnych do pracy w sklepach czy barach za 800 złotych. Tyle wasze żony wydają na waciki. Niektóre grupy zawodowe podzieliły w swoim czasie nasz kraj na własne udzielne działeczki. W tym sensie jesteśmy rzeczywiście państwem korporacyjnym, w którym członkowie wielu korporacji nie patrzą dalej niż koniec własnego nosa, są zainteresowani wyłącznie zachowaniem wywalczonego status quo. Dla młodych ludzi, zaczynających dorosłe życie, nie zostaje zbyt wiele wolnej przestrzeni.

            Polska wersja kapitalizmu prowadzi bowiem do głębokiego majątkowego, światopoglądowego, kulturowego rozwarstwienia naszego społeczeństwa. Rodzi ogromną frustrację – doskonałą pożywkę dla kolejnych dupogłowych populistów. Następni zbawcy  z łatwością się znajdą, bo w tym kraju nikt nie chce, a może nie potrafi, rozwiązywać realnych problemów. Zawsze łatwiej pokazać, jak poseł, minister czy premier gotuje zupę albo daje emerytce cukierka, a jak babcia dobrze zagłosuje, to potem dostanie więcej ciuciu.

 

O złotym rogu i chochołach (znowu)

           

            W istocie nie jest bowiem ważne, czy spotykamy się w markecie czy w publicznym parku. Istotne jest, czy jednostka poddana musi być takim samym regułom jak towar, a jeśli nie, to kto winien reguły odmienne określić i je egzekwować.Naprawdę ważne jest pytanie o rolę władzy publicznej. To ona powinna chronić grupy słabsze przed naciskiem mechanizmów, z którymi jednostka nie jest sama w stanie sobie poradzić.

            Tymczasem w polskich realiach według jednych władza ma służyć do trzymania społeczeństwa za pysk, co już było albo ma nie wchodzić w drogę kapitałowi, co też już było. Brak innych opcji to także pochodna polskiej niemoty. Obecnie, po wyborach reguły neoliberalizmu znowu są w naszym kraju traktowane jak prawdy objawione i niewzruszalne. Dlatego niedługo sprywatyzujemy chmury, mróz i powietrze. Tak jakby sposobem rozwiązania problemu złego funkcjonowania sfery publicznej w Polsce było jej zlikwidowanie.

            Tymczasem sfera ta została zmieniona w paśnik dla już dwóch nomenklatur, funkcjonujących według zbliżonych reguł. Betonowej postkomuny i styropianowej postsolidaruchy o różnych odcieniach. Obie grupy składają się często z osobników, którzy nie są w stanie funkcjonować poza paśnikiem, ponieważ są specjalistami tego rodzaju, że jak sobie nie poradzą z obronnością, to się ich rzuci na kulturę, a jak i z kulturą nie wyjdzie, to do autostrad. W kółko widać te same twarze, słychać te same słowa. Porządkuje się rzeczywistość przy pomocy tych samych coraz bardziej anachronicznych podziałów i schematów. Te same odwołania do ochoczo fałszowanej przeszłości służą do walki politycznej i legitymizowania nieudolnej władzy. Tak jakby z faktu bycia w opozycji wynikały jakieś praktyczne umiejętności poza obsługą powielacza.

            Młodzi ludzie, którzy chcą robić karierę polityczną, cynicznie przyjmują ten sam zestaw sloganów, stereotypów i tanich emocjonalnych chwytów. Taniec trwa. Jego rytm wybijają media, które służą interesom swoich właścicieli lub partii czy środowisk, które akurat trzeba kochać. Dla dodania sobie miłego poczucia wyższości moralnej media odmieniają jednak przez wszystkie przypadki przymiotnik „niezależne” i kreują się na jedynych obrońców wolności słowa.

  

O misji

 

            My, młodzi nie powinniśmy być ostatnimi Mohikanami, którzy mają jeszcze młodszych od nas nauczać, jakie pułapki naszykował na nich kapitalizm. My powinniśmy przerwać polską niemotę, rozmawiać o tym, co istotne bez hipokryzji i zacietrzewienia, bez śmiesznych kalek, które są często niewiele młodsze od nas. Powinniśmy starać się mówić językiem, który pozwoli nazywać nowe zjawiska. Powinniśmy zastanowić się, czy faktycznie lubimy system, w którym zasada zysku degeneruje kolejne sfery życia społecznego. Musimy odpowiedzieć na wiele pytań. Czy i gdzie możemy jeszcze postawić granice, których zasada zysku nie powinna przekraczać ? Jak przywrócić system komunikacji, w którym grupy społeczne i jednostki nie czułyby się coraz bardziej wyalienowane i nie widziałyby innych wyłącznie jako obcych, jako zagrożenia ? Czy jedynymi religiami, na jakie nas stać, jest religia kreowania sztucznych potrzeb i konsumpcji albo powierzchowny, bezrefleksyjny, zrytualizowany katolicyzm? Czy jedyna wojna ideologiczna, w której będziemy uczestniczyć, odbędzie się między sprzedawcami lodówek, papierosów i kosmetyków? Co zrobić, żeby ludzie, którzy kleją dla nas buty i składają komputery, nie byli współczesnymi niewolnikami i nie przyszli kiedyś wściekli pod nasze okna, żeby rzucać w nie kamieniami ?

            Świadomość wagi tych i wielu innych pytań dociera do nas z opóźnieniem, bo nasz kraj jest zaściankiem zapatrzonym w zmitologizowaną przeszłość, a nie w przyszłość. Nie wiem, czy można znaleźć odpowiedzi, ale wiem, że to są pytania prawdziwe. Boję się tylko, że naszą energię pochłonie walka o skądinąd słuszne prawa różnego rodzaju mniejszości, a moloch będzie dalej zjadał dzieci. Za kilkanaście lat nie będzie już można zrzucić winy na żadnych zaborców czy okupantów, chyba że nauczeni narodowym zwyczajem kogoś sobie zgrabnie wymyślimy.

 

Karol K.

  

 

 

Autor: Karol Kościński