JustPaste.it

Wypad za miasto - opowiadanie

Trzech nieznajomych wędrowało lasem w kierunku miasta smoków. Southline było zbudowane w górze niegdyś zamieszkanej przez te czarne bestie.

Trzech nieznajomych wędrowało lasem w kierunku miasta smoków. Southline było zbudowane w górze niegdyś zamieszkanej przez te czarne bestie.

 

Całą górę otaczał mroczny las, do którego żaden banita nigdy się nie zapuszczał. Mieszkała tu cała przestępcza organizacja świata Azalkmar. Żaden normalny szanujący się człowiek nie zapuszczał się do tej miejscowości z obawy o własne życie. 

  Wartownicy przed wielką bramą prowadzącą do miasta zdziwili się, że ktoś idzie w ich stronę. W końcu chyba każdy człowiek, elf, krasnolud czy gnom wiedział, jaką sławą okrywa się Southline. Gdy nieznajomi podeszli do bram i jeden z nich, w czarnym płaszczu z wielkim mieczem na plecach trzymający w lewej ręce laskę druidzką, wyciągną rękę z jakimś pismem i wręczył ją wysokiemu strażnikowi w płytowej zbroi z przypasanym mieczem . Ondurin, bo tak miał na imię ów wartownik otworzył bramę i powitał dziwnych przybyszów:
- Witam wielmożnego maga Theurdusa
Mag bez zainteresowania słowami strażnika wszedł razem z towarzyszami za bramy miasta.
Theurdusowi towarzyszyły dwie zakapturzone postacie. Jedną z nich był elf renegat, w ciemnozielonym płaszczu z magicznym sztyletem rodziny Mekan’et przy lewym boku. Przy prawym kołysał się w rytm jego kroków krótki miecz z wygrawerowanymi runami. Całości dopełniał noszony na plecach długi łuk i kołczan strzał. Mellion był młodym elfem żył zaledwie sto lat a był już znany ze swych wyczynów w połowie świata, pracował jako ”łowca”. Drugą postacią był człowiek w biało czarnym stroju charakterystycznym dla skrytobójców ze wschodu, zwali go znachorem, ponieważ był perfekcyjnie wyuczony zaawansowanej magii leczniczej. To dzięki niemu jeszcze żyli. Magnus był cichym człowiekiem podczas wędrówki rzadko zabierał głos w dyskusjach maga i elfa, lecz tym razem było inaczej.
- Mam złe przeczucie, że w tym mieście nic dobrego nas nie czeka Theurdusie – rzekł skrytobójca.
- Ha ha jak w każdym mieście Magnusie, jak w każdym mieście – odpowiedział rozbawiony mag 
- Musimy tę sprawę załatwić jak najszybciej i zmyć się z tej okolicy – powiedział elf - Nawet jak dla mnie jest tu nieprzyjemnie – dodał po chwili.
- Nie, tym razem najpierw zarobimy trochę złota i kupimy zapasy, przydałoby się naprawić ekwipunek – odpowiedział mag 
Elf wyciągnął miecz, zauważył, iż podczas tej wyprawy jego oręż lekko się wyszczerbił.. 
- Theurdusie masz rację – powiedział ze smutkiem Mellion 
- Nie martw się elfie tutaj mają najlepszych kowali, twoja broń będzie jak nowa – odpowiedział mag 
Southline było podzielone na dwie części, wschodnią – handlową, i zachodnią – upodobaną przez różnej maści bandytów, złodziei czy rzezimieszków. Wędrowcy znużeni podróżą zaszli do „Martwego Barona”. O dziwo w karczmie było niemal pusto i nikt nie zwrócił uwagi na nieznajomych. Mag wskazał towarzyszom stolik w głębi sali. Po zajęciu miejsc przez przybyszy podszedł karczmarz.
- Witam, w czym mogę pomóc zmęczonym podróżnikom? – rzekł Craig
- Miło cię znowu widzieć stary przyjacielu – odpowiedział mag 
- Theurdusie to ty? Wybacz, że cię nie poznałem – odrzekł zaskoczony karczmarz 
- Mellionie, Magnusie, poznajcie mojego dobrego znajomego z czasów, kiedy należałem do szkoły magii, nazywa się Craig – powiedział. 
- Należałeś, to znaczy, że cię wyrzucili – stwierdził ze smutkiem Craig 
- Tak, wyrzucili mnie. Ktoś doniósł, że zacząłem praktykować, nowy rodzaj czarów, może nieco inny – wyjaśnił Theurdus.
- W czym mogę ci pomóc przyjacielu – zagadnął barman.
- Przydałaby się jakaś praca i pokoje do spania – od powiedział mag.
- Jeśli o pracę chodzi, to mam pewne dobrze płatne zlecenie – odrzekł karczmarz i przyniósł pismo magowi.
- Podobno – zaczął czytając jednocześnie – strażnicy mają problem. Nie radzą sobie z orkami. Moim zdaniem możemy im pomóc za ... tysiąc sztuk złota – dodał uśmiechnięty mag – co o tym sądzicie towarzysze? – zapytał Theurdus
- Łatwiejszej roboty nie mogliśmy znaleźć – odpowiedział zadowolony Mellion.
- Do kogo musimy zgłosić się po nagrodę – spytał Magnus?
- Głowę szamana – przewodnika i jego broń zanieście do burmistrza Todda – odpowiedział po chwili karczmarz.
- Nie ma sprawy, a teraz coś byśmy zjedli i się napili. O ile masz to czegoś mocniejszego. Na szlaku nie ma za wiele okazji – powiedział mag.
Po sytym posiłku Theurdus wraz z towarzyszami udali się na spoczynek. Mag przed snem musiał odprawić rytuał by skupić energię przed starciem następnego dnia. 
 Wczesnym rankiem towarzysze zebrali się, spożyli w skupieniu śniadanie i wyruszyli. Szczegóły zadania mieli otrzymać od Ondurina. Po przybyciu pod bramę spytali o przybliżone miejsce obozowiska i ewentualne niebezpieczeństwa. Wartownik podał kierunek, którym powinni zmierzać i nie mówiąc jednak nic więcej. Drużyna podążyła wskazaną ścieżką. Po około godzinie dotarli na miejsce. Znaleźli się na skarpie skąd było widać całą wioskę orków przygotowujących się do jakiegoś starcia. Theurdus pragnął zakończyć tę misję jak najszybciej, obaj towarzysze zgodzili się z nim. Mag rozpoczął od rzucenia migoczącej bariery na obozowisko potworów, tak aby żaden z nich nie miał szans ucieczki. Przeciwnicy nie wiedząc, co się dzieje krzątali się bezładnie. Wtedy właśnie elf zaczął zasypywać ich strzałami. Z każdym wypuszczonym pociskiem było słychać nieludzkie wycie, po czym kolejny ork padał na ziemię zalany krwią z wystającym z ciała drzewcem. W pewnym momencie bariera zanikła i przeciwnicy po chwili z wściekłością rzucili się w kierunku nieznajomych najeźdźców. Mag pospiesznie zaczął wypowiadać długą inkantację. Po jej zakończeniu w ziemi pojawiła się czarna przestrzeń, z której wyłoniły się dwa kruczo-czarne psy. Theurdus z zadowoloną miną zdjął miecz z pleców i chciał zaszarżować na biegnące naprzeciwko orki, wspomóc swoje niedawno wezwane ferniry. Gdy maga dzieliło już kilka metrów od oddziału rozwścieczonych orków, jak gdyby znikąd pojawiła się przed nim ognista kula posyłając go na parę stóp wzwyż i spory kawałek do tyłu. Z szeregu wrogów wyłonił się wysoki ork w czerwono zielonej szacie z krwistą laską u boku zakończoną czerwoną płonącą kulą. Theurdus leżąc na ziemi rozpoznał, że szaman trzyma bardzo potężny ognisty artefakt. Najlepiej go unieszkodliwić żywiołem wody, lecz magowi trudno było sobie przypomnieć inkantację związaną z wodą. Teraz żałował, że zamiast zaklęć różnych żywiołów opierał się tylko na swej upodobanej mrocznej sztuce. Myśląc tak zdał sobie sprawę, że głosy hałas bitwy powoli słabnie. Zastanawiał się czy możliwe, iż tak szybko wygrali. Nagle wszystko ucichło i pociemniało. Zemdlał. Magnus ostrożnie podszedł do wodza orków i zaczął tłumaczyć, że on jest tu przypadkiem i czy puszczą go wolno. Spotkał się jedynie ze śmiechem szamana oraz ognistym pociskiem, który go przewrócił. Wszystko zostało w rękach Melliona. Elf bez chwili namysłu wyrzucił łuk i kołczan, wyciągnął sztylet oraz krótki miecz i rzucił się na szamana. Dotarł do niego tak szybko, jak tylko potrafią elfy. Ten nie zdążył nawet podnieść swej laski, szarża była tak niespodziewana. Po chwili z gardła trysnęła fontanna krwi opryskując wszystko dookoła, jednemu z najbliżej stojących odciął rękę. Reszta orków stała sparaliżowana, gdy zobaczyła, co się stało z przywódcą i pierwszym wojownikiem. Po chwili jednak rzuciły się z furią na zabójcę ich wodza. Mellion nie zdołał oprzeć się atakowi ze strony tak wielu nieprzyjaciół. Po chwili on również został posłany na ziemię. W międzyczasie mag się ocknął. Nie zajęło mu wiele czasu by się zorientować w sytuacji. Wypowiedział - Darubeath’u – z resztką sił. Z jego palców wystrzeliły czarne błyskawice. Wykończył w ten sposób część przeciwników, najbardziej zagrażających elfowi. Następnie Magnus wraz z przywołanymi demonicznymi psami pozbyli się pozostałych bestii. Po kilku chwilach, jakie zajęło im wyleczenie najgroźniejszych ran zaczęli wędrówkę powrotną do Southline. Gdy opuszczali las, Mellion kątem oka zauważył istotę wyglądającą z daleka na gnoma biegnącego z odciętą prawą ręką, przetarł zalane potem oczy, lecz gdy znów spojrzał nigdzie go nie było widać. Gdy wędrowcy zbliżali się do bramy, gdzie stał jak zwykle Ondurin. Wartownicy, którzy zobaczyli w jak kiepskim stanie są podróżnicy postanowili im pomóc niosąc ich ekwipunek do karczmy, w której się zatrzymali.
 Następnego ranka, gdy wszyscy się obudzili postanowili zjeść śniadanie, opatrzyć resztę ran i zanieść trofea z wyprawy do burmistrza. Po dotarciu na rynek spostrzegli nietypowy kształt budynku, coś jakby ... laska? Zdecydowanym krokiem cała trójka wkroczyła do wieży. W niej był jedynie hol wejściowy i pół okrągłe schody prowadzące do komnaty burmistrza. Theurdus otworzył wielkie drzwi i wszedł do pokoju gdzie zobaczył maga. Jego szata wskazywała na to, że uczył się w tej samej szkole, co Theurdus tylko na wydziale jasnej magii. 
- Witam szanownego pana burmistrza – rzekł Theurdus
- Czego chcesz? – odpowiedział Todd
- Chcę nagrody za wytępienie orków – odrzekł mag
- Co? A gdzie masz dowody? – zagadnął zdziwiony burmistrz
- Tu – powiedział Theurdus i do sali weszli Mellion trzymający głowę, a Magnus laskę.
- Nie wierzę własnym oczom - wykrzyknął Todd 
- A teraz prosimy o nasze tysiąc sztuk złota – poprosił Magnus
- Dziękuję wam bardzo za to. Dam wam tysiąc pięćset sztuk złota – odpowiedział szczęśliwy władca – Jakie są imiona tych którzy rozgromili orków – zapytał burmistrz
- Ja nazywam się Heinz, elf to Falandar, a ten zwie się Brokk – skłamał Theurdus
- Miło was poznać, miałbym dla was kolejne zadanie – rzekł Todd 
- Zgłosimy się jak naprawimy ekwipunek – odpowiedział mag 
- Do zobaczenia - pożegnał się Todd
Cała trójka pokłoniła się i wyszła, Theurdus przekraczając drzwi rzekł pod nosem
- to będzie szybciej niż myślisz zdrajco Eldarze.
- Jak nisko upadłeś Cavindelu mój mistrzu - powiedział zmartwiony mag za bramami wieży.

ę tu, że Polska jest zdrową komórka, to byłby chory żart.

 

Źródło: Shaggy