nierówności rodzą ludzi zdesperowanych, gotowych stosować jeszcze bardziej desperackie środki jak terroryzm i pokazuje, iż nawet najpotężniejsze państwo nie zdoła go zwalczyć samo.
Gdy dokładnie wsłuchać się w dyskusje prowadzone dziś na światowych
szczytach, najwyraźniej słychać w nich echo rozważań Jana Pawła II,
który proponowane dziś choćby przez Angelę Merkel czy Tony’ego Blaira
recepty wystawił już ponad ćwierć wieku temu.
Niebotycznie wysokie premie zamierzają sobie przyznać brytyjscy
bankierzy jako zadośćuczynienie za stresy związane z kryzysem. Ta
wiadomość na początku lutego 2009 r. – gdy najtęższe ekonomiczne
głowy świata, opisując skutki kryzysu, najchętniej powołują się na
teorię chaosu, czyli niemożność jakiegokolwiek prognozowania –
zgorszyła opinię publiczną nie tylko w Wielkiej Brytanii i wywołała
społeczne protesty, które jednak w dzisiejszej dobie nie mają
większego znaczenia. Samo słowo „społeczne” wydaje się politycznie
bardzo niepoprawne. Jak bardzo – przekonała się niemiecka kanclerz
Angela Merkel, gdy na tegorocznym forum w Davos zaproponowała
pogrążonym w kryzysie krajom rozwiązanie wypróbowane z dobrym
skutkiem w powojennych Niemczech – społeczną gospodarkę rynkową,
społeczny kapitalizm. Marzenia pani kanclerz – komentowane bardziej
lub mniej życzliwie przez prasę niemiecką – napotkały żelazny opór.
Davos – bardziej refleksyjnie
Jak co roku, w styczniu 2009 r. w Davos odbyło się Światowe Forum
Ekonomiczne, na które zjechali przywódcy świata finansów, gospodarki
i polityki. W tegorocznych dyskusjach pobrzmiewały jednak bardziej
refleksyjne nuty niż zazwyczaj. Laureat Pokojowej Nagrody Nobla –
anglikański arcybiskup z Afryki Południowej Desmond Tutu mówił, że
współczesny kapitalizm doprowadził do tego, iż ludzie stali się
prawie wyłącznie rywalami, a powinni być braćmi, dlatego „trzeba
zmienić paradygmat, przechodząc od konkurencji do współpracy”, że „to
jedyny sposób, by przetrwać”. Te słowa duchownego jeszcze rok temu
byłyby na tym forum potraktowane z pobłażliwym uśmiechem. Tym razem
było trochę inaczej. Dość uważnie wysłuchano arcybiskupa z Kapsztadu,
nawet gdy mówił o przepaści między najbogatszymi a najbiedniejszymi,
o tym, że nierówności rodzą ludzi zdesperowanych, gotowych stosować
jeszcze bardziej desperackie środki, że terroryzm pokazuje, iż nawet
najpotężniejsze państwo nie zdoła go zwalczyć samo.
Rewolucyjna – jak na tradycję światowego szczytu w Davos – była sesja
o roli religii w przywracaniu wartości w gospodarce, podczas której
uczestnicy doszli do wniosku, że religie nie są źródłem podziałów w
świecie, lecz mogą być pomocne w przezwyciężaniu obecnego kryzysu. A
zatem: jak trwoga to do Boga! Wypowiadali się w tym duchu nie tylko
zaproszeni do Davos przedstawiciele religii (np. wielki rabin Londynu
Jonathan Sachs), ale także politycy. Były premier Wielkiej Brytanii
Tony Blair zwrócił uwagę na to, że istnieje wyraźny związek między
obecnym kryzysem gospodarczym a światem wartości. Zaproponował
dowcipnie, że politycy i ludzie religii mogliby się zamienić rolami
przynajmniej na jakieś sześć miesięcy.
Kanclerz Angela Merkel – która już znacznie wcześniej ostrzegała
przed niedobrymi skutkami likwidacji nauki religii w niemieckich
szkołach – w Davos bynajmniej nie próbowała żartować. Jednak jej
poważną propozycję reformy gospodarki rynkowej i powołania
międzynarodowej organizacji dyscyplinującej globalną gospodarkę
potraktowano jako żart, a w najlepszym razie za utopię. Uznano, że
dążenie do „kapitalizmu z ludzką twarzą”, co w istocie proponowała,
jest dziś nierealnym mirażem. I tak 39. Światowy Szczyt Gospodarczy
zakończył się bez konkretnych propozycji rozwiązania kryzysu
ekonomicznego.
Bałwochwalstwo i uczłowieczanie
Gdy dokładnie wsłuchać się w dyskusje prowadzone dziś na światowych
szczytach, najwyraźniej słychać w nich echo rozważań Jana Pawła II,
który proponowane dziś w Davos recepty wystawił już ponad ćwierć
wieku temu.
Jan Paweł II nie przepisywał jednak gotowych leków, lecz takie do
zrobienia. Nie podawał gotowych rozwiązań modeli, ale nie proponował
też – jak to sugerowali zawsze jego krytycy – utopii społecznej.
Mówił tylko – i to od początku do końca swego pontyfikatu – że
sprawiedliwy jest taki system ekonomiczny, który pozostaje w służbie
człowieka, który szanuje jego godność. Uznając, że wolny rynek jest
najbardziej skutecznym narzędziem wykorzystania zasobów i
zaspokajania potrzeb, ostrzegał przed niebezpieczeństwem przyjęcia
wobec rynku postawy zbyt bałwochwalczej. Nadaremno. Dziś z powodu
tegoż właśnie bałwochwalstwa mamy wielki globalny kryzys ekonomiczny,
który w pewnym stopniu ma wręcz neoliberalnie bałwochwalcze założenia
światowej gospodarki.
Gdy w 1991 r. ukazała się encyklika „Centesimus annus”, odbierano ją
jako hymn na cześć wolnego rynku, zwłaszcza w Polsce, która świeżo
wyzwolona z komunizmu, chciała jak najszybciej zbudować prawdziwie
zachodni kapitalizm. W cieniu ówczesnych rozważań pozostało to, że
Papież najwyraźniej wzywał do doskonalenia formy, do „uczłowieczenia”
(do solidaryzmu i solidarności) współczesnych systemów ekonomicznych.
Kościół uznaje pozytywną rolę zysku jako wskaźnika dobrego
funkcjonowania przedsiębiorstwa – pisze Jan Paweł II – jednakże pod
warunkiem, że zostaną odpowiednio zaspokojone ludzkie potrzeby; zysk
nie może więc być jedynym regulatorem życia przedsiębiorstwa.
Gdyby świat w ostatnich dziesięcioleciach XX wieku zechciał się
przejmować choć trochę tym, co starał się przekazać pod rozwagę Jan
Paweł II, pewnie w 2009 r. w Davos Tony Blair nie musiałby „odkrywać
Ameryki”, że światowej gospodarce przydałoby się więcej etyczności,
że trzeba wrócić do świata wartości, a do tego najlepiej wykorzystać
religie. Wielcy tego świata, jeśli nawet z grubsza znali papieskie
nauczanie, to delikatnie mówiąc, zawsze raczej je lekceważyli i
upychali w lamusie spraw niepotrzebnych, kłopotliwych i
przeszkadzających w rozwoju. Najgorsze w dzisiejszym świecie jest to
– mówił Jan Paweł II w Warszawie w 1991 r. – że za postępem naukowym,
technologicznym i ekonomicznym nie nadąża postęp moralny. I przepaść
między nimi zdaje się stale powiększać. Dzieje się tak dlatego, że
doskonalenie warunków życia odbywa się często kosztem rozmaitych
nadużyć lub zaniechań, wiedzie drogą na skróty.
Jan Paweł II zawsze najmocniej stawiał pytanie, czy człowiek w
kontekście tego postępu staje się lepszy, duchowo dojrzalszy,
bardziej świadomy godności swego człowieczeństwa. I sam sobie
odpowiadał, że – niestety – nie, bo: „wraz z olbrzymim postępem w
opanowaniu przez człowieka świata rzeczy człowiek gubi istotne wątki
swego wśród nich panowania, na różne sposoby podporządkowuje im swoje
człowieczeństwo, sam staje się przedmiotem wielorakiej – czasami
bezpośrednio nieuchwytnej – manipulacji przez całą organizację życia
zbiorowego, przez system produkcji, przez nacisk środków przekazu
społecznego”. Tak odpowiadał w swej pierwsze encyklice „Redemptor
hominis”, ogłoszonej w 1979 r. Przeprowadzona w niej diagnoza
rzeczywistości schyłku drugiego tysiąclecia nie nastrajała
optymistycznie. Sytuacja człowieka w świecie współczesnym była daleka
– a jak się miało okazać, stawała się coraz dalsza – od obiektywnych
wymagań porządku moralnego, daleka od wymagań sprawiedliwości, a tym
bardziej miłości społecznej. I o tym właśnie mówiono w Davos Anno
Domini 2009. Dopiero po trzydziestu latach!
Potrzeba dalekowzroczności
Gorszące dla Papieża – a, niestety, coraz mniej dla świata – stawało
się to, że niewyobrażalna zasobność i bogactwo jednych kontrastuje z
nędzą innych, którzy czasem po prostu umierają z głodu. A liczba tych
ostatnich idzie w miliony, w dziesiątki i setki milionów.
„Najwidoczniej istnieje jakaś głęboka wada, albo raczej cały zespół
wad, cały mechanizm wadliwy, u podstaw współczesnej ekonomii, u
podstaw całej cywilizacji materialnej, który nie pozwala rodzinie
ludzkiej oderwać się niejako od sytuacji tak radykalnie
niesprawiedliwych” – pisał w encyklice „Dives in misericordia” w 1980
r. Tylko niektórzy dyskutanci światowego forum w Davos w 2009 r.
nieśmiało mówią o „wypaczeniach sił rynku” i jeszcze bardziej
nieśmiało proponują bardziej gruntowne środki zaradcze niż doraźne
wspieranie gospodarki przez państwo. Spotyka się to z lekceważącym
uśmiechem. „Frankfurter Allgemeine” wśród zdjęć z Davos zamieszcza
podobiznę Karola Marksa...
Na początku lat 90. Papież odnotowywał z ubolewaniem, że mimo iż
koncepcja marksistowska poniosła klęskę, to nadal występują na
świecie zjawiska marginalizacji i wyzysku, zwłaszcza w krajach
Trzeciego Świata, a także zjawiska alienacji człowieka w krajach
najbardziej rozwiniętych. Uważał za niezbędne podjęcie stosownych
działań na płaszczyźnie międzynarodowej. Ten postulat powtarzał
często, bez jakiegokolwiek odzewu… aż do roku 2009, gdy w Davos padła
– jak to natychmiast oceniono: nierealna – propozycja powołania
światowej rady gospodarki na wzór Rady Bezpieczeństwa ONZ. – Rządy
nie powinny się zadowalać krótkoterminowymi rozwiązaniami kryzysowymi
– przekonywała Angela Merkel – zamiast tego muszą stworzyć nową
strukturę międzynarodowej współpracy w dziedzinie finansów. Wydaje
się dziwne, że w dobie globalizmu rządom i biurokratom, mimo
światowego kryzysu, tak ciężko zrozumieć potrzebę reform
przekraczających granice, a jeszcze ciężej zgodzić się na nie. Na
dalekowzroczne myślenie o przyszłości świata nie stać dziś nikogo.
Autor: Wiesława Lewandowska