JustPaste.it

Uroda czy wiedza? Na czym lepiej polegać?

  Wstając rano, spoglądam do lustra. Zmęczone oczy, burza czarnych loków odstająca na wszystkie możliwe strony, model trójwymiarowy. Klasycznie - za małe piersi, za mało widoczne wcięcie w talii, za szerokie biodra, niewymiarowe ciało, zbyt specyficzne rysy twarzy, żeby można je było uznać za "normalne".

W głowie układają mi się nuty do "Jowisza" z serii "Planety" Holsta, zastanawiam się co nowego dowiem się o kryzysie, przypominam sobie schemat działania bomby termojądrowej. Stojąc w łazience zaczynam podśpiewywać arie starowłoskie, mając nadzieję, że jakoś sobie głos rozruszam. W drodzę do szkoły słucham Sary Brightman rozmyślając o budowie układu słonecznego (Holst zobowiązuje). W szkole kilka godzin wysiadywania i słuchania o tym, jaki to Kochanowski był genialny (oczywiście opinia jednyna słuszna, o prawie do negowania prawd objawionych zapomniałam kończąc podstawówkę). Następnie - kolejne kilka godzin w szkole muzycznej, gdzie temat rozmyślań kieruję na filozoficzne rozważania na temat doboru koloru pomadki do odcienia skóry oraz higroskopijność rzęs i jej wpływ na utrzymanie się mascary... Całe szczęście gdzieś w godzinach przed-wieczornych cała męka się kończy i wracam do domu.

Po powrocie do domu znów przelotne spojrzenie na wielkie lustro wiszące na korytarzu. Fryzura równie piękna jak rano, rozmazany makijaż na twarzy, paskudna figura (jak ja mogłam się tak ubrać?!), w końcu przechodzę dalej, a cierpienie mija.

Puszczam z komputera koncert skrzypcowy Sibeliusa, przeglądam parę forów poświęconych muzyce symfoniczno-metalowej. Z czasem Sibelius zmienia się na progresywny folk dzieła mistrza Blackmore'a, a ja rozpoczynam proceder wszystkich dzieci neostrady - wchodzę na "naszą-klasę", na forum klasowym sprawdzam, czy może ktoś nie przypomina o sprawdzianie dnia następnego. Wtedy też widzę nowe zdjęcia znajomych, klikam więc na miniatury i wchodzę w galerię. Na każdym zdjęciu "seksownie" wygięta piętnastolatka, ubrana w mini-spódniczkę i obcisłą bluzeczkę. Najczęściej w towarzystwie chłopaczków co jak dziewczynki wyglądają, bądź też w jakimś Egipcie czy innych popularnych miejscach turystycznych. Pod spodem pięćdziesiąt komentarzy o takiej samej treści: "ale piękniuuuusie!" "$łiiitaśne :*:*:*" "mój piękni$!" "ale cool!". Uśmiecham się ironicznie na widok tych komentarzy, po czym łapię w rękę "Kandyda" Woltera zmierzając w kierunku łóżka. Jedno tylko spojrzenie w stronę ekranu... i refleksja. Komentarze komentarzami, ale te dziewczyny naprawdę są ładne. Ubrane kobieco, wydymają usteczka, perfekcyjny makijaż i seksowne pozy. Dlaczego ja taka nie jestem? Dlaczego zamiast takich normalnych ubrań stroję się w gorsety i długie spódnice rodem z XVI wieku, dlaczego nie jestem mała i filigranowa, tylko muszę być wysoka i mieć szerokie biodra, dlaczego nikt mi nie może zrobić takiego ładnego zdjęcia... Ileż bym oddała, by być taka jak one. Nie przejmować się niczym, nie zauważać problemów na świecie, skupiać się na swojej urodzie, ilości komentarzy "Sw33t" pod zdjęciami i zdobywaniem dobrych ocen naciąganych fałszywym uśmiechem.

Czy w zamian za urodę oddałabym całą pamięć o tonach książek, jakie przeczytałam? Czy zdradziłabym owego Kandyda, czy Hrabiego Monte Christo na rzecz "słitaśnego image"? Czy oddałabym swój głos i znajomość arii Mozarta w zamian za niski wzrost, dziecięce kształty i mini-spódniczki? Czy wreszcie, zgodziłabym się zatracić osobowość (którą będę miała wiecznie) za dziecięcy urok (który i tak kiedyś przeminie, jak powiadają)?

Nie wiem dlaczego aż tak bardzo boję się wyglądać jak kobieta. Niegdyś o tym marzyłam, jako dziecko wyobrażałam sobie, że kiedyś będę operowała 3-oktawowym sopranem dramatycznym, że będę miała otwarty umysł, będę umiała zastosować wiedzę psychologiczną w praktyce, a co za tym idzie - manipulować słabszymi ludźmi, że jako księżniczka będę nosiła koronkowe bluzki, sznurowane gorsety i spódnice do ziemi... a teraz? Teraz ogarnia mnie przerażenie, że coś mnie w życiu (krótkim wprawdzie, ale...) ominęło. Że nigdy nie będę taka, jak niektórzy moi znajomi... a to zawsze jakaś strata.

Z drugiej strony, czy gdybym była takim pustym i słodkim dziewczyniątkiem, czy nigdy nie dopadłaby mnie myśl, że jednak mogło być ciekawiej?

 

Przemyślenia zainspirowane sytuacją z dzisiaj. Otóż, dorwałam się do nowego egzemplarza pewnego słynnego czasopisma popularno-naukowego i rozpoczęłam lekturę o elektrowniach jądrowych, po czym usłyszałam od mamy: "zaczytałaś się, a lepiej idź się maluj, bo tak się z tobą w sklepie nie pokażę" - ot, kochająca rodzinka =)