JustPaste.it

Bo Yin Ra - Wgląd w naukę o rzeczywistości

WGLĄD W NAUKĘ O RZECZYWISTOŚCI

podaną przez

Bo Yin Ra

 

Przekład:

Kazimiera Chobotowa

 

 

 

MOJA DROGA KU

ŚWIATŁU

 

Zwierzenia udzielone celem łatwiejszego poznania wartości niżej podanej nauki.

 

PRZEDMOWA

 

 

Po latach pustki w duszy i całkowitego zastoju pewnego dnia zgoła nieoczekiwanie znalazłam się przed drzwiami, przez których szczelinę ujrzałam jasność, coś jakby światło; drzwi te nagle się otworzyły i ukazała mi się droga i coś mnie zmusiło wkroczyć na nią. Wkrótce doszłam do miłych okolic, które napełniły moje serce niezachwiana ufnością i spokojem, także zatrzymałam się tam. Pustka zaczęła ustępować i odczuwałam w ciągu pięciu lat stały wzrost wiary.

Potem napotkałam istoty, które chciały mi wskazać w tej okolicy nową drogę, daleko ładniej położoną i mająca też wyżej poprowadzić aniżeli droga, której się dotychczas trzymałam. Z natężoną uwagą, co to może być, poszłam z nimi. Była to wędrówka przez olbrzymie lasy, które robiły na mnie wrażenie lasów dziewiczych, ale coraz bardziej wydawało mi się że są ręką ludzką sadzone.

Przez te lasy doszłam do stylizowanych ogrodów, które się splatały w labiryncie. Ze zdumieniem oglądałam istne cuda: groty pogrążone w magicznym blasku, drzewa pokryte różnobarwnym, bajecznym - zda się listowiem. Kroczyłam drogami wijącymi się niby węże, oglądałam światła, które - jak mi się wydawało - świecą, lecz przy zbliżeniu okazało się, że tylko jaskrawo lśnią. Wreszcie ta droga doprowadziła mnie nad pełną ognia przepaść, przez którą miałam przejść po linie. Wtedy - wyciągnęła się, czyjaś ręka i chwyciła moją łagodnie lecz silnie, powstrzymując mnie od wkroczenia na linię, na którą już jedną nogą wstąpiłam. Ręka ta pociągnęła mnie na niewielką prostą, otworzyła niepozorną furtkę i zamknęła ją za nami. Znalazłam się w zwyczajnym ogrodzie, wśród zwykłych kwiatów pod niebem roześmianym w błękicie i blasku słonecznym. Owiewał mnie silny powiew pełny czystej świeżości, który wywiał z moich płuc sztuczny zapach pól, przez które poprzednio kroczyłam. Im bardziej zagłębiałam się, tym więcej podziwiałam jego wielkość, z tym większym uszczęśliwieniem odczuwałam jego piękno, tym większe uczucie błogości napełniło moje serce. Ten zaś, kto mnie tu przywiódł, powiedział ze spokojem w dobrotliwych oczach i bolesnym wyrazem twarzy świadczącym – bez słów - o niesłychanie ciężkich przejściach i niebezpieczeństwach, że tu znajdę się w rzeczywistości i w tym ogrodzie nie da się znaleźć ani jednej złudnej rośliny trującej. Gdybym zechciała zatrzymać się w nim, mogłabym s a m a doświadczyć czy mówił prawdę. Nie ma dla duszy wartości nic, co inni chcą uczynić wiarygodnym, lecz tylko to, co człowiek w samym sobie doświadczy jako prawdę. Nie otrzymał on zlecenia narzucenia mi prawdy, lecz tyko wprowadzenia mnie w dziedzinę rzeczywistości i dostarczenia mi wszelkich środków, które by mogły uzdolnić mnie do odczytania w tym ogrodzie drogowskazów i ich zrozumienia, lecz on zawsze jest gotów mi pomagać, gdybym m i a ł a jego pomocy potrzebować. Zaczęłam więc sama rozglądać się po ogrodzie. Ujrzałam całe pola pierwiosnków, które rozścielały się przed moimi oczyma. Wszystko to przepojone światłem i dalekie od fałszywego blasku. Widziałam również mnóstwo słoneczników – nigdy dotąd nie spotykanych ! – Czułam się coraz lepiej i lepiej i coś nowego uzyskiwało przewagę nade mną – coś nowego – co jednak istniało od dawna !

Minęły już trzy lata jak żyję w tym ogrodzie. Często godzinami stoję nad jednym kwiatem. Tam, gdzie inni widzą „jedynie stokrotki”, ja przeżywam „cuda nad cudami”, gdzie zaś inni spostrzegają „sztucznie uszlachetnione kwiecie, ja widzę prostą zwykłą naturę.

 

Na jaśniejących od białych lilii polach spędzam całe dni ! To, co „przypuszczałam” stawało się tu rzeczywistością.

Siaduję pod potężnymi dębami na skraju tych pól i odczytuje oczyma, które się stały „widzącymi”, „Pismo Święte” do którego od czasów dzieciństwa miałem zaufanie, a które jednak pozostawało nieznane. Jakież słowa tam się znajdują. Słowa, których zgoła nie „znamy”, zgoła nie przeczuwamy – chociaż zewnętrznie umiemy je na pamięć.

Ale właśnie „zewnętrznie”. Co one wewnątrz oznaczają, to wiedzą bardzo nieliczni. Wiem teraz, co to jest „zakon”, o którym tam stale i ciągle się pisze.

Wiem również, jaka miłość jest spełnieniemtego zakonu; jest to ta miłość, która z miłości gwoli miłościmiłuje nie żądając za to, że miłuje, odwzajemnienia. Wiem teraz, że wszystkie siły duszy przeistoczone w tę miłość dają woli dopiero tę moc, która człowiekowi zapewnia zwycięstwo.

Wiem, że "ponowne połączenie z Praświatłem" jest to całkowite i zupełne przeistoczenie się w tę miłość. Jeśli ktoś uzyskał to ponowne połączenie, jeśli dotychczas istotą swoją niejako spalił w ogniu Pra-słońca tego Praświatła i powraca wówczas do życia w ziemskiej pracy, wówczas dzięki tej miłości uzyskuje moc działania jako Jaśniejący.

 

Kroczę więc kwiecistą drogą wzwyż ku temu celowi, cicho i pełna słońca w sercu, a dla kogo mogę zrywać i ofiarowywać kwiaty, daję je z miłości gwoli miłości, gdyż - ta miłość jest „spełnieniem zakonu”

1924 r.

 

 

 

WPROWADZENIE

 

Podane nam przez Bô Yin Râ nauki nie wymyśliły mózgi ludzkie, lecz jest to odwieczna mądrość wiekuistej rzeczywistości, którą w postaci nauki miano obwieścić ludzkości ziemskiej.

Najstarsze zjednoczenie - albo Bractwo Oświeconych” przechowuje podstawy mądrości tej odpowiednio zbudowanej nauki w swej Świątyni a powołując i obdarzając swoją świętą wiedzą tych, którzy muszą się tu na ziemi narodzić na Mistrzów, by można ich było wysłać wszędzie do posiewu ziaren tej nauki o rzeczywistości.

Nieliczni tylko w każdym czasie poznają rzeczywistość i rzadko wśród słuchaczy znajdą się ci, których można powołać. Gdyby ludzkość żyjąca na ziemi należycie rozumiała tę rzeczywistość a nie wierzyła tylko w karykaturę, która sama z niej zrobiła, to panowałaby na ziemi miłość i zgoda i nie mogłoby dziać się to, co się dzieje. Nauka odwiecznej rzeczywistości wymaga od tych, którzy chcą się do niej stosować, ścisłego przestrzegania jej zasad, silnej woli i surowego ćwiczenia się w karności.

Co dnia i co godzina musi siła woli i opanowanie siebie być na posterunku. Z taką samą konsekwencją, z jaką dążymy w życiu ziemskim do celów ziemskich, a żaden trud, żadne ciężary, żadne niebezpieczeństwa nie wydają się nam zbyt wielkie, by tylko te cele osiągnąć, z taką samą konsekwencją należy dążyć do duchowego, do duszewnego celu z wytrwałością, bez przerw, ale nie kurczowo i z napięciem nerwów, lecz całym spokojem za życia ziemskiego przy pracy zawodowej spełnianej możliwie najskrupulatniej, stojąc mocno obu nogami na ziemi i wyłączając wszelkie niezdrowe ekstatyczne uczucie.

Bo Yin Ra nie jest pierwszym, który otrzymał zlecenie głoszenia odwiecznej mądrości. Kogo księgi jego skłonią do czytania Biblii ze zrozumieniem rzeczy, ten ze zdumieniem przekona się, że moglibyśmy poznać tę mądrość już od lat dziecięcych gdyby jej z dala od nas nie trzymały gęste zasłony ludzkich domysłów.

Treść nauki, niezależnie od formy w jakiej jej się udziela ludzkości, polega zawsze tylko na głoszeniu rzeczywistości „królestwa bożego miłości wbrew tworom wyobraźni wymyślonym przez mózgi ludzkie. Nie chodzi tu o wyjaśnienie „naukowe” uzasadnionej religii z jej skomplikowanym tokiem myśli, lecz o głoszenie bezwzględnej, w czystości od ludzkich sztuczek zachowanej rzeczywistości, ograniczonej do najprostszych rzeczy, które Jezus streścił w następujących słowach: " Będziesz miłował Pana Boga twego ze wszystkiego serca twego, ze wszystkiej duszy twojej i ze wszystkiej myśli twojej, a bliźniego twego jako siebie samego /Mat.22,37 Łuk. 10,27/.

 

Najistotniejszą treść nauki stanowią inne jego słowa : „Szukajcie tedy najprzód królestwa bożego" /Żebyś już tu na ziemi wchłonął je w siebie i ucieleśnił je przez swą istote a dzięki temu miał je przed oczyma i mógł je oglądać/ i sprawiedliwości jego” /do spełnienia boskiego odwiecznego zakonu: miłości, która miłuje nie żądając czegoś w zamian/ "to wszystko będzie wam przydano” / Mat.6,33/.

Tego jedynie nam potrzeba, jeśli chcemy ukształtować nasze życie ziemskie na wznoszenie się ku Światłu.

Bô Yin Râ ostrzega w swych księgach przed wybrykami fantazji, które powstały na Zachodzie dzięki przesączeniu się, ze Wschodu czystej pradawnej nauki ze świątyni najstarszego Bractwa; na Zachodzie ukształtowały się one w postaci zjednoczeń, towarzystw, bractw a nawet w postaci stowarzyszeń naukowych. Były to źle zrozumiane sprawy, które doprowadzały do nader skomplikowanych domnieman i zgoła niepotrzebnie obciążyły umysł ludzki niewiele dając w zamian za to. O sobie samym mówi Bo Yin Ra, że należy do wyżej wspomnianego Bractwa, którego członkowie upatrzyli go sobie jako jednego jedynegow czasach dzisiejszych zdolnego do wystąpienia na Zachodzie przeciw błędnym naukom i wybrykom fantazji. Wystąpienie to miało polegać na ponownym głoszeniu, pod najściślejszą kontrolą wszystkich członków, nieskażonej nauki, o ile ona ma być zrozumiała, celowa i korzystna dla ludzkości czasów dzisiejszych, a Jego własna osoba ziemska miała się całkowicie usunąć na drugi plan, jak to sam wypowiedział się w jednym z listów : „Nie jestem ani wszechwiedzący ani nie powinno się mnie podziwiać jako fenomenu jasnowidzenia, mam tylko moim bliźnim podać naukę, którą należy określić jako odwieczną religie ludzkości. Nauka ta każdego, kto swe życie nastawi według niej, z całą pewnością doprowadzi do wiekuistego Światła".

Na innym miejscu mówi o tym: Co mają wam do dania Czynni w Światłości, to dziś przychodzi do was zaprawdę nie jako nowa religia, gdyż już ledwo możecie się obronićod „religii" i od wszystkiego, co zwiecie tym mianem. Jest to jednakże ta sama prawda, która spoczywa w samym jądrze, dawnych prawdziwych„religii".

Obłuskuje wam tylko łupiny z tego jądra i okazuje to, czego od dawna jako religii "nie umiecie już objaśnić - a czynię to w nowych, dla waszej epoki i dla przyszłości odpowiednich, zrozumiałych i jasnych obrazach, tak iż znów ze czcią skłonić się możecie przed tym, co kryją w sobie wszystkie prawdziwe religie.

Nagiej” prawdy nie może wam ukazać nawet Jaśniejący Praświatłem. Tę odsłonić musicie w cichości sami - w samych sobie, /2.206/207/

Cokolwiek podaje w tej księdze, jest niezawodną wskazówką, a każde słowo sięga w samą głębię rzeczywistości. Kto jeszcze nie zdołał poznać tej rzeczywistości może dojść do jej poznania, a "drogę" do takiej wiedzy, która nad wszelką inną wiedzą niepomiernie góruje i w sobieogarnia, ma tutaj wskazaną,, - /2.212/

Lecz dobrze uczyni każdy, kto już od pierwszej chwili pocznie się liczyć z tym, że praodwieczne rzeczyDucha, na które w tej księdze zostało rzucone światło z różnych stron, są to rzeczywistości - ileż „realniejsze” od wszystkiego, co w mowie potocznej mieni się ”rzeczywistym - i że wpływ swój wywierają nieustannie, choćby nawet nie chciał uznać ich działania. /2.212/

"Dla niejednego, który tutaj o tych rzeczach słyszy, niechybnie pociągnie to za sobą pewne też następstwa. Jednakże tylko korzyść ma z tego dla siebie, że poznaje „rzeczywistość” samą w sobie i że na przyszłość nie będzie chyba wątpił, iż to, co zwał dotychczas swym "obrazem świata" , było właśnie tylko urojeniem" /2,213/.

Nie zapominajcie także, że prawdziwa „mądrość" ; - to poznanie rzeczywistości, i że ci, co do prawdziwej wiodą mądrości, posługują się przy nauczaniu tylko tą rzeczywistością- rzeczywistością, nie będącą bynajmniej czymś niezwykle zawiłym w swym bycie, lecz przeciwnie, czymś w sobie jak najprostszym. /2,30 5/.

"Ludzkie zewnętrzne życie nauczającego w Duchu jest jego sprawą osobistą i nie chce on, ażeby Ducha w którym działa, mieszano z jego postacią doczesną. - Nie chce, by jego "uczniowie" oddawali "osobowości cześć, należną jedynie siłom Ducha, których mocą działać" /2.505/.

"Świadom samego siebie, niezmiennie i stale żyje on w trzech światach, które się łączą w świat rzeczywistości, a więc w świecie fizycznej materii, w świecie nadmaterialnych lecz substancjalnych sił duszy i w świecie substancjalnego czystego Ducha ". /2,45/.

"Nigdy, przenigdy nie wpada w ekstazę, ani też w jakikolwiek z tak zwanych "stanów transu", i daleki jest od wszelkich tajemniczych praktyk, w przeciwnym razie nie mógłby nigdy należeć do grona swych Braci duchowych i dostojnych Ojców". /2,46/.

"Jednakże wszystko co obwieści, zgodne jest zawsze i pod każdym wzglądem z najczystszą p r a w d ą - jest nieskażonym objawieniem absolutnej rzeczywistości, jaką każdego czasu mają przed oczyma wszyscywtajemniczeni Sztuki Królewskiej" - rzeczywistości wolnej od niezliczonych możliwości złudzeń, od wszelkich źródeł błędów cechujących badanie w świecie fizycznej materii.

Na spekulacje i filozoficzne subtelnostki ludzkiego sposobu myślenia, związanego z ziemskością nie ma miejsca w królestwach substancjalnego świata duchowego ! Albowiem żadna "prawda" nie bywa tam jak w rozumowych, ziemskich próbach poznania - z innej "wyprowadzona”.

W królestwie substancjalnego, czystego Ducha wszystkie prawdy ukazują się patrzącemu jako rzeczywistość !/2,48/49/

"Oby pojęto wreszcie, że nikt z tych, którzy w pełni świadomości żyją w substancjalnym czystym Duchu, nigdy nie będzie zdolny sprofanować wiedzy światłości, którą wykłada bliźnim, próbami "naukowego" uzasadnienia." /2,61/62/.

"To, czego uczy "wtajemniczony" w Duchu winno być wypróbowane przez czyn i poświęcenie". /2,62/.

"Co zaś ma on, jako orędzie „do dania” młodszym "swym braciom, duszom z nim współcześnie i po nim żyjących na ziemi pokoleń - zarówno mężczyzn jak i kobiet - tego nie należy myślowo rozdrabniać, lecz przeżyć duszą, ażeby niezliczeni Szukający znaleźli swą drogę do Ducha - drogę do rzeczywistości. /2,62/

"Prawdziwe wieści zawsze pochodziły wyłącznie od nas nielicznych, jako jedynych, którzy je mogli podawać. Nie występuję wobec was jako nauczyciel, by rościć sobie pretensje, żebyście mnie darzyli większym zaufaniem niż to jest powszechnie przyjęte w stosunkach pomiędzy uczciwymi ludźmi. Wieści, których wam tu udzielam za pomocą słów, podaje z mojej wiekuistej natury duchowej, a daję tu świadectwo o królestwie duchowym, w którym żyję z moimi Braćmi w Duchu, choć w tym samym czasie dziele również z wami życie na tej ziemi czyniąc zadość wszelkim obowiązkom ziemskim i daleki od tego, by się od nich uchylać. Nie daję również świadectwa tylko własnego poznania, lecz każde słowo piszę w stałej harmonii duchowej z poznaniem tych, co mi są Braćmi w Duchu, jako zjednoczeni ze mną kapłani w świątyni Wieczności. Oby każdy, kto czyta te słowa, pominął całkowicie zewnętrzną osobowość ich autora, a pytał tylko własne serce, czy może tam znaleźć zgodę na wszystko, com tu podał.”/3.96-98/.

"Jeszcze niedawno owa garstka ludzi, którzy żyją według tych nauk i dlatego mogą je wykładać ściśle przestrzegała pradawnych przepisów nie pozwalających pod żadnym pozorem na otwarte rozpowszechnianie nawet tych niewielu wskazówek, jakie teraz obowiązany jestem podać. Dopiero pewne złagodzenie ścisłego ujmowania owych przepisów umożliwiło jawny wykład tych nauk w podanym tu zestawieniu, gdy dostojni kierownicy hierarchii duchowej, której najniższy stopień stanowią jej nieliczni członkowie przebywający na naszym globie, zarządzili ową łagodniejszą wykładnię, jako zgodną z dobrem czasów dzisiejszych.” /3,175,176/

Kto pragnie zrozumieć to, czego dziś publicznie nauczam, ten musi się wyzbyć mniemania, jakoby tu chodziło o nową gałąź jakichś nauk wiary lub wręcz o zjednywanie zwolenników dla któregoś z systemów wschodniej filozofii " /3,176/.

"Poza tym nauki, których głosicielem stałem się tutaj, były nader rzadko nawet w przesłoniętej postaci ujmowane na piśmie i to zwykle tylko w urywkach. Rękopisy zaś, w których można znaleźć te urywki połączone w całość, nigdy nie będą ani dziś ani w przyszłości dostępne dla "niepowołanych”. /5,174/175A

 

„Chętnie dajemy światu to, co wolno nam powiedzieć, ale poza tym jesteśmy przez prawa kosmiczne zobowiązani do wiecznego milczenia."/9,98/

„W dawniejszych wiekach na Zachodzie również znajdowało się wielu wybitnych ludzi, pozostających w ścisłym związku z naszą społecznością od filozofa do wodza, od mnicha w jego celi - do kardynała na dworze papieskim/9,09/.

 

"W czasach dzisiejszych powinieneś szukać ludzi pozostających z nami w związku duchowym raczej na dalekim Wschodzie, a wielu spośród nich nie bardzo się podoba, że społeczność nasza za moim pośrednictwem zwraca się jasno i wyraźnie do mieszkańców Zachodu". /9.09/.

"Musiało się to jednak stać, i mnie powierzono to zadanie, gdyż w krajach Zachodu poczuły krążyć mniej lub więcej spaczone, mniej lub więcej fantastyczne pogłoski o istnieniu tego rodzaju Bractwa. Pogłoski te rozpowszechniali co prawda w dobrej wierze ludzie, którzy mogli przypuszczać, iż pozostają z nami w związkach, gdyż skłonili ich do tej wiary osobliwi święci, jakich wiele rodzajów spotkać można na Wschodzie - a stało się to wtedy, gdy pewna kobieta, stanowiąca wybitne zjawisko medialne, otrzymała wiadomość o istnieniu "Bractwa" /9,89/90/.

„Istnieją inne jeszcze koła rozrzucone po całym świecie, które w swych założeniach stały niedaleko od nas". /9,90/.

"Dziś widzimy ich przedstawicieli na bezdrożach i manowcach”./9,90/

"Musimy mieć się na baczności.”/9,90/

„Wolno nam dawać wszystkim to, co może być wszystkim dawane. Wolno nam wskazywać tylko drogę wiodącą w sferę naszego wpływu w sensie duchowym”.

„W naszym osobistym zachowaniu się w świecie zewnętrznym różnorakie surowe prawa krępują nam ręce i nogi. My sami w osobistym zetknięciu, mniej byśmy mogli dawać, niż niejeden, który poznał i pojął naszą naukę, ale nie jest skrępowany naszymi prawami”.-/9,90/91/.

„O drodze prowadzącej w sferę duchowego wpływu „Bractwa”, o rodzaju tego wpływu i jego związkach kosmicznych dość dużo pisałem w swych książkach”/9,91/

„Jeśli zechcesz pójść tą drogą, na pewno będziesz mógł z czasem stwierdzić działanie sił duchowych, kierowanych przez naszą społeczność jako organiczną całość". /9,91/

Siły te nie wypływają z nas. Jesteśmy tylko ich powołanymi kierownikami i pośrednikami /9,91/

"Kto pragnie dotrzeć do nas, byśmy w sposób duchowy mogli mu udzielić tego, czego szuka, ten powinien być trzeźwym, dobrotliwym, cichym, ale mocno opartym na ziemi człowiekiem ! Tego z pewnością zdoła dosięgnąć wysoka społeczność. /9,92, 95/.

„Będzie on mógł brać udział w jej darach na każdym miejscu ziemi i we wszystkich okolicznościach życia zewnętrznego, a to tym rychlej, im bardziej się stara przed tym wszystkim, do czego dąży duchowo, spełniać swe obowiązki doczesne względem siebie samego, względem swych bliźnich w ściślejszym znaczeniu i względem ludzkości w ogóle.”/9,93/

„Jeżeli mówię jasno i wyraźnie o wszystkich tych rzeczach na tym miejscu, gdzie mowa jest o możliwościach nadzmysłowego doświadczenia, czynię to dlatego, aby każdemu, kto szuka uczciwie, dostarczyć kryteriów do niechybnego sądu. Mówię o rzeczach, które zasłony nie potrzebują, a zarazem muszę mówić o takich, z których trzeba zerwać zasłonę dla dobra dusz, szukających prawdy jako rzeczywistość". /2,61/

„Do otwartych uszu przemawiają wyraźną mową głosy wszystkich stuleci i nie potrzeba zbyt wiele trudu, by stwierdzić, że punkt wyjścia podanego tu świadectwa poznania, aż do ostatnich czasów był rozpowszechnionym na ziemi źródłem natchnienia każdego zjednoczenia ludzi, którym jako najwznioślejszy cel przyświecało, a nawet dziś jeszcze przyświeca osiągnięcie najwyższej godności ludzkiej". /3,177/

„Wiele dałoby się tu jeszcze powiedzieć, ale tymczasem mówić tego nie można, gdyż chodzi tu o sprawy, jakie sami muszą znaleźć ci, których dotyczy to, co tu przemilczałem”. /3.177/

"Ktokolwiek pragnie zbierać owoce rosnące w ogrodzie wyłożonych tu nauk, ten musi całe swe życie uczynić nieustannym "ćwiczeniem". Nowe życie, które pragnie odnaleźć, zawarte jest już w jego życiu codziennym - tylko że nie potrafi jeszcze poznać tego nowego dlań życia”. -/3,177/178/

"Nie ma potrzeby uciekać się do "mistrzów nauk tajemnych" po szkodliwe „ćwiczenia”, gdyż jego życie codzienne samo jest najskuteczniejszym, prawdziwie duchowym ćwiczeniem, które wiekuiste Praświatła codziennie na nowo daje mu do przerabiania. W życiu codziennym, w najprostszej postaci, bez wszelkich gestów tajemniczych, znajdzie on z biegiem czasu już tu na ziemi osiągalną dlań doskonałość - lecz nigdy nie w "ezoterycznych szkołach" i w panoszących się szkołach rzekomo wtajemniczonych, którym własna bezczelność pozwala grać rolę "nauczycieli" duchowych, a dla których można jeno prosić o przebaczenie, gdyż nie wiedzą, co czynią" /3.178/

„Doskonałość duchowa wymaga człowieka całego! Przy dążeniu do tej doskonałości nigdy nie należy odczuwać "ciała" i „duszy" z osobna ! Nie ma nic "cielesnego", co by zarazem nie należało do "duszy", a chodzi tu nie o „uduchowienie” ciała, lecz o możliwe na ziemi i po ziemsku uchwytne ucieleśnienie wiekuistego Ducha z pomocą sił duszy." /3,179/

"Doskonałość duchowa jest dziełem życia - a nie wytworem przenikliwego myślenia !" /3,180/

 

 

 

" PRAŚWIATŁO” A " CZŁOWIEK”

 

 

"Na początku jest Słowo,

A Słowo jest w Bogu i Bóg jest Słowem.

W nim jest życie. A życie jest Światłością

ludzi”.

/ Jan 1,1 /

Od wieczności istnieje "substancja" zwana światłem jako spokojna, cicha, jaśniejąca rzeczywista masa żywych sił. A że owa „istotna substancja świetlna” pragnie stać się zjawiskiem, kształtuje się więc jako ucieleśnienie samej siebie w niezliczonych postaciach „wypowiadając się” albo „udzielając się” przez każdą z nich. / To: jestem „Ja” - również i to : jestem "Ja" i tamto też : jestem „Ja” i tym „Jastale pozostaję/.

Podczas gdy ten przebieg trwa stale i ciągle, może więc być tu mowa o „początku”, chociaż tego słowa nie należy ujmować jako początku w czasie. A że musimy ten przebieg określać jako „wypowiedzenie się” Światła, słusznie więc mówi mędrzec, który napisał „ewangelię Jana", opierając silę na greckiej aleksandryjskiej nauce o „Logosieo „Słowie” na „początku”.

To, co się daje określić wyrazem „Słowojest zawsze „w Bogu”, to znaczy : Jest zawsze w "rzeczywistej substancji świetlnej" i „jest Bogiem", co oznacza : jest samo żywą substancją świetlną.

A "miłość sama w sobie", która miłuje nie szukając ani nie żądając odwzajemnienia, miłuje sama przez się - a więc miłuje dzięki miłości do miłowania, jest „życiem” zawartym w substancji "Światła".

Jako najwyższą z nadawanych sobie postaci tworzy ona istotę jednoczącą w sobie wszystko, co już przybrało kształt: „człowieka duchowego”. W nim powstała istota uosabiająca ową świetlną substancję ze wszystkimi jej siłami i zdolnościami.

 

Odtąd można mówić o „substancji świetlnej” jako o "Praświetle" a o człowieku duchowym jako o jego dziecku /”jesteście dziećmi Światła"/.

Człowiek duchowy jest również jaśniejący i obdarzony mocą jak i jego "źródło", z którego bierze początek. Jest on wykonawcą woli "Praświatła", któremu podlega wszystko, on wykonuje, że tak powiem, "rozkazy" swego źródła, a dzięki temu tworzy wszystko, co zostało we wszechświecie stworzone.

Jak wszystko we wszechświecie posiada bieguny, tak i człowiek duchowy jest jednocześnie rodzaju męskiego i żeńskiego /"i stworzył je chłopczyka i dziewczynkę” według Lutra. Według nowszego tłumaczenia:

i stworzył je jako płeć męską i żeńską"/.

Ów praczłowiek duchowy, którego tworzy z siebie substancja świetlna, wydaje ze swej strony na świat znowu istoty własnego rodzaju, również ludzi duchowych, lecz stojących na znacznie niższym szczeblu niż on sam.

Znaczna ilość ludzi duchowych przez swą działalność odpadła z bezpośredniej bliskości „źródła”. A wskutek tego znalazła się w coraz bardziej zgęszczonych regionach aż do sfer otaczających glob ziemski, w których gromadzą się elementy zła. Te elementy jako siły były niegdyś przez nich samych stworzone, a przez przejście ze sfer Praświatła do „wielkiej przestrzeni” przemieniły się w przeciwieństwo dobra. Owe elementarne przeciwieństwa są to istoty obdarzone potworną siłą niszczycielską, bez ducha i bez duszy, znające tylko siebie i pragnące zapewnić tylko własne istnienie, wykorzystując do tego celu wszystko, co tylko wpada w zakres ich wpływu.

Kobiecy biegun człowieka duchowego ogarnęła potworna zgroza wobec tych istot i ich potęgi a przez ten wielki lęk zapomniał on o swej nietykalności dzięki pochodzeniu z Praświatła. Przerażony, odczuwając jedno tylko pragnienie - ucieczki tam, gdzie by nic o nich nie wiedział, schronił się na glob ziemski. To zaś wywołało odłączenie się od jego męskiego bieguna przeciwnego. Ten, niezdolny do życia bez bieguna przeciwnego, porwany podążył z nim razem, ale oba bieguny zostały odtąd rozłączone i znalazły sobie „mieszkanie w zwierzęciu ludzkim, które swój nędzny żywot wiodło na kuli ziemskiej.

Winą człowieka duchowego był lęk, gdyż z powodu lęku zapomniał, iż żadne niebezpieczeństwa nie mogą mu zagrażać, dopóki pozostaje świadomy swego pochodzenia.

Nie wszyscy ludzie duchowi upadli. Część została nie opanowana lekiem. Ci wolni od lęku postanowili przywrócić swych upadłych i związanych teraz ze zwierzęciem braci drogą ich doświadczeń ich stanu pierwotnego.

Aby ułatwić zrozumienie stosunku związanego z ziemią człowieka do Praświatła i etapy, przez które może dojść do niego z powrotem, chcę to opisać w pewnej przenośni :

Jak dynamomaszyna w elektrowni jakiegoś miasta jest centralnym źródłem wszystkich świateł, które w tym mieście płoną - czy to bedzie światło żyrandoli na zamku, czy lampy łukowe na rojnej ulicy, czy mdło świecącego płomyczka w piwnicy na węgiel, tak też Praświatło jest centralnym źródłem dla ludzi.

Jeżeli połączyć bezpośrednio z dynamomaszyną wysokiego napięcia elektryczną żarówkę, to włókno jej byłoby w tejże sekundzie przepalone, gdyż napięcie byłoby zbyt wysokie. Aby żarówka mogła się palić i dawać światło, potrzeba szeregu połączonych z sobą urządzeń miedzy elektrownią a żarówką. Ów otrzymany dzieki temu płomyczek jest więc światłem i siłą jaśnienia olbrzymiej dynamomaszyny, która przez wiele połączeń ucieleśnia się w lampce i w niej, i w sposób dla niej odpowiedni świeci się. Jeżeli chodzi o lampę o wyższym napięciu, to wymaga ona już nie tak wielu połączeń i świeci na swój sposób już silniej. Każda więc lampa połączona z tą dynamo-maszyną daje światło z tej właśnie maszyny.

Dzięki wzajemnemu oddziaływaniu dynamo-maszyny i połączonej z nią lampy przez „dawaniei „branie" powstaje to światło.

„Prowadzenie z powrotem” „upadłych” przez ich braci, którzy pozostali ludźmi duchowymi, można by przedstawić w następujący sposób: Losy życia związanego z ziemią człowieka mają za zadanie udoskonalić go oraz wznieść słabą iskrę, która w nim pozostała, tak aby w miarę tego jak się ona roznieca coraz mniej potrzeba byłoby pomocniczych połączeń, aż wreszcie iskra ta od udoskonalenia do coraz większego udoskonalenia siły zbliża się coraz bardziej do centralnego źródła i wreszcie przechodzi w samo źródło siły, w Praświatło.

Oto jest rozwój człowieka, który - idąc za głosem sumienia - coraz bardziej się doskonali, unika wszelkiej niesprawiedliwości, nie może mieć już żadnych złych lub nawet szpetnych myśli, jedynie miłuje jeszcze tam, gdzie inni nienawidzą i doszedł do tego, że w duszy wznosi się „ponad rzeczy”.

Wobec olbrzymiej wagi tego przebiegu pragnę go przedstawić jeszcze raz w innej postaci.

Droga człowieka przez życie ziemskie powinna być podobna do drogi szlifowanego szlachetnego kamienia, który im więcej otrzymuje faset, tym bardziej staje się szlachetny, błyszczący i wartościowy.

Ale człowiek powinien nie tylko dać się szlifować wszelkimi przeżyciami, lecz sam czynnie przy tym pomagać, aż dojdzie do tego, że sam stanie się miłością, „miłością samą w sobie”, która czyni wszystko z miłości do miłowania, nie pragnąc nic w zamian otrzymać.

Człowiek, który dojdzie do tego, jednoczy się ze świetlaną substancją "miłości samej w sobie", tak jak był przed eonami, przed swym „upadkiem ". Przestaje dzięki temu być obcym i pozwala wszelkiej nieodłączonej od niego „obcości” spalić się w ogniu Praświatła. To, co pozostaje jako rdzeń, oczyszczony ze wszelkich żużli, będzie znowu przez świetlany ośrodek "miłości samej w sobieodrzucone. Będzie odesłany z powrotem jako mniejsze ale jaśniejące światło - jako "gwiazda- do życia ziemskiego, aby tam w swej dotychczasowej postaci człowieka ziemskiego działać jako przyświecający wzór. W głębi związany z siłami Praświatla powinien ów „nowo narodzony" w całej swej działalności ucieleśniać nowo zdobytego ducha.

My, ludzie na ziemi żyjący, wszyscy byliśmy ongi ludźmi czysto duchowymi i przed eonami przez odpadliśmy od Praświatła. W ciągu tego czasu, aż do naszego urodzenia się na ziemi, żyliśmy w pewnym stanie świadomości, który dał nam poznać, że tylko po „przejściu przez życie ziemskie możemy powrócić "do domu". Z narodzeniem się naszym na ziemi i powstałym wskutek tego powiązaniem z mózgiem, utraciliśmy pamięć tego życia pomiędzy odpadnięciem i narodzeniem. Jedynie nasze sumienie pozostało żywo świadome rzeczy, które działy się w "zapomnianym" czasie, jako iskra tego, co przed odpadnięciem było w nas jaśniejącym w Praświetle.

Od nas i od naszej woli zależy, czy pozostaniemy "płomykiem" mdłego światła w piwnicy na węgiel, czy też zechcemy nabrać sił aby się stać "światłem żyrandola", "ogniem sobótki" na szczytach gór lub "słońcem" ponad wszystkim.

Ale przeciętnie pozostajemy w życiu niby ten płomyk w węglowej piwnicy i jesteśmy połączeni z dynamomaszyną licznymi "przewodami " i przyrządami, aby jej wysokie napięcie nie groziło nam zniszczeniem.

Im bardziej poznajemy ten łańcuch pomocniczy oraz im bardziej pędzimy nasze życie w czystości serca, w miłości i uświadamiając sobie, że jesteśmy "dziećmi Praświatła", tym częściej może odpadać jedno z połączeń. Odpadanie jednego za drugim dzwona połączeń jest to „droga do Boga” w życiu człowieka. Może się zdarzyć, że odpadnie nawet ostatnie połączenie - wówczas zespala się "światło dziecka" ze "światłem Ojca" z „Praświatłem” i staje się "jednością z nim".

To "ponowne zjednoczenie„ z Praświatłem jest możliwe dla każdego człowieka jeżeli pędzi swe życie czyniąc zadość obowiązkom zawodowym, bez wszelkiej "negacji życia", bez "ekstazy", w pełni świadomości, silną wolą dążąc do tego celu.

To, co pomaga przy tym człowiekowi ochraniając go, kierując i wspierając - choć on nawet tego nie przeczuwa - i utrzymuje połączenie pomiędzy Praświatłem a nim, jest to wielki zastęp pomocnych potęg hierarchii duchowej, o których Biblia podaje nam wiadomości jako o „aniołach” i „archaniołach po drabinie.

O niej na innym miejscach powiem więcej.

 

Sam Bô Yin Râ mówi o tym :

"Ale już na samym początku tej niezmierzonej drogi /człowieka na ziemi/ może się w nim narodzić jego "Bóg żywy” w postaci dostępnej dla odczuwania ludzkiego. /18,190/.

"Bóg żywy" budzącego się lub obudzonego na tej ziemi człowieka jest jak gdyby nieuchwytna iskierka wiecznego światłem promieniejącego "Słowa", które tam jest "Bogiem" od wieków po wieki, a które samo jest Praświatłem w swym wypowiadaniu się jako Prasłowo - i „jednocześnieujmuje "samo siebie jako wiekuiste "Bóstwo". /18,191/

Jak siła elektryczna może doprowadzić do żarzenia się i świecenia cienkie jak włos włókienka, a jednak prąd tej samej siły obsługujący jakieś wielkie miasto użyty w pełni swej mocy zniszczyłby w mgnieniu oka owo włókno węglowe, tak samo zniszczona byłaby w oka mgnieniu zdolność pojmowania człowieka ziemskiego, gdyby mógł bez przygotowania zbliżyć się do blaskiem promieniejącego wiekuistego "Słowa”, a więc do samego Praświatła. - Natomiast zdolność pojmowania człowieka ziemskiego może doskonale znieść ów nieskończenie subtelny prąd, który w najtajniejszej głębi jego duszy rodzi ów "odblask Ojca": - ową jaśniejącą gwiazdę w której jedynie może mu się na tej ziemi objawić jego „żywy Bóg ", o ile nie chce świadomości syna ziemi zniszczyć pełnią swego blasku. /18.192/

Kiedy ów wreszcie przebudzony wkroczy tak na tę jedyną drogę wiodącą istotnie z powrotem do praojczyzny człowieka duchowego, to gwiazda ta będzie przewodniczką i za każdym osiągnięciem przezeń wyższego stanu - będzie coraz bardziej jaśniała i promieniowała, aż wreszcie w nieopisanym blasku wiekuistego "Słowa” - w samo-rodzącym się wiekuistym Praświetle – zjednoczy się z nim samym na wieki wieków. /18.193/

Oto jest, opisana wedle możności ludzkiej, droga wiodąca człowieka duchowego po jego upadku znowu wzwyż./18,193/

Oto jest to, co należy pojmować, jeśli się pragnie poznać drogę wiodącą ku istotnemu Duchowi, jedyną dostępną dla ducha ludzkiego w jej rzeczywistości, drogę, którą wyczuwają i której odnajdywania pragną nauczyć w gruncie rzeczy wszystkie istniejące na tej ziemi, Duchem ożywione religie. /18,193/

Widzisz w nocy ciżby gwiazd i nie możesz pojąć, co je utrzymuje, a jednak cały ten wszechświat z jego niezliczonymi systemami słonecznymi jest zaledwie najdrobniejszym świadectwem pewnej siły i związanej z nią woli, której i ty zawdzięczasz swe istnienie i której wyższe objawienie, aż do jej najwłaściwszej praistoty, może ci być dostępne, jeżeli zdołasz wstąpić na drogę otwartą przez miłość i litość. /18.195/

Oby słowa moje nauczyły cię miłować wszystko, co boskie. /18.195/

 

Dopiero gdy poznasz boskość, o ile ją przez rozmyślanie poznać można, będziesz ją miłował. W przeciwnym razie miłujesz jakiegoś fetysza, któregoś sam sobie stworzył we własnej wyobraźni. /18,195/

Gdy przy rozmyślaniu odczujesz w sobie pociągającą cię wzwyż siłę boskości, dopiero wtedy poznasz w sobie wieczną miłość, dzięki której zdołasz wypełnić wszystko, co służy ku twemu duchowemu zbawieniu. /18,196/

Wtedy dopiero sam również nauczysz się posługiwać tą niezrównaną siłą, która włada wszystkimi innymi siłami : siłą miłości wolnej od wszelkiego przedmiotu miłości. /18,196/

Tę boską żywą, lotną prasiłę "świata" duchowego, przez którą jedynie życie człowieka na tej ziemi może być wyzwolone z wszelkiego skrępowania. /18,196/

 

Tą najwyższą siłą, dzięki której możesz się uwolnić od krępujących cię więzów, nałożonych przez niewidzialne moce otaczającej cię fizycznej wszech-natury, które stoją znacznie niżej od ciebie, a jednak na razie silniejsze są od ciebie dopóki miłość sama w sobie nie uczyni cię niezwyciężonym panem twego życia. /18,197/

Zrozumiesz wtedy, co mają znaczyć słowa :

"Bóg jest miłośćia : a kto mieszka w miłości, w Bogu mieszka, a Bóg w nim". /List pierwszy Jana apostoła 4,16/

 

 

DUSZA

 

Dusza człowieka nie jest trwale spojoną, "rzeczą samą w sobie", lecz jest to falujące morze sił zmiennego rodzaju.

Siły duszy są to rzeczy odziedziczone po "zmarłych", jeśli mogę się tak wyrazić, gdyż zabierają oni z sobą na świat duchowy te tylko siły duszy /impulsy, zdolności/, które zdołali całkowicie zaspokoić za swego życia ziemskiego i tu przyniosły one im korzyść. Nie zaspokojone siły duszy pozostają i rozpadając się na cześci wyszukują sobie nowe dusze na globie ziemskim i oczekują przez nie swego zaspokojenia.

Może się więc zdarzyć, że np. jakiś Amerykanin, Japończyk, Niemiec, Hindus itd. wchłonął części jednakowych sił duszy człowieka, który je pozostawił po śmierci i przy ich spotkaniu się ze zdziwieniem czują do siebie wzajemne sympatie, ponieważ w wielu wypadkach, pomimo różnicy ras, mają "te same poglądy".

 

Pewne podobieństwo może tu dopomóc do zrozumienia :

Przypuśćmy, że części jednej duszy składały się z ziaren grochu, ryżu i kaszy, które posiadacz pozostawił po śmierci. Ziarna różnych gatunków rozproszyły się i zostały rozsypane po całym świecie"; są one za każdym razem przyciągane przez te dusze, które zgodnie ze swymi cechami swoistymi najbardziej odpowiadają właściwościom poszczególnych rodzajów ziaren. Jeżeli spotkają się ludzie, którzy otrzymali ziarna jednakowego rodzaju, to rozwinie się w nich na tej podstawie wzajemne zrozumienie.

Jest to wyjaśnienie "sympatii". "Antypatię" odczuwają do siebie ci, których dusze nie są związane żadnymi jednakowego rodzaju siłami.

Możemy posiadać siły duszy z dawnych czasów i dziwimy się, skąd się w nas bierze "popęd" do rzeczy i toku myśli, które były interesujące w bardzo odległych czasach. Jakiś król nie bacząc na urodzenie i wychowanie może posiadać zbrodnicze właściwości, które otrzymał z niezaspokojonych sił duszy jakiegoś od dawna "zmarłego" lub straconego przestępcy. Jakiś ubogi żebrak może pomimo łachmanów posiadać królewskie myśli i wielką godność duchową, ponieważ : siły duszy pewnego szlachetnego księcia, który przed "śmiercią nie zdołał zaspokoić wszystkich sił swej duszy, zostały przyciągnięte przez tego człowieka o królewskim sposobie myślenia.

Nasze więc zadanie na powrotnej drodze do Praświatła polega przede wszystkim na tym, aby wszystkie siły duszy trzymać mocno w cuglach i podporządkować je naszej skupionej woli, tak żeby wszystkie siły naszej duszy wywoływały tylko miłość. Miłość, która się staje siłą i nie zna słabości.

A więc Bô Yin Râ pewnego razu mówi :

 

"W miłości krocz naprzód i bez lęku, lecz nie pozwalaj nigdy swej miłości niszczyć sił oporu". /2/139/140

Miłość nasza nie powinna zatem wciąż "miłować" oporów, lecz stale i ciągle na nich się hartować.

Jeżeli zdołamy nasze siły duszy zjednoczyć pod naszą skupioną wolą i podporządkować je prawu „miłości samej w sobie”, to jesteśmy należycie przygotowani do "narodzenia się naszego Boga" w nas.

Taki zjednoczony w Praświetle człowiek pełen jest pokoju, nie odczuwa nienawiści, nie zna uczuć odwetu ani niczego "niedobrego”. Dzięki temu, że sam stał się miłością, potrafi zrozumieć wszystko i wszystkich w jej istocie i konieczności z jej istoty wypływającej. Będzie usiłował działać z zachowaniem najściślejszej sprawiedliwości, nakłaniając do zgody, ponieważ sam jest zrównoważony, a jego dusza podobna się stała do ukrytego od wiatrów jasnego, cichego jeziora górskiego. Oto pokój, o którym Jezus powiedział, że jest „jego” pokojem.

 

 

BÓG” a „OJCIEC”

Uczono nas utożsamiać „Boga” żydowskiego z „Ojcem w niebiesiech”, a kto w głębi serca w tym ujęciu go miłuje, dla tego na pewno jest rzeczą obojętną, pod jakim imieniem go miłuje.

Ale "Bóg" żydowski w rzeczywistości nie jest identyczny z najwyższą istotą, o której Jezus mówi jako o "Ojcu" i musimy otrząsnąć się z błędnego przypuszczenia, jakoby „Ojciec niebieskibyłzdolnym do gniewu, karzącym i mściwym Bogiem, w przeciwnym razie służymy tylko jakiemuś przez nas samych wymyślonemu Bogu. /2.157/170/

Musimy się nauczyć nieco inaczej myśleć, by zrozumieć naszegoOjca”.

„Ojciec" jest najwyższa indywidualnościa hierarchii duchowej, najwyższą istotą, która nigdy nie opuściła centrum Praświatła, punktem środkowym w centrum "Krainy Praświatła” , jeśli można tak się wyrazić.

Gdy Jezus mówił o Ojcu, o tym najwyższym szczeblu hierarchii duchowej, wyrażał się o nim jako o ojcowskim źródle wszystkich ludzi duchowych na świecie. Jest on pod tym względem indywidualnością z którą można „osobiście” rozmawiać.

Gdy myślę o swej ojczyźnie, to zwracam się do niej i mówię, jak to czyni poeta, z miłującym uczuciem w stosunku do ojczyzny i widzę wówczas duchowo całą krainę przed sobą.

Jeśli jednak mam jakieś szczególne życzenie lub szczególną prośbę do tej ojczyzny, które tylko ona może spełnić, zwracam się do uosobienia mej ojczyzny, które zgodnie ze stopniem hierarchii duchowej - przyp. tłum./ jest pierwszym dziecięciem kraju a jednocześnie jego władcą.

"Ojciec" zatem jest „panem” w Krainie Praświatła „w miłości samej w sobie”, w krainie, która jest naszą ojczyzną, naszą strzechą rodzinną. „Imię” „Ojca” – to „JA”, a każdy człowiek świata duchowego, jak również człowiek ziemski jest potomkiem tego "JA".

Powinniśmy w biega życia ziemskiego czynić wszystko, aby to „JA”, bez mała zmiażdżone wskutek odpadnięcia od Ojca i zjednoczenia się z ciałem zwierzęcia ludzkiego, które toJA” jest w nas Ojcem, ponownie z rumowiska ziemskiego doprowadzić do wytryśnięcia. Jeśli nam się to uda i „Iskra – Ja” będzie mogła rozniecić się w jasną siłę światła, to stanie się świadomym dla nas światłem, które będzie dla nas gwiazdą przewodnią, a tym samym stanie się w nas coś, co Bô Yin Râ nazywa „narodzinami Boga żywego w nas”.

To, co się w nas narodziło - tak mówi Bô Yin Râ - jest „najdoskonalszym destylatem” Praświatła i aby temu cudowi w nas, który nas czyni tak cichymi, radosnymi i pełnymi pokoju, nadać zrozumiałe imię, nazywamy go „Bogiem”.

W każdym człowieku wydarza się cud tych „narodzin inaczej, a więc "Bóg", czyli "Destylat Praświatła" każdego człowieka z osobna wygląda inaczej, chociaż zawsze pochodzi z tego samego źródła, jest tej samej „substancji” i tego samego sposobu działania.

Te narodziny objawiają się nie inaczej, jak przez możność zrozumieniamiłości samej w sobie”, a w zależności od tego, jak się ona później w człowieku udoskonali, rozwinie i dzięki niemu nabierze mocy, można mierzyć stopień lub wielkość „Boga” każdego człowieka.

Bóg to miłość, a kto pozostaje w miłości, ten pozostaje w "Bogu" a "Bóg w nim". Należy to rozumieć : "miłość sama w sobie" - jest to, co nazywamy „Bogiem”. Kto bez reszty stał się znowu tym, czym był przedtem, gdy żył w ojczyźnie miłości - Praświatła, ten spełnia w swej jaźni prawo wiekuistej ojczyzny.

Niegdyś odpadliśmy od tej miłości i chcieliśmy ostać się i utrwalić poza nią ; jeśli powrócimy „oszlifowani” życiem ziemskim i staniemy się znowu miłością, to jesteśmy znowu sami owym centrum, a więc mocarzami, gdyż miłość sama w sobie, która nie wymaga żadnych równoważników, jest władcą wszystkich sił wszechświata.

„Nie powinieneś używać imienia pana Boga twego "nadaremno” ma oznaczać : nie powinniśmy nic mówić ani czynić, czego byśmy nie mogli całkowicie i zupełnie pogodzić z naszym "JA", nic czynić, co by nie mogło ostać się wobec naszego "JA" w nas.

Nie jakieś imię jest „Bogiem”, lecz pewne pojecie, którym określamy w naszej jaźni „miłość samą w sobie”.

Władcą” mego „Boga " / mojej „miłości samej w sobie” we mnie / -. jest „Ojciec”, który nią kieruje i pomaga do jej rozwoju na mocy swych pomocniczych sił, które z niego wypływają i w nim się znajdują.

 

 

JEZUS

"Kapłan według obrządku Melchisedeka"

List Pawła Apostoła do Żydów 7,1,2, :

Albowiem ten Melchisedech,Król Salem, kapłan Boga Najwyższego, który wykłada się najprzód król sprawiedliwości, potem też i król Salem, co jest król pokoju. Bez ojca, bez matki, bez wyliczenia rodu, nie mając ani początku dniów ani końca żywota, a przypodobany Synowi Bożemu, trwa kapłanem - na wieki.

Świadectwo prawdy następnego rozdziału wzięte z Nowego Testamentu.

 

 

 

MISTRZ

 

 

Jak wyżej wspomniałem nie wszyscy ludzie duchowi upadli. Znacznie większa część nie uległa lękowi i zdecydowała w miłosnym politowaniu umożliwić upadłym powrót drogą ich doświadczeń do ich stanu pierwotnego.

Owi nie upadli pracowali więc już w czasie, zanim ci dążący do ziemi zrodzili się na niej, dla dobra upadłych z całą miłością, jaką sami ucieleśniali.

Znali oni drugą jeszcze powrotną drogę do Praświatła, znacznie jednaj trudniejszą niż pierwsza - wyżej opisana - i stawiającą olbrzymie wymagania temu, kto na nią wkroczy.

Z miliona zapytanych, czy chcą wkroczyć na tę drogę, która w końcu pozwala im stać się "synami" "Ojców” Praświatła, a więc członkami „Korporacji” nie upadłych, znajdzie się być może co najwyżej dwóch na to gotowych. Tym będą postawione zadania, które muszą wykonać z najwyższym szczerym oddaniem, Np. jednemu z nich prącemu naprzód zapaleńcowi, przydzielono zadania : przez dwieście lat /według ziemskiej rachuby czasu/ na tym samym miejscu wykonywać jakąś poboczną duchową służbę. Jeżeli wykona ją sumiennie utrzymując się w karności, to otrzyma jakieś nowe zadanie. Taki okres prób ciągnie się przez lat tysiące, aż ów podlegający próbom zda ten potwornie ciężki „egzamin” i osiągnie „mistrzostwo” /tzn. umiejętność zrozumiałego wyrażania po ziemsku wszystkich zagadnień duchowych /. To mistrzostwo zwraca mu całą niegdyś utraconą potęgę i władzę w Praświetle „jak w domu” Jest „synem marnotrawnym, który powrócił do swego ojca i został przez niego przyjęty.

Ale potem musi zdać „drugi egzamin”, a w tym celu musi narodzić się na ziemi.

Przez związanie się z mózgiem cielesnym zwierzęcia ludzkiego, w którym musi zamieszkać celem złożenia „drugiego egzaminu” "traci zdolność wspomnień swego poprzedniego życia w Duchu. Życie ziemskie z wszelkimi jego wydarzeniami staje się okresem drugiego egzaminu tego człowieka, który jednak tego sobie nie uświadamia. Również nie uświadamia sobie, że jest pod opieką, ale nie pod wpływami, jednego nie żyjącego już w ciele ziemskim członka swej obecnej zapomnianej „Korporacji” , chociaż ten opiekun od czasu do czasu zjawia się tylko dla niego widzialny.

Jeżeli wyjdzie zwycięsko ze wszystkich prób, jakie mu niesie życie ziemskie i zwalczy niedole i pokusy, stanie się zwycięzcą siebie samego jako związanego ze zwierzęciem ludzkim i jeśli osiągnie to, że owo zwierzę zjednoczy z człowiekiem duchowym i ponownie narodzi się „w miłości samej w sobie", stanie się „gwiazdą” z centrum Praświatła, to będzie mu wiadomo, że teraz zdał również drugi „egzamin" i jako Mistrz stał się wreszcie członkiem „Korporacji”, którzy w języku niemieckim nazywają się „Braćmi Białej Loży” albo „Jaśniejącymi Praświatłem”.

Z tym ostatecznym mistrzostwem, o którym

Bô Yin Râ w pewnym miejscu mówi :

 

 

"Nikt z nas nie ubiegał się o to, by zostać tym, czym bezwiednie byliśmy, a teraz jesteśmy świadomie, - Każdy z nas ze zgrozą wspomina dzień, co dał mu świadomość ziemską obowiązków i odpowiedzialności, którym w świecie Ducha już przed lat tysiącami oddany był w ofierze..../1,30/31/ - osiąga z powrotem pamięć o swym poprzednim życiu i ma możność świadomego życia tak na ziemi jak i w świecie duchowym.

 

W świecie duchowym spoczywa też punkt ciężkości jego działalności. Tam w „królestwie przyczynstwarza zgodnie ze swym zadaniem duchowym „posłuszny Ojcu”, warunki niezbędne dla jego bliźnich do osiągnięcia pomocy duchowej.

Jest gotów pomagać tym, którzy schodzą z tego świata i wstępują w życie duchowe.

Cudów” oczywiście i on czynić nie może, a wszystko, co opowiadano o takich ludziach, należy ujmować bądź tylko symbolicznie, bądź odsyłać w kraine mitów.

Pomimo to posiada pewne zdolności duchowe graniczące z cudownością.

Stał się znowu „połączony z Bogiem „synem bożym któremu zostały przywrócone jego dawniejsze prawa.

 

Bô Yin Râ mówi o tym :

W życiu zewnętrznym jest on człowiekiem jak każdy inny i nie powinien nigdy nadużywać swych czysto duchowych możliwości do wywyższania swego zewnętrznego życia ludzkiego.

Nie jest on tez dzięki swej duchowości, ani "geniuszem”, ani też „świętym".

Rozpoznać go w zewnętrznym życiu człowieka zdołają jedynie bardzo wprawne oczy.

Tu jest on człowiekiem i niczym więcej!

Dopiero na płaszczyźnie duchowej rozpoczyna się jego "mistrzostwo", a to, że jako syn ziemi ma możność świadomego przebywania jednocześnie w obu regionach, a nawet czynnego wstępowania w świat duchowy - zawdzięcza on swemu wrodzonemu mistrzostwu i swej po ludzku umocnionej woli, która go pewnego dnia uzdolniła do osiągnięcia drogą duchowego szkolenia doskonałości w dziedzinie duchowej wbrew wszystkim zewnętrznym i wewnętrznym niebezpieczeństwom i przeszkodom. " /18, 94-96/

„Dopiero od zdrowego rozsądku ludzkiego żądać się bedzie wiary w "mistrzów", którzy żyją tu na ziemi, a jednocześnie jako półbogi stoją ponad życiem człowieka, dopóty nie można brać za złe nikomu poważnie myślącemu, gdy z pobłażliwym uśmiechem przyjmuje wiadomość o tego rodzaju społeczności. /18, 93-94/

Poza tym wiele z tego, co dotyczy doskonałego, prawdziwego Mistrza duchowego, pozostaje „tajemniczym w świetle dnia” i nie ma potrzeby stroić jego istnienie jeszcze w tajemnicze a wątpliwej wartości draperie". /18,94/

"Tajemniczym i zagadkowym w życiu zewnętrznym - i to nawet dla samych uczestników - pozostaje stały związek duchowy istniejący pomiędzy poszczególnymi Mistrzami, nawet gdy przebywają na przeciwległych krańcach świata, oraz powiązanie wszystkich Mistrzów z ich ukrytą ziemską centralą w głębi Azji. Ale żaden prawdziwy Mistrz nigdy by nie uchylił tu zasłony, nawet gdyby mógł to uczynić, a wszystkie te piękne objaśnienia w okultystycznych książkach, wszystkie naciągania utartego pojęcia „telepatii” nie mogą nigdy wyjaśnić „metody” temu, kto sam nie miał możności jej stosować. Mistrzowi zaś wystarcza zupełnie, że może ją stosować, i nigdy się on nie pokusi o „naukowe” jej wyjaśnienie, chociażby nawet dla samego siebie.

Wszystkim innym dość będzie wiedzieć, że rzeczywisty członek „Białej Loży” - a więc prawdziwy Jaśniejący Praświatłem - nigdy ani słowem ani na piśmie nie będzie nauczał czegoś, co dotyczy spraw czysto duchowych bez całkowitego porozumienia ze swoimi braćmi oraz ze swoim i ich zwierzchnikiem w wiekuistym Praświetle. „Mistrz” duchowy jedynie w sprawach duchowych posiada pewność absolutną. We wszystkich innych sprawach, jak i w ludzkich gałęziach wiedzy, wiarygodność jego zależy tylko od jego doświadczenia oraz od jego w zwykły sposób nabytej wiedzy i umiejętności. /18, 96-98/

„Cokolwiek jeden z tych „Jaśniejących Praświatłem wygłosi od siebie, by „dać świadectwo o sobie samym. tach płodzącej praprzyczyny . - - -/15, 30-31/

„Z owego "serca Boga”, ośrodka ognistego światła wszelkiego bytu, z owego w bezkształtnym " chaosie” praźródła, kloace go nie wyrazi żadne słowo ludzkie, chyba że się je nazwie "miłością z samej siebie istniejącą" - - bierze swój początek „plan zbawienia” , założony od wieków w miłości. Planowi temu nadaje kształt wielo - jedność „Jaśniejących”, aby ratować to, co wydaje się zgubione, i wrócić błogosławionej pewności bytowania to, co się samo rozproszyło i straciło poczucie swego własnego kształtu." /15,32/

„Ze wszystkich ludzi żyjących na ziemi, prawdziwe świadectwo o tej „rzeczywistości - może dać jedynie ten, kto „odnalazł powrotną drogę” , wiodącą tam skąd jako kształt ducha ongi wyszedł"./15,33/

"Każdemu z „Jaśniejących Praświatłem”, ale jednak tylko temu, kto z mocy i posłannictwa "Praświatła" do nich należy, wolno w stosunku do siebie, dzięki najwewnętrzniejszej tożsamości istoty duchowej, używać tych samych słów i to w tym samym znaczeniu, w jakim były użyte przez Mistrza z Ewangelii"./15,34/

Niektórzy z tych Mistrzów otrzymują od czasu do czasu szczególne zadania głoszenia ludziom ziemskim nauki o rzeczywistości, aby w ten sposób wskazać im dobitniej i bardziej zrozumiale, niż w inny sposób można to uczynić, powrotną drogę - jedyną jaka istnieje. Radzą się oni na ziemi jak każdy inny człowiek bez żadnych związanych z tym cudów. Wykonanie ich zadań samych przez się jednakowych odbywa się wszakże w nader odmiennych postaciach, jakich wymagają czas i okoliczności, w których żyją.

Jeden występuje tylko jako mądry nauczyciel i w łagodnym zabarwieniu wskazujedrogę” . Drugi otrzymuje zadanie występować publicznie i swoim trybem życia swoją nauką z działalnością poglądowo wskazywać „drogę”. Trzeciemu zaleca się wycofanie swej osoby na drugi plan, ale za to za pomocą pism wskazywanie drogi.

Największym i najpotężniejszym z Mistrzów, którzy dotychczas żyli i działali na ziemi, był Jezus, który sam surowo ganił tych, co go chcieli uczynić „Bogiem". Większość jego uczniów, z wyjątkiem tego, „Którego miłował”, zaledwie że rozumiała go w jego „rzeczywistości” i dodawała do swych później sporządzonych zapisków o jego życiu, jego wypowiedziach i jego śmierci własne komentarze, sądząc iż w ten sposób uczyni bardziej zrozumiałą dla ogółu działalność swego "Pana".

 

Bô Yin Râ mówi o nim :

"Nieliczni tylko zdają sobie sprawę z tego, co dał on ludzkości.

Czyn jego tak dalece przekracza granice pojmowania ludzkiego, że owi pierwsi, którzy wyczuwali wielkość tego czynu, musieli uznać go wobec samych siebie za Boga , by nie czuć się przytłoczonymi taką wielkością człowieka !"/ 15,35 /

"Ci, co są jego Braćmi - całkowicie z nim, jak on z nimi, zespoleni w zjednoczeniu duchowym - nazywają go "wielkim Miłującym", nikt bowiem przed nim nie dokonał tak wielkiego czynu miłości, jakiemu on się z wolnej woli poświecił - nikt też po nim nie zdoła dokonać czynu, który by można było nawet porównać z jego czynem miłości, dzięki któremu duchowa „aura” ziemi przeobraziła się po wsze czasy i to dla wszystkich ludzi, tak że odtąd stały się dostępne dla wszystkich ludzi duchowe sfery, które przedtem osiągnąć mogły jedynie bardzo nieliczne jednostki, i to w niesłychanej walce z samym sobą ". /7, 57/

„Jak promienny znak niepojętego ogromu miłości świecą przez wszystkie czasy słowa Ewangelii : "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”.

 

Tylko Jaśniejący Praświatłem mógł to wypowiedzieć, a jednak żaden nie odważył się na to, co było tu przedwstępnym warunkiem, prócz jednego - "wielkiego Miłującego"/ 15,42 /

„Tak oto dzięki Jezusowi z Nazaretu droga do Ducha została otwarta dla wszystkich, którzy pragną w sobie samym pobudzić do życia to, co było jego życiem".- / 15,37/

"W nim Bóg w zwierzęciu zjednoczył zwierzę ze sobą w nową istność, którą on nazwał "synem człowieczym" - "synem", którego człowiek ducha płodzi w zwierzęciu, gdy przezwycięży krepujące go zwierzę, okazując mu swą siłę i piękno.

W każdym z „Jaśniejących Praświatłem zachodzi to samo, ale żaden z nich nie znalazł w sobie nadmiaru miłości, prowadzącej do spełnienia czynu, którym Mistrz z Nazaretu obudził do nowego życia siłę, nad której osiągnięciem z dawien dawna trudzili się przez całe życie najmędrsi, nie zdoławszy jednak oddać jej w ten sam sposób na pożytek innym.

Nie śmierć sama przez się wywołała wznowienie owej siły w duchowej aurze ziemi i nie przyczyniły się do tego męki, poprzedzające śmierć Mistrza.

Jedynie siła miłości mogła tego cudu dokonać !

To, że on, który poniósł męki i śmierć, mógł „przebaczyć” ludzkości, przebaczyć aż do ostatniego tchnienia, to jedynie było jego skutecznym "dziełem zbawienia". Albowiem zgodnie z prawem duchowym człowiek ducha, gdziekolwiek by się znajdował na ziemi, pokonany za życia ziemskiego przez zwierzę i uwikłany w grzechach, został wtedy przez miłość wyzwolony z tej zależności - jeśli tylko zechce uchwycić wyciągniętą ku niemu pomocną dłoń jeśli przyjmie w siebie to, co "ciałem i krwią" Jaśniejącego się stało, by połączyć w sobie zwierzę z Duchem.

Tylko ten, komu "Ojciec wszystko oddał", mógł udzielić takiego obejmującego całą ludzkość „przebaczenia” ! /15,38-39 /

"Dla kogo w najgłębszym jego odczuwaniu Mistrz z Nazaretu jest wielkim twórcą dzieła, jakiego dla ludzkości nie dokonał nigdy nikt, ten niechaj zbada i zapyta sam siebie w świętej chwili skupienia, czy byłby gotów we własnowolnym czynie wyzyskać owoce tego dzieła, łącząc się z siłą obudzoną przez Mistrza na nowo, wyzwalając się z rozdwojenia pomiędzy boskością a zwierzęcością, co osiągnie, gdy wchłonie w siebie to, co w jego Mistrzu stało sięciałem i krwią”, aby w nim również dokonać się mogło zjednoczenie tego, co ludzkie z boskim "! / 15,41 /

Uczeń, którego Jezus „miłował”, posiadał własnoręcznie przez swego Mistrza sporządzone pisma zawierające naukę jego. Pisma te zostały w Rzymie za czasów prześladowania chrześcijan spalone przez późniejszych wiernych uczniów, aby je uchronić przed niepowołanymi.

W ewangelii „Jana" przekazane nam zostały części tych pism jako wypowiedzi Jezusa i mogą dla nas mieć wartość jedynych prawie niewątpliwych słów, o ile w czasie późniejszym nie zmienili ludzie, którzy sądzili, że powinni dołączyć do nich wyjaśnienia.

Jeżeli jednak wiedząc wszystko, co wyżej powiedziano, czytamy ewangelie z „otwartymi” oczyma - rozumieć będziemy pomimo to olbrzymią rozległość i głębię oraz upajającą perspektywę, treść zaś o niezmierzonym zasiągu chwyta nas niby silna dłoń przewodnika, dzięki której potykanie staje się wręcz niemożliwe.

Jako znienawidzonego i więcej niż niedogodnego surowo ich upominającego, kapłani żydowskiej świątyni w Jerozolimie usiłowali pozbyć się Jezusa, aż im się wreszcie udało, gdy lud przy wjeździe Jezusa do Jerozolimy chciał go ogłosić królem, znaleźć pretekst i zmusić rzymskie władze, by go jako podżegacza ludu skazały według panującego wówczas zwyczaju dla tego rodzaju przestępców.

 

Bô Yin Râ uzupełnia to :

" Co prawda wręcz szukał on śmierci ręką człowieczą zadanej gwoli spełnienia swego najwyższego zadania duchowego, gdyż jedynie przez taką śmierć mógł oddać do reszty wszystko, co tylko miał do oddania; - ale doprawdy ta śmierć zbyt wcześnie go zaskoczyła i trzeba było się zdobyć na najwyższy wysiłek woli, aby ją z uległością przyjąć ; toteż mógł z głębi duszy prosić „Ojca” swego, aby inaczej zechciał losem pokierować – „gdyby to było możliwe”.

 

Przypuszczał, iż „wiele rzeczy” będzie jeszcze mógł z czasem swym uczniom powiedzieć, których na razie, jak to jasno wiedział, -jeszcze znieść nie mogli.

Ale gdy wysłannik Ś w i e t l a n e j S p o ł e c z n o ś ci do której należał, wykazał mu niezbicie owej nocy straszliwej w Getsemani, że drogi jego, jaką sam sobie wytyczył, nie może już odwrócić nawet „Ojciec” tych wszystkich, którzy są czynni w owej społeczności Świetlanej - wówczas skupia się w sobie, by znów się znaleźć w kapłańskim królestwie Jaśniejącego i przemierza jak bohater ostatnią ciężką drogę uginając się pod ciężarem krzyżowej szubienicy.

Na tym krzyżu, który później nadał nowe znaczenie prastaremu świętemu godłu zamierzchłych czcigodnych kultów, spełnił on swe ostatnie dzieło miłości – tajemnicze dla wszystkich, którzy go wtedy otaczali - i pozostające nadal aż po dziś dzień tajemnicą dla wszystkich, prócz niewielu wtajemniczonych”! / 7,29/30 /

Upłynęło odtąd prawie dwa tysiące lat i nauka, którą głosił Jezus, rozpowszechniła się w tym czasie prawie na całej kuli ziemskiej. Jednak nie pozostała ona czystą nauką, którą głosił, a te stadia, jakie przechodziła, kształtowały ją coraz bardziej na karykaturę ludzkiej fantazji oportunizmu.

Coraz groźniejsze chmury zbierały się nad ziemią, coraz bardziej wyłaniało coś okropnego.

Ale oto przed blisko pięćdziesięciu laty urodził się w dolnej Frankonii człowiek, którego tak wewnętrznym jak i zewnętrznym powołaniem było ukazanie nam charakteru Jezusa w zupełnie nowym świetle. Jako syn chłopski - ojciec jego pochodził z rodu hodowców wina nad środkowym Menem, matka zaś z rodziny leśniczych, która przybyła z alemańskiej części Bawarii - wychowany był w pobożności chrześcijańskiej. Ale już jako dziecko wypowiadał często myśli dotyczące religii, które przerażały jego rodziców. Wywoływało to u chłopca zdziwienie, lecz jego wiedza była dlań zupełnie „naturalna” i odczuwał ją jako słuszną. Dziwnie odziany starszy mężczyzna przyłączał się często do niego, w czasie gdy się bawił w ogrodzie, polu lub w lesie.

Chłopiec bardzo go polubił a jego zjawianie się i znikanie, nie wiadomo jak i skąd, na co malec nie zwrócił uwagi, nie dawało mu wiele do myślenia.

Dopiero później uważał go za swego „patrona”, a że był wychowany po katolicku, zapytał o to starszego przyjaciela i otrzymał od niego odpowiedź : że ma rację a później więcej się o nim dowie.

Im większy stawał się chłopiec, tym rzadsze bywały odwiedziny starego, aż wreszcie całkowicie ustały. Początkowo bardzo go to zasmuciło, ale z czasem nie myślał więcej o tym i wałęsał się po lesie i polu jak każdy dziarski i dzielny chłopak.

Znacznie później dopiero w zgoła innych okolicznościach, już jako dorosłemu mężczyźnie, złożył mu wizytę pan ubrany po europejsku z tą nieco niedbałą wytwornością, z jaką czasami mieszkańcy Wschodu zwykli nosić strój europejski. Początkowo sądził, że widzi przed sobą obcego, ale już w następnej chwili poznał, kogo ma przed sobą. Był to jego kierownik z „Korporacji” który w jego dzieciństwie tak często go odwiedzał. Obecnie przybył, aby go wprowadzić w jego zadania.

Gdy dojrzał do wieku męskiego, uzyskał również w życiu ziemskim „Mistrzostwo” -gdyż był przecież „na Mistrza zrodzony” i miał zdać " drugi egzamin " i otrzymać z powrotem świadomą zdolność przypominania swego życia poprzedniego.

Został przez "Świetlaną Społeczność", do której jak to teraz znów wiedział, sam należał, wyznaczony na głosiciela dla Zachodu nauki o rzeczywistości, z poleceniem powiedzenia i wydania drukiem więcej, niż to w swoim czasie uczynił Jezus, gdyż ludzie czasów dzisiejszych bardziej zaawansowani są w myśleniu i pojmowaniu, niż wówczas, i ludy Zachodu posiadają inne zdolności poznawcze, niż wówczas naród żydowski. Naukę swoją ma jednak rozpowszechniać tylko w postaci książek, które musi pisać pod najściślejszą kontrolą i w pełnym porozumieniu z członkami tej Świetlanej Społeczności".

Powiedziano mu : "Twoim zadaniem jest na swój sposób ukazać synom Zachodu mądrość najgłębszego Wschodu, która tak długo była osłonięta i ukryta." /9.109/

"Niech cię nie zraża, gdy nie bodziesz mógł ujrzeć „wyników swej nauki./ 9, 109 /

„Radzimy ci - zwracaj się ze swoją nauką do wszystkich, których zdołasz dosięgnąć, tak jak deszcz pada zarówno na urodzajne niwy, jak i na opoki skalne./ 9,108 /

„Stale i ciągle krzewić powinieneś powierzoną ci naukę, powtarzać wciąż na nowo tymi samymi słowami tę samą naukę nie zwracając uwagi , kto cię chce słuchać i kto jest gotów iść śladami twej nauki”./ 9,109 /

 

„Nie troszcz się o to, czy wiesz o poszczególnych ludziach, którzy poznali prawdę dzięki twej nauce, czy nie".9,108 /

Pragniemy, by się rozpoczęła na tej ziemi nowa era najgłębszego życia duchowego, wierzymy, że ludy Zachodu dzielić będą kiedyś z nami dojrzałe owoce, których się doczekają z nasienia, danego im za twoim pośrednictwem”/ 9,110 /

"Rozumiemy, iżby ci bardziej dogadzało zachować swą mądrość dla siebie w spokoju kroczyć swymi drogami ziemskimi, ale musimy cię zobowiązać do nauczania, choćbyśmy ci mieli przez nałożyć brzemię, które ci nieraz mocno zaciąży./9,110-111 /

 

Wiele książek, które pod jego duchowym imieniem Bô Yin Râ - ukrywającym znaczenie jego istoty duchowej - ukazały się w druku, zawiera zawsze to samo w różnym zgoła ujęciu, aby czytelnicy jak można najwyraźniej wbili sobie w pamięć drogę powrotną do Praświatła. Nie ma w nich ani śladu przymusu, który by chciał czytelników wtłoczyć pod jarzmo jakichś wierzeń, powiedziano tylko, co powiedzieć należy, czy zaś to jest prawdą, powinien i może każdy sam przekonać się w głębi swej istoty. Kto nie życzy sobie poznać treści tych ksiąg, powinien je odłożyć aż - przyjdzie chwila, kiedy będą mu miały coś do powiedzenia.

 

W chwili obecnej Bô Yin Râ jest w Europie i Ameryce jednym, jedynym „Mistrzem”, wszyscy inni są w Azji. Mistrz stale i ciągle zaznacza, że ludzi tego pokroju w postaci ziemskiej jest bardzo niewielu.

 

Duchowo ci Bracia są z sobą połączeni i mają ziemski punkt zborny w Himalajach, w którym na mocy swego mistrzostwa mogą spotykać sie w postaci duchowej.

O tej „Świątyni” której nikt niepowołany odnaleźć nie może już w dawnych czasach chodziły słuchy, a podanie o "Monsalvacie" zawierało w sobie pierwotnie to, następnie zostało zachwaszczone i zdławione przez pnącze nierozsądnej fantazji.

Silne magiczne prądy sprawiają, że z tych najwyższych gór ziemi Jaśniejący Praświatłem mogą zlewać na ludzkość pełnię błogosławieństwa.

Niech więc Bô Yin Râ jeszcze raz sam się wypowie o Jaśniejących Praświatłem :

„Kilku jednak, którzy nie stoczyli się do cielesności zwierzęcej, gorejąc boską miłością i współczuciem, żyją od prawieków w dobrowolnie przyjętych niewidzialnych postaciach tu na tej ziemi, by upadłym braciom torować drogę powrotną ku Praświatłu. A przewodzi im jeden z ludzi Ducha , poczętych w prawieku w świecie czystego Ducha, który nigdy nie opuścił swojego odwiecznego miejsca w "Słowie", które tam jest "Bogiem" .

Owi nieliczni umieli już od niepamiętnych czasów duchy ludzkie, zanim jeszcze musiały zrodzić się w zwierzęciu ludzkim, tak przygotować, by po przyjściu na świat mogły osiągnąć ten stopień, dla ducha ludzkiego tworzy most, wiodący na pierwsze przylądki owego błogosławionego nadświata Ducha, skąd niegdyś on sam przez swój upadek skazał się na wygnanie.

Ci tak przygotowani wśród ludzi ziemskich dzięki wiekuistemu pierwiastkowi, który się w nich sam objawił, stali się tu „Jaśniejącymi Praświatłem" owymi nielicznymi, których, używając istniejącego już wyrażenia, można nazwać "starszym i Braćmi" ludzkości " - " starszymi " , albowiem już przed tysiącami lat zrodziliby się w ludzkim zwierzęciu ziemskim, gdyby się nie zaofiarowali z własnej woli owym kilkorgu nie upadłych Braci, przebywających tu w postaciach duchowych, aby tamci mogli przygotować z nich niejako ludzkie soczewki, skupiające promienie Praświatła. Owi starsi Bracia ludzkości należą do tych ludzi Ducha, którzy ulegli upadkowi i musieli się ze zwierzęciem zjednoczyć.

Przygotowanie to polegało również i na tym, że już od tysięcy lat nie upadłym swym Braciom, w miłości i współczuciu przebywającym w duchowych postaciach na ziemia musieli służyć ku pomocy w ich dziele oświecenia i ocalania, a w ten sposób już na długo przed swym narodzeniem w zwierzęciu nieśli pomoc na tej ziemi.

Nie każdemu z nich zadawane jest jednakowe zadanie do spełnienia na tej ziemi, gdy się wciela w zwierza ludzkie.

Ale każdy powołany jest do spełnienia swego szczególnego zadania i jemu tylko służy bez wzglądu na to, czy żyje na tej ziemi w zaszczytach, świetności i bogactwie czy też w ubóstwie, poniżeniu, udręce i wzgardzie.

Jeżeli usuwa się od tego, co mu życie ziemskie niesie, to upada niżej, niż kiedykolwiek upadł, obojętnie od jakiej - postaci losu - radosnej w znaczeniu ziemskim, czy nie radosnej - usuwał się, albowiem nikt nigdy nie może uczynić zadość swemu powołaniu i wszystkim jego wymaganiom nie pędząc nadanego mu przez mądre kierownictwo trybu życia tak dobranego, aby mógł powołać ciążącemu na nim szczególnemu powołaniu.

To najsubtelniejsze jakie sobie wyobrazić można zjednoczenie żyjących w Duchu oddziaływa na ziemi z pewnego rodzaju „magnetyczną” , na zewnątrz niepostrzegalną, czysto duchową mocą na wszystkie duchy ludzkie, zdolne już do wzlotu. Ono podnosi je wzwyż do pewnego duchowego stanu, odpowiadającego stanowi jego członków, z tą tylko różnicą, że obudzony w ten sposób człowiek Ducha wznosi się jeno do dalszego wstępowania, ale ani obowiązany jest, ani uzdolniony do dawania pomocy, którą niesie bez przerwy sama społeczność duchowa Jaśniejących ; to dzieło pomocy, jak to już powiedziałem, wymaga p r z y g o t o w a n i a trwającego tysiąclecia" ./ 18,182-186 /

" Człowiekowi dzisiejszych czasów, w tym charakterze mam tu występować, zaiste trudno bywa torować drogę prawdzie i rozjaśniać tysiącletnie mroki - ale zaprawdę jeszcze trudniej będzie mu zerwać wszystkie zewnętrzne zasłony i ukazać sępim oczom rzeczowo i bez osłonek istotę mojego życia duchowego, czego nie sposób uniknąć, gdy prawda na tej ziemi ma się ukazać, zanim wysoka miłość nie rozpromieni wszystkich dusz prawdziwym żarem światła miłości.

 

Spełniłem tu najcięższy i najprzykrzejszy obowiązek, a nikt nawet domyślić się nie może walk, jakie staczać tu musiała moja istność wewnętrzna z zewnętrznym człowiekiem, jakim jestem tu na ziemi, aby go zmusić do wyznań o sobie samym.

Oczywiście nauka udzielona przeze mnie ludzkości byłaby w niemniejszym stopniu świadectwem prawdy, gdybym ani słowem nie wspomniał o swej przynależności do owej wielojedności duchowej, z której „wielki Miłujący” również czerpał ongi swoją naukę.

Ale z konieczności musiałem to uczynić, bo byłoby to doprawdy gra w ciuciubabkę lub w chowanego, gdybym chciał powiedzieć to, co powiedzieć m u s i a ł e m, nie wspominając przy tym o własnej możności sądzenia - o utajonej we mnie prapewnej wiedzy - jako o podstawie mej nauki.

Zbyt wiele rzeczy ciemnych, długi czas prowadzących dusze na manowce, zostanie przez to moje wyznanie wyjaśnionych, abym miał, zgodnie z moim życzeniem, zachować w tajemnicy swoją własną istność.

Musiałem więc spełnić wewnętrzny obowiązek, od którego nikt mnie nie mógł zwolnić.

Wszelako nie w s z y s t k i c h moich Braci obowiązuje takie wyznanie o sobie ; wtedy tylko ten obowiązek bywa nakładany, gdy miłość tego wymaga, aby tą drogą świadczyć usługi licznym rzeszom bliźnich.

 

Czyżby się znalazł kiedykolwiek człowiek skłonny, choćby za cenę wszystkich skarbów ziemi zdobyć w ten sposób w ofierze swą istność najgłębszą, gdyby nie zmusił go do tego najcięższy nieodwołalny obowiązek duchowy?

Nauka, którą daję światu w swych pismach, przyświecać bedzie najodleglejszym nawet czasom, samo się bowiem wyczerpie to, co się dziś czuje przez tę naukę zagrożone lub też sądzi, iż ma prawo uchylać się od jej wymagań.

Wraz z owym „wielkim Miłującym" muszę i ja wyznać : - zaprawdę nie nauczam "sam z siebie”- ze swych zapatrywań ziemskich, lecz daję wam to, co mi dał "Ojciec”, któremu służę w miłości !-

Nauka moja jest tylko słownym ujęciem obrazu wiekuistego i mającego wieczne znaczenie stawania się, które mam przed oczyma zawsze, ilekroć zechce świadomie brać w nim udział.

Zdolność ujmowania w ten sposób owej pewności bezwzględnej jest świętą spuścizną spłodzonych w Świetle "synów" "Ojca"!

A więc nauczam was z pełni "Słowa jak mi nakazuje nauczać "Ojciec", i głoszę wam zbawienie w najwyższej miłości !

Szczęśliwi ci, co nie tylko czytają moje nauki, lecz dają im oddziaływać na siebie , tak iż mogą one rozjaśnić im sens ich życia i zapłodnić ich czyny !

 

Przez życie i czyn duchowy dojdą niebawem do miłości, a rozgorzawszy miłością osiągną z czasem wiekuiste jaśnienie !

To zaś jaśnienie Praświatłem jest twoim wiekuistym celem; abyś mógł kiedyś dotrzeć do niego, usiłuje usunąć z ciebie wszelkie rumowiska, których pełno jest jeszcze w tobie i które cię pogrążają w mroku "... / 7, 103-107 /

Na zakończenie należy wspomnieć o wstrząsającej wielkiej ofierze, która jako ciężkie „brzemię” nałożona została na „Mistrza”, na Jaśniejącego Praświatłem.

 

Bô Yin Râ mówi o tym w swej najpotężniejszej księdze : ”Światy" , co następuje :”Nałożone zostało mi niegdyś, jak ci wiadomo, obowiązujące mnie ślubowanie nie opuszczania wcześniej strumienia wiekuistego Ducha, z którego syn ziemi czerpie życie, aż ostatni z moich ziemskich braci nie zostanie wchłonięty przez Światło : dopóki nie zespoli się ze szczeblami drabiny wiekuiście Jaśniejących gwiazd. - /21.27/

Dlatego też muszę powrócić teraz do mroków ziemskich, a nawet gdy przyjdzie kiedyś kres noszenia przeze mnie mojej szaty ziemskiej, nie wolno ci będzie nigdy opuszczać duchowego strumienia synów ziemi, dopóki kula ziemska nosić będzie istoty ludzkie. /21,28/

Jest to też najgłębszy sens słów Jezusa : "Oto ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata. /Mat, 2U,20/

Tak, rzeczywiście jest on „z nami”, a koniec końców "Biała Loża" nie jest niczym innym, jak właśnie nim gdyż wszędzie, gdzie tylko występuje wiekuista nauka o rzeczywistości, tam zgadza się ona - choćby nawet słowa były różne, odpowiednie do czasów – sama z sobą. Wszyscy ci zjednoczeni z Bogiem mężowie, którym wolno zwać się „Jaśniejącymi Praświatłem są stale w najzupełniejszym zjednoczeniu, tak jakby wszyscy byli jednym i jeden wszystkimi.

Owego zaś, którego nazywają „Największym Miłującym czczą wszyscy jako jedynego pośród nich, który dokonał największego czynu miłości i najdoskonalej uosabiał swym życiem prawdę: Prawda o boskim pochodzeniu człowieka.

 

 

DIABEŁ

 

 

„Mistrz” duchowy, o ile chodzi o jego ziemski żywot, może wprawdzie "u p a ś ć" , ale jako istota ziemska może popełnić tylko jeden "g r z e c h", za który " nie ma przebaczenia" - "grzech przeciwko Duchowi świętemu” - mówi Bô Yin Râ - co w jego wypadku równoznaczne jest z uporczywym, wyniosłym lekceważeniem tego wszystkiego, co się przezeń chce objawić. Znika on wtedy ze świata Ducha bezgłośnie, podobnie jak zgasła gwiazda pogrąża się w przestworach świata. Imię jego wymazane jest z "Księgi Baranka ", zamkniętej na „siedem pieczęci”.

Oczywiście to, co jest wieczne w tego rodzaju „grzeszniku ", nigdy nie może być wraz z jego samobójstwem duchowym zniszczone. Jego indywidualna świadomość rozpłynie się stopniowo w trwającym tysiąclecia procesie rozkładowym i utonie w powszechnej planetarnej świadomości a jego ostatnia wiedza o sobie powie mu, że sam siebie skazał na pogrążenie w pełnej udręczeń nocy.

To "Lucyfer", strącona pochodnia, co stała przed tronem Przedwiecznego, i nie żaden to „wymysł żądnych władzy kapłanów”, iż dopóki ziemia nosić będzie ludzi, dopóty istnieć bidzie „piekło”; i że tę planetę otaczają zastępy "diabłów” , którzy nie są niczym innym jak upadłymi "synami bożymi", nie mogącymi od chwili upadku zaznać spokoju, aż otchłanie chaosu pochłoną ostatnią iskierke ich świadomości." /18,87,89/

"Tylko sam siebie może zgubić z własnej winy !

 

Lecz jeśli nawet w ten sposób "upadnie", pozostaje jednak p o upadku związany z tą potęgą, której się stał nosicielem.

Zaliczony wówczas zostaje do owych niszczycielskich sił, które tak samo potrzebne są morzu bytowania fizycznego, jak wicher i wzburzenie wewnętrzne morzu ziemskiemu.

Staje się wówczas wrogiem tych, których był przyjacielem i "Bratem", a dostojna społeczność opłakuje gwiazdę, co z własnej woli spadła w wieczystą otchłań chaosu.

W najgłębszych ciemnościach, bez mocy podźwignięcia się, żyje on jedynie wolą zniszczenia, aż wreszcie s a m ulegnie własnej woli i rozpadnie się na tysiące atomów energii, które od nowa rozpoczną wędrówkę żywota, jako wyzwolone ośrodki siły.

Ta sama potęga działa w "Jaśniejącym” i w jego przeciwieństwie – w panu ciemności, a ten władca otchłani, pełen woli zniszczenia, dlatego tylko posiada ową swą potęgę, że otrzymał ją ongi jako – „Jaśniejący" .

Przez swój upadek ze „światłości" stał się jednym z "braci ciemności”. /9,18-19/

„Niezaprzeczony przywilej prawdziwegoMistrza duchowego w stosunku do innych ludzi stanowi jego absolutna niezawodność doświadczenia w czysto duchowych sprawach i jego moc stwarzania na wyższej płaszczyźnie duchowej takich warunków, które w niższych sferach duchowych i niżej aż do niewidzialnej fizycznej aury naszej planety zapobiegają wedle możności złu.

Jednym z jego najgłówniejszych zadań jest walka przeciwko jego byłym braciom, którzy w swym " upadku” radzi by pociągnąć za sobą wszystko, czego zdołają dosięgnąć.

Ponieważ jednak walka ta nigdy nie może być n a p a s t n i c z ą , lecz zawsze tylko udaremniającą napaść, przeto powyższe zadanie będzie ułatwione o tyle, o ile uda się zwrócić uwagę ludzi na grożące im niebezpieczeństwo. /18.92-93/

 

 

UMIERANIE I ŚMIERĆ

 

Umieranie jest to wyzwalanie człowieka duchowego z ciała zwierzęcia ludzkiego.

Bô Yin Râ mówi o "tym : „Umieraniem

nazywam konieczność opuszczenia ciała ziemskiego i jego organów zmysłowych, gdy to porzucenie musi nastąpić na zawsze i nieodwołalnie, gdyż ciało z przyczyn fizycznych już się nie może utrzymać". /3,17/

Umieranie dotyczy jedynie ciała ziemskiego, a nie jego „mieszkańca” człowieka duchowego. Umieranie człowieka, który za życia ziemskiego nie zapoznał się z rzeczywistością życia po śmierci ciała ziemskiego, ma następujący przebieg : gdy się kończy proces wyzwalania, "człowiek" jest nieprzytomny, w stanie snu, z którego budzi się po pewnym czasie i wydaje mu się, że jest w dalszym ciągu na ziemi, nie poznaje szafarzy pomocy” , którzy są gotowi go przyjąć i prowadzić, i dlatego nie zwraca na nich uwagi. Gdy po pewnym czasie zrozumie, że jest to błąd /tzn. że nie jest już na ziemi – przyp. tłum./ zaczyna się rozglądać szukając „królestwa niebieskiego” lubzaświata”, jak je wyobrażał sobie za życia ziemskiego i znajdzie je wreszcie zgodnie ze swym wyobrażeniem. Bô Yin Râ nazywa te "złudne królestwa" „królestwami nadbrzeżnymi” i mówi, że jest to tak, jak gdyby człowiek przepłynął przez ocean z jednego kontynentu na drugi, wszedł tam na ląd i sądził, że leżąca na wybrzeżu okolica jest już kontynentem. Kto się raz „osiedli" w takim „złudnym królestwie”, temu nie jest łatwo z niego się wydostać, a jednak skoro odczuwa niezadowolenie z miejsca pobytu, są w pogotowiu „szafarze pomocy” i prowadzą go stopień za stopniem dalej, aż będzie mógł przekroczyć „granicę” dzielącą go od znacznie piękniejszej „głębi” kraju, ale i wówczas pozostają w pobliżu i prowadzą go stopień za stopniem ku centrum Światła, aż wreszcie kiedyś będzie się mógł znowu z nim połączyć.

Ci, którzy już za życia ziemskiego poznali co to jest umieranie, stali się dzięki temu zdolni, po obudzeniu się z "drzemki podczas wyzwalania", poznać śpieszących z pomocą wysokich Braci Społeczności Świetlanej gotowych do ich przyjęcia ; zdolni są również do pójścia natychmiast za ich przewodnictwem, co ich chroni od wkroczenia do „królestw nadbrzeżnych”. Będą niezwłocznie wprowadzeni do „dostępnych na początek sfer Światła" i tam zależnie od osiągniętego przez nich na ziemi stanu duchowego będą prowadzeni przez pełne miłości szkolenie stopień po stopniu do coraz wyższej doskonałości.

"Prawie wszyscy” - mówi Bô Yin Râ - prócz tych niewielu, których buddyzm Północy uznaje za "Boddhisatvas miłosierdzia" a dawniejszy kościół chrześcijański za swych "świętych", "aniołów" i "archaniołów",-/ta należy i późniejszych czternastu patronów w potrzebie ! / - wszyscy dążą z tego wyższego stanu Ducha znów dalej wzwyż ; tak duch ludzki w trudnych do zmierzenia po ziemsku okresach czasu przebiega stopniowo coraz wyższe stopnie hierarchii Ducha, aż dosięgnie owej najwyższej praistności w Duchu - wypowiedzenie się samego Praświatła - „Słowa " które jest "Bogiem", aby w nim wiecznie zjednoczony odnaleźć swoje najwyższe indywidualne człowieczeństwo duchowe na wieki wieków, połączywszy się już dawno przedtem ze swym duchowo - ludzkim biegunem erotycznym jako "mąż i niewiasta” w Duchu.

W ten sposób „upadłyniegdyś człowiek Ducha odnajduje p o w r o t n ą drogę od zwierzęcia ziemskiego do swej praojczyzny w wiekuistym czystym Duchu, do "świata" szczęśliwości i jasności, znającego zgoła innego rodzaju życie niż to, które by można było znaleźć nawet w najbardziej tajemniczych regionach wszechnatury, do której zalicza się ta ziemia ! " / 18,187-189 /

„Dopiero po d o k o n a n i u powrotu zjednoczony ze "słowem”, które jest "Bogiem" , ogląda duch ludzki "oko w oko" Bóstwo takim, jakim ono wiecznie jest i działa, ale ogląda nie z zewnątrz, lecz w samym sobie". /1B.190/

Nie chodzi tak dalece o pojęciowe poznanie rzeczywistości duchowej, ale raczej o dziecięcą ufność do miłości i dobroci bożej bez wzglądu na to, w jakim obrazie człowiek je ujmuje. Niejeden może być znacznie bliższy prawdy, pomimo że musi przejść przez królestwa nadbrzeżne, gdyż zbyt polegał na systemie w którym, jak sądził, ujęta była prawda” - tak mówi o tym Bô Yin Râ w pewnym liście.

O pewnym zmarłym, pełnym dziecięcej ufności za jego życia, pisze Bô Yin Râ, co następuje : "Ten zmarły był widocznie sam w sobie zbyt skromny, aby móc swemu poznaniu przyznać niezbędną pewność i dlatego właśnie dzięki całkowitej ufności do rzeczy boskich stał się dostępny dla szafarzy pomocy, którzy mogli go niezwłocznie wprowadzić w te sfery duchowe, gdzie, zanim nastąpiło całkowite wyzwolenie duszy z ciała, już doszedł do poznania Światła dzięki odczuciu siły wyzwolenia. On również będzie tam prowadzony wzwyż stopniowo ze szczebla na szczebel, ale w odczuciu posiada już wszystko, co dopiero później stanie się jego udziałem dzięki zrozumieniu”.

Nie sposób człowiekowi ziemskiemu życzyć piękniejszej śmierci i jeśli dla otaczających śmiertelne łoże przejście może nieraz wydawać się ciężkim, to śmiem powiedzieć, że to wszystko było tylko prawie automatycznym przejawem ziemskich sił cielesnych, które z niechęcią wypuszczały swą własność, ale dusza, choćby nawet tak się wydawać chciało, w tym wszystkim od dawna nie brała udziału, gdyż zbyt wysoko była wzniesiona.

Gdy stoimy przy łoża śmiertelnym, możemy umierającym wyświadczyć niezmierną pomoc prosząc gotowe do udzielenia pomocy władze hierarchii duchowej, by się znalazły w pobliżu nich podczas ich przebudzenia, tak że umierający będą mogli poznać w nich wysokich kierowników i pójść za nimi. Chronimy dzięki temu ich od "straty czasu”, jakiej musieliby doznać przez wkroczenie do nadbrzeżnych królestw. Nawet już zmarłym możemy dopomóc do wcześniejszego opuszczenia królestw nadbrzeżnych prosząc dobrotliwych kierowników, aby się nimi zajęli.

Bô Yin Râ nadto mówi : "Natomiast k a ż d y człowiek, choćby nawet nie należał do szczupłego grona wyżej wymienionych, może się zżyć w swej wyobraźni z uczuciami, wrażeniami i stanami świadomości, jakie zgodnie z podanymi tu przez nas wyjaśnieniami oczekują go po śmierci ciała ziemskiego”. /3,39/

„Ten tylko kto zdobył taką pewność już za życia ziemskiego po przejściu na nowy sposób postrzegania oparty wyłącznie na zmysłach duchowych natychmiast wykryje tam pomocne dłonie doń wyciągnięte i będzie umiał z ufnością je pochwycić.

Jemu możemy dopomóc !

Poprowadzimy go - mimo różnorakich „królestw nadbrzeżnych”, które marzycielstwo i urojenia ziemskie stworzyły sobie źle kierujące siły woli - wprost „w głąb" rozwartej przed nim „krainy”, gdzie pełni miłości kierownicy powiodą go coraz bliżej ku jego doskonałości”. /3,41-42/

"Tylko stopniowo można go poprowadzić coraz wyżej, aż kiedyś będzie mógł wkroczyć do najwznioślejszego ze wszystkich królestw duchowych : - do nieskalanego, świetlistego królestwa błogiej i absolutnej doskonałości .

 

Przejście dzięki " śmierci " z ziemskiego sposobu czynienia doświadczeń do sposobu postrzegania zmysłami duchowymi następuje wprawdzie nawet bez twej chęci i woli, a co cię czeka „po tamtej stronie stanie się, choćbyś w żaden "zaświat" nie wierzył.

Wszelako twej woli wiekuistej właściwa jest wielka moc, gdyż zdolen jesteś dzięki przygotowaniu się tutaj po fizycznie postrzeganej stronie świata bardzo istotnie pokierować swym dalszym losem.

Warunkiem niezbędnym do tego jest oczywiście pędzenie życia pełnego poczucia odpowiedzialności i przepojonego myślą o wysokim celu duchowym, dającym się osiągnąć jedynie w bezinteresownej miłości do wszystkiego, co żyje.

Po " tamtej stronie” świata - tam gdzie się postrzega zmysłami wyłącznie duchowymi - panuje nie tylko „rozkosz błogosławionych”. -

Zaprawdę są tam również krainy męki i zwątpienia, trawiącego żalu i pragnienia samozagłady, choć to pragnienie nigdy się spełnić nie może.

A przez te krainy muszą niechybnie przejść wszyscy, którzy tu na ziemi nie czynili zadość prawu żądającemu od każdego człowieka miłości do samego siebie oraz do wszystkich współstworzeń". /3.42-44/

„Chociaż wykorzystanie życia ziemskiego dla przygotowania się do pozaziemskich stanów świadomości jest rzeczą nader doniosłą, to jednak nie sądź bynajmniej, że musisz na tej ziemi pędzić trwożliwe, wciąż pełne troski o zapewnienie sobie „zbawienia duszy” życie „świętego” małej wiary - jednego z owych samolubów, co się tak bardzo lękają każdego „grzechu", lecz w duszy z radością zdają się być pewni potępienia tego nikczemnego świata”.

Taka postawa życiowa z całą pewnością doprowadziłaby cię kiedyś w świecie Ducha do jednego z owych zwodniczych „królestw nadbrzeżnych”, powstałych z rojeń ludzkich nie uświadamiających sobie swej woli twórczej.

Życie w wiernym s p e ł n i a n i u obowiązków pełne m i ł o ś c i do wszystkiego, co żyje, pełne dążenia do dobroci serca i umiłowaniu prawdy, do ładu w kierowaniu twą wolą i uszlachetnianiu twych radości - życie pełne radosnej w i a r y w ostateczne spełnienie twych najszczytniejszych i najszlachetniejszych tęsknot - będzie zawsze tu na ziemi najlepszym dla ciebie życiem, szczególnie jeśli zarazem dążysz do nauczenia się tego, co w tej rozprawie nazywasz „sztuką umierania". /3,48,49/

„A więc i o życiu po„śmierci" ciała fizycznego stanowi z m i a n a s p o s o b u w i d z e n i a.

Odczuwa się i przeżywa tę samą rzeczywistość - tylko w duchowej formie widzenia - gdyż wraz z wygaśnięciem związanych z ciałem ziemskim czynności życiowych zmysły fizyczne nie są już przydatne jako organa pośredniczące w przeżyciu.

Życie we wszystkich swych dziedzinach daje się postrzegać za pomocą zmysłów, chociaż rodzaje organów tych zmysłów są bardzo różne.

"Ś m i e r ć" dla człowieka ziemskiego jest jedynie wydarzeniem zmuszającym go do świadomego posługiwania się zmysłami ukrytymi dotychczas w podświadomości"/3,66,67/

"Najwyższą doskonałość formy osiąga indywidualna w o l a wiekuista - dopiero wtedy, gdy swoje indywidualne chcenie, bez cienia samoistnych dążeń zdoła zjednoczyć ze wszechwolą w najgłębszym królestwie Ducha : - w królestwie czynnych wiekuistych przyczyno -twórczych sił bytu : - w świetlanym świecie jedynej rzeczywistości.

Ponad tym nie istnieje dla człowieka nic, gdyż ten najdoskonalszy ze wszystkich światów jest nieskończony pod względem czasu i przestrzeni oraz możliwości spełnienia wszelkich dążeń.

O ile „n i e o g r a n i c z o n y” byt, bezbrzeżne, niezgłębione morze boskości jest dostępny świadomości zależnej od ukształtowania woli, a zatem ograniczonej – aczkolwiek „nieskończonej” - osiąga on świadomość swego istnienia jedynie w tym najwyższym świecie światłości w każdej ze zjednoczonych tam wiekuistych woli. - - /3,146/147/

 

 

"Wszystko, co ci poza tym opowiadają o „z a ś w i e c i e” - czy to będą fantastyczne wymysły żarliwej wiary, czy spekulacje myślowe - jest czczą teorią i nieistotnym urojeniem” ! /3,149

 

 

PRAWO

 

Prawem świata duchowego jest "utrzymanie równowagi" we wszechświecie. Kto narusza tę równowagę musi baczyć, by ją, znowu przywrócić. Kto jej nie przywróci albo przywrócić nie chce, dopuszcza się winy.

Kto stwarza jakąś przyczyne, musi jej skutki znieść na sobie samym, Każda stworzona przyczyna toczy swe skutki po wszechświecie tak w dobrym jak i w złym, tworząc wszędzie dobro lub zło i zwraca się również na sprawcę.

Wszelkie bezprawie zakłóca we wszechświecie zgodny z prawem porządek, a to zakłócenie daje się odczuć w ten czy inny sposób sprawcy na nim samym, aż wreszcie uświadomi sobie swą „winę”, a mianowicie bezprawie swego czynu i zamierza je „naprawić”.

 

Żadne żale, żadne błagania „Boga” o darowanie "kary" nie pomogą, gdyż Ojciec nie może zmienić samego siebie, a przecież jest on sam w sobie prawem. Jedynie własna chęć przekształcenia w miłości wszelkiego bezprawnego czynu na zgodny z prawem i silna wola uczynienia tego decyduje o darowaniu winy.

Żadna wina nie jest zbyt wielka, by wola i wiara nie mogły jej naprawić i wykreślić z „konta” „winien ", które każdy człowiek ziemski posiada w królestwie duchowym.

To jest sens słów Jezusa : "Grzechy twoje są ci "odpuszczone ", a mianowicie ; twoja wiara i wola miłości stała się dostatecznie wielka, by umożliwić w królestwie duchowym zmazania na wieki wieczne skutków twego bezprawnego czynu.

Miłość jest spełnieniem prawa.

 

 

MODLITWA

 

Przez uwięzienie człowieka duchowego w ciele zwierzęcia ludzkiego zanika w nim boska siła, gdy niby zakuta w kajdany, nie może się rozwijać. Wskutek tego od dawna już nie przeczuwa człowiek, jaka potęga w nim się tai, której tylko używać nie umie.

Wydarzenia życia ziemskiego człowieka powinny mu umożliwić w wiecznym jego życiu ponowny rozwój jego boskości, gdy się staje panem zwierzęcego ciała ludzkiego z jego popędami i czyni go powolnym dla swoich celów duchowych.

Komu się to udaje, kto znowu świadomy się staje swej boskości, ten odnajduje w sobie drzemiącą jego potęgę : wolę wiary mogącą z posad poruszyć każdą „górę" .

Dzięki niej człowiek osiąga wszystko to, co kieruje jego życie ziemskie na bezpieczne tory i nadaje mu wartość - tak pod wzglądem duchowym jak i materialnym.

Modlitwa jest to przekazanie woli i siły człowieka, które dzięki łańcuchowi pomocnych potęg hierarchii duchowej dociera do centrali siły i staje się przez nią czynna.

Ta myśl przepojona wolą będzie „niby siłą elektrycznąpodrzuconą "Ojcu" w centrum Praświatła, a stamtąd jako spełnienie z najpotężniejszą siłą doprowadzona tam, dokąd wyście chcieli.

Przy tym chodzi oczywiście tylko o należytą modlitwę, z której pełnienia spływa błogosławieństwo.

Bô Yin Râ pisze o tym w jednym z listów, co następuje :

„Wystarcza całkowicie, jeśli w takich, wypadkach nic więcej się nie czyni, jak tylko odnośną sprawa w chwili całkowitego spokoju i skupienia powierza się pomocnym potęgom hierarchii duchowej, której ostatnim ogniwem jest „Biała Loża” - jeśli tylko z pełną ufnością zostanie polecone wzglądom tych mocy Ducha wiekuistego. W danym wypadku jest tylko konieczne, aby każdy kto prosi o taką pomoc, podczas wewnętrznego wymawiania prośby utrzymywał silnie i dokładnie w myślach obraz danej osoby niezależnie od tego, czy ona jeszcze żyje, czy też już umarła. Przy wielkim natężeniu prośby stają niezwłocznie do dyspozycji wyznaczeni do tego szafarze pomocy”.

Proszący musi jednak zawsze być gotowy ustąpić wobec woli „Ojca " i to przekonany, że spełnienie prośby nastąpi, choć może na innej drodze i może w inny sposób niż on sądził. Chodzi o samo spełnienie, a nie o sposób, w jaki się to dzieje. Musi też mieć cierpliwość, gdyż o ile niejedno spełnienie może nastąpić w ciąga kilku dni a nawet godzin, to w innych wypadkach trzeba na nie czekać miesiące lata.

Ma też przy tym znaczenie zachowanie wiary, gdyż jedna chwila zwątpienia powstrzymuje tok spełnienia prośby w królestwie duchowym i odsuwa ostateczne spełnienie na długi okres czasu. Każde zwątpienie działa burząco a zanim jego działanie dzięki ufności nie zostanie znowu pozbawione siły, nie może nastąpić spełnienie prośby.

Jezus powiedział : „A ty, gdy się modlić bedziesz, wnijdź do komory swojej a zawarłszy drzwi módl się Ojcu twemu w skrytości : a Ojciec twój, który widzi w skrytości, odda tobie. /Mat. 6,6/

A modląc się nie mówcie wiele jako poganie ; albowiem mniemają, iż w wielomówności swojej będą wysłuchani. /Mat, 6,7/

Nie bądźcie tedy im podobni ; albowiem wie Ojciec wasz, czego potrzebujecie, pierwej niż byście go prosili. / Mat.6,8 /

Przez fakt, że pomimo tego nauczył uczniów sformułowanej modlitwy, chciał im powiedzieć : Jeślibyście jednak mieli poczuć w sobie potrzebe modlić się, słowami, powinniście je ująć w kilka próśb, o których Bô Yin Râ mówi :

"Niezliczeni ludzie" modlą się „dzisiaj odmawiając" Modlitwę Pańską”, ale "paplą” niby poganie i nie przeczuwają, że w tych słowach, gdyby umieli się "modlić", jak jedynie "modlić" się należy posiedliby "Klucz do królestwa niebieskiego".

 

MODLITWA PAŃSKA

to

KLUCZ DO

KRÓLESTWA

NIEBIESKIEGO

 

Ojcze !

Święć się imię twoje :

Pragne utrzymywać w świętości moje "ja", moją iskrę Bożą, i nie nadużywać jej do spraw, które by mogły ją zmusić do opuszczenia mnie - zwierzęcia ludzkiego.

 

Przyjdź królestwo Twoje :

Oby Twoje królestwo "miłości niebiańskiej" doszło we mnie i przeze mnie do rozkwitu.

 

Bądź wola Twoja :

Oby wola Twoja miłości niebiańskiej stała się przeze mnie czynem we wszelkim moim działaniu.

Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj :

Udziel codziennie mej duszy pokarmu z Siebie, który jesteś miłością niebiańską, abym stale miał siły do działania przez tę miłość.

Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom : Odpuść nam nasze winy w tej mierze, w jakiej my odpuszczamy naszym winowajcom.

Nie wódź nas na pokuszenie :

Nie czyń zbyt trudną naszej drogi przez zbyt ciężkie próby pozwalające istotom świata pośredniego wystawiać nas na niebezpieczeństwa, które by mogły powstrzymywać nas lub zgoła stać się przeszkodą na naszej drodze ku światłu. Nie stawiaj nas przez te istoty na skraju przepaści. Dozwól nam "w słońcu" kroczyć ku wyżynom.

Zbaw nas ode złego :

Uwolnij nas od niszczycielskich chęci upadłych mistrzów i otocz nas opieką.

Twoich ratowników, by nas ochronić przed potęgą tych złych duchów.

Albowiem Twoje jest Królestwo i moc i chwała na wieki :

Gdyż wiem, że nasze jest królestwo miłości i Światła, nasza moc miłości, nasza chwała na wieki, jeśli - odrodzeni jako „gwiazdy”- nauczymy się pojmować, że "miłość niebiańska to spełnienie zakonu.

 

 

ZAKOŃCZENIE

 

Co się tyczy powrotnej drogi człowieka do swego źródła Bô Yin Râ daje następujące wskazówki :

"Początek twej drogi znajduje się tutaj, na ziemi - w życiu codziennym go znajdziesz ; wszystkie etapy tej drogi położone są jeszcze w sferze ziemskiej; - dopiero po przebyciu kolejnym ich wszystkich zdołasz naprawdę oderwać się od ziemi i wnijść do królestwa Ducha, kędy cię czeka twój cel ostateczny." /10,222/

"Tu, w codzienności swojej, wśród zajęć zawodowych i ziemskich swych obowiązków masz odszukać ów początek.

A „początek” ów nie jest niczym innym, tylko poznaniem, że nawet życie codzienne można rozpatrywać i czynnie przeżywać ze stanowiska żywota wiecznego.

Pierwsze zadanie polega tedy na tym, aby się nauczyć traktować codzienność jako cząstkę życia wiekuistego i z żelazną wytrwałością tak spełniać wszelkie obowiązki codzienne, by móc żywić pewność niewzruszoną, że przez wieczność całą nie będzie się żałowało niczego, cokolwiek się w codziennym życiu swym uczyniło, albo uczynić poniechało.

Pierwszy cel owej drogi, którego należy dopiąć, polega na zdobyciu spokoju czystego sumienia, który przy tak wytrwałym spełnianiu obowiązków codziennych wcześniej czy później, lecz z wszelką pewnością spłynąć na człowieka musi.

Skoro cel pierwszy zostanie już osiągnięty, wyłoni się sam przez się cel drugi, polegający na tym, aby poza obowiązkami życia powszedniego poznać jeszcze inne, wprawdzie w codzienności za "obowiązki" nie poczytywane, lecz które wtedy będziesz jako obowiązki odczuwał.

Obowiązki te winieneś wypełniać również, nie stawiając ich jednak na pierwszym planie, przed obowiązkami codziennymi.

Co ci te obowiązki nakazują, dowiesz się natychmiast, gdy już osiągniesz istotnie ów pierwszy cel drogi.

Każdemu owe dalsze obowiązki w odmiennej ukazują się postaci, byłoby więc niepodobieństwem określić ci je bliżej.

Lecz osiągnąwszy pierwszy cel drogi nie będziesz mógł nigdy zaznać wątpliwości, na, czym obowiązki te dla ciebie polegają i czego od ciebie żądają.

Jeśli i te obowiązki bodziesz wiernie i wytrwale spełniał przez czas dłuższy, zarówno jak obowiązki codzienne, tym samym osiągniesz cel trzeci, polegający na tym, że taki sam spokój czystego sumienia, jaki spływał na cię po wypełnieniu bez zarzutu obowiązków codziennych, będziesz odtąd odczuwał i w stosunku do tych wyższych obowiązków.

A wtedy zaraz ci się ukaże cel dalszy i pomiarkujesz, że nie żąda on od ciebie niczego innego, jeno byś dokładnie usiłował, ażeby i inni mogli - korzystać z tego, czemu zawdzięczasz własne postępy.

Nie żąda się tu od ciebie, abyś każdego spotkanego na drodze miał z niemądrą gorliwością misjonarską nakłaniać ku temu, co ciebie przywiodło do pewności, tylko się żąda, abyś i ty oddał się w służbę wpływów, które ci już przyniosły pierwsze wyzwolenie, i byś przykładem swoim starał się w tym samym sensie oddziaływać.

 

Żeś dopiął i czwartego celu drogi, stwierdzi świadomy spokój sumienia, wskazujący ci, że zdołałeś cel ów osiągnąć nie przez rozprawy i dysputy, tylko przez życie, czyny i postępowanie !

I niezwłocznie ujrzysz przed sobą cel piąty, żądający, abyś się wykazał jako t w ó r c a !

Będziesz oto musiał w jakiś sposób wtrącić się skutecznie w życie swego otoczenia, nie ażebyś miał dążyć do wyplenienia z niego z ł a , jeno że będziesz zmierzał do tworzenia wokół siebie sprzyjających warunków, w myśl osiągniętego już przez cię poznania.

Ą gdy spłynie na cię i wówczas ów wielokrotnie i nieomylnie odczuwany, niezmącony spokój sumienia, stwierdzisz go w sobie już łącznie z nowym poznaniem i to jest etap szósty, szósty stopień twej drogi, mającej doprowadzić cię na stopniu siódmym do zjednoczenia z duchowym twym praźródłem.

Nowe zaś poznanie powie ci, że oto nadeszła pora coraz nowego doświadczenia i doświadczenia siebie :

czy zebrawszy wszystkie swe myśli i starania, nie porzucając jednakże tej ziemi, byłbyś już zdolny wyzwolić s i ę duchowo z jej trybów, na tyle, ile trzeba, aby mogło się w tobie dokonać zjednoczenie ze światem Ducha, przez które doczesna świadomość twoja stanie się zdolna dosłyszeć w tobie święty głos twego Boga Żywego, nie popadając już nigdy w złudzenie.

Nie wcześniej czyń jednak próby wyzwolenia się ze zwykłego trybu, pokąd nie nabędziesz pewności niezbitej, żeś przewędrował w pełni świadomości wszystkie poprzednie etapy swej drogi.

Gdybyś czynił takie próby w c z e ś n i e j, musiałbyś niechybnie paść ofiarą zwodniczych potęg, aby dopiero po pożegnaniu ziemi przekonać się ze zgrozą, jak okropnie byłeś oszukiwany.

Byłbyś wtedy podobny człowiekowi, któremu we śnie zdaje się, że lata, cieszy się przeto swą sztuką, a po ocknieniu zmuszony jest się przekonać, że jak nie mógł przedtem, tak i teraz nie może przemóc siły ciążenia, przykuwającej go do ziemi.

Jakkolwiek prostą mogłaby ci się wydawać wędrówka przez minione etapy twej drogi, choćby gorąco nęcić cię miała pokusa uwierzenia, żeś już dawno był je przewędrował przestrzec cię równie gorąco przed poddawaniem się temu złudzeniu !

Gdybyś spróbował przedwcześnie wyzwolić się z trybów ziemskości, nie tylko postawisz pod znakiem pytania wyniki całego dążenia twego, lecz narazisz się zuchwale na niebezpieczeństwo zgubienia na wiele, wiele tysiącleci owej drogi, co miała cię przywieść do Światłości.

Lecz jeśli opisaną tu drogę przejdziesz istotnie i uczciwie oraz zdobędziesz pewność żeś żadnego z pośrednich jej etapów nie pominął, wyzwolenie twe musi się wówczas zacząć od próby znalezienia w sobie nagiego człowieka !

Nie wydaje ci się to rzeczą arcytrudną, a jednak o wiele jest trudniejsze, niż byś mógł przypuścić.

 

Zwykłeś dotychczas - i słusznie uważać się za latorośl określonej rodziny, za syna danego narodu, za jednostkę należącą do pewnej sfery !

Aż dotąd nie wolno ci było czuć się wyzwolonym z takich więzów, jeśliś chciał żywić nadzieję osiągnięcia z czasem swego celu.

Odtąd zaś musisz się zwolna nauczyć oceniać wszelkie takie więzy z punktu widzenia wieczności, albowiem Duch wiekuisty nie spływa ani na "Meda" , ani na "Persa", ani na "Greka", ani na " Rzymianina" - ani na potomka tego czy innego czcigodnego rodu, ani na członka tej czy innej kasty, jeno : - na nagiego

CZŁOWIEKA.

Jedynie tego „nagiego”, kosmicznie ujętego człowieka musisz odtąd w sobie wyczuwać, a wszystko, cokolwiek wyróżniało go na sposób ziemski, niech będzie dla cię czymś nieistotnym i znikomym.

Lecz jakże błędnie tłumaczyłbyś sobie me słowa, gdybyś sądził, że wszystko, coś uznał zanieistotne " i "znikome", musi ci się wydawać bez wartości i w życiu codziennym!

Wkracza to w twe życie codzienne z przyczyn nader ważkich i musi tam być utrzymane, jeśli nie chcesz zakłócić kosmicznego ładu, lecz również zbrodniczo byłbyś zakłócił ów porządek, gdybyś w sferze codzienności zechciał tym decydującym, a przez swą określoność kłócącym się z sobą momentom większe nadawać znaczenie, niźli to im z natury rzeczy przystoi.

 

Jeśli podobną rzecz względną ogarniesz w codzienności swą miłością - czy będzie się ona zwała kółkiem rodzinnym czy kastą, ludem czy narodem - będziesz zawsze postępował słusznie, umiejąc też miłować względne wartości innych; lecz gdy tylko poczniesz w sposób szczególny podnosić to, co cechuje jako członka ludzkości całej, staniesz się burzycielem kosmicznego ładu, podobnie jak muzyk w wielkiej orkiestrze zakłóciłby utwór muzyczny, gdyby zechciał dobywać ze swego instrumentu dźwięków mocniejszych i głośniejszych, niż wymaga tego rola wyznaczona mu przez mistrza.

 

Nawet dotarłszy do tej ostatniej stacji swej ziemskiej wędrówki, skąd wnijść masz niebawem do królestwa Ducha, nie sądź, że wolno ci zaniedbać wówczas choćby jednego z poznanych przedtem obowiązków.

W życiu więc codziennym musisz zawsze oddawać należne wszystkiemu, co jest cząstką codzienności, a mimo to w samym sobie winieneś żywić wyższe poczucie, które każe ci uważać za rzeczy " nieistotne" i „znikome" to wszystko, co w codzienności jednakże wartość potoczną posiada.

A gdy w najwyższej sferze tych odczuwań nie pozostanie już nic, krom nagiego, branego kosmicznie CZŁOWIEKA, dążącego do zjednoczenia z B O S K O Ś C I Ą, będziesz musiał się wtedy nauczyć prawdziwie miłować samego siebie i wolno ci będzie dążyć coraz spieszniej do odczuwania siebie już jako MIŁOŚCI tylko, aż nie pozostanie w tobie nic, co nie jest ŻAREM MIŁOŚCI.

Miłością trawiony, staniesz się w onej oczyszczonej żarem sferze krużą miłości BOSKIEJ, a w najtajniejszym "Ja" twoim "ŻYWY BÓG" twój zjednoczy się z tobą.

T u t a j dopiero osiągniesz cel ostateczny swej wyżynnej drogi, lecz rychło znów byś go utracił, gdybyś sobie ninie uroił, pokąd jako syn ziemi należysz również do świata codzienności, żeś już wolen od swych codziennych obowiązków.

W tobie ściele się więc owa droga, po której odtąd o każdej godzinie, już w chwili, gdy tego zapragniesz, bedziesz mógł wznieść się na najwyższy twój szczyt w królestwie Ducha, ku jedni z twym żywym Bogiem; a z onego szczytu najwyższego spłynie zarówno i na codzienność twoją owa Światłość, co nie jest z tej ziemi i prawom ziemskim nie podlega.

A wówczas może zdołasz wyrozumieć, czego nauczał ongi Wielki Miłujący, mówiąc, że „bliskie” jest królestwo niebieskie i że nie podobna rzec, że jest ono tu albo tam, ani też sądzić należy, iż w wielkiej przyjdzie chwale, albowiem :

 

"Królestwo Boże w was jest" ! /10,5-236/

 

 

Autor: Bo Yin Ra

Licencja: Domena publiczna