JustPaste.it

Wypędzeni czy przepędzeni.

Zamierzałem początkowo zacząć jakąś sugestywną sceną epicką: zabójcza mroźna zima albo równie zabójcze upały, brak ciepłej strawy lub zwykłej wody, sanie i sanki, wozy i wózki, samoloty z krzyżami albo gwiazdami, świst bomb i pocisków, przekleństwa i rozpacz, jęki i płacze – i krok za krokiem przed siebie, w nieznane i straszne. Dałoby się takie sceny opisać i bez samolotów, dodać jakieś kozy, owce, krowy, dodać eskortującą konnicę z biczami i mieczami, dymy pożarów bliskich albo dalekich, oczywiście także wiele, bardzo wiele trupów, koniecznie dzieci, kobiet i staruszków, zabitych albo zmarłych z wycieńczenia, głodu, chorób. Można by opisać te trupy na stosach przy drodze albo po prostu wyciągane z bydlęcych wagonów. Zamierzałem zresztą opisać to bez szczegółów wskazujących na czas historyczny, ponieważ ludzkie cierpienie jest podobnie uniwersalne jak i sam czas, jednakie u wypędzanych i przepędzanych, bez znaczenia dla mowy i narodu. Na końcu tego opisu zamierzałem spytać, czy dzieje się to na lodzie jeziora Ładoga, czy na Zalewie Wiślanym, czy też na drodze myślenickiej, gdzie płaczący polski oficer strzelał z pistoletu do polskich cywilów po to, by przepuścili kolumnę jedynej polskiej brygady pancernej, zdolnej uniemożliwić wrogowi unicestwienie tych wszystkich cywilów ogniem broni maszynowej i gąsienicami czołgów.

Postanowiłem jednak zająć się wpierw uporządkowaniem pojęć.

W języku polskim określenie „wypędzić” nie różni się w istocie od określenia „przepędzić” – w każdym razie nie na tyle, by nie można było stosować ich zamiennie. Przyjmowane powszechnie znaczenie jest identyczne, lecz w konotacji bardziej ścisłej występują różnice, w które nie warto się tu wdawać. Powołam się jedynie na przykład użycia określenia – „Związek Wypędzonych” lub „Centrum Wypędzonych”. Dlaczego nie „przepędzonych”?

Niemiecka dokładność nie pilnuje tu jednak ścisłości znaczenia tego słowa, raczej pilnuje ścisłości à rebours: by nikomu nie przyszło do głowy, że ścisłe to nie jest. Ani językowo, ani historycznie.

Proponowałbym przyjąć w takim ujęciu słowo „wypędzenie” dla pozbawionych tego, co do nich należy, powiedzmy domu lub ojczyzny. Tak więc „wypędza” agresor, natomiast powracający na swoje „przepędza” agresora, który wpierw mu ten dom lub ojczyznę zabrał.

Powstaje teraz kwestia punktu odniesienia. W czasie. Jeżeli przyjmiemy za podstawę rok 1939 to związek jest Związkiem Wypędzonych. Jeżeli jednak podstawą będzie, powiedzmy, Polska nie Germanów, lecz Słowian - będzie to Związek Przepędzonych. Przepędzonych w imieniu tych, którzy zostali tam pozbawieni domu i ojczyzny wcześniej, przed wielu, wielu laty, wygnani z kozami i dzieciakami na mróz lub upał, pod razy batów i miecze konnicy. W imieniu tych, którzy wówczas krzyczeli w rozpaczy, pytając losu, czy ktoś kiedyś pomści ich krzywdy. Nie krzyczeli po niemiecku.

Naiwność, może głupotę Konrada Mazowieckiego opisano dostatecznie. Nadużycie tej naiwności lub głupoty także dostatecznie. Dla wielu dziś określenie Jaćwing, Prus czy Żmudzin brzmi jak „Marsjanin”. Niewielu zdaje sobie sprawę, że było to wypędzenie, a także ludobójstwo. Bo nie jest niczym innym eksterminacja całych narodów. Wymieniać? A popatrzcie sobie do podręczników, policzcie Lutyków i Wieletów, Obodrytów i Pomorzan. Nie zapominajcie liczyć z sumieniem nie do końca czystym, bo nasza polska państwowość nieraz w tej robocie pomagała.

A nawet bywała tej „roboty” inicjatorem.

Mówiąc ściśle, obecnie my wszyscy, godząc się na używanie określenia „wypędzeni” wobec tworzących owe związki i centra wilczych apetytów – nadal w robocie tej pomagamy.

Czepiamy się tej Jałty niby pijany płotu. Prawda zaś jest taka, że Jałta dała nam państwo mniej więcej spójne etnicznie, mniej więcej zajmujące ziemie od wieków nasze, nie kiedyś tam zdobyte, nie zagarnięte, właśnie nasze. Nasze zawsze i nasze kiedyś zabrane. Nim pomieszało nam się we łbach, nim poczęliśmy ustępować silniejszemu i napierać na słabszego, który potem także, niestety, wzrósł w siłę – właśnie mniej więcej tyle było nasze. Ci zaś, którzy musieli przez to ustąpić, zostali nie wypędzeni, ale przepędzeni.

Zadziwiająca jest amnezja dotycząca historii. Nikt jakoś nie porównuje Jałty z Wersalem. Dlaczego? Po jednym i po drugim powstała nowa Polska. Która gorsza? Która lepsza? Wersal pominął interes bolszewickiej Rosji, Jałta pominęła interes nazistowskich Niemiec. Co bardziej wyszło nam na korzyść? Po Wersalu czy po Jałcie granice dzieliły więcej stodół na pół?

Przed i po Jałcie polscy komuniści zaprzepaścili polskie roszczenia wschodnie, przed i po Wersalu polscy narodowcy zaprzepaścili zachodnie. Po Jałcie polscy przepędzeni też występują jako wypędzeni, czyn komunistów jest więc zbrodnią, po Wersalu straty zachodnie polskiemu państwu były obojętne, wypędzonych niewielu napłynęło, narodowcom uszło na sucho.

Dziwne myśli przychodzą do głowy, gdy się zastanowić, jak niewielu wypędzonych było po Wersalu. Fakt, polski chłop trzymał się swojej, zagrodowej ziemi, mieszczuch swojej kamienicy. Co prawda, zamiast wójta pojawił się Gemeindevorsteher, zamiast burmistrza Bűrgermeister, ale nadal jakoś szło żyć, mniejsza o szczegóły. Po Jałcie pojawiła się natomiast nowa jakość: bolszewik. Horda azjatycka, której wystraszyliśmy się bardziej, niż dzieciak czarnego luda.

Swoją drogą, ciekawe: dzieciak boi się tego, czego nie widział na oczy i czego nigdy nie zobaczy, a przecież my tego czerwonego luda od dawna byliśmy zwyczajni.

O różnych rzeczach można mieć różne zdanie. Wierzyć albo nie. Można być przeciwnym nawet temu, że auto potrzebuje paliwa do jazdy. Można podobnie patrzeć na exodus Niemców po lodzie Zalewu Wiślanego według rozkazu i apelu Goebbelsa i Kocha. Fakt, exodus odbył się zimą, pieszo, pod bombami. Ale to niemiecka sprawa, nic nam do tego. My byśmy ich przepędzili w pociągach, w towarowych wagonach – zawsze trochę wygodniej, niż oni przed wielu laty wypędzili tubylców.

W 39 też mieliśmy swojego idiotę. Nazywał się Umiastowski. Pułkownik. Zresztą nieważne.

Wypędzeni, rzecz jasna, mają roszczenia. Diabli jednak wiedzą, kto ma je zapłacić. Zabierają głos historycy i ekonomiści, politycy i tytulanci rozmaitych maści, niedouczeni i przeuczeni. I zawsze im wychodzi, że płacić mają ci, co niczemu nie są winni. Więc oni się, oczywiście, nie zgadzają. Winni także się nie zgadzają. W ogóle nikt się nie zgadza z nikim. Bilans też się nie zgadza.

Zarówno u nas, jak w Niemczech, większość przepędzonych przepędzono ze wschodu. Bo my też mieliśmy własny Drang nach Osten. Teraz mamy podobnie jak oni Drang nach Euro. Komu się więcej należy. Różnica polega na tym, że Niemcy gadają z nami, zaś my nie mamy z kim gadać.

Nasi sąsiedzi ze wschodu okazali się wredni. Wleźliśmy tam na własne ryzyko, więc gdy nas przepędzili, nie potrafią i nie chcą pojąć, że powinni nam zapłacić jako wypędzonym. W ogóle słuchać nie chcą, żeśmy tam zostawili domy, sklepy, stodoły, zamki i pałace. A najwięcej dworków. Za te miasta i sioła, za góry i lasy, nawet za mokradła wcale płacić nie chcą. Wygląda na to, że sprawa na tym wschodzie została całkiem zamknięta.

Kiedy ktoś powie, że samochód bez paliwa nie ruszy, zawsze się znajdzie ktoś inny, kto będzie miał przeciwne zdanie.

Kiedy państwo Alfa zajmie część terytorium państwa Beta i osiedli tam swoich obywateli – nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że każda korzyść, jaką osiągają ci osiedleńcy, jest prostą stratą dla państwa Beta. Jeśli po pewnym czasie państwo Beta odzyska swoje tereny i przepędzi osiedleńców – ludzie nagle tracą owe zdrowe zmysły dyskutując o tym, kto komu ile powinien zapłacić. Dla oszacowania wartości być może potrzeba uczonych mężów, lecz dla sformułowania zasad wystarczy ukończyć przedszkole.

Prawda, że Hans wybudował tu dom i fabrykę, które musiał zostawić. Że Hansowi wyrządzono krzywdę i narażono go na straty. Ale czy dom i fabryka Hansa wzbogaciła Polskę? Czy Polska ma Hansowi zwrócić wartość utraconego majątku? Nie dajmy się zwariować!

Gdyby państwo Hansa nie zajęło polskiego terenu, ten dom i fabrykę mógłby zbudować Jasio. Nieważne, że Jasio to cholerny leń i zamiast budować wolałby leżeć pod gruszą. Leżałby na własnej ziemi. Wolno mu budować i wolno leżeć bykiem. Sąsiadom nic do tego.

Jeżeli jednak zabrali ziemię Jasiowi, coś na niej zbudowali i ciągnęli korzyści, tym samym pozbawili Jasia właśnie tych samych możliwości. Czyli każdy zysk Hansa jest dla Jasia stratą.. Więc kiedy Jasiowi przyszedł w sukurs Wania, nawet jeśli wbrew protestom Jasia przepędził stąd Hansa – zrobiła się sprawa między Jasiem i Wanią, do której nic Hansowi. Hans niechaj pyta rządców swojego państwa, po jaką cholerę namówili go na budowę domu i fabryki na cudzej ziemi. Niechaj się z tymi rządcami handryczy o pieniądze.

Jasio zaś, pomijając sprawę Wani, stał się nagle właścicielem domu i fabryki. Co to znaczy? To znaczy jedynie tyle, że dostał odszkodowanie za okres, w którym był pozbawiony własności. Nie tego domu i fabryki, ale tej ziemi i drzewka, pod którym wylegiwałby się swobodnie, na burczenie w brzuchu nie zważając. Nawet miałby prawo pobajdurzyć o tym, czego to on by nie dokonał, gdyby pozostał właścicielem zamiast Hansa. Zbudowałby większy dom! Fabrykę, dającą trzy razy pokaźniejszy dochód!

Można by mu wierzyć albo nie, można byłoby mieć zdanie przeciwne, ale sprawiedliwość nie miałaby wyboru, stanęłaby po stronie Jasia. Nawet z tymi zasłoniętymi oczami. A gdyby Jasio zrobił Hryćkowi to samo co Hans Jasiowi – sprawiedliwość stanęłaby po stronie Hryćka. Żeby to wiedzieć, nie trzeba kończyć żadnych uniwersytetów. Powiedziałbym nawet, że i historia do tego niekonieczna.

Wyliczanie zaś, ile Hans narobił szkody zajmując tę ziemię i opuszczając ją - to po prostu całkiem inny rachunek, inna rubryka bilansu. Owszem, można ją uwzględnić wyliczając per saldo, ale zapisać należy w osobnej rubryce i podsumować osobno. Różnica zaś wartości owego wyciętego drzewka i postawionych na jego miejscu domu oraz fabryki to nie jest wartość bilansowa. To zwykła cena ryzyka, którą Hans godził się stracić włażąc w cudzą szkodę.

Jeśli zaś Hans powie, że nie zdawał sobie sprawy, albo przewidywał serio, że będzie tu co najmniej tysiąc lat – znaczy to, że Hans do dziś ma łeb zakuty, podobnie jak jego przodkowie w zbrojach.

Myśleć bowiem zawsze należy do końca. Nawet, gdy już się skończyło myśleć, czyli doszło do rezultatów myślenia, te rezultaty dobrze jest także osobno przemyśleć. Na wszelki wypadek

Ekonomista nie musi znać się na księgowości, księgowy zaś nie musi być ekonomistą. Tyle, że obaj powinni wiedzieć co nieco o chłopskim rozumie, czyli o rachowaniu na palcach.