Leżysz nieprzytomny.
Oczy masz szeroko otwarte, puste niemal tak
Jak wtedy, gdy zdawałam ci relacje
Z zakupów z przyjaciółkami.
Z ust twoich wydobywa się ślina
Dokładnie tak
Jak wtedy, gdy krzyczałeś na mnie
Że nabiłam rachunek za telefon na 2000 złotych.
Uśmiechasz się tak słodko...
Jak wtedy, gdy leżeliśmy razem w małym, tanim hotelu
Gdy wyznałeś mi miłość po raz pierwszy
Z rozkoszą giotąc moje piersi z akompaniamentem kobiecych jęków...
Gdy nasza miłość dopiero co się rozpoczynała...
A nie. To nie uśmiech.
Coś mi się pomyliło.
To tylko skurcze pośmiertne.
Ręce masz rozłożone, tak ufnie i ciepło
Jakbyś tylko czekał, aż położę się na tobie
Jak to wiele razy robiłam w ciemne noce
W małych, tanich hotelach.
Leżysz wyprostowany...
Wreszcie.
Tyle razy ci mówiłam, byś się nie garbił.
Zimny jesteś.
Wreszcie ciało osiągnęło temperaturę duszy.
Klęczę przy twoim ciele,
Ze łzami w oczach chaotycznie jeżdżę dłońmi po podłodze.
Łzami - ze szczęścia -
Zmywam dowody zbrodni.
Płaczę, że już odszedłeś, że gwałtem wydarto cię z mojego życia
I radośnie wkraczam na nową ścieżkę.