JustPaste.it

Przeżyłem swoją śmierć!

Artykuł podobny do "Co poczujesz w momenicie śmierci" jednak jest on opisany dokładniej, naprawdę warto przeczytać.

Artykuł podobny do "Co poczujesz w momenicie śmierci" jednak jest on opisany dokładniej, naprawdę warto przeczytać.

 

Widziałem biały tunel i było mi w tym momencie niesamowicie dobrze, czułem błogość i wszechogarniające mnie dobro, mogłem tam zostać, ale przecież zdałem sobie sprawę z tego, że mam do kogo wracać, od tej chwili już nie boję się śmierci... - relacje ludzi, którzy doświadczyli śmierci klinicznej brzmią niemal identycznie. Dla osób głęboko wierzących to niemal namacalny dowód istnienia Boga, dla sceptyków - ostatni obraz umierającego mózgu. 

Doktor Teodor Królikowski badania nad śmiercią kliniczną rozpoczął już w latach siedemdziesiątych. Obecnie pracuje w Wojewódzkim Centrum Medycznym w Opolu. Na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej nagrywał relacje pacjentów, którzy znaleźli się na granicy życia i śmierci, a nieliczni cudem powrócili na ziemię. Czy powtarzające się opowieści nieznających się ludzi, pochodzących z różnych warstw społecznych, mogą świadczyć o tym, że istnieje życie po śmierci? Królikowski nie stara się nikogo przekonywać do swoich racji, twierdzi jedynie, że ma niemal pewność, że tam coś jest. 

W poszukiwaniu prawdy 

- W latach 70. medycyna nie była jeszcze tak rozwinięta jak teraz. Przypadki reanimacji na moim oddziale zdarzały się bardzo często - mówi dr Królikowski. Wielu pacjentów zgadzało się na nagrania. Byli to ludzie z różnym wykształceniem i w różnym wieku. Mówili, że tam, gdzie się znaleźli, było przepięknie. Znaczna część pacjentów nie miała nigdy wcześniej styczności z literaturą dotyczącą śmierci klinicznej i życia pozagrobowego. Więc można założyć, że ich relacje są autentyczne.

Podczas śmierci klinicznej najdłużej pracuje nasz mózg. Jeśli nie przeprowadzi się szybkiej i skutecznej reanimacji, człowiek umiera. - Najbardziej wiarygodna była relacja stolarza, mieszkańca jednej z wsi na Opolszczyźnie - wspomina doktor Królikowski. - Zadałem mu pytanie, czy chciałby tam powrócić? Odpowiedział, że poszedłby tam bez wahania, jednak nie może, bo na ziemi ma żonę i dzieci. Mężczyzna opowiadał, że spotkał tam swojego znajomego, który zmarł na raka płuc. Rozmawiał z nim. Nie pamiętał jednak o czym. - "Coś mnie stamtąd wypychało z powrotem, jakaś siła" - mówił. Potem, po kilku reanimacjach, niestety zmarł - mówi Królikowski.

Uciec od śmierci

Pacjenci często opowiadali, że w momencie, kiedy ich serce przestawało pracować, obserwowali jakby z góry przeprowadzaną przez lekarzy reanimację. Co się wtedy dzieje z mózgiem człowieka? Tego nie wiadomo. Teorii jest wiele. Jedna z nich mówi, że w czasie śmierci klinicznej nasz mózg produkuje endorfinę i dzięki niej powstają owe wizje. Pytanie tylko, dlaczego relacje pacjentów z różnych części świata tak często się powtarzają? Teodor Królikowski nie ma wątpliwości.

- Najnowsze badania mówią, że z ciała nic już nie pozostaje, ja jednak sądzę, że po śmierci coś się z nas ulatnia w formie atomu. Pytanie tylko, gdzie? Wielu moich pacjentów w momencie umierania doświadczyło czegoś w rodzaju filmu z całego życia. Na moich wykładach często puszczam studentom taśmy. Potem wywiązuje się dyskusja.

Relacje są bardzo wiarygodne, trudno je zakwestionować - tłumaczy. Dr Królikowski wiele podróżował, pracował w Centrum Rehabilitacji w Libii i Stanach Zjednoczonych, tam miał styczność z inną niż nasza kulturą i religią. Wyznawcy różnych wierzeń zgadzają się z tym, że po śmierci zaczyna się coś nowego. Nawet ateiści, którzy nie wierzą w Boga, w momencie choroby czy zagrożenia życia, często zmieniają zdanie. Poza tym ciekawe jest to, że boimy się tego tematu, uciekamy od niego. Boimy się śmierci, i to naturalne. - Nie mamy pewności, co jest po drugiej stronie. Pozostaje nam wiara - dodaje Teodor Królikowski.

"Żyję! To był cud"

Niektórzy ludzie kilkakrotnie przeżyli "powrót z tamtego świata". Należy do nich między innymi były kaskader, Krzysztof Fus, który aż trzy razy przeżył śmierć kliniczną. Oto jego wspomnienie: - Skakałem z kolejki linowej w Zakopanem, dwa razy skok się udał, za trzecim razem z 40 metrów spadłem na ziemię. Dlaczego żyję? Tego nie wiem, jestem człowiekiem wierzącym i sądzę, że był to cud. Kiedy leciałem, bałem się, że nie przeżyję, więc walczyłem o pozycję, bo gdybym spadł na nogi, roztrzaskałbym kręgosłup. Kiedy się obudziłem w szpitalu w Warszawie, nie mogłem uwierzyć, że mi się udało.

Opisałem potem to, co czułem i zapamiętałem. Widziałem pulsujące ściany tunelu, na jego końcu było światło, ale nie dostrzegłem źródła tego światła. Miałem wrażenie chłodu, ale przyjemnego. Zbliżałem się do granicy tunelu. Widziałem siebie, swoje ciało, chodzące postacie. Było mi coraz cieplej. Potem otworzyłem oczy, zauważyłem pochyloną nade mną kobietę. Powoli docierał do mnie zapach. Na końcu usłyszałem pytanie: jak się pan nazywa, czy pan mnie widzi i słyszy?

Ciekawa jest również relacja mieszkanki Opolszczyzny, która po długim i wyczerpującym porodzie straciła przytomność. - Mówiła, że po drugiej stronie spotkała świetlistą postać. Ta pytała ją, czy jest już gotowa. Kobieta twierdziła, że przyszedł do niej Jezus- opowiada Królikowski. Reanimacja trwała długo i udało ją się uratować. Inną historię opisała uczestniczka wypadku drogowego, która z dużą siłą uderzyła samochodem w słup. Kobieta również przeżyła śmierć kliniczną. Ciekawe jest jednak to, co powiedziała potem. Jak twierdzi, wleciała do mieszkania bloku stojącego nieopodal skrzyżowania, w pobliżu którego doszło do wypadku.

Opisywała osoby znajdujące się wewnątrz pomieszczenia. W pewnym momencie usłyszała fragment rozmowy pomiędzy kilkoma osobami. Potem, kiedy już doszła do siebie, postawiła sobie za cel dotarcie do tego mieszkania. Po pewnym czasie razem z mężem odnaleźli je. Zadzwoniła do drzwi. Otworzył mężczyzna, któremu powtórzyła słowo w słowo zapamiętany fragment prowadzonego wtedy przez niego dialogu. Nie mógł uwierzyć, skąd znała treść jego rozmowy ze znajomymi. To jednak nie jedyna taka historia.

Sporo osób opowiadało, że podczas śmierci klinicznej wyszło ze swojego ciała. Stan ten swego czasu zbadał lekarz, Olaf Blanke. Kiedy operował epileptyczkę, przez zupełny przypadek podrażnił prądem zakręt kątowy mózgu. Pacjentka miała doznać wrażenia unoszenia się pod sufitem.

- Gdyby oprócz mnie znalazło się jeszcze kilka osób zainteresowanych tym tematem, to myślę, że z pewnością powstałaby jakaś niezła opinia na temat życia pozagrobowego. Tu gdzie pracuję, nikt inny się tym nie zajmuje. Często zadaję sobie pytanie: co jest po? - mówi doktor Królikowski. - I tu przypomina mi się wypowiedź światowej sławy filozofa i kosmotologa, ks. prof. Michała Hellera, który mówi, że też chciałby spotkać jakieś ślady Boga, gdyby gdzieś w kosmosie, na jakimś atomie było napisane, że to wyprodukował Bóg.

On jednak nie szuka tych śladów, bo wie, że one otaczają nas na co dzień. Osobiście jednak wierzę w reinkarnację. Sądzę, że po śmierci odradzamy się w innym ciele. Po długich latach moich obserwacji warte odnotowania jest także to, że osoby, które wyszły ze stanu śmierci klinicznej, zaczęły inaczej żyć. Mają teraz inne spojrzenie na świat. Zaczęły doceniać zwykłe, małe przyjemności i nie marnują już życia na głupstwa.

Również we mnie temat: "życie po życiu" budzi wiele refleksji i skojarzeń. Ani ja, ani nikt z mojej rodziny na szczęście takich przeżyć nie doświadczył, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że przez ponad osiem lat prowadzenia audycji Strefa Zero na antenie radia Park FM, w której poruszam często bardzo kontrowersyjne tematy, kilkakrotnie pojawił się problem, czy istnieje "życie po życiu?". Pamiętam, że gromadząc materiały do jednego z programów, spotkałem się z kilkoma osobami, które opowiadały niesamowite rzeczy.

"Dała mi siłę i energię, by powrócić"

Jedną z nich była nestorka rodu z okolic Raciborza. Kobieta skończyła 89 lat, jednak wciąż cieszyła się dobrym zdrowiem i całkiem niezłą, jak na swoje lata, pamięcią. Opowiadała, że kilka lat wcześniej miała wypadek- upadła tak nieszczęśliwie, że złamała nogę w biodrze i wiele miesięcy spędziła w szpitalu, ale kość nie chciała się zrosnąć.

Potem były komplikacje, długie leżenie spowodowało odleżyny, a że opieka w szpitalu nie była zbyt dobra - wdało się zakażenie i stan bardzo się pogorszył. Nastąpiło zatrzymanie akcji serca, później kilkuminutowa reanimacja. Moja rozmówczyni pamięta, że było jej chłodno, lecz uczucie to było przyjemne.

- Tak, jakby wejść w upalny dzień do chłodnej sieni - tłumaczyła mi swoje odczucia. Sądziłem, że po raz kolejny usłyszę o białym tunelu i świetle, jednak tak się nie stało. Staruszka tłumaczyła, że zatrzymanie akcji serca nastąpiło nagle, w biały dzień. Okazało się, że w tym samym czasie do ordynatora poszła zapytać o stan zdrowia matki jej ukochana córka.

Kobieta słyszała niemal całą rozmowę córki z lekarzem. Dowiedziała się z niej między innymi o tym, że stan jest bardzo poważny, na co córka odparła, że skoro jest tak źle, to być może lepiej, by matka zmarła, bo ona nie jest w stanie opiekować się niedołężną staruszką. Lekarz pokiwał głową i polecił dom starców.

- Było mi strasznie smutno, poczułam się odrzucona przez najukochańsze dziecko, ale właśnie ta rozmowa, której byłam świadkiem, będąc tam - w niebycie, dała mi siłę i energię, by powrócić. Miałam przecież tu - na ziemi jeszcze kilka spraw do załatwienia - zakończyła optymistycznie kobieta.

Tak też się stało. Nadzwyczaj szybko wróciła do zdrowia, zadziwiając wszystkich swoją żywotnością. Jak twierdzi, pierwszą załatwioną sprawą po wyjściu ze szpitala było spisanie nowego testamentu. Wydziedziczyła córkę, choć wcześniej zapewniała, że to ona będzie jej jedyną spadkobierczynią. Historia kończy się dobrze - kobieta dożyła sędziwego wieku pod opieką syna, którego wcześniej nie potrafiła docenić.

Alojzy B. z Opola pracował od pewnego czasu za granicą. - Praca była ciężka, ale bardzo dobrze płatna. Wiązała się z dalekimi dojazdami na budowy, które nasza firma prowadziła na terenie całych Niemiec - wspomina. - Wracaliśmy zwykle późnym wieczorem, zmęczeni po całym dniu, jak najszybciej chcieliśmy znaleźć się w hotelu, by odespać ciężki dzień i przygotować się na następny - dodaje. - Nie wiem, co się stało, podobno to był wystrzał opony.

Wyprzedzaliśmy ogromną ciężarówkę i jakaś siła wepchnęła naszego forda wprost pod nią. Siedziałem z przodu i teoretycznie nie miałem szans na przeżycie. Na szczęście okazało się inaczej. Niewiele pamiętam, wiem tylko, że lekarze załadowali mnie do karetki i słyszałem jej sygnał. Potem "odpłynąłem", było chłodno, ale nie zimno, było jasno i głośno.

Znalazłem się nagle w moim domu w Opolu. Widziałem, jak żona robi kolację, a córka przygotowuje się do klasówki z fizyki. Patrzyłem na nie i próbowałem im coś powiedzieć, przekazać, ale one nie reagowały. Potem nagle zobaczyłem lampy, które przesuwały się nad moją głową, i poczułem potworny ból... Żyłem. Mój kręgosłup był pęknięty w czterech miejscach, cudem rdzeń pozostał nienaruszony. Dzięki temu chodzę.

Pierwsze spotkanie w szpitalu z moimi najbliższymi miało miejsce dopiero miesiąc po wypadku, bo utrzymywano mnie w sztucznej śpiączce. Pierwsze słowa, które skierowałem do córki, brzmiały: "Jak poszła klasówka z fizyki?". Nie bardzo wiedziała, o co mi chodzi. Kiedy wyjaśniłem - potwierdziła, że faktycznie uczyła się wtedy do klasówki, z której dostała potem piątkę.

Wielu z moich rozmówców wspomina również o tym, że obserwowali pracę lekarzy, starali się pocieszać rodzinę, która w napięciu czekała na korytarzu, czy widzieli swoich bliskich, którzy odeszli już z tego świata, jednak nie udało im się nawiązać z nimi kontaktu. Okazuje się, że w chwili "oddzielenia się duszy od ciała" nie zawsze chcemy być blisko osób z rodzinnego kręgu.

Bywa, że znajdujemy się obok przypadkowych osób, czasem nawet świadomie czy nieświadomie odwiedzamy tych, którzy nas za życia skrzywdzili. Taka jest historia Szymona S. z Krapkowic, który w niezwykle upalny dzień postanowił skorzystać z kąpieli w jeziorze. Jeden nierozważny skok uczynił go kaleką na całe życie. Co ciekawe, potwierdził, że kiedy był reanimowany w karetce pogotowia, znalazł się nagle w domu człowieka, który kilka lat temu go oszukał.

- Mieliśmy firmę i prowadziliśmy wspólne interesy, jednak ten człowiek któregoś dnia zniknął z całym naszym majątkiem. Szukała go policja, prywatni detektywi, ale na próżno... Do dziś nie udało się go odnaleźć. Wtedy widziałem go w ogrodzie, przed domem. Budynek był bogaty i okazały. On siedział pod drzewem i palił papierosa, był sam.

Nie mogę określić, gdzie to mogło być i jakim cudem znalazłem się tam - jednak faktem jest, że kiedy udało mi się "powrócić" z tej podróży, postanowiłem, że nie poddam się - odnajdę go i zapłaci za moje krzywdy. - To zemsta pozwoliła mi przeżyć - dodał pan Szymon.

Powyższe relacje dotyczą przeżyć osób dorosłych. Dwunastoletni Daniel również otarł się o śmierć. Kąpał się z kolegami w jeziorze, kiedy nagle stracił grunt pod nogami - błyskawicznie poszedł pod wodę. - Nagle zniknęło jezioro i koledzy i już nie było tak fajnie. Trochę się bałem, bo zrobiło się chłodno i jasno. Potem zobaczyłem, że chyba jakiś chłopczyk się utopił, nie wiedziałem, że to ja. Zrobiło się strasznie głośno, ludzie gromadzili się koło niego i krzyczeli, niektórzy płakali.

Widziałem też ratowników medycznych w czerwonych ubraniach, którzy kręcili się wokół tego dziecka i coś mu robili. To było ciekawe i chciałem wszystko bardzo dokładnie widzieć, by potem opowiedzieć kolegom. Potem zrobiło się jeszcze zimniej i się obudziłem. Okazało się, że to wokół mnie gromadzą się ci wszyscy ludzie, chciałem krzyknąć, żeby sobie poszli, ale nie mogłem, bo miałem jakieś rurki w buzi. A moi koledzy płakali, stali z boku i płakali - wspomina Daniel.

W poszukiwaniu duszy

Kilka lat temu naukowcy z Danii przeprowadzili badania z osobami, które przeżyły śmierć kliniczną. Twierdzą oni, że wizje powstają wtedy, kiedy nasz mózg już nie pracuje. To z kolei potwierdzałoby tezę, że nie są one wywoływane przez mózg. Przypomnijmy jeszcze, że w latach 90. amerykańscy naukowcy w laboratorium zważyli duszę. Wówczas światło dzienne obiegła sensacyjna informacja, że zaraz po śmierci nasze ciało staje się lżejsze o około 6,5 grama. Gdzie znajduje się zatem dusza? Religie różnie odpowiadają na to pytanie. W starożytnym Babilonie wierzono, że tkwi ona w naszych uszach. Nasi przodkowie sądzili także, że znajduje się we krwi. Już współcześnie przeprowadzono prosty eksperyment i spytano dzieci w wieku od 7 do 17 lat, gdzie w znajduje się dusza. Starsze odpowiadały, że w całym organizmie, młodsze z kolei, że w naszym sercu.