JustPaste.it

Piractwo

Nie taka znowu kradzież, czyli krótko o roli artysty, znaczeniu kultury i działaniu rynku.

Nie taka znowu kradzież, czyli krótko o roli artysty, znaczeniu kultury i działaniu rynku.

 

Zauważam ostatnio wzrost aktywności medialnej w sprawie piractwa komputerowego. Głos zabierają coraz częściej sami „pokrzywdzeni”, czyli muzycy (przykładem niech będzie Paweł Kukiz w „Wyborczej” lub Krzysztof Grabowski w pogadance w jednym z gimnazjów), czemu nie należy się dziwić – sami postanowili upomnieć się o swoje prawa; wytłumaczyć ich punkt widzenia rzeszom ściągającym pliki z Sieci. Postanowiłem dodać jeszcze jedno stanowisko w sporze – głos nie tyle polemiczny, co zdanie przeciętnego, młodego użytkownika Internetu, który z owym przestępczym procederem, jakim nazywamy ściąganie, spotyka się osobiście na co dzień. Można powiedzieć, że przyglądam się sprawie stojąc po drugiej stornie barykady – podczas gdy jedni tworzą, a ja odbieram ich przekaz (legalnie bądź nie). 

W opiniach zamieszczonych w „Gazecie” dostrzegam pewną tendencję do czynienia z wyrobów kultury (jakimi są muzyka, film, głównie chyba „kradzione” z Internetu) produktu, nie innego niż telewizor, stół, krzesło. Nie twierdzę tutaj, że artysta nie ma prawa do wynagrodzenia za swoją pracę – ani przez myśl mi to nie przeszło – ale nie brzmi przekonująca osoba, tworząca sztukę (podkreślam to słowo), która przede wszystkim liczy na zysk. Wydaje się, że tak elitarna dziedzina, jaką jest kultura, rządzi się swoimi prawami i kiedy nastawiona jest wyłącznie na dochód – traci swoją pierwotną wartość, a faktycznie staje się obiektem handlu, przestaje nosić ideę, duchową wartość. Zamiast dzieła otrzymujemy wtedy produkt. Jestem zdania, że twórcy zdecydowanie należne jest wynagrodzenie za włożony trud, przeraża mnie wizja artysty-rzemieślnika. Obiegowa opinia głosi, że kultura nie jest branżą dochodową i zarobku należałoby szukać raczej w ekonomii czy bankowości. Zaskakuje mnie opinia artysty, który podejmując się dziedziny niszowej, liczy na niewiadomo jak wysokie wynagrodzenie. Powtarzam jeszcze raz – tworzy sztukę, nie pośredniczy w sprzedaży mieszkań.

Idąc dalej – rozumiem jednak, że współczesny artysta postanowił swoje dzieło skonfrontować w sprzedaży z konkurencją wszelkich innych dóbr dostępnych na półce marketu (do czego ma pełne prawo). Interesuje go sprzedaż produktu. Zdaje się zapominać o jednej z zasad rynku, którym przecież zgodził się być podporządkowany – mianowicie konkurencji. Rzecz być może nie polega wcale na tym, że artysta jest faktycznie okradany, że ktoś odmawia mu zapłaty, ale na tym, iż nie wytrzymuje zestawienia z innymi w tej samej branży! Przemysł muzyczny jest bogaty, co roku ukazują się tysiące płyt. Internet pozwala zapoznanie się ze znacznie większą ilością nagrań niż bywało to kiedykolwiek wcześniej za pomocą innego medium. Czy zatem nie wydaje się logiczne, że przesiew przez gusta odbiorcy, gdy ten może nie ruszając się z fotela dokonać przeglądu rynków muzycznych całego świata, wytrzymają tylko ci, którzy najbardziej jego oczekiwania spełnią? Zgadzając się na bycie częścią rynku muzycznego trzeba liczyć się z ogromną konkurencją. Jeśli wziąć to pod uwagę, nie powinno wydawać się dziwne, że z kilkuset przesłuchanych płyt dokonamy zakupu tych, które szczególnie nam się spodobały.

Muzyk powinien wiec albo zaakceptować, że dziedzina, którą podjął, jest sztuką, a jej adresatem nigdy nie są tłumy odbiorców, a pewna bądź co bądź elita doceniająca jej ponadmaterialne znaczenie, albo zgadzając się na zasady rynku pogodzić się z faktem, że jego dzieło nie zostało docenione w zalewie podobnych produktów. Mieć jednak o to pretensje to tak, jakby producent gruszek skarżył się, że klienteli bardziej smakują jabłka. A co do tego ma w tym wypadku Internet? Pozwala on sprawdzić przed nabyciem, który z owoców lubimy bardziej.