JustPaste.it

Nasze (z wiarą) problemy...

Problemy z wiarą mamy wszyscy. I choć same "problemy" nie czynią z nas jeszcze ateistów - to bolą i męczą okrutnie ...

Problemy z wiarą mamy wszyscy. I choć same "problemy" nie czynią z nas jeszcze ateistów - to bolą i męczą okrutnie ...

 

Problemy z wiarą mamy wszyscy. I choć same "problemy" nie czynią z nas jeszcze ateistów - to bolą i męczą okrutnie. Wiara nie jest słodką zabawą na piaskownicy. Nie jest też oazą bezpiecznej pewności. Przygoda człowieka wierzącego jest przygodą mozolnego przebijania się przez ciemności. A tego lękamy się najbardziej.

Intelektualnie mamy czasami wszystko w półkulach mózgu dosyć sprawnie i dobrze poukładane. Teologia wiele wyjaśnia, choć posiekana jest tysiącem znaków zapytania. Wiara rodzi się bowiem z tego, co niewysłowione. Bliska mi jest myśl żydowskiego filozofa religii - Heschela.

Pisze on, że "myślenie o Bogu zaczyna się na urwistym brzegu umysłu, gdzie cichy szept nagle zamiera, gdzie już nigdy nie dowiemy się, jak tęsknić ani jak się trwożyć. Tylko ten, kto wie, jak żyć duchowo na krawędzi, jest w stanie przekroczyć brzeg, nie tęskniąc za pewnikami ustanowionymi na sztucznej skale naszych spekulacji" (Abraham Joshua Heschel Człowiek nie jest sam).

Tylko ten, kto wie... Ale co znaczy "wiedzieć" - jak żyć duchowo i dlaczego "na krawędzi"?

Wiara potrafi "wiedzieć" zupełnie inaczej, "wiedzieć" zanurzonym w tajemnicy Boga, któremu nie potrzeba dowodów, znaków, matematycznych wzorów i innych naukowych zapisów. Jedynym naukowym dowodem na istnienie Boga jest to, że nie da się tego udowodnić. Brzmi paradoksalnie, wiem. Ale ów paradoks kryje w sobie światło, jakiego nie wychwyci żaden mikroskop. Jak zauważy trapista - Thomas Merton: "Pierwszą i podstawową prawdą, którą trzeba pojąć, jeśli chce się zrozumieć naukowy dowód na istnienie Boga, jest to, że dowód ten, chociaż doprowadza nas do zupełnej naukowej pewności, nie odda w posiadanie naszych umysłów przedmiotu, który mogłyby określić,opanować, posiąść lub podporządkować sobie".

Mówiąc krótko: Bóg nie musi bawić się w komórki, czy inne przedmioty badań, by człowieka przekonać o swoim istnieniu. Myślimy sobie czasami - "ach, gdybym Go zobaczył, dotknął, poczuł"... Pytam się - co by nam to dało? Stuprocentową pewność?... A może poczucie spełnienia, poczucie wygranej?... Odpowiadam - nonsens! Poczulibyśmy się może "lepiej". I tyle. A "lepiej" ma to do siebie, że czyni nas "lepszymi". Pierr Proudhon streści to genialnie: "Człowiek staje się ateistą, gdy poczuje się lepszy od swego Boga".

Wiara "wie" inaczej. Wiara wprowadza nas w tajemnicę duchowego życia "na krawędzi". Wiara daję nam siłę do doświadczenia jakże ulotnej pewności, że Bóg jest, że znamy Boga, że wiemy o Nim dużo - choć nie wszystko.

"Deum tamquam ignotum cognoscimus" - mówi św. Tomasz z Akwinu w swoich In Boetium de Trinitate - "Znamy Boga jako nieznanego". Ta bolesna i drażniąca nas poniekąd "znajomość" jest ową krawędzią duchowego życia. To na tej krawędzi nasze "problemy" z wiarą dają nam porządnego kopniaka. Chcemy intelektualnej pewności - a jedyne czym możemy się pochwalić - to kilkoma siniakami na naszym umyśle, któremu nie udało się podporządkować sobie samego Boga. I to ateistów męczy najbardziej. Że jest ktoś potężniejszy, nieznany i ukrywający się...

Wiara bez tych wszystkich naszych "problemów" przestałaby być prawdziwą wiarą. I choć często zapominamy o tym, że to człowiek był pierwszym, który ukrył się przed Bogiem (Adam i Ewa po zjedzeniu zakazanego owocu chowają się przed Adonai w krzakach) - na Boga lubimy zrzucać wszystkie nasze krętactwa, lęki, nieudolności. Także te nasze "problemy" wiary, która lubi prowadzić nas po "urwistym brzegu umysłu" nieporadnego jak trzymiesięczne dziecko - z impetem rzucamy ukrytemu Bogu w ukrytą twarz - choć przez chwilę czując intelektualną ulgę i satysfakcję.

Bez względu na to - jak się to dalej z tą naszą wiarą potoczy - na jedno trzeba być w miarę gotowym. Po pierwsze - nie łazić po krzakach duchowej zdrady i intelektualnej nieuczciwości. Po drugie - rozkochać się w balansowaniu nad przepaścią naszej ograniczoności. I po trzecie wsłuchać się w skargę Boga, dobiegającą z naszych wnętrzności: "Ukrywam się, ale nie ma nikogo, kto by mnie szukał".

Bo największym problemem naszej wiary nie jest to, że Boga za nogi nigdy nie złapiemy. Ale to, że czasami przestajemy Go szukać.

Gdyby wiara doprowadziła nas do naukowej pewności - nie miałoby już sensu owo "szukanie" Boga. A tylko ten, kto szuka, jest miłośnikiem prawdy. Prawdy, która wyzwala...

ks. Rafał J. S.

 

Źródło: Sorkowitz

Licencja: Domena publiczna