JustPaste.it

Policja - służba społeczeństwu

Czy policja zawsze służy społeczeństwu?

Czy policja zawsze służy społeczeństwu?

 

Policja to, zgodnie z informacjami pochodzącymi z oficjalnej strony internetowej policji, umundurowana i uzbrojona formacja służąca społeczeństwu i przeznaczona do ochrony bezpieczeństwa ludzi oraz do utrzymywania bezpieczeństwa i porządku publicznego.

Do podstawowych zadań Policji należą m. in.:

  • ochrona życia i zdrowia ludzi oraz mienia przed bezprawnymi zamachami naruszającymi te dobra,

  • ochrona bezpieczeństwa i porządku publicznego,

  • inicjowanie i organizowanie działań mających na celu zapobieganie popełnianiu przestępstw i wykroczeń,

  • wykrywanie przestępstw i wykroczeń oraz ściganie ich sprawców,

  • kontrola przestrzegania przepisów porządkowych i administracyjnych związanych z działalnością publiczną lub obowiązujących w miejscach publicznych,

  • współdziałanie z policjami innych państw oraz ich organizacjami międzynarodowymi

Policja składa się z następujących rodzajów służb: kryminalnej, prewencyjnej oraz wspomagającej działalność Policji w zakresie organizacyjnym, logistycznym i technicznym (logistyka). W skład Policji wchodzi policja sądowa.

Jasno wynika, iż policjanci podczas wykonywania swoich obowiązków powinni mieć na względzie służenie społeczeństwu, ochronę bezpieczeństwa ludzi oraz utrzymywanie bezpieczeństwa i porządku publicznego. Szczytne cele. Jak wygląda to jednak w praktyce? Czy policjanci, nie czują się czasem jak w przymusowej pracy? A czy chociaż zawsze dobrze pracują? Czy jest to służba społeczeństwu, czy raczej źle wykonywana praca, która przeszkadza? Oczywiście nie sposób jest dokonać analizy, która prowadziłaby do poprawnych wyników. Nie sposób określić liczbę dobrych policjantów i złych policjantów. Szereg, a mam nadzieję, iż zdecydowana większość policjantów pełni swoją służbę wzorowo. Niestety jednak istnieją tacy policjanci, którzy potrafią bardzo utrudniać funkcjonowanie w społeczeństwie. Oto kilka przykładów ze służby prewencji w pewnym średniej wielkości, wielkopolskim mieście.

1a6669925ae7029d58e76fd13d65307e.jpg

Opiszę teraz historię śmieszną i przerażającą zarazem. Zabawna, gdyż to nie do wiary, co się dzieje w polskich miastach, a smutna, gdyż pokazuje straszny stan polskiego wymiaru sprawiedliwości i karygodne zachowania stróżów prawa. Zanim jednak przedstawię historię muszę ją poprzedzić krótkim opowiadaniem, które jest konieczne dla uzyskania pełnego obrazu sytuacji. Akcja dzieje się w tym samym wielkopolskim mieście. Podczas jednej z moich wizyt w ojczyźnie, po długim pobycie poza granicami odwiedziłem mojego przyjaciela. Jako że nie widzieliśmy się długo i było co opowiadać, spotkanie trwało godzinami i okrasiliśmy alkoholem, w dawkach pozwalających utrzymać świeżość reakcji, kulturę osobistą. Mówiąc krótko - podpici i weseli, ale zwarci i gotowi. Około godziny 2. w nocy, środek tygodnia, poszliśmy do domu przyjaciela po psa, ponieważ chciał on odprowadzić mnie do mojego miejsca pobytu, a przy okazji wyprowadzić swojego czworonoga na spacer. Przyjaciel mój jest właścicielem starej kamienicy. Do drzwi prowadzi kilka stopni. Zasiadłem na nich, czekając aż kolega mój zejdzie z czworonogiem. Okazało się, że kolega mój nie zdołał zapiąć smyczy, a piesek (małych rozmiarów kundelek) pobiegł sam. Nie byliśmy go w stanie gonić, toteż zasiedliśmy na schodach i dalej rozmawialiśmy. Zresztą Max, bo tak na imię psu, jest bardzo dobrze wychowanym psem, posłusznym i po kilku zawołaniach biegał w pobliżu nas. W tej samej chwili przejeżdżał koło nas radiowóz policji. Zauważywszy dwóch osobników na schodach gwałtownie zawrócił na środku drogi i podjechał pod prąd ulicą jednokierunkową do nas. Policjanci, co muszę przyznać, wyskoczyli z samochodu, niczym komandosi Mosadu, to dobrze, że mamy sprawnych policjantów. Po rutynowych pytaniach i odpowiedziach oraz przeszukaniu(!) nas, policjanci byli wyraźnie niezadowoleni z faktu, że nic nie mogą nam zrobić. Dziwne to było uczucie. Zwłaszcza dla kogoś, kto nauczony jest wzajemnego szacunku i przyjacielskich wręcz kontaktów z policją w innych krajach. Wsiadając do auta policjanci zauważyli Maksa. Padło pytanie: „To panów pies?” Kolego odpowiedział: ”Tak”. A policjant na to: „To dwieście złotych za brak smyczy. Przyjmuje Pan mandat?” W taki to sposób pojawił się uśmiech na twarzach policjantów i atmosfera uległa oczyszczeniu. Lecz tylko z jednej strony. Słusznie, zgodnie z prawem, mandat mógł zostać wlepiony. Jaką jednak szkodliwość w opustoszałym mieście, o powiedzmy już 3 nad ranem, stanowi małych rozmiarów pies, biegający w pobliżu domu i swojego właściciela? Przejdźmy do głównej historii.

Ten sam mój przyjaciel dwa miesiące i 3 tygodnie później remontował jedno z mieszkań w swojej kamienicy. Zaparkował pod swoją kamienicą, aby wynieść dwa worki po 25 kg gipsu każdy, z bagażnika. Zrobił to pomimo zakazu parkowania, gdyż najbliższy parking mieści się okołu 300 metrów od kamienicy. Jest to parking płatny, lecz kolega ten, ma wykupione tam miejsce do parkowania, jednak kto chciałby dźwigać worki? A na tym zakazie, to tylko 5 minut i po sprawie. Okazuje się, że to jednak początek sprawy. I to długiej. W momencie gdy otwierał bagażnik, w ten sam sposób – pod prąd, podjechał radiowóz – ten sam, z tym samym składem osobowym. Godzina była tylko inna, około 14, dlatego też ośmielę się stwierdzić, iż to policjanci stworzyli swoim zachowaniem więcej zagrożenia, niż kolega parkowaniem. Ale prawo to prawo. Policjant bez wstępnych pytań, od razu chwyta za bloczek i instruuje kolegę mego, iż musi zapłacić 250 zł, za to wykroczenie. Kolega tłumaczy, iż to tylko dwa worki, i że gdzie miałby zaparkować, policjant sprawdził, zobaczył te worki, powiedział, że mu przykro ale zakaz to zakaz. W tym momencie w drzwiach kamienicy pojawiła się matka kolegi z psem. Pies zatrzymał się na schodach kamienicy zobaczywszy policjantów (jakby coś przeczuwał) i oddał mocz na ścianę. W tym momencie matka kolegi przypięła mu smycz. Policjant na tą scenę zareagował słowami: „No i jeszcze 200 za pieska”. Nie dla mamy przyjaciela mojego, tylko dla niego samego. W dodatku, gdy pies znajdował się na terenie jego własnej kamienicy. Przyjaciel rzecz jasna mandatu nie przyjął. Jednego i drugiego. Proszę sobie wyobrazić jego zdenerwowanie. Odbył jeszcze krótką dyskusję, oczywiście bez skutków. Sprawa trafiła do sądu. I tu zaczyna się tragikomedia.

W sprawie o powyższe dwa mandaty odbyło się 5. rozpraw. Dla 450 zł od porządnego obywatela, państwo, przez karygodne zachowanie policjanta, wydało krocie na zorganizowanie 5. rozpraw. A to na pierwszej rozprawie nie stawili się policjanci. Na drugiej nie mógł być mój przyjaciel. Na trzeciej był tylko jeden z policjantów. Na kolejnej sędzia chciał przesłuchać matkę kolegi. W końcu byli obydwaj policjanci... itd. Na jednej z rozpraw sędzia zapragnął nawet zdjęcia psa. Co jednak było najbardziej kuriozalne, to zeznania policjantów. Na pytanie sędziego, o to czy w samochodzie faktycznie były worki z gipsem, policjanci mówili, że nie pamiętają. Na pytanie czy pies był z kolegą, czy pojawił się później, również nie mogli odpowiedzieć, bo nie pamiętali. A na pytanie skąd skojarzyli kolegę mojego z psem, opowiedzieli z szczegółami co do minuty historię, którą opisałem jako pierwszą. Dziwną mają pamięć ci nasi policjanci. Na szczęście sędzia okazał się rozsądnym człowiekiem i mandat za psa unieważnił, utrzymał jedynie mandat za parkowanie, bo w końcu zakaz, to zakaz. Kto jednak policzy koszty tego całego cyrku? Kto je poniesie? Mój przyjaciel na szczęście został zwolniony z kosztów postępowania sądowego. No ale po coś w końcu płacimy podatki. Czy na tym właśnie powinna polegać praca policji?

Swego czasu miałem dobry kontakt z kręgami akademickimi w tym mieście. Student jak to student, lubi czasem wypić piwko w parku na ławce. Jest to sprzeczne z prawem i dlatego też wielokrotnie wielu z nich, często biednych ludzi, dotkliwie odczuwało 100 zł mandatu. Trudno się nie zgodzić z faktem, iż to godna pochwały walka z alkoholem. Niestety jednak trudno mi wierzyć w tak szczytną misję policji. Uważam, iż to sposób na łatwe pieniądze dla firmy i zarazem wykazanie się wynikami w pracy. Dlaczego? Miasto to ma charakterystyczną starówkę. Dużo ładnych i mniej urokliwych uliczek w pobliżu rynku, schludny sam rynek – gdy jest pusty. Inną cechą charakterystyczną tej części miasta są mieszkańcy starych kamienic. Dużo tu bezrobotnych, alkoholików, ludzi spod ciemnej gwiazdy. Wielokrotnie widziałem (kto tu był i nie widział?) brudnych i pijanych ludzi, często w trakcie spożywania alkoholu, kłócących się z policjantami. Nigdy nie widziałem, aby dostali mandat. A prawo ponoć równe wobec wszystkich – i studentów i meneli. Smutna prawda, którą usłyszałem od jednego z miejscowych komorników, jest następująca. Z takich ludzi nie ma możliwości „ściągnąć” pieniędzy, ze studentów, statystycznych obywateli, emerytów, jak najbardziej. Pokazał mi on półkę z aktami jednej kobiety. Cała półka jej akt i setki długów. Pani ta rozkręca kolejny już biznes, świetnie sobie radzi, a z wielotysięcznych długów nie spłaciła nic, bo oficjalnie nie ma właśnie nic. Jej sprawą nikt się nie zajmie, bo nie ma sensu, ale ty studencie, emerycie drżyj, jeśli nie zapłaciłeś jakiegoś mandatu.

Pewnego razu kolega mój, zresztą świetny muzyk i aktor jednego z najlepszych kabaretów w Wielkopolsce, spieszył do akademika, gdyż miał biegunkę. Studiował wówczas w mieście, które jest głównym miejscem akcji wszystkich opowiadań. Sprawa śmieszna, jeśli jednak kogoś z dala od domu złapie nagła potrzeba, a nie ma w pobliżu toalety, to zaczyna być nie wesoło. Do akademika nie było daleko od miejsca poważnego przestępstwa, które był popełnił kolega mój i które jest przyczyną do całego ciągu niebywałych wydarzeń. Otóż nie mogąc utrzymać już na wodzy wzbierającego w nim ciśnienia, gdy napotkał na trasie biegu (iść nie mógł, bo nie doniósłby „ładunku” w organizmie lecz w majtkach) czerwone światło na pasach, przebiegł przez nie migiem. Od miejsca tego niecały kilometr do akademika pokonał niemalże sprintem i udało mu się kleksa zrobić na porcelanę, a nie w bawełnę. Gdy siedząc w toalecie, załatwiał z ulgą swoją potrzebę, został sterroryzowany przez policjantów. Krzyki, walenie do drzwi, aby otworzył kabinę, policjanci przy oknie toalety. Obława niczym z amerykańskich filmów. Okazało się, iż gdy przebiegał przez światła, zauważył go policjant i chciał wlepić mu mandat, ale mój kolega zaabsorbowany innymi myślami, nie usłyszał żadnych zwołań policjanta. Dlatego cały pościg i afera. Kolega i toaleta zostały przeszukane – w końcu mógł uciekać, bo był narkotykowym dilerem – zawartość toalety pasowała jednak do wersji mojego kolegi. Zaoferowano mu mandat w wysokości 200 zł, którego nie przyjął i sprawa zakończyła się w sądzie.

Sprawa również nie należała do prostych. Wymagała ona sporo czasu i zeznań, aby sędzia mógł ustalić ostateczną wersję. Wszystko jednak skończyło się dobrze i sędzia obniżył mandat do wysokości 50 zł. Uznał on bowiem, iż ucieczka przed policjantami nie była świadoma, natomiast zakaz przechodzenia na czerwonym świetle został ewidentnie złamany. Ponownie pieniądze podatników zostały godziwie wydane.

Ostatni przykład dotyczy rowerzystów. Rowerzyści w tym mieście sami nazywają siebie wrogiem publicznym numer 1. W tym, zdawałoby się przesadzonym opisie, drzemie jednak odrobina prawdy. Zasada jest jedna. Jeśli po zmroku poruszasz się rowerem, możesz być pewien, że zostaniesz zatrzymany do kontroli dokumentów, a także na 50% będziesz poddany badaniu alkomatem. Jeżeli poruszasz sie rowerem w dzień, twoje szanse na kontrolę sobie zaledwie o kilka procent niższe. Można by powiedzieć, iż jak najbardziej jest to pozytywny sygnał, świadczący, że policja spełnia swoje obowiązki. Jednak większość rowerzystów czuje się osaczona. Wśród rowerzystów panuje przekonanie, że są łatwym celem. Jak mówi pewien ankietowany rowerzysta: „Policja woli zatrzymywać nas, niż kierowców. Najłatwiej złapać rowerzystę i dać mu mandat za byle co, za brak jakiegoś światełka, że gdzieś pasy przejechał”. Sytuacja mogłaby wydawać się lekko kuriozalna. Że to sytuacja tak dziwna, że wręcz niemożliwa. Rowerzyści narzekają i przesadzają. Jak wynika z ankiety przeprowadzonej wśród 92 mieszkańców miasta (badanie nie było reprezentatywne – reprezentatywna próba losowa dla mieszkańców tego miasta to 504 osoby), spośród których tylko 18 zadeklarowało, że używa roweru kilka razy w tygodniu, a tylko 6 osób używa go codziennie, aż 52 osoby twierdzą, iż policja w mieście wyjątkowo często zatrzymuje rowerzystów. Tak wysoki procent osób w tej próbie uważających, że rowerzyści faktycznie mają coś na rzeczy, może wskazywać na istnienie pewnego problemu.

Gdy jechałem w tym mieście na rowerze wielokrotnie zostałem zatrzymany. Z doświadczenia muszę przyznać, iż jest to denerwujące. Nie przeszkadza mi fakt, że zostałem zatrzymany, ale irytuje mnie niepotrzebnie stracony czas. Wolałbym, aby policjanci zajęli się czymś poważniejszym w tym czasie, niż tracili czas na spisywanie moich danych osobowych. Co by było, gdybym był pijany, a nie został zatrzymany, i doszłoby do jakiejś tragedii? Argument ten pozostanie nie od odparcia. Pozostaje tylko pewne echo przesadyzmu. Faktycznie rowerzysta to pewnego rodzaju zagrożenie, ale jednak pijany kierowca jest w stanie drugiej osobie wyrządzić więcej szkód, niż pijany rowerzysta. Ten w najgorszym wypadku, raczej zaszkodzi sobie, niż drugiej osobie. Poza tym mieszkańcy wyrażają jednak opinię, iż woleliby aby policjanci zabrali się za prawdziwych przestępców, a nie rowerzystów. Pewnego razu gdy po kontroli na trzeźwość, badanie wykazało 0,00, policjant z wielką pretensją w głosie powiedział do mnie: „A Pan tak specjalnie zygzakiem jechał, żeby nas sprowokować?” Wydaje mi się, iż sztukę jazdy na rowerze opanowałem perfekcyjnie już wiele lat temu. Z tego co mi wiadomo, żaden przepis nie reguluje stylu jazdy, może jednak muszę coś poprawić?

To zaledwie kilka przykładów zachowań policjantów z jednego, nie dużego miasta. Jak sprawa ma się w całej Polsce? Okazuje się, iż sugerując się wynikami badań policyjnych, wszyscy jesteśmy zadowoleni z pracy policji. Wskaźnik zadowolenia z pracy policji na przestrzeni ostatnich 10 lat wynosił między 60% a 70%. Trudno mi jednak przekonać się do tych wyników. Jeśli oddają one rzeczywistość, należy się cieszyć. Jeżeli jednak widzi się takie sytuacje, jak opisane powyżej trudno jest mieć zaufanie do policjantów. Trudno jest znaleźć usprawiedliwienie do tak niesłusznych zachowań, a nawet ewidentnych kłamstw wśród stróżów prawa. Kto tu jest winny? Czy to system oceny pracy policjantów? Czy może mentalność? Duży wpływ może mieć ogólna sytuacja w całym systemie policji – charakter pracy, a warunki i płaca? Niewątpliwie służba, co raz jeszcze podkreślę, służba społeczeństwu, a nie tylko praca w policji, jest zajęciem bardzo ryzykownym i odpowiedzialnym. Jest także sprawą wyboru, nie przymusu. Szkoda, że nie wszystkim wstępującym w szeregi policji, przyświecają szczytne zasady, które są misją tej instytucji. Nie uważam, aby twarde egzekwowanie prawa, które tak w rzeczywistości używane jest przez policjantów, zdawać się może, zależnie od nastroju i sytuacji, było najlepszym sposobem na poprawę bezpieczeństwa społeczeństwa. To raczej umiejętne ocenienie sytuacji, zagrożenia jakie niesie ona dla porządku publicznego, powinno być najważniejsze. Czy razem z kolegą, kulturalnie rozmawiając stanowiliśmy problem społeczny lub jego pies, który biegał po pustej ulicy? Wydaje mi się, że w wyniku rozmowy z nami, nie trudno było wywnioskować, że nie stanowimy żadnego zagrożenia. W końcu nic złego też nie robiliśmy. A mandat i tak udało się wlepić.  Przewracający się, pijany, brudny, nie zbyt pachnący facet na środku rynku oraz grupa patrzących się na niego, równie pijanych kolegów jego, w sobotnie popołudnie jest o wiele bardziej społecznie godnym potępienia zjawiskiem, niż grupa studentów chowająca się z paroma piwami po parkach. Skoro prawo jest równe wobec wszystkich, niech i równo będzie egzekwowane. Bezpieczne społeczeństwo to społeczeństwo, które jest na siebie otwarte, pomaga sobie, informuje nawzajem o zagrożeniach. Policjanci jako stróże prawa, powinni współgrać z ludźmi, stanowić jedną drużynę w walce z przestępczością.Gdy jednak policjant w obliczu sądu wykręca się brakiem pamięci, aby utrzymać niesłusznie wystawiony mandat, ręce opadają. W takich sytuacjach gramy w przeciwnych drużynach.