JustPaste.it

Co robić, żeby nic nie robić?

Różnica między osłem i właścicielem polega na tym, że osioł ma zbyt małe IQ, by zdawać sobie sprawę, że można być debilem.

Różnica między osłem i właścicielem polega na tym, że osioł ma zbyt małe IQ, by zdawać sobie sprawę, że można być debilem.

 

Wydaje wam się, że nikt jeszcze na to pytanie tak naprawdę, na serio nie odpowiedział? Że ludzie tylko marzą o tym, by taką odpowiedź znaleźć?

Jeżeli tak myślicie, to znaczy, że machnęliście się nie o sto złotych, ale o taką kwotę, której nikt sobie wyobrazić nawet nie może. Bo na to pytanie cała już masa ludzi odpowiedziała sobie pozytywnie i ten pozytyw, oczywisty dla siebie, dawno wprowadziła w życie, czyli zaczęła uprawiać. A druga masa ludzi, wprawdzie zdecydowanie większa, gapi się na to niby osioł na właściciela, czyli stara się wcale go nie widzieć.

Przy okazji zapytam: jaka jest różnica między osłem i właścicielem? Zależy to wprawdzie od punktu widzenia, ale generalnie chodzi mi o to, że właściciel osła zawsze jest od niego głupszy. Osioł, choćby nie wiem jak długo bity, nigdy nie będzie udawał, że sprawia mu to przyjemność. Osioł ma zbyt małe IQ, by zdawać sobie sprawę, że można być debilem.

Dobra, wracamy do kwestii podstawowej, znaczy do tego, co robić, żeby nic nie robić. Odpowiedź jest prościutka – robić procenty!

Procenty są największym wynalazkiem cywilizacji. Zdecydowanie. Drugim pod względem ważności stał się drut kolczasty. Też mnóstwo problemów załatwił. O drucie sporo w innym miejscu napisałem.

Co do tych procentów, rzecz jest wiadoma i jasna: starczy dopisywać.  Starannie, bez pośpiechu. Niczego więcej nie trzeba robić. Nie trzeba nawet liczyć, tym komputery się zajmują. Od tego są. Te komputery, znaczy się.

Teraz odrobina historii, bardzo malutka zresztą.

Kiedyś ludzi pożyczających na procent zwano nieładnie lichwiarzami. Tak nawet bywało, że jeśli ci lichwiarze pożyczali na zbyt wysoki procent, ścigano ich i karano bardzo srogo, bo niesrogo wówczas nikt karać nie potrafił. Biorąc ogólnie jednak, wiodło im się raczej nieźle. Tych lichwiarzy nie było znów aż tak wielu.

A jak jest dziś? Dziś cały świat stał się jedną ogromną siedzibą lichwiarzy. Tak ogromną, że prawie już brak dla nich miejsca, oni więc bardzo się ścieśniają. Odkąd zaś pieniądze stały się wirtualne, ten brak miejsca jest jedyną ich dolegliwością, bo nie brakuje im ani pieniędzy, ani osłów. Chciałem napisać: kredytobiorców.

Bo lichwę nazywa się teraz kredytem, lichwiarza finansistą.

No, taka zwykła wymiana słówek, a jakaż zrobiła się różnica! Nazwać finansistę „lichwiarzem” – i na karę można zarobić jak nic. Tyle, że od czasu Fenicjan sprawa jest dokładnie taka sama. Nie zmieniła się ani tycio.

Ale osioł na właściciela stara się nie patrzeć.

Kiedy pożyczasz od lichwiarza, czy też, niech będzie, finansisty, płacisz ten procent jak za zboże. 20, 30, 50, często więcej. Oprócz procentów oni różne niespodzianki wymyślają. Pisane malutkimi literkami. Te procenty też często nie nazywają się procentami. Ale płacić musisz.

A kiedy to ty pożyczasz finansiście, zakładając u niego konto na swoje osobiste pieniądze, on płaci procenty trochę jakby ciut niższe. 1,5 procenta, 2, 3, góra 7. Jak już płaci 7, to takie robi halo, jakbyś go ze skóry obdzierał. Te twoje procenty on liczy tak niechętnie, jak gdyby co rusz psuł mu się komputer. Choć te pieniądze tak samo przeważnie są wirtualne, przecież nie ze złota. Więc niby skąd taka różnica w procentach? To zagadka co najmniej na miarę epoki.

Bo co do swoich, on nigdy się nie pomyli. Ten finansista policzy ci swoje procenty nawet od twoich własnych pieniędzy. Na przykład da ci kartę kredytową i od razu podzieli sprawę: pieniądze twoje, procenty jego.

Nasi przodkowie zawsze nas uczyli oszczędzać i myśmy ten nałóg wyssali po prostu z mlekiem. No i – oszczędzamy za te góra 7 procent po to, by finansista mógł sąsiadowi i nam samym udzielić kredytu na procent 50. Nie pytajcie już, czym się różni osioł od kredytobiorcy.

Jakoś nie pamiętamy, że przodkowie oszczędności lokowali w złocie, albo też w dolarach, póki dolary wymienne były na złoto. Teraz to nawet w telewizji nic nie ma o głupim oszczędzaniu, cały czas tylko o kupowanie chodzi. Prosta rzecz: oszczędzanie – to 7 procent płacone przez finansistę, kupowanie – to 50 procent płacone przez nas. O takich różnych podatkach, akcyzach itepe to nawet wspominać nie warto. Podobnie o drobnym druku.

I żeby to było jasne: finansista nie cierpi oszczędnych. Po cholerę mu nasze oszczędności. Jemu są potrzebni kredytobiorcy. Ma być ich jak najwięcej.

Bo dla nich on zawsze ma pieniądze. Skąd? To przecież proste: z mennicy, bo tak się starożytnie nazywa drukarnia szmalu. Nie mylcie tego, finansista pieniędzy nie bierze z banku, wyjąwszy te drobne kwoty oszczędności. Bank to tylko pośrednik między finansistą i osłem, który to osioł, rzecz jasna, wierzy w ten bank jak w żłób pełen siana.

Tak przy okazji, czy wiecie, w jaki sposób powstaje kryzys? On powstaje wcale nie dlatego, że nagle wszystkie osły chcą wycofać swoje oszczędności, choć finansiści właśnie na to całą winę zwalają. Kryzys powstaje wtedy, kiedy ma powstać. A powstać ma wtedy, gdy finansiści zażądają od osłów szybkiej spłaty kredytu. Osły, rzecz oczywista, żadnych oszczędności nie mają. Oni już przywykli, że jak potrzebują pieniędzy, to zaciągają kredyt… i tak da capo al fine. Fine – to kryzys właśnie.

Acha, muszę jeszcze dodać, że osioł nie przestaje być osłem, gdy się o tym dowie. Sama prawda to troszkę za mało, by kogoś wyzwolić. Szczególnie z osielstwa.