JustPaste.it

Nobel dla Grasia

Każdy obywatel płacący podatki jest rozdarty pomiędzy niechęcią do ich płacenia a uznaniem konieczności do ich uiszczania.

Każdy obywatel płacący podatki jest rozdarty pomiędzy niechęcią do ich płacenia a uznaniem konieczności do ich uiszczania.

 

d8c9b4e1eb2a223863d877f3d0b2657f.jpgW skrajnych przypadkach mamy całkowity brak chęci albo brak uznania... Suma takich zachowań składa się na mniej lub bardziej pełny Skarb Państwa. Jeśli sami kombinujemy albo słyszymy, że czyni to osoba przez nas lubiana, to wówczas uznajemy taką inicjatywę za przejaw zaradności. Jeśli nie przepadamy za taka osobą, to ocena nasza jest znacznie surowsza - uważamy gościa za przestępcę a przynajmniej za dużego cwaniaka i głośno to wyrażamy.

Dzisiejszy polski patriota powinien płacić podatki, choćby z bólem serca i choćby siląc się na miłe miny (na pokaz), zwłaszcza jeśli jest ważnym Polakiem. Im mniej ważny rodak a przy tym ubogi, to społeczeństwo najczęściej wspaniałomyślnie uważa, że nie ma co się drobiazgów czepiać, choć - jak praktyka pokazuje - fiskus właśnie wówczas wytacza ciężkie działa (a to przeciw inwalidzie, a to przeciw emerytce). Czasami jednak okazuje się, że ci głośno nawołujący do bezwzględnego stosowania prawa (wręcz do zerowej tolerancji), to hipokryci, bowiem sami cwaniaczą na potęgę, czepiając się innych o drobne kwoty.

W ostatnich dniach wybuchł skandal - okazało się, że obecny minister naszego rządu, wip z Platformy Obywatelskiej, od kilkunastu lat pomieszkuje sobie (i z rodziną) w cudzym domu, pełniąc zaszczytny tytuł (to jednak złośliwie) ciecia lub (przyjaźniej) opiekuna powierzonego domostwa.

Czy niepłacenie podatku za mieszkanie u obcej osoby w zamian za stróżowanie jest szwindlem? Zdania są podzielone, zaś linia podziału przebiega raczej nie pomiędzy racjami, ale zależy od sympatii lub od ich braku do danej osoby lub do partii.

Uczciwiej byłoby zapytać obywateli (w tym posłów) o dany problem bez ujawniania nazwisk i przynależności partyjnej. Mielibyśmy obiektywne odpowiedzi, natomiast interpretacje prawne zwykłych rodaków, jak również wybranych posłów zależą od zamieszanej osoby i jej partii i jest to problem wszystkich skandali, w których zamieszani są wipi.

Gdyby zaprząc do rozważań rachunek prawdopodobieństwa... Większość posłów z partii X popiera swego kolegę w  wybranej kwestii prawnej, zaś większość posłów z partii Y gromi takiego "biedaka" dowodząc, jeśli nie popełnienia przestępstwa, to przynajmniej wielce nieetycznej postawy, co ma prowadzić do jego ośmieszenia i dymisji a może nawet  do uwięzienia (w co raczej niewielu posłów wierzy w tzw. państwie prawa, w którym jednak uczeń przesiedział w areszcie 3 miesiące za nielegalne korzystanie z ulgi komunikacyjnej).

Ponieważ innym razem (bowiem skandale należą do pejzażu w polityce, jak bociany i wierzby w tradycyjnym krajobrazie starej Polski naszej) wip z partii X zostaje zastąpiony przez wipa z patii Y, przeto cyrk się powtarza ku uciesze dziennikarzy (afery i skandale to podstawowe pożywki dla tego dostojnego stanu). Ludek ma o czym rozprawiać - jedni popierają, inni ganią i... jakoś ta nasza RP toczy się przez meandry historii: ludziska od pierwszego do pierwszego, zaś Polska od wyborów do wyborów...

Parę dni temu pewien bezrobotny ujawnił, że sprzedał swój używany aparat fotograficzny za kwotę przekraczającą kilkusetzłotowy urzędowy limit i został z tego powodu ukarany wstrzymaniem pomocy socjalnej. Wcześniej pani (o rzadkim imieniu Zyta) popadła w niełaskę za to, iż zatrudniła w swoim poselskim biurze pewną pannę, która potem została jej synową. Ponieważ jej partia była (kiedyś; już nie jest) wielce etyczna, zatem spotkała ją przykładna kara - straciła funkcję i zdjęto ją z partyjnego stanu.

Przeciętny Litwin, Białorusin, czy Ukrain nie akceptowałby sytuacji, w której jego minister byłby cieciem w domu należącym do zamożnego Polaka. Podobnie myśleliby Finowie wobec Szweda. No są pewne stereotypy historyczne, których politycy uważający się za wrażliwych patriotów, jednak nie przekraczają. Dyskusja, czy zaistniała sytuacja jest (nie)legalna jest mało istotna - prawo ma przestrzegać każdy obywatel, zaś polityk ma kształtować etykę, nie zaś wykorzystywać ewentualne luki prawne i zawile przekonywać rodaków (ośmieszając się), że nie złamał prawa. Przecież można sobie wyobrazić, że żony naszych polityków wyjeżdżają na sekswakacje i dowodzą wraz z mężami, że nie łamią przepisów i - oczywiście - mają rację...

Są stosunki (pomiędzy pewnymi narodami) szczególnie czułe w podobnych sytuacjach, co wynika z uwarunkowań historycznych. Obok już wspomnianych relacji, kolejne: Japonia - Korea, Irak - Kurdystan, Chiny - Tybet, Rosja - Czeczenia. Niewyobrażalne jest, aby minister rządu państwa, które jest uzależnione od sąsiada albo jest uważane za uboższe, pełnił mniej lub bardziej zaszczytną funkcje ciecia (oraz/albo hydraulika, mechanika samochodowego, nauczyciela muzyki lub języków) a miliony rodaków wiedzą o tym i zachowują spokój. Przecież to jest skandal a nawet SKANDAL!

Stereotypy są zwykle negatywną spuścizną historii. Bodaj każdy naród ma takie czułe punkty. I politycy, zamiast zwalczać stereotypy, to oni je utwierdzają, wszak jeśli iluś Polaków uważało, że Niemcy są od nas lepsi, to właśnie minister naszego rządu przekonuje rodaków, że tak właśnie jest w istocie! Brzydkie (a prawdziwe, niestety) przekonanie jest w ten sposób utrwalane i jeśli ktoś chce pocieszyć sceptyków, że jest inaczej, to niech poda przykłady odwrotne - kiedy to niemiecki minister jest cieciem na dworku polskiego biznesmena w Berlinie, rządowy dostojnik Kraju Kwitnącej Wiśni dba o konie (mogą być mechaniczne) w stajni koreańskiego przedstawiciela handlowego w Tokio, zaś żona i dzieci włoskiego ministra koszą trawniki i strzygą żywopłoty etiopskiemu deweloperowi w Rzymie.

Mamy wolność i demokrację, ale to znaczy, że można robić co się podoba, jednakże nikomu nie szkodzić. Cieć a minister polskiego rządu szkodzi swoim rodakom, bowiem ośmiesza ich i można jedynie spekulować ileż to ostatnio żartów i uszczypliwych uwag o Polaczkach mają nasi zaodrzańscy przyjaciele. Można sobie wyobrazić knajpy pełne Niemców i ich pełne kufle oraz przyśpiewki na temat znanych już tam polskich dziewek i nowo poznawanych polskich ministerialnych służących. A cóż to jest sabotaż? Że robotnik sypnął piachem (za co groziła mu drakońska kara) w tryby nasmarowanego łożyska, zaś straty dotyczyły lokalnej fabryki i poza niewielką grupą nikt o tym nie wiedział? A jak minister jest cieciem u Niemca to nie jest to sabotaż? Przecież zakres problemu i straty moralne w społeczeństwie są znacznie większe z powodu miotły, niż z powodu piasku.

Niech polski ministerialny cieć pilnuje lokalu niemieckiemu biznesmenowi, ale - w ramach równowagi parytetów - niech w tym samym czasie niemiecki ministerialny cieć dogląda dobytku polskiemu fabrykantowi, który działa za Odrą, niejako w ramach opcji zerowej. W ten sposób istotnie będzie zanikać stereotyp wysysany z mlekiem matek mieszkających po obu stronach tej rzeki.

Zamiast wprowadzać damsko-męski parytet 50/50, może pokusić się o parytet 100/0 na rzecz uczciwych, spokojnych i porządnych przedstawicieli naszej Ojczyzny? Bo jak do tej pory pośród najważniejszych kilkuset Polaków, to wielu jest uczciwych inaczej - balansują na granicy prawa i ośmieszają nas i tu, i przed światem.

Tropem ministra, który sprawnie przetarł ścieżkę zawiłej procedury "świadczenia wzajemne", podążą teraz załogi zakładów pracy? Sypnijmy propozycjami... Niech pracownicy fabryki mebli podpiszą umowę o opiekę nad swym miejscem pracy (nadzór, utrzymanie w czystości, oszczędzanie energii oraz wymiana zużytych żarówek). Zamiast jednej pensji w ciągu roku, otrzymają zestawy meblowe w cenie zakładowej i oczywiście nie zapłacą podatku od tej pensji, wszak nie dostaną jej do ręki. Jeśli w kolejnym roku pracownik nie będzie chciał wziąć drugiego zestawu dla siebie, to z zaprzyjaźnionym zakładem dokona wymiany mebli na proszki do prania albo na cegły, bo mu stopa życiowa na tyle wzrośnie (w cudowny sposób), że zechce się budować. Po paroletnich doświadczeniach i przy udziale nowo powstałych firm doradczych (te to zawsze mają wzięcie, kiedy sprawy podatkowe są zawiłe) utworzy się niemal doskonały układ, w którym Polacy będą na konto otrzymywać od pracodawcy połowę wynagrodzenia (po opodatkowaniu) a pozostałą połowę będą otrzymywać w postaci dóbr doczesnych, dzięki wymianie opartej na świadczeniach wzajemnych (bez podatków) a system będzie znany i propagowany w świecie jako system Grasia, który będzie rozpatrywany przez Skandynawów jako kolejny Polak do nagrody Nobla, wszak od pani Szymborskiej mamy posuchę.

Może p. Graś wziął sprawy we własne ręce i realizuje swój życiowy plan wg hasła - "bogać się, a może ojczyzna przy tobie też sobie jakoś poradzi"?

Jeśli premier Tusk nie widzi szkodliwego dla Polski działania swego ministra, to pewnie nie zaoponuje, kiedy miliony Polaków zawrą mniej lub bardziej finezyjne wieloletnie umowy o świadczeniach wzajemnych. Jeśli jednak dostrzeże wadę tego mechanizmu, to powinien wyraźnie oświadczyć, że działanie pana Grasia jest szkodliwe dla Skarbu Państwa i powinien zmobilizować posłów do ostatecznego zlikwidowania luki prawnej w tej materii.

Osobną - i jakże wstydliwą - sprawą jest bycie ministrem polskiego rządu i jednocześnie konserwatorem na niemieckich (choćby i w Polsce) powierzchniach płaskich. Niby żadna praca nie hańbi (co przecież też nie jest prawdą), ale ujawnione świadczenia wzajemne z pewnością są żenujące i to nie dla Niemiec.

A przy okazji - czy Republika Federalna Niemiec nie jest również poszkodowana, wszak ma uszczuplone wpływy...