JustPaste.it

Przygotowania do Wigilli

Wyczekiwany z niecierpliwoscia czas

Wyczekiwany z niecierpliwoscia czas

 

Idą Świeta, a to oznacza że... Najpierw trzeba, kurwa, kupić prezenty.
 Oznacza to, że będę latał po sklepach, przepychał się przez spoconych
 ludzi z obłędem w oczach, żeby wydać mnóstwo kasy na jakieś pierdoły. Co
 gorsza, wszystko już kiedyś komuś kupiłem.
 Wujek Edek dostał w zeszłym roku flaszkę, a przecież nie kupię mu w tym
 roku książki, bo ten facet nigdy nie przeczytał nic ponad tekst na
 etykiecie półlitrówki.82fb62bc537f08671ef6280a98a75e26.jpg
 Ciocia Jadzia rok temu ukontentowała się kremem nawilżającym, co go
 kupiłem z przeceny, bo za tydzień kończył się termin ważności. W tym roku
 jedynym kosmetykiem dla tej lampucery byłby krem przeciwzmarszczkowy, ale
 po  pierwsze, takich zmarszczek żaden krem nie  wygładzi, a po drugie, przecież nie wydam na kosmetyki całej kasy na  Boże Narodzenie.

 I tak ze wszystkimi. Dziecko mordę drze o jakiś nowy program
 komputerowy, choć i tak wiadomo, że przestanie się nim zajmować po 48
 godzinach, bo każda gra jest dla niego za trudna, Półmózg jeden. Żona
 będzie miała jak zwykle pretensje, że Kowalska z jej biura dostanie coś
 ładniejszego. W rezultacie kupię byle co - jak co roku.
 Potem śledzik w pracy z ludźmi, których mordy są mi nienawistne, i
 patrzenie na męki szefa, który życzy nam "dużo pieniędzy", choć wszyscy
 wiedzą, że dopiero wtedy byłby szczęśliwy, gdybym pracował za miskę zupy
 z  brukwi przykuty łańcuchem do komputera. Krwiopijca jeden. Potem wszyscy
 się  nawalą jak szpaki, a pan Henio obślini biust pani Bożeny z księgowości,
 zamkną się oboje w archiwum, bo oni zawsze walą się jak króliki, kiedy są
 naprani. Następnego dnia kac, w dodatku żona będzic robić wymówki.

 Jeszcze tylko trzeba jebnąć w baniak karpia, bo małżonka - uważacie -
 wrażliwa jest i na męki zwierzątka nie może patrzeć, choć mnie męczy od
 15  lat bez zmrużenia oka, garbata owca. Przynieść i przystroić choinkę.
 Z dzieckiem, "żeby miało ciepłe wspomnienia z dzieciństwa", a ono w
 dupie ma choinkę, mnie, Boże Narodzenie i wszystko. Jak taki glon
 emocjonalny może mieć jakiekolwiek wspomnienia?

 No i kolacyjka wigilijna. Rodzinna, mać ich w tę i z powrotem. Jedna  wielka męka. Co za kutas wymyślił ten łzawy termin "rodzinna wieczerza"?
 Przyjdą wszyscy ci, od których na co dzień trzymam się z daleka z dobrym
 skutkiem.
 Usiądziemy za stołem... A nie, pardon, najpierw prezenty! Trzeba będzie
 się kłamliwie ucieszyć, choć z góry wiem, że ten krawat kupiony na
 bazarze  od Wietnamczyków dopełniłby liczną kolekcję podobnych gówien, gdybym
 oczywiście zawalił szafę takim badziewiem, a nie zaraz następnego dnia
 wyrzucił wszystko do śmietnika. Dostanę też najtańszy koniak i jakieś
 kosmetyki. Jakie - będę wiedział ostatniego dnia przed Wigilią, kiedy w
 pobliskim supermarkecie zaczną wyprzedawać to, czego nie udało się
 upchnąć ludziom. Po prezentach się zacznie.

 Te same kretyńskie dowcipy wuja Bronka, zwłaszcza, kurna, ten o gąsce
 Balbince. Wszyscy będą dokarmiać mojego psa po to, żeby narzygał w nocy
 na  pościel.  Ciotka załzawi się po dwóch godzinach żucia żarcia z
 wytrwałością tapira i zacznie płakać, "jak to dobrze, że trzymamy się
 razem". Gówno prawda akurat, co wykażą następne dwie godziny, kiedy to
 nawaliwszy się już, zacznie wyzywać swojego ślubnego od złamanych
 chujów. To oczywiście prawda, ale dlaczego popierać to rzucaniem w niego
salaterką po śledziach? Mniejsza o jego mordę, ale ciotka nigdy nie
 trafia.  Plama na wersalce cuchnie przez dwa tygodnie po Wigilii.

 Jedyna nadzieja, że akurat w tym roku 6-letnia latorośl kuzynostwa z
 Lublina nie nawali w gacie w połowie kolacji i nie zakomunikuje o tym
 radośnie jeszcze przed deserem. Bo to, że coś wywali sobie na łeb ze
 stołu, to pewne jak w banku. Jeszcze tylko muszę przeżyć debilne gadki o
 polityce, przy których wszyscy oczywiście skoczą sobie do gardeł i na
 siebie  się poobrażają. Na koniec ciotula Jadzia puści maleńkiego pawika na
 ścianę  koło swojego fotela i można będzie odtrąbić koniec męczarni.

 A nie, byłbym zapomniał. Kolejną rozrywką będzie wyprawa na pasterkę, bo
 to religijna rodzina. No to pójdę, choć nikt nigdy nie wyjaśnił, po
 nagłą cholerę tłuc się po nocy, żeby stać na mrozie w bezruchu przez
 godzinę czy więcej. Ciekawe, czy moja małżonka znowu wywinie orła na ryj
 na schodkach kościółka - jak to robi od kilku lat z uporem godnym
 lepszej sprawy? W kościele, jeśli tam się dopcham, będzie cuchnąć jak w
 gorzelni, bo wierni tylko dlatego stoją na własnych nogach, bo za duży
 tłok,  żeby upaść. Czasem tylko ktoś beknie albo puści głośno bąka, ale i tak
 nikt  na to nie zwróci uwagi, bo wszyscy drzemią na stojąco. Wracając trzeba
 tylko  będzie uważać na chłopców z osiedla, bo w Wigilię katolicka młodzież
 szczególnie lubi wpierdolić bliźniemu. Rok temu zglanowali wujka Edka,
 ale  on chyba tego nie zauważył, bo był zalany w  płaskorzeźbę.

 Wreszcie wychodzą z chałupy, wory jedne. Moment zamykania drzwi za
 ostatnim z tych troglodytów jest najszczęśliwszą chwilą w moim
 świątecznym życiu. Kilka dni odpoczynku. Ale mijają jak z bata strzelił,
bo wielkimi krokami zbliża się kolejny kretyński wynalazek - Sylwester.

 Ludzie! Kto to wymyślił Już od listopada ślubna wydala z siebie
 idiotyczne pomysły, żeby pójść na "jakiś bal". Jakbyśmy srali
 pieniędzmi... Albo żeby gdzieś wyjechać, gdzie gorąco. A niech se włączy
 farelkę pod fikusem, będzie miała tropiki w chałupie. I tak przecież
 skończy  się na balandze u Witka.  Jasne, trzeba ładnie się ubrać, bo wszystkim się wydaje, że to jakiś  uroczysty dzień. Czyli żona najpierw puści w trąbę pół budżetu domowego  na  jakąś kieckę, w której wygląda jak zwykle, czyli jak w worku po nawozach  sztucznych. Ale cena taka, że za to można by żywić jeden powiat w Somalii  przez kwartał.

 Ja się wbijam w garnitur, bo europejska cywilizacja wymyśliła, że
 mężczyzna wygląda dobrze, gdy wdzieje na siebie marynarę, co pije pod
 pachami. Pod szyją zawiążę sobie kolorowy postronek.
 I tak mam przewagę, bo prysnę na dziób jakąś wodę kolońską i jazda, a
 małżonka kładzie sobie tapety tyle, że palec w to wchodzi do pierwszego
 stawu, a daje rezultat mumii Tutenchamona zaraz przed konserwacją. I
 zajmuje  ze trzy godziny. Łazienka, oczywiście, zajęta i wszyscy pozostali
 domownicy  mogą szczać do zlewu, jak mają potrzebę, albo niech zdychają na uremię.

 U Witka ten sam zestaw ludzki, ale czasem trafia się coś nowego, na czym
 można by oko zawiesić. Jak zwykle nic z tego nie wyjdzie, bo chociaż
 Wituś  ma dużą chałupę, to ryzyko za duże. Zresztą każda kobitka jeszcze przed
 północą doprowadza się do stanu, w którym wygląda jak kupa. W tym dniu
 trzeba być radosnym jak młody pies, szczerzyć zęby w uśmiechu i ruszać w
 tany, nawet jeśli ni pyty nie mam o tym pojęcia. Zresztą nikt nie ma, za
 to  wszyscy miotają się w konwulsjach i po krótkim czasie
 cuchną, jak gdyby nie myli się z tydzień. Baby w szczególności. Z
 facetami  jest prostsza sprawa, bo już jedenastej są pijani w sztok i bełkoczą albo
 chcą ruchać wszystko, na co trafią w drodze do baru. O północy trzeba
 obcałować wszystkie te oślinione i śmierdzące wódą mordy, obłudnie życząc
 wszystkiego najlepszego, choć jedyne, o czym wtedy myślę, to żeby ich
 szlag  trafił czym prędzej.

 Potem sylwestrowa noc, banalna do bólu - rozmazane makijaże kobitek
 (najlepszy tusz nie wytrzyma, gdy właścicielka walnie mordą w sałatkę),
 śpiący pokotem faceci, jacyś zarzygani klienci w kiblu. Norma. Ja,
 oczywiście, nawalę się już przed północą, żeby uniknąć konieczności
 odwożenia mojej nawalonej ślubnej do domu. I tak zakończę ten najgorszy
 okres w roku...

 I ja zgadzam sie z powyzszymi slowami w calej rozciaglosci....ide
 walnac karpiowi w baniak.

 

Autor: geniusz