JustPaste.it

Tam jest prawdziwa wojna panowie..

Wojna w Afganistanie pociąga za sobą kolejne ofiary, a politycy znów kłócą się czy generał ma prawo tak mówić czy nie? Czy wysłać sprzęt, czy jeszcze lepiej żołnierzy...

Wojna w Afganistanie pociąga za sobą kolejne ofiary, a politycy znów kłócą się czy generał ma prawo tak mówić czy nie? Czy wysłać sprzęt, czy jeszcze lepiej żołnierzy...

 

3e99707413e4262005a8f7b5a2ff0a6a.jpg              Kilka lat temu zdecydowaliśmy się uczestniczyć w misjach wojskowych poza granicami naszego kraju. Spowodowały względy polityki zagranicznej, czyli krótko mówiąc nasze sojusznicze zobowiązania i perspektywa podniesienia rangi naszego państwa na arenie międzynarodowej. Można oczywiście toczyć zażarte spory odnośnie realizacji celów jakie przed sobą postawiliśmy, ale nie możemy zapominać o wielu zakulisowych spotkaniach i układach. O ile misja stabilizacyjna w Iraku była dość spokojna, to już Afganistan okazał się czymś bardziej groźnym. W Iraku pełniliśmy rolę pilnujących spokoju i rozwoju demokracji. Zagrożeniem były ataki terrorystyczne na szlakach łączących większe miasta, miny pułapki i rzadko zasadzki. Szybko pojawiły się niestety problemy ze sprzętem. Praktycznie nie opancerzone samochody przewożące żołnierzy nie były w stanie zabezpieczyć ich przed wybuchami min, czy też ostrzałem z ciężkiej broni. Prośby kierowane do Ministerstwa Obrony Narodowej skutkowały tym, że żołnierze na własną rękę spawali dodatkowe płyty stalowe do pancerzy posiadanych pojazdów. Misja dobiegła ostatecznie do końca i wszystkie polskie jednostki zostały wycofane z Iraku.

            Zupełnie inną rzeczywistość zastali polscy żołnierze w Afganistanie. Tutaj również czekają na nich miny pułapki, tyle tylko, że w pakiecie nie ma ostrzału z broni maszynowej i ucieczki napastników. Przemierzając bezludne tereny Afganistanu w każdej chwili mogą spodziewać się ataku Talibów, świetnie uzbrojonych i co chyba najważniejsze, fanatycznie nastawionych do walki. Dla nich to kolejny obcy najeźdźca, który chce zawładnąć ich krajem. Oni nie wycofują się jednak po małym ostrzale, z determinacją walczą o zwycięstwo w każdej potyczce.

            Kilka dni temu dowiedzieliśmy się z mediów z najdrobniejszymi szczegółami jak wygląda zasadzka przygotowywana na nasze wojska. To nie jest kilku czy kilkunastu Irakijczyków, to 100 do 150  Afgańczyków uzbrojonych w broń maszynową i granatniki. Nie można zarzucać braku męstwa naszym żołnierzom, ale trzeba pamiętać, że wojna partyzancka to nie jest otwarte pole bitwy. Tutaj element zaskoczenia robi bardzo wiele, żołnierze nagle znajdują się pod obstrzałem, kule świszczą dookoła a przeciwnik jest dobrze ukryty i zamaskowany. Dochodzą do tego snajperzy znajdujący się na odpowiednio przygotowanych stanowiskach. Jeden z nich właśnie pozbawił życia naszego oficera. Zgadzam się, że ci ludzie sami wybrali drogę żołnierską, że wiedzieli co może ich czekać, więc dlaczego niby się nad nimi tak pochylać. Odpowiedź jest bardzo prosta, bo oni tam ocierają się każdego dnia o śmierć, która może ich dosięgnąć w dowolnej chwili i z dowolnego miejsca. Oczywiste jest więc, że należy dołożyć wszelkich starań, by to ryzyko zminimalizować

            Jak wspomniałem wcześniej Talibowie są wyposażeni w broń maszynową i granatniki kupowane przede wszystkim za opium, którego Afganistan jest gigantycznym producentem. A przecież współczesne, nowoczesne wojsko, takie jak nasze, posiada lotnictwo, śmigłowce czy bezzałogowe samoloty rozpoznawcze. A tutaj? Na miejscu wspomnianej zasadzki posiadane przez nas śmigłowce pojawiły się według najbardziej optymistycznych źródeł po 2 godzinach. Dodatkowo okazało się, że miał być to tylko pokaz siły, ponieważ przyleciały praktycznie nieuzbrojone. Oczywiście przydały się żeby zabrać rannych i wspomóc wycofywanie się naszych żołnierzy.

             Ale jeśli spojrzymy na to inaczej zobaczymy, że nie musiało być aż tylu rannych. Posiadane przez nas śmigłowce MI-24 produkcji rosyjskiej, przez wielu krytykowane i wyśmiewane zrobiłyby masakrę wśród atakujących, będących nawet w ukryciu. To latające czołgi posiadające straszliwą siłę ognia, każdy zabiera ponad 100 niedużych rakiet. Dlaczego o tym wspominam? Bo naprawdę nie będą walczyły z wyposażonymi w doskonałe śmigłowce jednostkami wroga. Tu nie muszą być użyte super nowoczesne śmigłowce typu Apache, tu wystarczy duża siła ognia. Dwa śmigłowce tego typu z  posiadanych przez nasze wojsko załatwiłyby sprawę w przeciągu kilku minut.

            Ale tu pojawia się problem. Te śmigłowce owszem posiadamy, ale w Polsce i to w ilości, powiedzmy delikatnie, niewystarczającej. Przez długi czas dowódcy naszego kontyngentu prosili, błagali, stukali do wielu drzwi o odpowiednio bezpieczne wozy bojowe. Po kilku sytuacjach, które odbiły się szerokim echem w mediach, które kosztowały życie naszych rodaków, politycy zdecydowali się na wysłanie do Afganistanu Rosomaków. Poprawiło to bezpieczeństwo naszych żołnierzy i powstrzymało chętnych do powrotu z misji. Ostatnia zasadzka pokazała jeszcze raz dobitnie, że nadal odpowiedniego sprzętu jest za mało. Błyskawicznie MON poinformował, że wkrótce zostaną wysłane kolejne Rosomaki. Tym razem jednak nie udało się politykom zamknąć ust wojskowych, tych z pola walki. Generał Skrzypczak, zdecydował się na ostateczne działanie. Powiedział wprost prawdę: „nie ma w Afganistanie odpowiedniego i w odpowiedniej ilości sprzętu wojskowego”.

            Odzew był natychmiastowy. Został oskarżony o sprzeciwianie się swojemu przełożonemu, czyli Ministrowi Obrony. Wypowiedź została skrytykowana przez innych generałów i przede wszystkim polityków. Trudno posądzić generała Skrzypczaka o jakiekolwiek działanie inne niż dobro jego żołnierzy na polu walki. To on musi spojrzeć w oczy członków rodziny poległego oficera, nie politycy, nie generałowie grzejący stołki w swoich jednostkach. Warto wspomnieć, że mamy ponad osiemdziesięciu generałów w polskiej armii! Do dobrego tonu należy awansowanie do tego stopnia kilkunastu oficerów przy każdej możliwej okazji. To oni jednak doradzają ministrowi Klichowi, to oni wraz z politykami decydują o zakupach sprzętu wojskowego. Kiedy do kamery wypowiadają się byli dowódcy jednostki specjalnej GROM popierający żądania zakupu dodatkowego sprzętu, politycy ich wręcz wyśmiewają. A to właśnie Ci nieliczni, którzy stanęli oko w oko z prawdziwym wrogiem, nie wiedząc czy wrócą do swoich rodzin. 

            Bolesne jest to, że słyszy się „pocieszające” słowa odnośnie liczby naszych ofiar w Afganistanie. Czy naprawdę to, że Amerykanie stracili tam już kilkuset żołnierzy, że Anglicy stracili w poprzednim roku 290 żołnierzy a w tym już 200, a my tylko 10, jest powodem do zadowolenia? Talibowie rosną w siłę, atakują coraz większymi oddziałami, zbliżają się wybory w Afganistanie a politycy chcą wysłać jeszcze 200 żołnierzy. W ile jeszcze par oczu rodzin poległych muszą spojrzeć dowódcy kontyngentu, żeby politycy zrozumieli, że coś na temat działań wojennych mogą powiedzieć tylko Ci co tam byli, znaleźli się pod obstrzałem,  unikając kul wynosili rannych czy po prostu walczyli w wrogiem.  Oczywiście to wszystko wydaje się takie jasne i oczywiste, dlaczego więc politycy tego nie rozumieją? Na to pytanie chyba nikt nie zna odpowiedzi..

           Na koniec chciałbym zaproponować pewne rozwiązanie. Nie wiem czy dobrym czy złym rozwiązaniem jest cywilny nadzór nad wojskiem, ale myślę, że Minister Klich powinien jeden lub dwa razy polecieć do Afganistanu i nie siedzieć w bazie a wziąć udział w wypadzie sprawdzającym pewien kawałek teatru działań wojennych. Niech nie wysiada z Rosomaka, niech pojedzie ich kilka więcej dla ochrony, ale niech pan Minister znajdzie się w środku działań wojskowych. Potem podobnie zróbmy z najważniejszymi politykami tak mądrze i rzeczowo wypowiadającymi się przed kamerami oraz z generałami, decydującymi o wszystkim co związane z naszymi misjami wojskowymi. Myślę, że cena jaką zostanie obciążony przeciętny podatnik w Polsce będzie niewspółmiernie niska w stosunku do życia naszych żołnierzy. Może wtedy panowie zrozumiecie, tam jest prawdziwa wojna…