JustPaste.it

George Watson, Czy Hitler był marksistą?

‎Refleksje o pokrewieństwach

‎Refleksje o pokrewieństwach

 

  • One fire drives out one fire; one nail, one nail.
    Shakespeare, Coriolanus
  • Radykalny faszyzm Hitlera da się pojąć jedynie w jego powiązaniu z bolszewizmem i marksizmem.
    Prof. Emst Nolte, Frankfurter AlIgemeine Zeitung (21 VII 1984)

787c100045272e5b5c542c417b2de637.jpgW maju 1913 roku dwudziestoczteroletni Austriak wysiadł z wiedeńskiego pociągu w Monachium i z wyraźnym zadowoleniem odetchnął monachijskim powietrzem; "Niemieckie miasto" - pisał dziesięć lat później w "Mein Kampf'. Przybył do Niemiec, by malować. Lecz cały swój czas wolny od malowania i snu młody Adolf Hitler spędzał na pochłanianiu książek wypożyczanych z monachijskich bibliotek - a wśród nich również pism innego rewolucyjnego myśliciela - Karola Marksa. Ów czas studiów trwał przeszło rok, aż do wybuchu wojny w sierpniu roku 1914, kiedy Hitler zaciągnął się do niemieckiej armii. W swojej autobiografii nazwał marksizm "doktryną destrukcji", co być może nie brzmi całkiem krytycznie w ustach człowieka, który przez całe swe życie uważał się za apostoła niszczenia.

Jego monachijscy gospodarze, Herr Popp z żoną, opowiadali później, jak to "czarujący Austriak" (bo tak go określali) odmawiał grzecznie wspólnego spożywania posiłków w jadalni na dole, z uporem wspinając się do swego pokoju ze stosem książek pod pachą, w drugiej zaś ręce dzierżąc chleb z kiełbasą. W końcu począł wieść życie pustelnika, mówiła Frau Popp, z nosem w opasłych księgach, i "nikt nie potrafił powiedzieć, o czym on tak myśli". A gdy go kiedyś zapytała, po co zawraca sobie tym wszystkim głowę, odpowiedział: "Droga Frau Popp, czy to kto wie, co też mu się może w życiu przydać?" 1/

Chcę udowodnić, że marksizm okazał się Hitlerowi przydatny w życiu, a nawet niezbędny, i że współcześni historycy nazizmu, tak samo jak Frau Popp, najwyraźniej nie zdołali wyjaśnić, o czym on tak myślał. A nie zdołali dlatego, że tak samo jak jego gospodyni, która spoglądała na stosy książek niesione przezeń pod pachą, nie dostrzegali tego, co mieli przed nosem: nie dostrzegli marksizmu Hitlera.

"Rasowe odpadki"

Przypuszczalny dług Hitlera wobec Związku Sowieckiego w kwestii technicznego modelu eksterminacji rasowej był już omawiany. Kilka lat temu sugerowałem (w "Rehearsal for the Holocaust?", Commentary z lipca 1981), że eksterminacje dokonywane przez nazistów w latach 1941-1945 mogły być bezpośrednio inspirowane przez stalinowską Rosję, która do tego czasu zgromadziła już dobre dwadzieścia lat doświadczeń w tej dziedzinie. Choć wiadomo, jak trudno zebrać materiały o sowieckich poczynaniach, komunistyczna eksterminacja bez wątpienia była pierwsza; prawdopodobnym się też wydaje, że naziści wzorowali się na niej po 1941 roku. Cóż, w końcu byli już wtedy od dwóch lat rosyjskimi sojusznikami.

Artykuł ten spotkał się z mieszanym, a niekiedy wręcz burzliwym przyjęciem. Dowodzi to przynajmniej tego, że socjalistyczne dzieła nie bardzo są dzisiaj czytane, wyjąwszy kilka obiegowych cytatów. Marks i Engels należą do tych autorów, o których ludzie sobie wyobrażają, że już ich znają. Bardzo niewielu współczesnych socjalistów i zaskakująco niewielu spośród ich oponentów zadało sobie trud, by uważnie przestudiować XIX-wiecznych klasyków czy też dotrzeć w ciemniejsze zakamarki ich myślenia. Czasem można mieć z tego niezłą zabawę. Na przykład w latach 1970-tych dobrze ubawili się włoscy katolicy, wprawiając w zakłopotanie swych komunistycznych oponentów, gdy na swoich plakatach przed referendum w sprawie rozwodów powoływali się na Marksa, Trzeba było samemu ujrzeć zaskoczenie włoskich komunistów; zupełnie nie przyszło im do głowy, że ich ideologiczny prorok mógł być tak zawziętym konserwatystą w sprawach rodzinnych, plasując się nieco na prawo od papieża. Nawet zdeklarowani antysocjaliści skłonni są przyjmować, że przynajmniej w swych intencjach socjalizm jest doktryną humanitarną i emancypacyjną, mimo praktycznej wadliwości. W najgorszym razie uważa się, że cechuje go szlachetna utopijność. Słowo to otoczone jest aureolą, a aureole oślepiają. Artykuł niniejszy, który mówi o wkładzie socjalizmu do dzieła eksterminacji rasowej i o tym, co Hitler zawdzięcza socjalistycznej doktrynie, ma za zadanie zedrzeć tę aureolę.

Nie pamięta się już o tym, że Marks, Engels i niektórzy z ich socjalistycznych następców popierali ludobójstwo i deklarowali to, ponieważ byli socjalistami. Oto krótki test socjalistycznego oczytania. Zapytajcie swego przyjaciela-marksistę, czy akceptuje pogląd Marksa i Engelsa, że postęp społeczny wymaga eksterminacji rasowej. Co do mnie, to nigdy nie spotkałem się z inną reakcją, niż niedowierzające spojrzenie lub pełne oburzenia żądanie dowodów. Począwszy od lat trzydziestych przywykliśmy mniemać, że faszyści wierzą w wojnę rasową, zaś marksiści w walką klas; byliśmy w błędzie. Marks i Engels publicznie deklarowali, że całe narody, na równi z całymi klasami, muszą zostać wytępione. Jest to, jak utrzymywali, istotną częścią każdej rozwiniętej doktryny socjalizmu naukowego.2/

Na przełomie stycznia i lutego 1849 r. Fryderyk Engels opublikował w prowadzonym przez Marksa piśmie, Neue Rheinische Zeitung, artykuł poświęcony kryzysowi węgierskiemu, a wzywający do eksterminacji całych narodów w Europie. "Der magyarische Kampf” nie raz włączany był do zebranych dzieł Marksa i Engelsa, nawet we wschodnioeuropejskich wydaniach, i jego autentyczność nie ulega wątpliwości. Dla młodego człowieka korzystającego w latach 1913-1914 z monachijskich bibliotek tekst ten był najłatwiej dostępny zapewne w zbiorze Franza Mehringa "Aur dem literarischen Nachlass von Marx, Engels und Lassaile", którego strona tytułowa podaje jako miejsce i datę wydania "Stuttgart 1902". Książka ta wyszła powtórnie w roku 1913, kiedy Hitler osiadł w Niemczech. Monachijska Staatsbibliothek, która wypożyczała książki przed I wojną światową, odnotowuje uzyskanie pierwszego wydania w październiku 1901.

Niekiedy sądzi się, że pochodzący z 1849 roku program etnicznej eksterminacji Marksa-Engelsa zniknął z pola widzenia socjalistycznej debaty, został zapomniany. Może i zapominają o nim, prawdopodobnie z zażenowania, dzisiejsi politolodzy; lecz pamiętano o nim we wczesnych dekadach bieżącego stulecia. Stalin czynił doń przychylne aluzje w "Podstawach leninizmu" (1924) w kilka miesięcy po śmierci Lenina, gdy sięgał po władzę. Książka ta była powszechnie czytana w Związku Sowieckim i szybko ukazała się w Wiedniu po niemiecku, pod tytułem "Lenin und Leninismur" (1924), podczas uwięzienia Hitlera w Landsbergu. Stalin otwarcie opowiada się za ludobójstwem, a oparcia po temu dostarcza mu ów artykuł z roku 1849. Państwo sowieckie, dowodzi Stalin, ma za zadanie zniszczyć narody stojące na drodze rewolucji.

W latach czterdziestych ubiegłego stulecia Marks popierał ruchy narodowe Polaków i Węgrów, a przeciwstawiał się ruchom narodowym Czechów i Słowian południowych. Dlaczego? Ponieważ Czesi i południowi Słowianie były to wówczas " narody reakcyjne ", "przyczółki rosyjskie" w Europie, przyczółki absolutyzmu, podczas gdy Polacy i Węgrzy byli "narodami rewolucyjnymi", walczącymi z absolutyzmem.3/

Tak więc z sowieckiego punktu widzenia artykuł Engelsa z roku 1849 należy do kanonu ortodoksyjnego marksizmu. Znacznie wcześniej i wyraźniej moglibyśmy pojąć narodowościową politykę Stalina, gdyby więcej uwagi poświęcono temu, co zupełnie jawnie deklarował on u zarania swych dyktatorskich rządów.

Socjalistyczny program ludobójstwa z roku 1849 miał wyraźne akcenty niemieckie. Niektóre narody, wierzył Engels, są nosicielami postępu; inne - przede wszystkim słowiańskie - nie. Ponieważ są one kontrrewolucyjne, muszą "przepaść w rewolucyjnej masakrze", która, jak byli o tym w latach 1840-tych wraz z Marksem przekonani, miała nastąpić niebawem. Mówili o tym bez osłonek. Socjalistyczna rewolucja pozostawi niektóre ludy tak daleko w tyle za awangardą postępu, że nigdy nie będą w stanie jej dogonić. Skoro nie rozwinęły one nawet kapitalizmu w kapitalistycznej erze, socjalizm wyprzedzi je na tyle, że będą bezpowrotnie stracone. Stanowią one Volkerabfall, rasowe odpadki, wywodził Engels, i przeznaczeniem ich jest zniknąć z powierzchni ziemi wraz z nastaniem nowego socjalistycznego porządku. Ludobójstwo jest w takim rozumieniu postępowe: "...i to także jest postęp".

Marskowsko-Englesowska lista skazanych przez postęp historyczny była osobliwa i niewiele miała wspólnego z Żydami. W gruncie rzeczy słynny esej Marksa "Kwestia żydowska" tak łatwo daje się tłumaczyć jako program eksterminacji (choć nie jako program represji), że przyczynił się może do zlekceważenia innych dowodów tendencji ludobójczych w dziełach klasyków marksizmu. Ludami, które mają być zniesione z powierzchni ziemi, są szkoccy górale, przesiąknięci (jak to widzi każdy czytelnik „Waverley" Scotta) feudalizmem i jakobinizmem; Bretończycy, którzy okazali się rojalistami w czasie Rewolucji Francuskiej; Baskowie, którzy udzielali poparcia reakcjonistom w walce o tron hiszpański; wreszcie Jugosłowianie (jak ich dzisiaj nazywamy), którzy pomagali reakcyjnemu reżimowi carskiemu wniknąć głębiej do Europy. Język Engelsa w roku 1849 był bezkompromisowy: „Jeśli rasowe odpadki nie zostaną kompletnie eksterminowane bądź nie utracą swej odrębności narodowej, to tak samo jak teraz, również w przyszłości pozostaną najbardziej fanatycznym nośnikiem kontrrewolucji, a to dlatego, że całe ich istnienie jest niczym więcej, niż protestem przeciwko wielkiej historycznej rewolucji”.

Jest w tym coś z retoryki Mein Kampf. Hitler, jeśli w ogóle czytał ten artykuł, najbardziej mógłby sobie upodobać końcowy fragment: „Następna wojna światowa spowoduje, że nie tylko reakcyjne klasy i dynastie, lecz również reakcyjne narody znikną z powierzchni ziemi. I to także jest postęp”.

Po roku 1859, kiedy ukazało się ,,O pochodzeniu gatunków" Karola Darwina, koncepcja przetrwania najlepiej przystosowanej rasy zaczęła być kojarzona z jego imieniem - zupełnie niesprawiedliwie, gdyż Darwin, który nigdy nie był socjalistą, nigdzie nie udzielił poparcia tej politycznej interpretacji. Ale dla Marksa książka Darwina stanowiła "naukowe ugruntowanie historycznej walki klasowej", jak to przedstawił LassaIle'owi; ów entuzjazm dla historycznej wersji odbywającej się w naturze "walki na kły i pazury" miał zachować aż do śmierci w 1883 roku. Spisane w ostatnich latach przed śmiercią, późne jego poglądy na kwestie narodowe zostały dopiero niedawno opublikowane jako Zeszyty etnologiczne (1972) - jest to nieporządna książka, która potwierdza trwałą wiarę Marksa w czysto etniczne rozwiązania. Engelsowi dane było przeżyć Marksa o lat dwanaście, i kontynuował długą tradycję socjalistycznego rasizmu, pisząc prace o pokrewieństwie i uzupełniając późniejsze wydania "Kapitału".

Socjaliści współcześni bagatelizują zazwyczaj rewelacje tego rodzaju, bądź to pomrukując, że nic im o takich sprawach nie było wiadomo, bądź, że o ile im wiadomo to większość spośród myślicieli wiktoriańskiej epoki wyznawała rasistowskie poglądy takiego czy innego rodzaju, i wreszcie, że ludobójstwo w żadnym wypadku nie ma nic wspólnego ze wspaniałymi tradycjami socjalizmu w rozwiniętym świecie zachodnim XX wieku.

Wymówkę ignorancji można by jeszcze przyjąć. Bardzo trudno o socjalistę, który dogłębnie poznał pisma zebrane Marksa i Engelsa, skoro w gorącym życiu politycznym są sprawy daleko bardziej godne uwagi. Na dłuższą metę klasycy marksizmu stają się zresztą nudni. Lecz dla intelektualistów nie jest to żadnym wytłumaczeniem: powinni oni najpierw przeczytać daną książkę, a dopiero później wygłaszać o niej sądy, i nie powinno się im tak łatwo wybaczać napadów dogmatycznej indolencji. Nieroztropnym jest deklarować sympatię wobec autora, którego się nie czytało. A wyobrażać sobie, że można poznać poglądy Marksa i Engelsa wchłaniając to, co nawarzyli ich komentatorzy, jest równie łatwo, co pochopnie i ryzykownie.

Jeśli chodzi o sugestię, że XIX-wieczna opinia polityczna była powszechnie rasistowska, to jest to tylko wygodna fikcja. Owszem, był Disraeli ze swoją semicko-mistyczną postawą; również Carlyle, choć w daleko mniej sympatyczny sposób. Ale wystarczy przypomnieć Johna Stuarta Milla, który w liberalnym stylu odpowiedział Carlyle'owi w kwestii murzyńskiej; nikt w kołach intelektualnych ery wiktoriańskiej nie musiał utrzymywać, że niektóre rasy są genetycznie niższe od innych. Przynajmniej w Wielkiej Brytanii, gdzie Marks mieszkał po 1849 roku, żadna z dwóch wielkich partii, o ile mi wiadomo, nie prezentowała poglądów, które moglibyśmy dziś nazwać rasistowskimi, a co dopiero mówić o propagowaniu ludobójstwa. Doktryna ludobójstwa nie była więc tylko jedną z cech wiktoriańskiego socjalizmu: była ona jego cechą wyróżniającą. Dopomogła ona w wyznaczeniu granicy - i to ostrej - pomiędzy nim a jego liberalnymi i konserwatywnymi adwersarzami.

Równie niepoważnie jest zakładać, że socjalizm w angielskim stylu nic nie ma wspólnego z ludobójstwem. H. G. Wells był Fabianem, lecz nigdy marksistą, choć ostatecznie poparł Rewolucję Październikową, z postępowych powodów. Ale w 1902, w "Anticipations", domagał się wytrzebienia, jak to ujął, "mrowia czarnych i brązowych, brudno-białych i żółtych ludów, które nie dorastają do kryteriów sprawności...". Jest to zastosowanie engelsowskiej doktryny rasowych porządków na skalę globalną - imperialna doktryna dla imperialnego wieku. Imperium Brytyjskie nigdy nie szło drogami socjalizmu, lecz Wells pokazuje, jaki los może czekać owych czarnych, brązowych i brudno-białych: „Świat to nie jest dobroczynna instytucja i przekonany jestem, że będą musieli odejść. Cały bieg i znaczenie świata, jak ja go pojmuję, przemawia za tym, że będą musieli odejść”.

Opowiadał się także za bezbolesnym uśmiercaniem nieuleczalnie chorych, a właśnie od tego rozpoczął się hitlerowski program eksterminacji w 1939 roku. Wspaniałą przyszłością Wellsa miał być schludny, biały, porządny światek zarządzany przez socjalistycznych technokratów.

W kilka lat później Havelock Ellis w „The Task of Socjal Hygiene" nalegał, by uznać eugenikę za moralny obowiązek spoczywający na przyszłym socjalistycznym rządzie, w celu fabrykowania "doskonałych jednostek"; w socjalizmie, argumentował Ellis, ilość - bezmyślny fetysz kapitalizmu - zostanie zastąpiony przez jakość. A w latach trzydziestych Sidney i Beatrice Webb już całkiem otwarcie wychwalali w książce "Soviet Communism" (1935) obozy koncentracyjne stalinowskiej Rosji.

Nic więc dziwnego, że niektórzy socjaliści świadomie zawiesili swą wrogość wobec hitleryzmu na czas nazistowsko-komunistycznego przymierza w latach 1939-1941. Na przykład Bertolt Brecht: "Matka Courage", marksistowska sztuka traktująca o bezsensie wojny, wystawiona została w neutralnej Szwajcarii w kwietniu 1941, już po upadku Francji.

Zurychski komentator z dużą dozą spostrzegawczości określił ją jako zeitnah - aktualną, skoncentrowaną na momencie dziejowym - czyli jako próbę przekonania Wielkiej Brytanii oraz jej sprzymierzeńców, by pogodzili się z klęską i złożyli broń. W tym samym czasie Francuska Partia Komunistyczna aktywnie kolaborowała z rządem w Vichy i z hitlerowskimi okupantami Francji, zakładając, że to raczej zachodni imperializm, nie nazizm, jest prawdziwym międzynarodowym wrogiem klasy robotniczej. Wkrótce po rozpoczęciu drugiej wojny światowej J. B. S. Haldane pisał te pamiętne słowa w „The New Statesman” z 30 września 1939: „Już wolałbym być Żydem w Berlinie niż Kaffrem w Johannesburgu albo Murzynem we Francuskiej Afryce Równikowej. Czechów traktuje się jak rasę niższą, ale czy Hindusi i Wietnamczycy cieszą się pełną równością?”

W tym samym roku 1939, jak na komendę, Hitler, sprzymierzywszy się dopiero co z komunizmem, zabrał się za zalecane przez dziewiętnastowiecznych socjalistów działania: masowe morderstwa całych narodów.

Wybrane pokrewieństwa

W jakim sensie można powiedzieć, że Hitler był socjalistą? Jaka mogła być jego wiedza o socjalistycznej tradycji lat czterdziestych ubiegłego stulecia, opowiadającej się za eksterminacją całych kategorii rodzaju ludzkiego?

Pewnym jest, że Hitler wczytywał się głęboko w literaturę marksistowską podczas swego pobytu w Monachium w latach 1913-1914; wiadomo też, że oddawał się czytaniu podczas przymusowej bezczynności w więzieniu landsberskim w latach 1923-1924, po swym nieudanym puczu. Gdy Lenin umierał w Rosji, Hitler na nowo podjął studia nad literaturą marksistowską, choć już w nieco innej sytuacji, jako że rewolucyjne państwo marksistowskie pojawiło się właśnie na powierzchni ziemi. Słowo stało się ciałem: październik 1917 roku był triumfem ideologii, jakiego nie było od 1789 roku. W celi landsberskiego więzienia, jak wyznaje w „Mein Kampf”, Hitler czytał Nietzschego i Marksa. "Landsberg był moim uniwersytetem", mógłby zażartować wobec swych przyjaciół, ,,I to na koszt państwa" - a mógłby jeszcze dorzucić, że nie musiał znosić pretensjonalnych profesorów. Śmierć Lenina w 1924 roku napełniła więźnia frenetycznym poczuciem, że historia wkrótce się powtórzy, bez najmniejszych wątpliwości, i to tu właśnie, w jego przybranym domu, w Niemczech: jego własny ruch zewrze teraz szeregi, by zastąpić słowiański komunizm, który, jak wszystko, co słowiańskie, wydawał się Hitlerowi słaby, nieudolny i wsteczny.

Hitler nigdy publicznie nie nazywał siebie marksistą. Lecz omal tego nie zrobił prywatnie, już po przejęciu władzy w styczniu 1933 roku. Wczesna jego biografia, napisana przez Konrada Heidena (wydana 1936-1937), mówi o jego podziwie dla "wspaniałych" pamiętników Trockiego: dziwna reakcja, kogoś, kto przeszedł do historii jako zapamiętały wróg wszystkiego co komunistyczne. Ale prawdą jest, że oficjalny komunizm był nie do przyjęcia dla Hitlera nie z tego powodu, że był zbyt radykalny, lecz dlatego, że był zbyt ograniczony. "Nauczyłem się bardzo wiele od marksizmu", stwierdził wobec Hermanna Rauschninga niedługo po przejęciu władzy, czego nie waham się przyznać [...] Różnica [...] polega na tym, że ja rzeczywiście wprowadziłem w życie to wszystko, o czym ci kramarze i gryzipiórki nieśmiało napomykali. Cały narodowy socjalizm na tym się opiera.

Cytat ten pochodzi z książki "Hitler Speaks" (1939), autorstwa Hermanna Rauschninga, bismarckowskiego konserwatysty, który uciekł w 1936 roku z Niemiec, ponieważ, będąc wciąż nazistą, doszedł do przekonania, że ruch hitlerowski jest w utajony sposób jeszcze bardziej radykalny od bolszewizmu. Książka ta prezentuje przerażający obraz narodowego socjalizmu jako nieteoretycznego marksizmu, w którym działanie zastępuje subtelności abstrakcyjnej spekulacji. Świat należy do tych, którzy coś robią.

Stalin - jak to zauważył Hitler w towarzyskiej rozmowie, przy stole w lipcu 1942 r., w szczytowym momencie wojny z Rosją - to ein geniler Kerl, ni mniej, ni więcej, tylko geniusz w swym rodzaju, ponieważ rozumie, że liczą się naprawdę czyny, a nie teorie. Gryzipiórki piszą pamflety; naziści zaś - przeciwnie - postępują śmiało podług reguł przemocy, ustalonych w ogólny sposób przez wielkich rewolucjonistów. On sam nie boi się działania. Nie ma sensu, mówił Rauschningowi w 1934 roku, tracić czasu na intelektualne finezje. Nazizm jest "rewolucyjnie kreatywną wolą, która nie musi wspierać się żadną ideologią"; co więcej, nie ma on też żadnego wyróżnionego czy ustalonego celu, jako że historia jest przedmiotem "wiecznych przemian". Oto dlaczego z marksistów, wedle Hitlera, robią się lepsi naziści. Rozumieją oni przynajmniej, że polityka z samej swojej natury opiera się na przemocy, i trzeba im tylko pokazać, że gwałt nie kończy się na jednej rewolucji, jak to sobie naiwnie wyobrażają bolszewicy, lecz musi posuwać się dalej i dalej: „W mej młodości, a nawet w pierwszych latach mojego monachijskiego okresu po wojnie, nigdy nie stroniłem od towarzystwa marksistów”.

Wygląda więc na to, że dług wobec rewolucyjnego socjalizmu został zaciągnięty nie tylko przez lekturę, lecz w równym stopniu podczas dyskusji - wniosek całkiem uzasadniony w przypadku człowieka z natury leniwego, spragnionego tłumów, towarzystwa oraz spotkań twarzą w twarz. Problem w tym, dodawał Hitler, że wszyscy marksiści, jakich znał, byli ludźmi tak małego formatu. Lecz mimo to mógł z nimi współpracować. Rzeczywiście, już wówczas rozważał, powiada Rauschning, sojusz z Rosją, ową "kartę atutową", którą kiedyś wprawi świat w zdumienie. Niemcy i Rosja są dla siebie nawzajem stworzone. "Niemcy nigdy się nie zbolszewizują", z zadowoleniem przepowiadał Rauschningowi wiosną 1934 roku, "ale bolszewizm stanie się odmianą narodowego socjalizmu". Mimo wszystko więcej jest między nimi podobieństw niż różnic: "Więcej wiąże nas z bolszewizmem, niż dzieli", i Fuehrer przeszedł do tego, jak to polecił swej Partii bezzwłoczne przyjmowanie byłych komunistów. Stanowili oni właściwy materiał: „mieszczański socjaldemokrata czy przywódca związkowy nigdy nie stanie się narodowym socjalistą, ale komunista - niezawodnie”.

Wszystko to jest zadziwiająco szczere i wysoce kontrowersyjne: rewelacje Rauschninga na temat prywatnych poglądów Hitlera uznano za niewiarygodne i będące w złym guście, gdy ukazały się po raz pierwszy pod koniec roku 1939, i to zarówno na lewicy, jak na prawicy. Jeśli książki mają zdobywać przyjaciół, to trudno byłoby znaleźć gorszy moment dla ukazania się "Hitler Speaks". Lewica i tak miała pełne ręce roboty, aby wytłumaczyć pakt Hitler-Stalin, a tu ktoś występuje z odkryciem, że Hitler jest, w pewnym sensie, jednym z nich: że działał w zgodzie z marksistami, podziwiał komunistów i widział w bolszewizmie ruch postępowy. Konserwatystom zaś wystarczająco dokuczał tak radykalnie zmieniony obraz ideologicznej mapy Europy. W swojej książce, „Make and Break with the Nazis", Rauschning zauważa, iż "Hitler Speaks" spotkała się z ogólną niechęcią, "ponieważ burzyła powszechne przekonanie, że nazizm jest tylko ruchem nacjonalistycznym, i pokazywała, że jego prawdziwe korzenie tkwią w marksizmie". I to jest z pewnością słuszne. „Times Literary Supplement” z 16 grudnia 1939 r. stwierdza chłodno w recenzji "Hitler Speaks", że "od nazizmu, tak jak go przedstawia ta książka, tylko jeden krok do bolszewizmu". Nic też dziwnego, że socjalistom również trudno było ją zaakceptować: "jest to w najlepszym razie historyczna fikcja", pisał z dezaprobatą Richard Crossman w „The New Statesman” z 16 grudnia 1939 r. Lecz jeśli fikcja była niezwykła, to jeszcze bardziej zadziwiające były same fakty. Wojenna propaganda nazistowska podczas trwania paktu niemiecko-sowieckiego używała otwarcie socjalistycznej frazeologii, wzywając masy w Wielkiej Brytanii, by żądały od swych przywódców wprowadzenia „socjalizmu w działaniu". Nawet antysemityzm Hitlera miał wyraźnie antyburżuazyjny charakter, jak sądzi Rauschning w "Make and Break": "Podłoża tych pomysłów trzeba szukać w socjalizmie, u Marksa i Sorela".

W tym samym czasie Henri Rollin w książce "L 'Apocalypse de notre temps" (Paryż 1939) w podobny sposób odsłaniał "rosyjskie korzenie" narodowego socjalizmu: większość egzemplarzy tej książki zniszczono jednak podczas okupacji Francji w 1940 roku. Prawda nie miała wówczas odpowiedniego podłoża, na którym mogłaby się rozwinąć, a do roku 1945 zniknęła z pola widzenia. Rauschning, który po wojnie osiadł jako farmer w Oregonie, zmarł niedawno, w 1982 roku, w wieku dziewięćdziesięciu kilku lat. Jest on postacią raczej zapomnianą we współczesnej niemieckiej historii. Nie uważa się go jednak za mistyfikatora, a badania przeprowadzone ostatnio w Niemczech wykazały, że jego relacje z rozmów z Hitlerem z lat 1932-1934 są najprawdopodobniej całkowicie wiarygodne.4/ Bismarckista, który utracił swą wiarę w nazizm, mógł przecież mówić całą prawdę o swoim szefie i o jego umysłowości. Jeśli tak właśnie było, to przyczyniłoby się to do wyjaśnienia niektórych spośród poważnych niejasności w przekonaniach ideologicznych Hitlera.

Zapomniane koligacje

Hitler nigdy nie był marksistą, w sensie w jakim był nim Mussolini; lecz mimo to mógł powiedzieć w zaufaniu w roku 1934, że wiele się od Marksa nauczył. Jego publicznie okazywana nienawiść do marksizmu mogła być od początku do końca szczera. Ale nawet jeśli tak było, to wątpię, żeby była to cała prawda. Jako młody działacz w Monachium, jak to pokazuje profesor Walter Laqueur w "Russia and Gemiany" (1965), Hitler nigdy nie zdawał się traktować komunizmu jako głównego wroga: atakując "komunizm" w tamtych głodnych, burzliwych latach po I wojnie światowej, kiedy wielu żywiło nadzieję, a jeszcze więcej obawiało się, że Niemcy mogą wejść na drogę wytyczoną przez Lenina, miał on, jak się zdaje, na myśli znajdujących się u władzy socjaldemokratów, którzy zaakceptowali Traktat Wersalski. Ten zabieg lingwistyczny pomyślany był jako sposób zmylenia zarówno współczesnych, jak i biografów. W zrozumieniu tego przydatny może być cytat, który Laqueur przytacza za książką „Bolshevism" (1924) autorstwa Dietricha Eckharta, ówczesnego przyjaciela i doradcy Hitlera, który domaga się "niemieckiego bolszewizmu", wrogiego dywidendom i majątkowym korzyściom, i zmierzającego do tego, by wymóc na niemieckich posiadaczach rozdzielenie ich bogactw. Socjalistyczne korzenie narodowego socjalizmu to coś więcej, niż tylko kwestia nazwy partii: wyrażają się one w publikacjach i w publicznej debacie. Oczywiście, po napisaniu "Mein Kampf” resentyment Hitlera do Sowietów stał się całkowicie widoczny; lecz czy zrezygnował on z postawy socjalistycznej w szerszym sensie - to już jest zupełnie inna sprawa.

Wygląda na to, że nigdy nie przestał być socjalistą w swym własnym mniemaniu. Jeszcze w styczniu 1943 r., jak pisze Albert Speer w "Spandau: the Secret Diaries" (1976), Hitler wyszydzał Franco jako małego, tłustego sierżanta; żądał także specjalnego traktowania hiszpańskich komunistów w okupowanej przez Niemców Francji. Komuniści, powiedział Speerowi, nie są ani demokratami, ani reakcjonistami: „Dla demokracji są oni straceni, a także dla owej reakcyjnej ekipy zgromadzonej wokół Franco - stanowią dla nas prawdziwą szansę. Wierzę ci, Speer, że to fascynujący ludzie”.

I dodał, że podczas hiszpańskiej wojny domowej cały idealizm przypadł w udziale czerwonym, zaś kościół katolicki zawsze ciemiężył lud Hiszpanii. "Pewnego dnia będziemy mogli zrobić z nich użytek", powiedział Speerowi, mając na myśli wysłanie czerwonych do Hiszpanii w celu ponownego wywołania wojny domowej, "ale z nami po przeciwnej stronie". I następnego dnia nakazał przyznanie hiszpańskim więźniom specjalnych przywilejów.

Ale, jak to już wcześniej trafnie zauważa w swoich pamiętnikach Speer, Hitler zawsze "nienawidził tego, co podziwiał". W ten sposób jego nienawiść do Żydów, Stalina i komunizmu owocowała "podziwem, do którego sam przed sobą nie chciał się przyznać". Jest to dwuznaczność, która przez dłuższy czas zaciemniała dostępny materiał dowodowy. W umyśle nazisty hałaśliwa nienawiść jest wyrazem urażonej dumy, a zawistna rywalizacja może być u źródeł najzawziętszych przemówień. Niechęć Hitlera do marksizmu nigdy nie była instynktowna czy naturalna. I wcześniej, i później w jego politycznej karierze, nawet u szczytu wojny z ZSRR, stanowiła ona wybuchową mieszaninę wstrętu i podziwu, podsycaną przez nienawiść. Ponieważ podobne spiera się z podobnym, również faszyzm i komunizm były sobie wrogie na całe pokolenie po roku 1918 - współzawodnicząc, na podobieństwo dwóch pędzących wozów pancernych, o to samo miejsce w tym samym czasie.

Także Goebbels mógł sobie w latach dwudziestych pozwolić na otwarcie prosowiecką postawę. „Dobry nazista - pisał w swej wydanej w roku 1926 "Drugiej rewolucji" - spogląda ku Rosji, ponieważ Rosja jest krajem, który z największym prawdopodobieństwem podejmie wspólnie z nami drogę do socjalizmu; bo Rosja jest sojusznikiem danym nam przez naturę przeciw szatańskim zakusom i zepsuciu Zachodu”, a zniesławianie młodego państwa sowieckiego określił jako dzieło "chóru burżuazyjnych kłamców i ignorantów" - dodając, że żaden car nigdy tak dobrze nie rozumiał ludu rosyjskiego, jak Lenin, który dał chłopom ziemię i wolność.

Nie ma nawet potrzeby wspominać, że trudno uważać Hitlera za spójnego myśliciela; ci zaś, którzy męczą się nad jego przekonaniami i dziełami, szybko załamują ręce z rozpaczy na widok błazeńskiej mieszaniny źle przetrawionych i oderwanych idei. Już sam chaos w jego pismach zabezpieczył je, jak podejrzewam, przed poważną analizą - być może to ostatni z jego tricków, w pewnym sensie najbardziej udany. Hitler po prostu nie troszczył się o pisanie czy jakąkolwiek pracę redakcyjną; niewykluczone, że nigdy nie napisałby "Mein Kampf”, gdyby nie dłużył mu się czas w więziennej celi. Szeroko oczytany na swój sposób, miał nie wytrenowany umysł i nie chciał by żadna książka, czy żaden nauczyciel umysł ten ukształtowały. Gardząc wszystkim oprócz działania, nie zawracał sobie głowy pisaniem, więc najnowsze rewelacje prasowe o jego rzekomych pamiętnikach nie zasługują na wiarę. Opublikowane pisma oraz przekazane rozmowy są rzecz jasna, chaotyczne; i nawet gdyby sama ich treść nie wzbudzała odrazy, pozostałyby tandetną argumentacją utrzymaną w złym stylu. Lecz jestem przekonany, że można sobie przedstawić, jak Hitler pojmował tę jedną polityczną doktrynę, jeśli nie liczyć bismarckowskiego nacjonalizmu, o której wiadomo, że się nią zajmował - doktrynę Marksa.

Tak jak i Bismarck, Marks był Niemcem. Jak Bismarck, w znacznej mierze nadawał charakter politycznej atmosferze Niemiec w latach przed i po I wojnie światowej, w której wyrósł Hitler. Sam Hitler uznał ten dług. Zadaniem naszym jest teraz - a niełatwe to zadanie - pogodzić publicznie obelżywe traktowanie przezeń marksizmu z prywatnie wyrażanym poczuciem poważnego intelektualnego zadłużenia; a to daje się zrobić.

W drugim rozdziale "Mein Kampf” Hitler atakował "żydowską doktrynę marksizmu" za odrzucanie tezy, że "narodowość i rasa mają zasadnicze znaczenie". Gdyby rozumowanie Hitlera na tym się zatrzymało, łatwo byłoby przyjąć, że podzielał on proste przekonanie większości dzisiejszych socjalistów o tym, że marksizm nie jest doktryną rasową. Ale Hitler poszedł dalej. W środku swojej książki, w rozdziale 11, zatytułowanym "Naród i rasa", atakuje Rosję bolszewicką z tego interesującego powodu, że bolszewiccy Żydzi, którzy (jak mniemał) rządzili raczkującym państwem sowieckim, rozpoczęli swój własny program eksterminacji rasowej, "wielką i ostateczną rewolucję". W Rosji Żyd odsłonił wreszcie swoją prawdziwą naturę: „W przeciągu paru lat usiłował eksterminować wszystkich tych, którzy reprezentowali inteligencję narodową. I w ten sposób, pozbawiając ludy ich naturalnych przywódców intelektualnych, szykuje im los niewolników pod trwałymi rządami despotyzmu”.

Stanowi to zupełnie dokładny opis tego, co naziści próbowali później, po roku 1939, robić w Polsce i gdzie indziej, systematycznie wywożąc i mordując przywódców życia intelektualnego, jak księży i profesorów. Na uwagę zasługuje jednak to, że pisząc "Mein Kampf” Hitler był przekonany, że Lenin właśnie tego dokonał już w Rosji: „Rosja dostarcza najstraszniejszego przykładu niewolnictwa tego rodzaju. W kraju tym Żyd wymordował lub zagłodził trzydzieści milionów ludzi w przypływie dzikiego fanatyzmu, niekiedy przy użyciu nieludzkich tortur”.

Ostrzega też, że dzień obrachunku nadchodzi: „Ostateczną konsekwencją nie jest po prostu to, że ludy te tracą swą wolność pod panowaniem Żydów, lecz że same te pasożyty znikną z powierzchni Ziemi. Śmierć wampira nastąpić musi prędzej czy później po śmierci ofiary”.

Trzydzieści milionów... Cóż za niesłychany zbieg okoliczności, że Hitler podał właśnie tę liczbę. Jeśli nawet nie zgadzała się ona z ówczesnymi rozmiarami komunistycznej ekstreminacji, to jednak okazała się całkiem trafną prognozą. Robert Conquest w książce "The Great Terror" (1968) ocenia łączną liczbę ofiar eksterminacji Lenina i Stalina, tj. pomiędzy Rewolucją Październikową 1917 roku a śmiercią Stalina w 1953, na 25 do 30 milionów. Tak więc okazało się, że Hitler trafił dosyć dokładnie, choć gorzką ironią jest to, że oceny swej dokonał zbyt wcześnie. Zaś szczególne znaczenie ma fakt, że mówił on o torturowaniu ofiar na śmierć - co stało się istotnym elementem hitlerowskiego programu eksterminacji, od założenia w 1933 roku w Dachau pierwszego obozu koncentracyjnego Rzeszy.

"Mein Kumpf” jest mieszaniną fascynacji i odrazy. Stosunek do marksizmu sprowadza się tam do otwartej deklaracji odwetu. Odwet jest ostatnio niedocenianym elementem nazistowskiej ideologii; nie bada się już jego przyczyn i źródeł, ani nie próbuje się ich zlokalizować. Nie wiemy, bądź nie chcemy się na to zgodzić, że nazizm był odpowiedzią na komunizm, albo że holokaust (jak to się teraz nazywa) mógł być zamierzony jako akt zemsty przeciw tym, których uważano za sprawców masowej eksterminacji całych narodów za dyktatury Lenina w latach 1917-1924. Temat ten odbijał się jeszcze echem w przemówieniach Hitlera w latach trzydziestych i trudno wątpić w to, że mordowanie Żydów w latach 1941-1945 było w rozumieniu nazistów wymierzaniem kary. To co Żydów spotkało, zgodnie z tym fanatycznym przekonaniem, oni sami wcześniej zgotowali innym. Nic też dziwnego w przekonaniu Speera, że Hitler nienawidził tego, co podziwiał, czy że najzawziętszą wrogość przejawiał wobec tych, którym zazdrościł i których pragnął prześcignąć.

Sympatie i antypatie

Wiele może być, jak sądzę, powodów, dla których dług Hitlera w stosunku do marksizmu jest do tego stopnia pomijany. Jednym z nich jest fakt, że składnik rasistowski w doktrynie marksowskiej został w naszych czasach powszechnie zignorowany, mimo że przed 1914 rokiem znajdował zrozumienie i aplauz wśród samych socjalistów. A skoro nie zauważa się marksistowskiego rasizmu, to tym samym już na samym początku neguje się jakąkolwiek możliwość, że Hitler zawdzięcza cokolwiek istotnego Marksowi.

Cóż, miliony słuchaczy - zarówno przeciwników, jak i zwolenników - Hitlera w latach trzydziestych zostały przekonane o szczerości jego anty-marksizmu. Choć może to zabrzmieć paradoksalnie, nie wątpię, że mieli dobre powody dla takiego przekonania. Lecz interpretacja motywów Hitlera przedstawiona przez Speera nasuwa poważne wątpliwości, czy wrogość Fiihrera zawsze dawała sprowadzić się do prostego dogmatycznego odrzucenia. Była to raczej zawiść zagorzałego nacjonalisty, który po klęsce I wojny światowej, przekonany o natychmiastowej potrzebie rewolucji, oglądał ją w zepsutej i niedoskonałej wersji, zwyciężającą gdzieś na wschodzie, a nawet grożącą przelaniem się do Niemiec. Hitler postrzegał sowiecki marksizm i jego niemieckich zwolenników jako ułomną wizję ludzkiej historii skażoną internacjonalizmem i wiodącą rolą - wedle Hitlera - kosmopolitycznych Żydów w niemieckiej i rosyjskiej partii komunistycznej. Lecz mimo to rewolucja była dogmatem, z którego nazizm wziął swój początek. Nazizm był totalitarną odpowiedzią na totalitaryzm, odpowiedzią pięknym za nadobne.

Interpretacja taka była już sugerowana przez ówczesnych zagranicznych obserwatorów. Niektórzy sądzili w latach trzydziestych, że Mussolini i Hitler stworzyli jakieś narodowe wersje komunizmu; zaś nazwa „Narodowo-Socjalistyczna”, nadana partii kierowanej przez Hitlera, nawet przez socjalistów nie zawsze traktowana była jako cynizm. „Socjalistycznym eksperymentem” nazwał Harold Nicholson w swym dzienniku Italię Mussoliniego. Faszyzm ogniem gasił ogień.

Także rywalizacja mogła być w swej nienawiści zupełnie szczera. Niewykluczone, że potrzeba nam nowego pojęcia czy wyrażenia, by wyjaśnić marksizm Hitlera i jego zagmatwane wpływy. Zazdrość - to zbyt proste, choć z pewnością Lenin i Hitler przypominają dwóch zazdrosnych kochanków rywalizujących o tą samą kobietę - nienawidzących się wzajemnie nie dlatego, żeby nie zgadzali się ze sobą, lecz dlatego właśnie, że zgadzają się w zupełności, co do tego, co jest najważniejsze. A dla obydwu najważniejszym było zastąpienie plutokracji - czyli kapitalizmu (który Marks często określał jako "żydowską zachłanność") - rządami nowej, dogmatycznie jednorodnej elity.

"Rola odgrywana przez burżuja skończyła się na dobre", powiedział kiedyś Hitler Rauschningowi („Hitler Speaks”), co okazało się mocno chybionym proroctwem. To była jedna wspólna podstawa. Drugą zaś stanowił pogląd, że wymóg czystości ideowej czyni eksterminację po prostu nieuniknioną. Skoro miliony nie chcą zaakceptować nowego porządku Lenina czy Hitlera, historia wymaga, by umarli. W ten sposób dogmatyczna ideowość równała się eksterminacji. Po raz pierwszy od czasów Inkwizycji, jak się zdaje, Lenin i Hitler wprowadzili w Europie ideę zabijania za samą przynależność do określonej kategorii, z finansistami, kułakami albo Żydami występującymi w roki heretyków.

Lecz idea masowego zabijania nie została w nowoczesnej Europie wynaleziona przez Hitlera, gdy ten niszczył po 1939 roku całe kategorie, jak nieuleczalnie chorych, Cyganów lub Żydów. Doktrynę tę, ubraną w idee "postępu" i "historycznej konieczności", znaleźć można w pismach Marksa i Engelsa, publikowanych jeszcze w latach czterdziestych ubiegłego stulecia. Już Lenin wprowadził ją w życie w obozach śmierci, które stworzył w północnej Rosji w 1918 roku, kiedy Hitler dopiero pretendował do przywództwa nacjonalistycznego ruchu niemieckiego, nie posiadającego jeszcze kształtu i formy. I jestem przekonany, że doktryna ta objawiła mu się już w roku 1913, gdy jako 24-letni wędrowiec, wciąż jeszcze daleki od sławy, osiadł w monachijskim pensjonacie, trawiąc godziny samotności na pochłanianiu pism socjalistycznych.

Przypisy:

  1. Heinz A. Heinz, "Germany's Hitler", Londyn 1934; wydanie polskie: "Język propagandy Trzeciej Rzeszy", Warszawa 1983 - analiza propagandy nazistowskiej, przeznaczona dla czytelników zagranicznych, a wydana dotychczas, o ile mi wiadomo, tylko po angielsku i po polsku.
    Najlepszym zestawieniem intelektualnych źródeł myśli Hitlera jest H. R. Trevor-Ropera "The Mind of Adolf Hilter" w książce "Hitler's Table Talk 1941-44" (Londyn 1953, wyd. poprawione 1973), gdzie tylko przelotnie wspomina się o marksizmie, lecz gdzie znajduje swe potwierdzenie prawdopodobna autentyczność sprawozdań Rauschninga w jego "Hitler Speaks" (Londyn 1939).
    Friedrich Heer w książce "Der Glaube des Adolf Hitlers" odrzuca sugestie, że Hitler posunął się do czytania pism markistowskich, nie mówiąc już o ich studiowaniu, a to na tej podstawie, że mylnie cytuje on słynne słowa Marksa o religii jako opium dla ludu. Lecz błędy takie łatwo dają się pogodzić z zachłannym acz niedbałym czytaniem, co nasuwa się podczas lektury "Mein Kampf”. Ostatnio zaś wydana książka Petera R. Blacka "Ernst Kaltenbrunner" (Princeton 1984), dobrze udokumentowana biografia innego austriackiego nazisty, w pierwszym rozdziale ("Austriackie korzenie ideologicznego zaangażowania") pokazuje, jak bardzo odległe od jakiejkolwiek katolickiej tradycji antysemityzmu były idee pangermanistów typu Schonerera w 1880-tych i 1890-tych, a tym samym czyni trudną do utrzymania tradycyjną interpretację poglądów Hitlera.
  2. Zob. też mój artykuł "Race and the Socialists: On the Progressive Principle of Revolutionary Extermination", zamieszczony w Encounterze z listopada 1976, a przedrukowany w mojej książce "Politics and Literaulre in Modem Britain" (Londyn 1977). Najnowszą analizą marksistowskiego antysemityzmu jest artykuł Paula Johnsona "Marksizm
  3. Stalin, "Dzieła" (Moskwa 1953), t. VI.
  4. Theodor Schieder, "Hermann Rauschnings Gesprache mit Hitler als Geschichtsquelle" (Opladen, 1972).

Zobacz też

 

Źródło: George Watson, tłum. Marcin Bagienny