JustPaste.it

Miłosny taniec śmierci

Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), zakochanie kwalifikuje się jako choroba. Czym jest zakochanie? W ten oto jesienny czas rozważmy "na trzeźwo" plusy i minusy zakochania.

Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), zakochanie kwalifikuje się jako choroba. Czym jest zakochanie? W ten oto jesienny czas rozważmy "na trzeźwo" plusy i minusy zakochania.

 

             "Według Gerharda Crombacha miłość to C8-H11-N czyli PEA (fenyloetyloamina). Związek ten, zwany popularnie narkotykiem miłości produkowany jest w hipotalamusie (część międzymózgowia).
Proces zakochania
zachodzi generalnie w 3 etapach…" *

            Czy to możliwe, żeby ten jakże piękny stan, który większość z nas, odczuwa na wiosnę, sprowadzał się tylko do jednego wzoru chemicznego?

Tak! Zakochanie, jako takie, sprowadza się tylko i wyłącznie do tej jednej, tajemniczo brzmiącej, substancji zwanej Narkotykiem Miłości. To PEA odpowiada za wszystkie znane nam "objawy" zakochania, między innymi: błysk w oku, kołatanie serca czy wzmorzone wydzielanie endorfin, prowadzących do znacznej poprawy naszego nastroju.Co to oznacza? Czy to obdziera z romantyzmu cały ten stan, który przez każdego człowieka jest pożądany, chociażby w  najskrytszych snach?

          Osobiście uważam, że nie. Gdyby biologia, chemia czy fizyka, miały odbierać blask wszystkiemu, co badają, to nie powstałby nigdy żaden wiersz na temat natury (ba, cały franciszkanizm by umarł śmiercią naturalną), miłości czy piękna. Humaniści patrzą humanistycznie, naukowcy - naukowo. Wiadome było, że prędzej, czy później, świat nauki zajmie się ludzkimi emocjami, w tym - zakochaniem. Ludzie się jednak oburzają - bo jak to? Zakochanie, to tylko chemia? I nic więcej? A emocje, uczucia...

        Trzeba wziąć pod uwagę, że tak naprawdę człowiek, jako taki, to jest jedna wielka reakcja chemiczna. Praca serca, trawienie, rozmnażanie, to nic innego niż złożone reakcje chemiczne, które humaniści ubierają w piękne słowa. To normalne. Dlatego nie ma co się obruszać.

          Wracając do tematu zakochania. Pomijając aspekt biologiczny, jest to coś, pewien stan emocjonalny, który nas przygotowuje do miłości. Zakochanie nie jest równoznaczne z miłością i nigdy nie będzie - przy zakochaniu emocje zawsze biorą górę nad rozumem. Miłość nie kieruje się emocjami czy odczuciami. Miłość to nie uczucie i nie powinna być od uczuć zależna! Bo, jak to nam kiedyś tłumaczyła nasza polonistka - czy w miłości dopuszczalne jest, aby zakończyć związek, bo druga osoba ma zły dzień? Jednego dnia będziecie tworzyli parę, bo jesteście pogodni, a na drugi dzień koniec, bo on/ona ma chandrę? To nie miłość. To co najwyżej zakochanie.

          Tak więc, miłość jest czymś trwałym. Powracając do aspektu biologicznego - jeśli uczucie nie wygasło po dwóch latach, kiedy poziom PEA uległ dramatycznemu zmniejszeniu, wtedy możemy mówić o prawdziwej miłości. Kochamy i jesteśmy kochani, mimo wszystko, pomimo wad i rzucanych kłód pod nogi przez los.

          Od razu mówię, że nie należę do osób przesadnie religijnych. Ale tylko w Biblii znalazłam najpiękniejszy tekst o miłości. List Świętego Pawła do Koryntian. "Hymn o miłości". Kto nie zna, niech sobie poszuka - żyjemy w dobie Internetu. I tam możemy odkryć sedno sprawy, jaką jest prawdziwa miłość. Nic dziwnego, że akurat ten fragment Nowego Testamentu jest czytany podczas ceremonii ślubnej.

          Ale! Chyba się zagalopowałam. Było o zakochaniu, teraz piszę o ślubie. Ale... czy można pisać tylko o jednym z tych elementów? Czy zakochanie, miłość i w końcu związek małżeński nie łączą się ze sobą z definicji? Czy zakochując się, nie powinniśmy dążyć właśnie do tego celu, jakim jest miłość do grobowej deski, przypieczętowana związkiem małżeńskim? Na te pytania każdy z nas musi sam sobie odpowiedzieć. 

 

 

 

* źródło: http://motyl.wordpress.com/2007/12/16/zakochanie-od-strony-naukowej/