JustPaste.it

Poza siódme drzwi

To, że zbliża się koniec świata, jest prawdą. Ale nie ma potrzeby nadmiernie się tym ekscytować. Zbliża się coś ważniejszego niż koniec świata. Artykuł mówi właśnie o tym.

To, że zbliża się koniec świata, jest prawdą. Ale nie ma potrzeby nadmiernie się tym ekscytować. Zbliża się coś ważniejszego niż koniec świata. Artykuł mówi właśnie o tym.

 

 

Dni ostateczne

 

Czasy ostateczne rozpoczęły się około dwa tysiące lat temu – w dniu Pięćdziesiątnicy. Tego dnia apostoł Piotr, widząc zdziwienie tłumu, wywołane widokiem uczniów pijanych Duchem Świętym i przemawiających językami, powiedział: „Ale tutaj jest to, co było zapowiedziane przez proroka Joela: I stanie się w ostateczne dni, mówi Pan, że wyleję Ducha mego na wszelkie ciało (…)” (Dz. Ap. 2:16-17). W ten sposób proklamował początek dni ostatecznych, finałowego odliczania przed powtórnym przyjściem Pana Jezusa. Pierwsi uczniowie mieli tę samą świadomość bliskiego końca. Jan pisał: „dzieci, ostatnia to już godzina” (I Jana 2:18), zaś Piotr pod koniec swego życia stwierdził: „Przybliżył się koniec wszystkiego” (I Piotra 4:7a). Jak mawia Reinhard Bonnke: „Jeśli wtedy była ostatnia godzina, to teraz jest ostatnia sekunda ostatniej godziny”.

Pomimo to wydaje się, że przyjście Pana długo nie następuje. Kolejne pokolenia chrześcijan przemijają, a Pan nie nadchodzi. Mnożą się szydercy, którzy drwią, mówiąc: gdzie jest jego przyjście? To również znak czasów ostatecznych. W I Liście Piotra 3:3-4 czytamy, że „w dniach ostatecznych przyjdą szydercy z drwinami”, mówiąc: gdzież jest przyobiecane przyjście Jego? Nawet szydercy są znakiem Jego bliskiego  przyjścia. Pan jednak nie zwleka, ale okazuje cierpliwość nam – swemu Kościołowi – który powoli podnosi się z upadku i zawraca z drogi odstępstwa, na którą był wstąpił wkrótce po epoce apostolskiej. Wydaje się, że Pan w pewnym stopniu uzależnił swe przyjście od duchowego stanu Kościoła. Niebiosa musiały go przyjąć „aż do czasu ponownego ustanowienia wszystkich rzeczy, o których powiedział Bóg przez usta świętych swych proroków” (Dz. Ap. 3:21, z greki). Oznacza to, że Bóg przewidział odstępstwo Kościoła, trwającą wiele stuleci duchową suszę, przerywaną tu i ówdzie rosą przebudzenia. Bóg przewidział, że proroctwo Joela o wylaniu Ducha zostanie utracone, zagrzebane aż do dni jego „ponownego ustanowienia”. To samo dotyczy innych proroctw i biblijnych prawd, które Kościół zgubił na swej drodze w ciemność, a które od kilku stuleci skutecznie odzyskuje. Alleluja! Żyjemy w czasach ostatecznych. Odnowienie wszystkich rzeczy, a więc odzyskanie biblijnej pełni jest bliskie. Pan nadchodzi, aby zasiąść na tronie w Jeruzalem i być uwielbionym przez tych, którzy go oczekują.

 

Sąd nad świątynią

 

Jedną z przyczyn odstępstwa Kościoła było zadomowienie się w doczesności, które nazywam „powrotem do kultu świątyni”. U swego zarania Kościół był świątynią zbudowaną z żywych kamieni, w której wszystko służyło Bogu i było zbudowane tak, żeby Bóg czuł się w niej dobrze. Z czasem jednak świątynia zaczęła bardziej skupiać się na sobie samej niż na Bogu. Otworzyło to drzwi dla ducha Bablilonu, który „sam siebie uwielbia” (por. Obj. 18:7). Zamiast ogłaszać imię Jezusa, Kościół ogłaszać zaczął sam siebie. Zasmucony Duch Święty opuścił niegościnną świątynię i odtąd bywał tam sporadyczne. Ponieważ natura nie znosi próżni, do opuszczonej przez Ducha Świętego świątyni wprowadzać się zaczęły rozmaite duchy religijne i bałwochwalcze. Powodowało to coraz większą ciemność, brud i zwiedzenie.

Począwszy od reformacji tendencja uległa odwróceniu. Jakkolwiek ciągle wiele się psuje i upada, to jednak stan Kościoła jako całości poprawia się z roku na rok, z jednej fali odnowy na drugą. Wierzę, że w tej chwili Bóg przykłada siekierę do jednego z korzeni odstępstwa, a mianowicie do „kultu świątyni”. Gdy ten problem zostanie rozwiązany, wówczas spodziewać się można szybkiego parcia w kierunku sądu ostatecznego i powtórnego przyjścia naszego Pana.

Czym jest kult świątyni? Jest on postawą niewłaściwej koncentracji na domu Pana, która odwraca uwagę od Tego, kto ten dom zamieszkuje. Wierzę, że duża część obserwowanego współcześnie zjawiska wychodzenia ludzi z kościelnych struktur to sposób, w jaki Bóg rozprawia się z „kultem świątyni”. Bóg wyprowadza ludzi na wygnanie albo na pustynię, aby „stać się dla nich świątynią” w miejscu wygnania (Ezechiela 11:17). Kochający Pana ludzie uczą się, że świątynia to On, a nie mury. Lepiej mieć Jego na pustyni, niż mieć najlepszą świątynię w sercu ziemi obiecanej – ale bez Niego. Stare struktury są tak nasiąknięte „kultem świątyni”, że niemal nie ma nadziei na ich reformę. Dlatego Bóg zostawia ludzi ich zamysłom, ale upomina się o swoje kamienie, aby szlifować je na osobności, uczyć je o tym, że to On jest budowniczym świątyni, a nawet więcej – samą świątynią, a wreszcie, żeby zbudować z nich SWÓJ Kościół. SWÓJ – a nie takiego czy innego człowieka. Według wzorca z nieba, a nie według takiej czy innej tradycji.

Kult świątyni był tym, co powodowało uczniami, gdy zachwalali przed Jezusem piękno jej zabudowań:

„(…) przystąpili uczniowie jego, aby mu pokazać zabudowania świątyni.”(Mat.24:2)

„(…) niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i klejnotami (…)”(Łuk.21:5)

Uczniowie patrzyli na to, co zewnętrzne – tłumy ludzi, piękne budynki, piękno ceremonii. Nie dostrzegali, że Bóg dawno już nie stoi w centrum. Ściśle rzecz biorąc, On stał obok nich, jak gdyby niezauważony. Przez trzy lata słuchali super namaszczonych kazań, widzieli ogromne cuda – i nadal nie zwracali uwagi na Tego, który był Źródłem. Magiczna, religijna siła przyciągania jerozolimskiej świątyni, oparta na wielowiekowej tradycji oraz medialnym hałasie, jaki wokół niej czyniono, zrobiła swoje. Jezus był w cieniu, a świątynia – w centrum uwagi. To był jej koniec. Bóg powiedział, że nie odda swej chwały nikomu (i niczemu). Gdy świątynia stała się przedmiotem kultu rywalizującym o uwagę, cześć i chwałę z samym Bogiem, konsekwencją mogło być tylko jej zburzenie. Widząc zachwyt uczniów dotyczący świątyni, Jezus odpowiada: „Czy nie widzicie tego wszystkiego? Zaprawdę powiadam wam, nie pozostanie tutaj kamień na kamieniu, który by nie został rozwalony”. (Mat. 24:2)

Bóg rozwali każdą świątynię, która skupia uwagę na sobie, a nie na Nim. Wszystko, co działa pod szyldem Królestwa Bożego, ale wykorzystuje Boże Słowo i oliwę namaszczenia do reklamowania i promowania siebie, zostanie zdruzgotane, rozwalone na kawałki, obrócone w perzynę, roztłuczone w drobny mak. Lepiej przyjąć to do wiadomości teraz i wyciągnąć z tego właściwe wnioski, niż oglądać to i nie móc podnieść się z upadku.

Słowa Jezusa wywołały głęboki szok w uczniach. Nie mogli sobie z tym poradzić. On zburzył im wszystko. Pozbawił ich jakże kochanych złudzeń, które żywił przecież cały lud Boży! Jak On mógł powiedzieć coś takiego! Uczniowie długo milczeli, trawiąc trudne słowa. W milczeniu szli za Jezusem na Górę Oliwną. Mimo swojego wzburzenia, nie zostali w świątyni, ale poszli za Jezusem na osobność, w miejsce, gdzie było namaszczenie, otwierające oczy; w miejsce, gdzie był balsam, mogący uleczyć ranę, wywołaną odarciem ze złudzeń. Słowa Jezusa wywołały w nich kryzys, obnażyły problem kultu świątyni i sprowokowały do szukania odpowiedzi.

 

Ostatni przesiew

 

Jezus usiadł na Górze Oliwnej. Był sam. Z wolna przychodzili do Niego uczniowie, trawiąc w sobie trudne słowa, jakie usłyszeli. Już nie raz byli kuszeni, aby się zgorszyć – ta cała mowa o jedzeniu ciała i piciu krwi… Ale tym razem powiedział coś naprawdę trudnego. Zburzenie świątyni? Uczniowie byli pełni bólu i utrapieni, ale zarazem bardziej trzeźwi i uważni niż kiedykolwiek dotąd.

- „Powiedz nam, kiedy to się stanie i jaki będzie znak twego przyjścia i końca świata?” (Mat. 24:3)

Dotąd nie myśleli poważnie o tym, że On ich opuści i przyjdzie znów – na koniec świata. Wiedzieli o tym, wydawało im się, że są tego świadomi, ale w sercu dalecy byli od tej prawdy. Wielu uczniów Jezusa żyje w złudzeniu, że jeśli co niedziela powtarzają, że „powtórnie przyjdzie w chwale…”, albo jeśli przeczytali kilka książek eschatologicznych i mają własne zdanie na temat takich wydarzeń jak pochwycenie czy wielki ucisk, to tym samym są gotowi na powtórne przyjście i koniec świata. Jednak dopiero perspektywa zburzenia naszej świątyni, utraty naszego bezpiecznego tradycyjno - religijnego środowiska sprawia, że poważnie zaczynamy myśleć o tym, co istotne. Zaczynamy oczekiwać przyjścia. Wychodzimy poza płytki poziom wyznania ust, poza równie płytki poziom wiedzy o biblijnych proroctwach, i zaczynamy aktywnie, całym sobą czekać na powtórne przyjście Jezusa oraz koniec świata.

Jezus odpowiada na pytanie uczniów, a Jego odpowiedź jest jednym z najtrudniejszych miejsc w całym Nowym Testamencie. Gdyby to zależało od mojej starej natury, to chętnie wyciąłbym to miejsce i napisał coś o kwiatkach, owieczkach, słoneczku – słowem coś, co przywróci poczucie bezpieczeństwa, zachwiane przepowiednią o zburzeniu świątyni. Tymczasem Jezus mówi trudne słowa. W tym momencie muszę się zatrzymać i coś powiedzieć. Bóg jest dobry. Bóg jest miłością. Bóg jest wrogiem strachu. Jezus przyszedł, aby uwolnić nas z niewoli strachu. Jeśli jest we Wszechświecie osoba, która całą swoją istotą wyraża zachętę, pokrzepienie, posilenie i całą sobą sprzeciwia się wszelkiej formie lęku – to jest nią Jezus. Bóg nie chce, aby ktokolwiek się bał, i nie przychodzi, żeby nas straszyć. Słowa Jezusa są jak ciemne i straszne drzwi, które On stawia na naszej drodze w jednym tylko celu – aby na zawsze uwolnić nas od strachu. Strach i lęk są częścią naszej upadłej natury. Jezus widzi, jak bardzo się z tym męczymy, i cierpi, widząc, jak uciekamy przed naszym lękiem w złudzenia. Dlatego niszczy nasze złudzenia, konfrontuje nas z tymi strasznymi drzwiami i mówi – „Ruszaj! To jedyny sposób, żebyś pozbył się tych śmieci, jakimi są strach i lęk. Zapewniam Cię, że nie utoniesz, nie spłoniesz, a jedyna rzecz, którą stracisz, przechodząc przez te drzwi, to twój własny, wrośnięty w Ciebie lęk, który zżerał Cię jak rak, lecz Ja dzisiaj postanowiłem położyć mu kres. Śmiało!”

Jezus mówi do uczniów o przesiewie, oddzieleniu plewy od ziarna, wytopieniu cennego kruszcu, jakie poprzedzi jego nadejście. Każde zdanie Jezusa to przepowiednia o kolejnej próbie, która przyjdzie na uczniów u kresu czasów. Jezus nie rysuje przed uczniami wizji spokojnej, sielankowej przyszłości, pełnej słoneczka, zieleni i baranków pasących się na wzgórzach. Chrystus z pasją prowadzi swych umiłowanych ku ciemnym i strasznym drzwiom, otwiera je i mówi: to dopiero początek! Prowadzi ich dalej, ku dzrzwiom jeszcze straszniejszym, a potem ku kolejnym i kolejnym… Gdy jednak otwierają się siódme drzwi, rozbłyska za nimi chwała, w jakiej chodzą Boży zwycięzcy, oczyszczone w ogniu złoto, cenne ziarno, wolne od wszelkiej plewy czy zanieczyszczenia. Za siódmymi drzwiami znajduje się koniec. On jest Końcem, i Jego chwała jest rzeczywistością końca. Koniec to nie zwiedzenia, oziębła miłość, wojny, prześladowania i Antychryst. Końcem jest Chrystus, który zasiądzie na swoim sędziowskim tronie i będzie sądził narody. Koniec to chrześcijanie, którzy zwycięsko przeszli z Duchem Świętym przez sześć ciemnych drzwi i nie odwrócili swego wzroku od Jezusa. Stojąc przed siódmymi drzwiami, są oni tacy jak On – doskonale czyści, wypełnieni miłością i mocą, głoszący ewangelię o Jezusie, a nawet więcej - głoszący tę samą ewangelię Królestwa, którą głosił Jezus. Siódme drzwi otwierają się same. Jezus wychodzi na spotkanie swoim zwycięskim uczniom, i następuje koniec. Aby dojść do końca, musimy przejść całą drogę, i nie dać się zaskoczyć ani wytrącić z pokoju przez to, co zobaczymy w każdym kolejnym pomieszczeniu. Mając w pamięci wizję końca, wróćmy więc do początku, i stańmy przed pierwszymi drzwiami.

 

Pierwsze drzwi – fałszywi pomazańcy

 

Jezus powiedział: „Patrzcie, by ktoś was nie zwiódł. Liczni bowiem przyjdą w imię moje mówiąc: ja jestem Pomazańcem, i wielu zwiodą” (Mateusza 24:5, z greki). W Ewangelii Łukasza czytamy: „Strzeżcie się, byście nie zostali zwiedzeni. Liczni bowiem przyjdą w imię moje mówiąc: ‘Ja jestem’ i ‘Pora się przybliżyła’. Nie podążajcie za nimi” (Łukasza 21:8, z greki).

Pierwszą rzeczą, jaką musimy wiedzieć, jest to, że potrzebujemy strzec się zwiedzenia. Zwiedzenie to inaczej „bycie odwiedzionym” od celu drogi, sprowadzonym na manowce. Zwiedzenie dotyczy ludzi, którzy początkowo szli w kierunku celu, ale napotkali kogoś, kto zaćmił ich percepcję celu, zaciemnił obraz sytuacji, omamił ich duchowe zmysły i wskazał im inny cel aniżeli ten, do którego początkowo byli zmierzali. Pierwszą i być może najważniejszą rzeczą, o której musimy pamiętać jest to, że za wszelką cenę musimy mieć przed oczami nasz cel i nigdy, przenigdy nie pozwolić, aby ktoś sprowadził nas z drogi ku Chrystusowi. Jezus Chrystus jest naszą drogą i celem. Słowa, które od Niego usłyszeliśmy, wyznaczają nam drogę. Przyjdą jednak ludzie, którzy będą się starali sprowadzić nas z tej drogi i zastąpić nasz cel innym, podobnym. Pierwszą kategorią tego rodzaju ludzi są fałszywi pomazańcy.

Fałszywi pomazańcy nie przychodzą w swoim własnym imieniu, lecz powołują się na imię Jezusa. Przychodzą jako słudzy Jezusa, ale ich poselstwo brzmi: Ja, ja, ja. Wskazują na siebie jako „Pomazańca Jezusowego”, promują i reklamują siebie jako „wyjątkowego, namaszczonego człowieka” w służbie Jezusa. Używają imienia Jezusa tak długo, jak jest im ono potrzebne do promowania siebie, gromadzenia wokół siebie ludzi i zwodzenia ich z drogi prostego oddania Chrystusowi. Głoszą mętne przesłania, przesycone tajemnicami, mające wywołać u słuchaczy wrażenie, że „pomazaniec” wie coś, czego oni nie wiedzą, a potrzebują wiedzieć, aby odnaleźć się w nadchodzących trudnych czasach. Tacy ludzie domagają się dla siebie czci (bo są „pomazańcami”), a stopniowo również bezwzględnego posłuszeństwa, opartego na wzbudzaniu poczucia winy (zarzut buntu) i zastraszeniu swoich uczniów („nie tykajcie pomazańców, bo…”).

W czasach ostatecznych fałszywi pomazańcy będą liczni. Nie będzie to jeden czy kilku ludzi, ale liczni zakamuflowani słudzy ciemności, powołujący się na Jezusa w celu zwiedzenia wielu Jego uczniów. Działać będą zapewne na różnych poziomach – począwszy od lokalnego, skończywszy na międzynarodowym. Zwiodą wielu, tzn. wielu ludzi, którzy początkowo szli w Duchu i wierze za Chrystusem, zboczy z drogi wiary i pójdzie za „pomazańcem”. Chodzi o to, żebyśmy za nimi nie poszli. Nie chodzi natomiast o to, żebyśmy umieli ich wszystkich wskazać palcem i nazwać po imieniu. Kiedy patrzę na nadużycia w Kościele, mam wrażenie, że dostrzegam ludzi, którzy są fałszywymi pomazańcami. Jezus nie mówił jednak o tym, żeby angażować się w jakieś krucjaty przeciwko takim ludziom. Mamy po prostu „nie iść za nimi”, pozostawiając sąd nad ich życiem i służbą Bogu. Nie pozwólmy, aby cokolwiek zastąpiło w naszym życiu podążanie za łagodnym głosem Ducha Świętego, jaki poznaliśmy przy odrodzeniu. Omińmy szerokim łukiem fajerwerki i szum czyniony wokół „namaszczonego człowieka”; nie poddawajmy się też żadnej formie manipulacji przez oskarżenia i lęk.

„Przeto i my, mając wokół nas tak wielkie mnóstwo świadków, odłożywszy cały ciężar i szczelnie otaczający nas grzech, wytrwale biegnijmy w walce, spoglądając z daleka na Początek, Wodza i Wydoskonaliciela wiary – Jezusa (…)” (Hebr. 12:1-2a, z greki).

 

Drugie drzwi – wojny i plagi

 

Jezus powiedział: „Macie zaś słyszeć o wojnach i słuchy wojen. Patrzcie, nie dawajcie się zastraszyć. [To ]ma bowiem stać się, ale [to] jeszcze nie jest koniec. Podniesie się bowiem naród na naród i królestwo na królestwo, i będą klęski głodu i trzęsienia ziemi po miejscach. Wszystko to zaś początek skurczów porodowych”(Mateusza 24:6-8, z greki).

Ci, którzy nie dadzą się zwieść fałszywym pomazańcom, zostaną poddani kolejnej próbie. Zobaczymy i usłyszymy wojny między państwami oraz grupami etnicznymi. W narodach podniesie się duch, który sprawi, że ludzie żyjący od lat w pokoju nagle zaczną odczuwać trudną do racjonalnego wytłumaczenia nienawiść do innych ze względu na to, że należą oni do innego narodu. Ludzie zgromadzą się w oparciu o kryterium etniczne, a ich spoiwem będzie nienawiść do innej grupy etnicznej. Zaczną zabijać innych tylko dlatego, że należą oni do określonego narodu.

Wszyscy przynależymy do jakiegoś narodu, i – świadomie bądź nie – nosimy w sercach rany, zadane naszemu narodowi przez inne narody, poczucie rzeczywistej lub urojonej krzywdy wyrządzonej nam przez innych. Osobiście doznałem wielu dobrodziejstw od Niemców. Moje doświadczenia z Niemcami były jednoznacznie pozytywne, ale pewnego dnia odczułem niczym nie uzasadnioną nienawiść do tych ludzi. Byłem już człowiekiem wierzącym, i rozumiałem, że samo uczucie nienawiści nie jest grzechem, a jedynie symptomem jakiegoś duchowego problemu. Kiedy pytałem Boga o przyczynę moich uczuć, Pan pokazał mi zranienie, które noszę w sercu tylko z tego tytułu, że jestem Polakiem. Zrozumiałem, że jest to coś dziedziczonego niezależnie od wychowania i osobistych doświadczeń jednostki. Nawet gdyby całe pokolenie Polaków zostało wychowane w przekonaniu, że Niemcy to nasi bracia i przyjaciele, to i tak to głębokie zranienie będzie przekazywane dalej, i w kolejnym pokoleniu zaowocuje erupcją nienawiści wobec Niemców. Możemy nie być tego świadomi, bo jest to głęboka rana, i nie zawsze daje o sobie znać. Gdy jednak duch wojny się uaktywni, wówczas czerpał on będzie siłę z tej właśnie rany. Dziękuję Bogu za to, że wyniósł to na światło i oczyścił, a nawet więcej – wypełnił mnie miłością do Niemców. Wiem, że nawet jeśli duch wojny przyjdzie, aby podburzać nas przeciwko Niemcom, to we mnie nie znajdzie on miejsca, w które mógłby sączyć swój śmiercionośny jad.

W odniesieniu do wojen musimy czynić dwie rzeczy: 1) patrzeć; 2) nie dać się zastraszyć. Wojna jest straszna. Osobiście nie widziałem żadnej, ale interesuję się wojnami. W pewien sposób oswajam się z nimi, przewidując, że być może kiedyś zetknę się z rzeczywistą wojną. W każdym bądź razie chcę być na to przygotowany. Byłem kiedyś na poligonie wojskowym, przeznaczonym do treningu psychologicznego żołnierzy. Podczas takiego treningu żołnierze musieli słuchać głośno odtwarzanych nagrań najokropniejszych dźwięków, związanych z wojną. Z pewnością nie było to dla nich miłe doświadczenie, ale dzięki temu w razie wojny lub jakiejś katastrofy będą oni w stanie zachować zimną krew i wykonywać swe obowiązki bez względu na to, co będzie się działo wokół nich. Podczas wojny nie można po prostu zamknąć oczu i czekać. Aby móc działać, trzeba widzieć i słyszeć wyraźnie, oraz nie dać się zastraszyć temu, co widzimy.

Zwycięzcy będą widzieć i słyszeć Boga oraz działać stosownie do tego, co zobaczyli i usłyszeli, stojąc przed nim. Ich naturalne zmysły będą spostrzegać i rejestrować różne rzeczy, ale zwycięzcy nie będą działać według tego, co widzą i słyszą w sferze naturalnej. Stojąc przed posłańcem króla Achaba, Eliasz wyznał „Jako żyje Pan, przed którego obliczem stoję” (1 Król. 18:15a). Był gotów stanąć przed złym królem, bo wiedział, że w duchowej rzeczywistości stoi przed Bogiem jako Jego sługa. Podobnie Jakub, stojąc przed faraonem, pobłogosławił faraona, wiedząc, że to większy błogosławi mniejszego. Wiedział więc, że w wymiarze duchowym jest kimś więcej, niż władca całego doczesnego świata. Elizeusz, będąc otoczonym przez wojska aramejskie, widział armię Bożą, daleko potężniejszą niż napastnicy (2 Król. 6:14-17). Próba wojen i klęsk skonfrontuje nas z pytaniami: Co tak naprawdę widzimy? Przed kim tak naprawdę stoimy? Czego i kogo tak naprawdę się boimy?

Jeśli poddamy się lękowi, jaki wzbudza każda konfrontacja z masową tragedią i śmiercią, wówczas upadniemy i damy się ponieść fali bezprawia i zagłady. Jeśli natomiast boimy się Pana, pokonamy każdy inny strach, i będziemy zdolni nie tylko do tego, aby ocaleć, ale nawet do tego, aby stworzyć pośród zamętu miejsce schronienia dla innych. Ilustracją postawy zwycięstwa pośród śmierci, zamętu i przerażenia może być autentyczna historia, opowiedziana w filmie pt. „Hotel Ruanda”. Jeśli zwyciężymy, Jezus poprowadzi nas dalej.

 

Drzwi trzecie - prześladowanie chrześcijan

 

Ci, którzy widząc wojny nie ulękli się i odważnie działali, przechodzą przez kolejne drzwi, przybliżające ich do chwały końca. Kolejna mroczna sala mówi o wielkim prześladowaniu uczniów i powszechnej nienawiści, jakiej będą oni doświadczać: „Wtedy będą was wydawali na ucisk i będą was zabijali, i będziecie nienawidzeni przez wszystkie narody z powodu mego imienia” (Mat. 24:9, z greki). Doświadczenie nieprzyjażni jest okazją do szczególnie głębokiego przełomu. Apostoł Paweł pisze: „nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”. Oznacza to, że dobro jest bronią. W zderzeniu ze złem doświadczamy pokusy, aby odpowiedzieć złem. Odpowiadając złem na zło, mnożymy zło; do zła nam wyrządzonego dodajemy zło, którego życzymy naszym nieprzyjaciołom. W ten sposób suma zła w świecie wzrasta, a świat wypełnia się złem aż do przelewu. Inaczej jest, gdy wbrew pokusie konfrontujemy zło dobrem. Zło w zderzeniu z dobrem ujawnia swą prawdziwą naturę. Zazwyczaj źli ludzie, aby działać, potrzebują jakiegoś złudzenia, pretekstu dla usprawiedliwienia swych działań. Gdy odpowiadamy dobrem na zło, ten pretekst usycha jak chwast pozbawiony korzenia, a we wnętrzu złych rośnie przekonanie o grzechu i poczucie winy. Źli tracą siłę do czynienia zła, gdyż ich wewnętrzna motywacja wali się w gruzy. W moich osobistych konfrontacjach ze złem i złymi ludźmi zauważyłem, że największą duchową moc miało konfrontowanie ataków błogosławieństwem w imieniu Jezusa. Kiedyś spotkałem wyjątkowo agresywnego, zdemonizowanego człowieka. Konfrontacja z nim zakończyła się, gdy wypowiedziałem w jego kierunku błogosławieństwo. W jego oczach zobaczyłem strach tych wszystkich duchów, które w nim siedziały. Człowiek ten niezwłocznie wycofał się wraz ze swoim towarzyszem. Innym razem przez wiele miesięcy udręczeni byliśmy przez wyjątkowo uciążliwego sąsiada, który wraz z kolegami urządzał sobie całonocne imprezy, pełne wrzasków i przekleństw. Pewnej takiej nocy wstałem i zacząłem go błogosławić. Wkrótce potem impreza skończyła się, a sąsiad się wyprowadził. Błogosławieństwo w konfrontacji z nienawiścią ma wyjątkową moc. Miłość okazana nieprzyjaciołom w czasie ucisku osłabi zło i uwolni na świat moc dobra.

 

Drzwi czwarte - zgorszenie się wielu

 

Przetrwanie ognia prześladowań prowadzi do kolejnego pomieszczenia, w którym ma miejsce kolejna próba. „I wówczas wielu się zgorszy, i nawzajem wydawać się będą, i nawzajem nienawidzić” (Mat.24:10). Nienawiść, jakiej uczniowie Jezusa doświadczą ze strony świata zgorszy wielu. Zgorszenie wiąże się z oburzeniem, jakiego doświadcza się wówczas, gdy coś nie dzieje się po naszej myśli. Jeżeli pozwalamy, żeby tego rodzaju rozczarowanie kierowało naszym myśleniem, słowami i czynami – wówczas ulegamy zgorszeniu. Zgorszonych będzie „wielu”, co mówi o masowej skali problemu. Wielu ludzi w zderzeniu z powszechną, bezzasadną nienawiścią ze strony kolegów, najbliższej rodziny, a nawet tych, których uważali za współchrześcijan ulegnie zgorszeniu. Poczują się rozczarowani i dołączą do prześladowców.

W ewangelii Jana czytamy słowa Pana Jezusa: „To wam powiedziałem, abyście się nie zgorszyli. Wyłączać was będą z synagog, więcej, nadchodzi godzina, gdy każdy, kto was zabije, będzie mniemał, że spełnia służbę Bożą. A to wam będą czynić dlatego, że nie poznali Ojca ani mnie” (Jana 16:1-3). Najbardziej gorszącą rzeczą, jakiej można doświadczyć, jest bycie prześladowanym w imię Boga za posłuszeństwo Bogu. Jeżeli prześladują nas komuniści, muzułmanie czy nawet wyznawcy odłamu chrześcijaństwa, który w naszej opinii jest zwiedziony – można to znieść. Najgorsze jednak jest to, gdy wyrzuca się nas z naszej własnej, ciepłej, chrześcijańskiej synagogi jako odstępców i heretyków – tylko dlatego, że usłyszeliśmy wezwanie Boga i podążyliśmy za nim. Rodzi się ogromna pokusa, aby obrazić się na Chrystusa i całe chrześcijaństwo, a swą obrazę wyrazić przez oskarżanie braci.

Ci, którzy przetrwali prześladowanie ze strony niechrześcijan, będą musieli znieść i to, że wielu niedawnych braci dołączy do grona zdrajców, oskarżycieli i prześladowców. Obserwując masowe zgorszenie i mnożące się wokół odstępstwo, łatwo jest zniechęcić się i popłynąć z prądem ducha nienawiści i oskarżenia. Zwycięzcy popłyną jednak w innym duchu- w górę i pod prąd.

 

Drzwi piąte - fałszywi prorocy

 

Jezus powiedział: „I powstanie wielu fałszywych proroków, i zwiodą wielu” (Mat.24:11). Fałszywi prorocy to kolejne mroczne drzwi na drodze do celu. To inna grupa niż fałszywi pomazańcy. To ludzie, którzy twierdzą, że mówią od Boga, choć Pan ich nie posłał. Diabeł posyła ich z zadaniem, które polega na zakrzyczeniu głosu Ducha Świętego. Charakteryzując fałszywych proroków, często wskazuje się, że mówią oni „pokój, pokój” tam, gdzie nie ma pokoju (Jer. 6:14) i wywołują w bezbożnikach fałszywą ufność (Jer. 23:17). To oczywiście prawda, ale jest i druga strona medalu. Fałszywi prorocy wołają „grzech, grzech!” tam, gdzie jest sprawiedliwość, „plaga, plaga!” tam, gdzie ludzie odwrócili się od grzechu i pokutowali – mówiąc krótko, sprzeciwiają się temu, co Duch Święty mówi i czyni. Mówiąc wbrew Duchowi Świętemu, starając się przekonać swych słuchaczy, że to przez nich przemawia Bóg. Czasem czynią to świadomie sprzeciwiając się Bogu, a czasem działają pod wpływem demonicznego zaślepienia szczerze wierząc, że to Bóg się nimi posługuje.

Fałszywi prorocy albo mówią puste słowa, utwierdzające ludzi idących do piekła na ich zgubnej drodze, albo wrzeszczą na posłusznych Bogu świętych, wzbudzając w nich wątpliwości co do Bożego prowadzenia w ich życiu. O ile fałszywi pomazańcy to wysłannicy Szatana, których celem jest zastąpić chrześcijanom prawdziwego Pomazańca Jezusa, o tyle fałszywi prorocy to ci, którzy wciskają się w miejsce, jakie w życiu wierzących odgrywa Duch Święty. Ci, którzy nie szanują Ducha Świętego i zasmucają Go są narażeni na to, że zostaną zwiedzeni przez fałszywych proroków. Ze słów Jezusa jasno wynika, że liczni upadną za piątymi drzwiami. Zwycięzcy nie dadzą się oszukać zwodniczym głosom i pójdą dalej.

 

Drzwi szóste - oziębła miłość

 

Ostatnia sala przed chwałą jest najciemniejsza. „Z powodu pomnożenia się bezprawia ochłodzi się miłość wielu” (Mat.24:12, z gr.). Za szóstymi drzwiami upadku doświadczy kolejna liczna grupa ludzi, próbujących podążać za Jezusem. Wydaje się, że wielu będzie znużonych przechodzeniem przez kolejne ciemne pokoje. Pozwolą sobie na to, żeby narzekać i oglądać się wstecz, zamiast patrzeć na wyłożoną przed nimi nadzieję chwały. Ich lampy zaczną przygasać z braku oliwy.

Apostoł Paweł pisze: „Noc posunęła się naprzód, zaś dzień zbliżył się. Odłóżmy więc od siebie czyny ciemności, wdziejmy zaś na siebie oręż światła” (Rzymian 13:12, z gr.). Noc nie rozprasza się od razu, ale posuwa się ku coraz głębszej ciemności, aż przełamie ją świt. Wielu, obserwując coraz głębszą ciemność i doświadczając coraz bardziej lodowatych wiatrów podda się ciemności i pozwolą, aby zimne wiatry ochłodziły ich miłość. Jednak zwycięzcy chodzić będą w tym samym objawieniu, które miał Paweł. Będą wiedzieć, że postępy, jakie czyni noc są jedynie zwiastunem zbliżającego się dnia. Kiedy Dawid wzywał Boga w niedoli, wówczas pierwszą rzeczą, jaką ujrzał w odpowiedzi na modlitwę była ciemna chmura. Dawid wiedział jednak, że jest ona pod stopami Boga, choć nie widział samego Boga, który „ciemności uczynił zasłoną swoją” (Psalm 18:7-18). Podobnie będzie ze zwycięzcami. Ostateczny mrok i lodowaty chłód bezprawia za szóstymi drzwiami nie oziębią ich miłości. Postęp ciemności spowoduje co najwyżej, że poprawią na sobie zbroję światła i oczekiwać będą poranka.

„Zaś który wytrwał do końca, ten uratowany zostanie” (Mateusza 24:13, z gr.).

 

Siódme drzwi

 

„I głoszona będzie ta dobra nowina o Królestwie w całym świecie zamieszkałym na świadectwo wszystkim narodom, i wtedy nadejdzie koniec” (Mat. 24:15). Koniec świata jest za siódmymi drzwiami. Fałszywi pomazańcy nie są końcem świata. Wojny, głód i epidemie nie są końcem świata. Prześladowania i zgorszenia nie są końcem świata. Fałszywi prorocy nie są końcem świata. I nawet jeśli ciemność i chłód wnikną do wielu serc ludzi przedtem oddanych Panu, to świat się na tym nie skończy.

Końcem świata jest gromada ludzi, którzy oparli się wszystkim dziełom diabła: zarówno zwiedzeniu, jak i otwartemu atakowi. Wytrwali do końca, i nie wyglądają wcale na jakichś zmęczonych, ledwo żywych weteranów. Są bardziej gorliwi niż na początku. Pałają miłością i głoszą tę samą ewangelię, którą głosił Jezus. Dzisiejszy Kościół zna i głosi jedynie ewangelię o Jezusie, czyli opowieść o narodzinach, życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Syna Bożego. Narodziny ruchu charyzmatycznego spowodowały, że odzyskano prawdę o napełnieniu Duchem Świętym; w pewnym okresie historii Kościoła społeczności, akcentujące tę prawdę nazywały siebie „kościołami pełnej ewangelii”. Być może jest to pełna ewangelia, ale jest to ciągle poziom „ewangelii o Jezusie”, albo, jak nazywa to Rick Joyner, „ewangelii zbawienia”. Ona jest niezbędna i musi być głoszona. Ona jest fundamentem, ale Nowy Testament wyraźnie wskazuje na to, że ewangelia o Jezusie (por. Marka 1:1) jest czymś innym niż ewangelia Jezusa, albo ewangelia o Królestwie (por. Marka 1:14-15). Ci, którzy przejdą przez siódme drzwi, będą głosili tę samą ewangelię, którą głosił Jezus. Będą uczniami takimi, jak ich Mistrz. Jezus powiedział, że pokolenie zwycięzców będzie głosiło „tę” ewangelię, wskazując przez to, że będzie to ewangelia, jaką miał Jezus – ewangelia Królestwa. Nie sądzę, żeby zawierała ona jakieś nowe treści. Od ewangelii, której dotąd doświadczyliśmy różnić się będzie ona nie treścią (bo nie ma innej ewangelii, jak pisze święty Paweł), ale mocą. Dziś mało kto mówi o Królestwie, a jeśli już to czyni, to rzadko mamy do czynienia z czymś więcej niż tylko suchymi informacjami i cytatami. Ewangelia Królestwa jest manifestacją Królestwa. Gdy pojawił się Jezus, ludzie mówili: nowa nauka, chociaż czytał znane fragmenty Biblii. Różnica tkwiła w mocy. Faryzeusze mogli co najwyżej mówić o Królestwie. Jezus manifestował Królestwo. Faryzeusze mogli mówić o Bogu Ojcu. Jezus natomiast objawiał Ojca. Spotykając się z Jezusem, ludzie widzieli Ojca. Ewangelia głoszona przez pokolenie zwycięzców za siódmymi drzwiami będzie świadectwem dla narodów. Zwycięzcy powiedzą: „Oto Królestwo! Wchodzicie czy nie?”, i wszystkie narody zostaną skonfrontowane z Królestwem w taki sposób, że nie pozostanie ani odrobina miejsca na wątpliwości. Rzeczywistość Królestwa będzie niewątpliwa dla wszystkich narodów. Konieczny okaże się wybór, i wówczas jedni wybiorą Królestwo, a inni zło. Wtedy nastanie koniec.

Końcem świata jest Jezus. On jest Alfą i Omegą, początkiem i końcem. Świat został stworzony przez Niego i dla Niego, i On będzie jego końcem. Na końcu „wierność wyrośnie z ziemi, a sprawiedliwość wyjrzy z niebios” (Psalm 85:12). Jezus w chwale przychodzi po Kościół w chwale. Chwalebny, głoszący ewangelię Jezusa Kościół zostanie w mgnieniu oka przemieniony i pochwycony na obłokach w powietrze na spotkanie Pana. Święty Paweł mówi: „… i tak każdej chwili razem z Panem będziemy. Tak więc zachęcajcie jedni drugich przez te słowa” (I Tes. 4:17-18).

Uchwyćmy więc wyłożoną przed nami nadzieję chwały i staczajmy dobry bój, biegnąc wytrwale przez kolejne uciski, wyzwolenia, ciemne sale, chwalebne doświadczenia – aż ujrzymy Go powracającego w chwale, mającego zasiąść na tronie w Jeruzalem. Spoglądajmy na boki tylko o tyle, o ile potrzebujemy tego, aby określić nasze aktualne położenie i etap drogi, jaki osiągnęliśmy. Patrzmy na siebie nawzajem, pilnując i zachęcając się wzajemnie w drodze. Przede wszystkim jednak niech nasza uwaga, wiara, miłość i oddanie skupia się na Jezusie Chrystusie, któremu niech będzie chwała na wieki. Amen.