JustPaste.it

Poradnik trampera: Jak zwiedzić Europę za darmo?

Paliwo drogie, bilety kolejowe również, nie mówiąc już o noclegach... A z kasą czasami cienko. Co wtedy robić? - cały urlop przesiedzieć w domu?...otóż – niekoniecznie!

Paliwo drogie, bilety kolejowe również, nie mówiąc już o noclegach... A z kasą czasami cienko. Co wtedy robić? - cały urlop przesiedzieć w domu?...otóż – niekoniecznie!

 

 

   Paliwo drogie, bilety kolejowe również, nie mówiąc już o noclegach... A z kasą czasami cienko. Co wtedy robić? - cały urlop przesiedzieć w domu?

...otóż – niekoniecznie! Można go spędzić o wiele ciekawiej, niż zazwyczaj...

 

Ten poradnik nie jest dla wszystkich:

  • jeśli nie potrafisz obejść się bez cywilizacyjnych „luksusów”, boisz się nocowania pod gołym niebem w różnych dziwnych miejscach; deszczu, zimna, upału, albo kilometrów na piechotę z dość ciężkim plecakiem – to nie trać czasu na czytanie.

  • a jeśli jesteś starym „survivalowcem”- moje rady i tak ci nie są potrzebne...

 

I. Darmowa podróż: jak jeździć „na stopa”?

   Kiedyś również w Polsce było to dość popularne, obecnie raczej odradzam, chyba, że nie ma innego wyjścia. Brak autostrad, kierowcy nie biorą zbyt chętnie, ponadto pokutuje jeszcze u nas chyba wyłącznie polski zwyczaj płacenia za podwiezienie.

Co innego, w krajach „starej” Unii. Żeby jednak sprawnie dojechać tam, gdzie się chce, warto pamiętać o kilku sprawach.

   1. Trzymaj się autostrad. Nawet, gdyby miało to oznaczać znacznie dłuższą trasę, i tak zwykle dojedzie się szybciej, niż lokalnymi drogami chyba, że jedzie się do którejś z najbliższych miejscowości.

   2. O ile to możliwe, wysiadaj tylko na stacjach benzynowych.

Te przy autostradach, oprócz punktu tankowania, posiadają też zwykle wielki parking, sklep (wprawdzie zwykle potwornie drogi), knajpkę, a nierzadko również motel. W takich miejscach zwykle nie czeka się długo na „okazję”, a ponadto jest gdzie się schronić w czasie ulewy. Jeśli więc kierowca ma zamiar skręcać w innym kierunku, warto wysiąść na ostatniej stacji benzynowej przed zjazdem. Niewiele da podjechanie kilku kilometrów dalej, skoro wyląduje się w miejscu, z którego ciężko się wydostać! Na jakimś wjeździe, można i dwa dni stać w szczerym polu...

Warto też wiedzieć, że za „łapanie stopa” na samej autostradzie – poza stacjami benzynowymi, parkingami i wjazdami – można, niestety, zapłacić spory mandat.

   3. Zaopatrz się kawałek kartonu i pisak (najlepiej wodoodporny, żeby napis nie rozmazał się na deszczu): napisz, dokąd chcesz jechać. Kierowcy chętniej wtedy biorą, a nie zatrzymują się niepotrzebnie ci, którzy jadą w innym kierunku. W przypadku większych miast wystarczy napisać kod rejestracyjny.

   4. Jeśli nie wybierasz się do jakiegoś miasta, w żadnym wypadku nie wjeżdżaj do niego! – szczególnie, jeśli chodzi o duże miasta. Oznacza to zwykle zmarnowane pół dnia na szukanie wylotówki i często jeszcze dłuższe czekanie na jakimś paskudnym wyjeździe. No, chyba , że znasz dane miasto i wiesz gdzie jest dobre miejsce do łapania „okazji”, jak np. rondo na Hornie w Hamburgu. Przy okazji ostrzegam przed Berlinem i okolicami: szybkie wydostanie się stamtąd graniczy z cudem.

Należy oczywiście liczyć się z tym, że jest to „podróż baz rozkładu jazdy”: możesz dotrzeć na miejsce równie dobrze tego samego dnia, jak i za tydzień. Ale również w tym tkwi cały jej urok...

 

II. Przetrwać noc...

    Jeśli chcesz mieć choćby te minimum cywilizacyjnych wygód, jak dostęp do bieżącej wody, prądu, prysznic, czy sklepik na miejscu, możesz wybrać nocowanie na campingach; ceny są w miarę przystępne.

   Ale żebym miał płacić tylko za to, że śpię??? Duża część uroku takiej drogi polega właśnie na koczowaniu „na dziko”. Zresztą, na stopie jest to nie raz koniecznością, kiedy noc zastanie przy autostradzie. Jak sobie wtedy poradzić?6c9cea20c27e65901938709fe7f0c1e4.jpg

   Namiot wydaje się podstawowym sprzętem podczas takich podróży. Ale warto rozbijać go tylko, zatrzymując się gdzieś na dłużej niż jedną noc. Zbyt wiele czasu marnuje się potem rano na zwijanie tego całego majdanu. Alternatywą jest płachta biwakowa. Można ją zrobić samemu z kawałka wodoodpornego materiału (min. 2x3m); można też użyć plandeki samochodowej, takiej, jak używa się do przykrywania ładunku na przyczepie – może się to wydawać zbyt nieporęczne, ale jest lekkie, a umiejętnie zwinięte razem z karimatą nie zajmuje wiele miejsca. Do rozłożenia takiej płachty wystarczy sznurek i 2 szpilki namiotowe. 

 

   To wszystko potrzebne jest właściwie tylko w razie deszczu: przy ładnej pogodzie trudno o większą przyjemność, niż spanie pod rozgwieżdżonym niebem... Wystarczy śpiwór i karimata. Radzę tylko podłożyć coś pod karimatę, np. kawałek folii, bo bez tego patyki i kamienie tak ją poharatają, że nie przetrzyma jednego wyjazdu.

 

Gdzie się rozłożyć?

    Im mniej mnie widać, tym bezpieczniej! Złodziej, żeby mnie okraść, a bandzior napaść, najpierw musi mnie przecież zobaczyć! A i spotkania z policją bywają niezbyt przyjemne: nieraz można zostać potraktowany niemal jak przestępca, tylko dlatego, że odważyłem się nieco inaczej spędzać swój wolny czas... Jak najdalej od ścieżek i zabudowań i nigdy na otwartej przestrzeni. W miarę możliwości, wyszukuję zawsze takie miejsca, że nie znalazłbyś mnie, dopóki byś się o mnie nie przewrócił! Im gęstsze chaszcze, tym lepiej, pomimo że może być niezbyt wygodnie rozkładać się w takim miejscu. Ale w drodze bezpieczeństwo i spokój powinny być ważniejsze od wygody.

III. Co ze sobą zabrać?

    Podstawowe zasady: plecak ma określona pojemność, a o ile nie dorównujesz siłą Pudzianowskiemu, musisz też liczyć się z ciężarem. I tak będzie dość ciężko, jeśli zabierzesz wszystko, co potrzebne.

Bagaż musi być zawsze w jednym kawałku! Nie jest wygodnie dźwigać kilka sztuk, a poza tym nietrudno wtedy czegoś zapomnieć i zgubić. Śmiałem się nieraz, widząc ekipy podróżujących małolatów, co w jednej ręce śpiwór, w drugiej namiot, a karimata dynda przywiązana sznurkiem do plecaka...

A teraz szczegóły: 

    1. Namiot. Dostosować do własnych potrzeb, ale jak najmniejszy i jak najlżejszy. Raczej nie typu „igloo” - niewygodnie rozkłada się te pałąki w gęstych krzakach. Jeśli jedzie się w grupie i potrzebny większy, rozdzielić ciężar między siebie. Ja preferuję samotne włóczęgi, więc mam malutką „jedynkę”, do rozbicia której wystarczy 6 szpilek. Wprawdzie przemókłby pewnie na byle mżawce, ale używam plandeki, o jakiej pisałem wyżej: rozpinam ją nad namiotem – i mogę śmiać się z deszczu! Szpilek trzeba zawsze mieć więcej, niż potrzeba: wprawdzie to żelastwo (aluminiowych nie polecam: wprawdzie lżejsze, ale ciągle się wyginają) wydaje się zbędnym ciężarem, ale często gubią się akurat wtedy, gdy są potrzebne – potem zwykle znajdują się przy zwijaniu.

    2. Śpiwór. O ile nie zamierzasz koczować w Arktyce ani w Himalajach, niepotrzebne jest wielkie i drogie „cudo” z extremum do -350! Mój niemal zmieściłby się w większą kieszeń, a i tak ma extremum do -20. Przy naprawdę zimnych nocach zawsze można nadrobić ciuchami. Oczywiście, nie „kołdrowy”, tylko „mumia” z kapturem: przez głowę traci się do 30% ciepła! Oprócz tego, warto też mieć ze sobą wełnianą lub polarową czapkę.

    3. Karimata. Ta sama zasada: jeśli nie planujesz spać na lodowcu, zbędne są jakieś wielowarstwowe „wynalazki”. Byle była! Problemem jest natomiast często, jak ją przytroczyć do plecaka, żeby nie przeszkadzała? - koniecznie w pionie! Inaczej będzie haczyć zarówno w krzakach, jak i przy wejściu do pociągu czy autobusu. Jeśli plecak nie ma takiej możliwości, zawsze można poprzerabiać paski i uchwyty.

    4. Plecak. Tu nie warto oszczędzać! Kupić dziadostwo z hipermarketu, to nie dość, że przemoknie na byle mżawce, to zapewne rozleci się na drugim – trzecim wyjeździe... Nie sugerować się wyglądem i bajerami; ważne są:

      – odpowiednia pojemność – min.75l, z wyciąganym „kominem”;
      – solidne pasy, również pas biodrowy, który – odpowiednio zapięty – znacznie odciąża ramiona, co jest szczególnie ważne przy dłuższym marszu;
      – nagumowany od środka materiał i zabezpieczone zamki – wtedy najgorsza zlewa go nie przeleje;
      – jak najwięcej odpowiednio pojemnych, zewnętrznych kieszeni, w tym jedna w klapie, bardzo wygodna jest też kieszonka w pasie biodrowym.

      Kolor – rzecz gustu, ale nigdy jaskrawy. Mój ma barwy „militarne”, zgodnie z zasadą „im mniej mnie widać, tym lepiej”.

    5. Buty. Trzeba wziąć pod uwagę, że w tych butach często będzie trzeba robić kilometry, i to nieraz po bardzo różnym terenie. Na pewno nie żadne „adidasy” czy trampki, że o wysokich obcasach nie wspomnę... mocne, wygodne, skórzane, wiązane za kostkę (coby nie zwichnąć sobie nogi na wertepach!), z „traktorem” na podeszwie. Najlepiej trekkingowe – oczywiście, nie te z hipermarketu, bo rozlecą się na pierwszej wyprawie! Jeśli kogoś stać, to „gore-tex” i podeszwa „wibram” na pewno nie zaszkodzi, ale nie jest to konieczne. Najlepsze są porządne buty wojskowe! a w ostateczności – buciory używane przez robotników: wprawdzie nieco mniej wygodne, ale też solidne i trwałe.

    6. Ciuchy. Absolutne minimum!!! Tak dobrane, żeby można było zakładać „na cebulkę”, wyłącznie z naturalnych tkanin, no, ewentualnie polar w razie zimna. I jak najwięcej kieszeni różnej wielkości: podręczne drobiazgi upchane w plecaku mają ten paskudny zwyczaj, że zaplączą się gdzieś właśnie wtedy, jak są potrzebne! I koniecznie – nakrycie głowy.

      I ta sama zasada, co odnośnie plecaka: „im mniej mnie widać, tym lepiej” – więc żadnych jaskrawych kolorów. Poza tym, jasne są niepraktyczne – wystarczy się lekko przybrudzić, co w takiej drodze jest nieuniknione, i od razu widać. Ja preferuję militarny kamuflaż, ale jeśli komuś to nie odpowiada, wystarczą dowolne ciuchy, byle w ciemnych, stonowanych barwach.

    7. Ochrona przed deszczem. Wprawdzie to również kwestia częściowo związana z ciuchami, ale na tyle istotna, że warto napisać o niej oddzielnie. Niezbędna jest:

       porządna, wodoodporna kurtka z kapturem;

      o plandece już było: to prawdziwy „skarb” na koczowisku;

      peleryna przeciwdeszczowa, najlepiej taka, która przykryje nawet duży plecak, a w razie czego może służyć za płachtę biwakową;

      i worki foliowe: nawet jeśli plecak, plandeka i namiot są dobrym zabezpieczeniem, zawsze warto wrażliwe na przemoknięcie rzeczy dodatkowo zapakować w foliówki.

    8. NÓŻ. „Tramper bez noża, to jak bez ręki”... Zawsze mam ze sobą dwa: jeden solidny, z piłką po drugiej stronie klingi – i gałąź można nim uciąć, i puszkę otworzyć, i dołek w ziemi wykopać – a oprócz tego scyzoryk. Obydwa zawsze porządnie naostrzone! – warto mieć ze sobą małą osełkę, bo od kopania w ziemi nawet najlepszy nóż szybko się stępi.
                                    ______________________________________

      I kilka drobiazgów, o których często się zapomina, a które potem okazują się niezbędne:

    9. Sznurek. Tego nigdy za dużo! Zwykle nie wiadomo, kiedy i po co będzie potrzebny, ale niech się urwie głupia linka od namiotu?... A jak płachtę biwakową rozłożyć?...

    10. Ogień. Zawsze wożę ze sobą minimum 3 zapalniczki, w tym jedną żarową w razie wiatru – i pilnuję ich niemal tak samo, jak pieniędzy i dokumentów! +"awaryjnie" zapałki, oczywiście dobrze zabezpieczone przed wilgocią.

    11. Latarka. Najlepiej odporna na wilgoć i wstrząsy; i rzecz jasna, zapasowe baterie. Oprócz tego świeczka (o tym dalej).

    12. Przydatny bywa też kompas. Wprawdzie rzadko, ale przy pochmurnej pogodzie, niekiedy nawet na „stopie” można się pogubić, w którą stronę...

A teraz o ZBĘDNYCH przedmiotach, które niektórzy internetowi „survivalowcy” uważają za niezbędne:

  kupując buty, nie daj się naciągnąć sprzedawcy na specjalny impregnat czy ”trekingowe” skarpetki! Pasta dobrej jakości równie skutecznie chroni buty przed przemakaniem, a skarpetki – jakiekolwiek, byle z naturalnego materiału: bawełniane, w zimie wełniane.

  Saperka – może i przydatna, ale czy nie wystarczy porządny nóż?

  i największy idiotyzm: młoteczek do wbijania namiotowych szpilek. Jakby mało kamieni walało się po ziemi... a najczęściej wystarczy docisnąć szpilę butem! Chcesz się bawić w „strong-mana”, to dźwigaj to wszystko – sensu w tym nie widzę.

__

       Można by się zastanawiać, czy brać ze sobą komórkę? - Chciałoby się czasami mieć kontakt z przyjaciółmi, a poza tym w razie wypadku może nawet uratować życie!

Jednak mnóstwo z tym kłopotów, jak z każdą "elektroniką" w terenie:

...jak ochronić przed zawilgotnięciem?, strach, żeby nie zgubić?, gdzie doładować? - no i przede wszystkim, nie chcialbym, żeby w drodze ktokolwiek zawracał mi głowę telefonem !

       Brać czy nie? - jak kto woli?: ja wożę ze sobą jakąś najtańszą komókę (jak się zepsuje czy zgubi - mała strata), trzymam ją w wodoodpornej torebce, włączam ją tylko np. rano lub wieczorem i kontaktuję się tylko via smsy: minimalne zużycie energii, a odebrać mogę, kiedy mi pasuje.

______

Kilka porad...

Jak zbudować tramperską „kuchnię”?

Warto by czasem zrobić sobie herbaty lub kawy – co kto woli – albo przygotować coś ciepłego do jedzenia.

    Podobno „prawdziwy survivalowiec” nie korzysta z płynnych paliw... Gdybym koczował gdzieś na Syberii, kilkadziesiąt km od najbliższego Homo sapiens, zapewne też bym tak postępował. Ale ognisko zawsze zwraca uwagę: w dzień dym, w nocy płomień – rozpalam więc je tylko w ostateczności. Dlatego korzystam z tego cywilizacyjnego wynalazku. Trzeba w coś to wlać: obcinam denko od puszki, potem wystarczy znaleźć kilka kamieni, najlepiej płaskich, żeby ustawić kubek lub menażkę – a ostatecznie wykopać dołek w ziemi - „kuchnia” gotowa!

a862d3f03759f656e4b5090f66dae77d.jpg



Czy palić świeczkę w namiocie?

    Większość odpowie: „W żadnym wypadku!!! Pożar!!!” – Ostrzeżenia dobre dla głupich małolatów, co by się pewnie rzeczywiście spalili wraz z całym namiotem!...

       Tymczasem świeczka palona w namiocie:

 – osusza go od środka;

 ogrzewa: w małym, zapiętym namiocie może podnieść temperaturę o 6 – 70;                         6bd45a4d88b3283a5660e48f2d41aa72.jpg

 – no i oszczędza się dzięki temu baterie od latarki!

...nie mówiąc już, jak przyjemnie patrzeć wieczorem na płomień...

Tak więc pal świeczkę w namiocie – BYLE ROZSĄDNIE! Warto przestrzegać pięciu zasad:

  • świeczka musi stać stabilnie, na czymś twardym i niepalnym; najlepsze są te grube, dają wprawdzie słabsze światło, ale same z siebie nie wywracają się tak łatwo, no i dłużej się palą;

  • odpowiednia odległość od płachty namiotu – jak wyciągniesz rękę przy płachcie nad świeczką, nie możesz czuć gorąca;

  • nie pal świeczki, jak coś w namiocie pakujesz, szukasz, a zwłaszcza jak się przebierasz: jeśli w nocy, to tylko przy latarce – nie trudno machnąć ciuchem i wywalić nawet najlepiej ustawioną świeczkę;

  • nie pal świeczki po pijaku! – nieskoordynowane ruchy i pożar gotowy...

  • no i nie zostawiaj palącej się świeczki, jak wychodzisz z namiotu.

 

Dodatek o pogodzie

    Każdy, kto chociaż raz wędrował z plecakiem, wie, jak istotna jest umiejętność przewidywania pogody. A nie zawsze w terenie mamy dostęp do oficjalnych prognoz. Poza tym od kilku lat pogoda staje się coraz bardziej chaotyczna, a więc i prognozy coraz mniej wiarygodne. Ale bez względu na to, jak bardzo wariuje nam ostatnio klimat, pewne zjawiska pozostają niezmienne. Warto więc umieć patrzeć, co się dzieje na niebie i na ziemi, żeby samemu umieć przewidzieć zmiany. A wystarczy nieco wiedzy i praktyki, żeby, przynajmniej na najbliższe 2 - 3 dni, prognozować trafniej, niż profesjonalni meteorolodzy, pomimo ich satelitów, komputerów i (coraz bardziej zawodnych) modeli matematycznych... I wcale nie trzeba być do tego ani „starym góralem”, ani Indianinem....

Spróbuję tu podać kilka najbardziej ewidentnych symptomow, chociaż... nie widziałem jeszcze nikogo, kto by się tego nauczył z samej teorii?

  • Wiatr:
    Silny wiatr zawsze wskazuje na zmianę pogody; w zależności od kierunku, w najbliższym czasie prawdopodobnie przyniesie:
    W - wilgoć, jeśli związany z wyżem - ciepło i parno, z niżem - deszcz murowany;
    S - wszystkie wiatry z kierunków południowych - ciepło, często upał (ale: w górach „halny” po przejściu zawsze przynosi deszcz!);
    E - sucho, bez deszczu;
    N - ochłodzenie, w zimie mróz;
    NW - wilgoć i chłód, prawdopodobnie deszcze, w zimie śnieg;
    SW - parno, możliwy deszcz, „tropikalna” pogoda;
    SE - gorąco i sucho;
    NE - zimno, ale bez opadów;
    Należy zwracać uwagę, czy kierunek ruchu wiatru przy ziemi jest zgodny z kierunkiem ruchu chmur: jeśli jest przeciwny lub prostopadły, zmiana pogody pewna! Wówczas przewidywać trzeba po kierunku ruchu chmur, a nie wiatru przy ziemi.
    Wiatr zanikający na wieczór wskazuje na utrzymanie się pięknej pogody, jeśli się nasila, oznacza zmianę - zwykle na gorsze.
    Nad morzem (i każdym dużym zbiornikiem wodnym) przy pięknej pogodzie w dzień wiatr wieje z morza na ląd, w nocy odwrotnie, a po zmierzchu i świcie zanika - jeśli tak jest, pogoda się utrzyma.

  • Chmury:
    - Cumulusy - „chmury pięknej pogody”. Jednak tylko wtedy, jeśli ich liczba rośnie do popołudnia, a pod wieczór zanikają. Jeśli ich liczba wieczorem wzrasta, zwłaszcz przy nasilającym się wietrze? - cóż, rano może zbudzić nas deszcz.
    - Stratusy - brzydkie, niskie, szare chmury, zwykle siąpi wtedy deszcz. Jeśli ich warstwa jest równa i wydają się nieruchome, należy przygotować się na kilka takich dni. Nadzieja na poprawę jest wtedy, jeśli się rozrywają, ukazując „dziury” czystego nieba i zrywa się wiatr.
    - Cirrusy - "pierzaki" snujące się wysoko po niebie. Zwykle jasno świeci wtedy słońce, ale za dzień lub dwa należy spodziewać się pogorszenia pogody; jeśli przesuwają się równym frontem w jednym kierunku, to już w najbliższych godzinach.
    - Cumulonibus - ciężkie chmury burzowe. Jeśli już ją widać, a powietrze jest wilgotne i parne, najlepiej jak najszybciej się schować... Osobiście wolę to, niż stratusy, gdyż taka zlewa zwykle przechodzi równie szybko, jak naszła.

  • Wbrew powszechnym opiniom, czerwony zachód Słońca niekoniecznie oznacza deszcz: może zapowiadać wiatr, (a co za tym idzie, zmianę pogody), ale najczęściej występuje przy suchym, stabilnym wyżu. Deszczu natomiast należy oczekiwać, jeśli Słońce, nawet przy czystym niebie, zachodzi za wał chmur.

  • Duża różnica temperatur między dniem i nocą, szybkie ochłodzenie zaraz po zachodzie Słońca i zimne poranki to symptomy utrzymania się pięknej pogody. Więc jeśli po upalnym dnu nad ranem trzęsiesz się z zimna w śpiworze, to się ciesz! - następnego dnia możesz się spodziewać równie pięknego...
    To samo oznacz poranna rosa. A nawet mgła, o ile po wschodzie Słońca szybko ustępuje.
    Pozornie wyjątkiem są tu upalne niekiedy noce w czerwcu i lipcu. Ale: jeżeli w dzień było 350, a nad ranem jest 200, to pomimo tak gorącej nocy, różnica i tak wynosi 15 stopni! A jeśli przy pochmurnej, wilgotnej pogodzie w dzień jest 200, a w nocy 150 (które w wilgotnym powietrzu odczuwamy jako ~10!), to mamy zaledwie 5-stopnową różnicę! Patrzeć należy zawsze na różnicę temperatur między nocą a dniem, a nie odczuwalną tempetaturę w nocy.
    Ponadto, w tych miesiącach mamy najkrótsze noce! - ziemia po prostu nie zdąży się wychłodzić po długim, upalnym dnu.

  • W nocy rozgwieżdżone niebo zapowiada zwykle piękną pogodę. Ale uwaga: jeśli gwiazdy bardzo intensywnie migocą lub przybierają czerwonawą barwę, należy spodziewać się pogorszenia. Tak samo należy odczytywać pojawienie się świetlnego „halo” wokół Księżyca - za 2 - 3 dni deszcz murowany (chociaż w zimie może to również oznaczać nadejście silnego mrozu - pewnie stąd określenie „lisia czapa”?).

  • Pozornie to wbrew logice, ale jeśli przy pięknej pogodzie następuje poprawa widoczności odległych obiektów tak, że wydają bardzo wyraźne, się bliższe, niż w rzeczywistości - oznacza to bliskie pogorszenie pogody. Przy stabilnej pogodzie odległe obiekty okryte są niebieskawą mgiełką. To zjawisko szczególnie wyraźnie daje się obserwować w górach, a także na otwartych terenach, gdzie przestrzeń widoczna jest po horyzont.

[Nie wyjaśniam tu przyczyn tych zjawisk, gdyż zajęłoby to objętość kolejnego artykułu]

    Wydaje się nie tak trudno zapamiętać, co jak można zinterpretować. Dlaczego więc przeciętny mieszczuch nie ma o tym pojęcia i skazany jest na prognozy podawane w mediach?... Cała zabawa polega na tym, że nie wystarczy analizować każde zjawisko oddzielnie. Trzeba nauczyć się zwracać uwagę jednocześnie na wszystkie zauważalne w danym miejscu i czasie symptomy. A tego można się nauczyć tylko praktycznie, w terenie, gdyż w mieście nie sposób wiele zaobserwować. Nie: wybierając się czasami na wycieczkę czy piknik, ale po prostu żyjąc, przez pewien czas, w Naturze.

 



I na koniec:

Gdziekolwiek będziesz koczować, NIE ZOSTAWIAJ ŚMIECI!!!

   Wiem, jaki to czasem problem, zwłaszcza, jeśli do najbliższego śmietnika kawał drogi... W ostateczności, niektóre śmieci można spalić (papiery, itp.), inne zakopać (organiczne).

     Zacząłem od od argumentów finansowych – te zapewne dla niektórych są najbardziej przekonujące... Nie chodzi mi w tym jednak tylko, ani nawet przede wszystkim o oszczędność. Żaden wyjazd na wczasy do modnego kurortu, czy wycieczka utartymi szlakami z biurem podróży nie da tego, czego tu opisywać nie będę, gdyż nie jestem poetą... Gdybym jutro wygrał milion w totolotka, z pewnością nadal jeździłbym w tym stylu. Może tylko wybrałbym się w dalsze tereny – najlepiej takie, gdzie można wędrować całymi dniami i nie widzieć na oczy człowieka...

 

Źródło: http://www.darayavahus.w8w.pl/tramp.htm

Licencja: Creative Commons - użycie niekomercyjne - na tych samych warunkach