JustPaste.it

Wiara własnej legendzie

 W parterowym domu w dzielnicy Stanmore w londynie jest schludnie, cicho i spokojnie. Tak zawsze wyobrazała sobie swój dom właścicielka Pani Barbara Stilmer  z domu Krakowska. Siedząc w miękkim fotelu gospodyni pogrąża się we wspomnienia wydarzeń odległej o siedem dziesięcioleci przeszłości. Wydarzeń, w które jak mówi trudno jej samej uwierzyć, a których początek miał miejsce tu, w Aleksandrowie Kujawskim.

Dom rodzinny

   Aleksandrowski rynek otoczony drewnianymi budami handlarzy stanowił codzienny widok z okien mieszkania rodziny Krakowskich zlokalizowanego w kamienicy oznaczonej adresem Piłsudskiego 25. Na parterze tego budynku ojciec Barbary Jakub Krakowski prowadził sklep tekstylny, mama Sara Krakowska z domu Jakubowska pochodziła z pobliskiego Służewa.          Rodzina żyła bardziej z duchem czasu niż tradycji dlatego swojej jedynej córce postanowiła zapewnić gruntowne wykształcenie, zaczęli więc od prywatnej szkoły u Sióstr Najświętszej Marii Panny zlokalizowanej przy ulicy Wilsona (dziś Wojska Polskiego). Kolejnym etapem miała być edukacja w prestiżowym gimnazjum Morja we Włocławku, lecz plany te, jak i szczęśliwe życie           w aleksandrowskim sztetł brutalnie przerwała wojna.

Początek koszmaru

  Już pierwsze bomby trafiły w kamienicę Krakowskich zabijajac sąsiadów. Zrujnowany dom i terror były powodem podjęcia w październiku decyzji o ucieczce do wujostwa w Lubrańcu. Jednak już w styczniu 1940 trafiają do Kutna i przez sześć tygodni przebywają u polskiej rodziny Lebienieckich. Potem dla bezpieczeństwa tych ostatnich przeprowadzają się do Żydów nazwiskem Kronzilber, a z nimi już trafiają do miejsca koncentracji w fabryce tytoniu, a później w zrujnowanej cukrowni. Tu po raz pierwszy trzynastoletnia Barbara staje się naocznym świadkiem selekcji i egzekucji współwięźniów. Głód, choroby i zimno były dodatkową siłą wspomagajacą oprawców.

   Kontakty wuja w Radzie Żydowskiej uchroniły Krakowskich od niechybnej śmierci w Kutnie. W lipcu 1940 powracają do Lubrańca. Po okresie względnego spokoju nad rodziną znów zbierają się czarne chmury. W marcu 1941 wszyscy mężczyźni narodowości żydowskiej zostają deportowani w okolice Poznania, do pracy przy budowie fortu Radziwiłł. Ojca włączonego do tej grupy Barbara nie zobaczyła już nigdy.

Za kim stoi Bóg ?

  Minęły trzy miesiące i Barbara wraz z matką trafiła do getta w Łodzi. Podstawą zasadą przezycia była praca, za którą wynagradzano głodową racją żywnościową. Posiłek w postaci talerza zupy był najwazniejszym wydarzeniem dnia. Zaledwie piętnastoletnia wówczas Barbara otrzymała pracę w szpitalu dziecięcym, jej matka pracowała w kuchni. Krótko po tym matka cięzko zachorowała, doznała paraliżu. Teraz jedna racja żywnościowa musiała starczyć na dwie osoby. Zdarzało się, że wychodząc do pracy ukrywała matkę w dziurze w ziemi w pobliskim parku; do chwili powrotu modliła się, aby tam ją jeszcze znaleźć. Taka sytuacja trwała aż do chwili, kiedy Niemcy zdecydowali się zlikwidować szpital wywożąc dzieci ciężarówkami przeznaczonymi do gazowania.

  Pewnej niedzieli, latem 1943 roku do mieszkania, które zajmowała z matką wkroczyli dwaj esesmani. Wydali polecenie natychmiastowego opuszczenia mieszkania. Matka nie była zdolna do wykonania tego rozkazu. Barbara pożegnała ją ostatnim spojrzeniem i ostatnim zdaniem: „Bóg powinien być z nami, Mamo”

W przedsionku piekła

   Wepchnięta do zatłoczonego bydlęcego wagonu, z bochenkiem chleba czujnie skrywanym pod pachą rozpoczęła drogę w nieznane. Była noc, kiedy dotarli do stacji przeznaczenia i z jazgotem otwarto drzwi wagonów wydając komendę „wysiadać”.       W poświacie reflektorów wydać było kominy rozsiewające wokół gęsty, cuchnący dym. Krzyki ludzi i szczekanie psów zagłuszały myśli. Po wstępnej selekcji jakiej dokonywał osobiscie człowiek, którego długo później rozpoznała jako doktora Mengele trafiła „na prawą stronę” Ustawieni w piątki pomaszerowali w kierunku baraków. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że trafiła do przedsionka piekła: Auschwitz. W ciągu kilku godzin ścięto jej włosy, przebrano w obozowy pasiak tak, że stała się nie do odróżnienia od innych więźniarek. A później już tylko śmierć i upokorzenie, które były powszedniejsze  niż chleb, bo tego zawsze brakowało.

Marsz do wolności

  Gehenna życia w Auschwitz trwała rok, bo już latem 1944 roku została wysłana do prac przy budowie umocnień                           w miejscowości Pirshkow. Tam dotrwała do lutego 1945, kiedy to Niemcy organizowali przerzut więźniów na zachód, ponieważ nie byli już w stanie wymordować ich wszystkich na miejscu nie pozostawiając śladu zbrodni. W lutowym mrozie, kiedy pragnienie i głód jednocześnie gaszono garścią śniegu rozpoczął się pochód zwany: „marszem śmierci” Kto spoczął, ten został w miejscu spoczynku na zawsze. Marsz Barbary miał zakończyć się w obozie Bergen Belzen.Po drodze więźniów ubywało, a sami Niemcy tracili kontrolę nad ich liczebnością. Co noc zatrzymywano się na spoczynek. Podczas jednej z takich przerw w stodole Barbara wraz z przyjaciółką skorzystała z okazji by zagrzebać się głęboko w słomie, na tyle ,że nie dosięgnęły jej bagnety esesmanów. Rano więźniowie wraz z eskortą odeszli, były wolne. Przez następne jedenaście dni żyły śniegiem i surowymi ziemniakami, aż do chwili, kiedy zostały zadenucjowane przez lokalnego rolnika. I na tym zakończyłby się życiorys Barbary, gdyby nie niespodziewany nalot aliancki, który stworzył szansę ucieczki. Wraz z przyjaciółką dotarła do miejscowości Lieben, skąd doczekawszy się nadejścia Rosjan wróciły do Polski.

Cisza po burzy

  Z rodziny w Polsce liczącej przed wojną około osiemdziesięciu osób nie odnalazł się nikt. Jedyni krewni odezwali się w Wielkiej Brytanii, tam też udała się w roku 1946. Rok 1948 zaowocował wejściem w związek małżeński z Edwardem Stimlerem, Krakowianinem, który wraz z armią gen. Adersa trafił na wyspy. Od tej pory Barbara Stimler oddała się budowaniu bezpiecznego i szczęsliwego domu, o którym zawsze marzyła. A zabezpieczeniem materialnym dla niego był prowadzony wraz z mężem zakład szwalniczy. Los obdarzył ich dwójką synów i wnukami.

  Jak pomruki oddalającej się burzy doświadczenia wojny odzywają się czasami bolesnym wspomnieniem. Jedno z takich         w 1956 roku zakończyło się załamaniem nerwowym, po którym lekarz prowadzący zalecił usunięcie tatuażu z numerem obozowym.

  Dziś Pani Barbara na zakończenie rozmowy ze mną mówi: „ czasami sama nie wierzę, w to co przeżyłam”

 

Zbigniew Sołtysińki

Na podstawie wspomnień pani Barbary Stimler z domu Krakowskiej spisanych dnia 01.06.2009